[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
 Belinda Alexandra   Dzika lawenda  (Wild Lavender)  PrzeĹoĹźyĹa Anna Gralak  RozdziaĹ 1 â Simone, lawenda czeka! Biiip! Biiip! â Simone! Simone! Nie wiem, co mnie obudziĹo: klakson nowego samochodu Bernarda czy woĹanie ojca z kuchni. PodniosĹam gĹowÄ i zmarszczyĹam brwi. W pokoju unosiĹ siÄ zapach przypalonej baweĹny. Poranne sĹoĹce wlewajÄ
ce siÄ przez otwarte okiennice byĹo biaĹe z gorÄ
ca. â Simone, lawenda czeka! W gĹosie ojca sĹychaÄ byĹo radoĹÄ. Klakson w samochodzie Bernarda teĹź wydawaĹ siÄ wesoĹy. UsiadĹam na Ĺóşku i za oknem zobaczyĹam rdzawoczerwony samochĂłd turystyczny z opuszczonym dachem, ktĂłry toczyĹ siÄ drogÄ
biegnÄ
cÄ
poĹrĂłd sosen. Za kierownicÄ
siedziaĹ rozpromieniony Bernard. Szprychy w koĹach pasowaĹy do lĹniÄ
cej bieli jego garnituru i sĹomkowego kapelusza na gĹowie. ZastanawiaĹam siÄ, czy Bernard dobiera stroje do samochodĂłw. Rok wczeĹniej, kiedy modne byĹy brytyjskie auta, przyjechaĹ do nas w czarnym garniturze i meloniku. DziĹ zaparkowaĹ na podwĂłrzu, obok wistarii i obejrzaĹ siÄ przez ramiÄ. DrogÄ
wlekĹa siÄ ciÄĹźarĂłwka. Za kierownicÄ
siedziaĹ mÄĹźczyzna o smagĹej twarzy, a pasaĹźerowie usadowieni na przyczepie mieli ĹniadÄ
skĂłrÄ. WygramoliĹam siÄ z Ĺóşka i zaczÄĹam biegaÄ po pokoju w poszukiwaniu sukienki, ktĂłrÄ
wkĹadaĹam do pracy. Szafa byĹa pusta. Moje ubrania leĹźaĹy w nieĹadzie pod Ĺóşkiem albo zwisaĹy z szuflad komody. UczesaĹam siÄ i prĂłbowaĹam sobie przypomnieÄ, gdzie poĹoĹźyĹam tÄ sukienkÄ. â Simone! â ponownie zawoĹaĹ ojciec. â ByĹoby miĹo zobaczyÄ ciÄ tu jeszcze w 1922 roku. â JuĹź idÄ, Papa! â Och, czyĹźbym zakĹĂłciĹ spokĂłj naszej ĹpiÄ
cej KrĂłlewny? UĹmiechnÄĹam siÄ. Oczyma wyobraĹşni widziaĹam, jak siedzi przy kuchennym stole i w jednej rÄce trzyma kubek kawy, a w drugiej widelec z kawaĹkiem kieĹbasy. Laska staĹa oparta o nogÄ, a zdrowe oko cierpliwie wpatrywaĹo siÄ w schody w oczekiwaniu na jakiĹ znak Ĺźycia. ZauwaĹźyĹam sukienkÄ wiszÄ
cÄ
na drzwiach i przypomniaĹam sobie, Ĺźe rzeczywiĹcie powiesiĹam jÄ
tam ubiegĹego wieczoru. WĹoĹźyĹam jÄ
przez gĹowÄ i udaĹo mi siÄ pozapinaÄ haftki, nie wplÄ
tujÄ
c w nie swoich dĹugich wĹosĂłw. Ponownie ryknÄ
Ĺ klakson samochodu Bernarda. ZdziwiĹam siÄ, Ĺźe nikt nie zaprosiĹ go do Ĺrodka, i wyjrzaĹam przez okno, Ĺźeby zobaczyÄ, co siÄ dzieje. Ale to nie Bernard naciskaĹ klakson. TrÄ
biĹ chĹopiec stojÄ
cy na stopniu samochodu. Jego oczy byĹy okrÄ
gĹe niczym Ĺliwki. Kobieta w chustce na gĹowie odciÄ
gnÄĹa go na bok i pogroziĹa mu palcem. Jednak jej zĹoĹÄ byĹa tylko pozorna. ChĹopiec uĹmiechnÄ
Ĺ siÄ i matka okryĹa jego czoĹo pocaĹunkami. Trzech pasaĹźerĂłw ĹciÄ
gaĹo z ciÄĹźarĂłwki kufry i worki. PatrzyĹam, jak najwyĹźszy z nich zdejmuje gitarÄ i koĹysze jÄ
w ramionach delikatnie niczym matka dziecko. Wujek Gerome w kapeluszu naciÄ
gniÄtym na siwe wĹosy rozmawiaĹ z kierowcÄ
. WidzÄ
c oklapniÄte koĹcĂłwki jego wÄ
sĂłw, domyĹliĹam siÄ, Ĺźe mĂłwiÄ
o pieniÄ
dzach. Wujek wyciÄ
gnÄ
Ĺ palec w kierunku lasu, a kierowca wzruszyĹ ramionami. Wymiana gestĂłw trwaĹa kilka minut, lecz w koĹcu kierowca pokiwaĹ gĹowÄ
. Wujek Gerome siÄgnÄ
Ĺ do kieszeni i wyjÄ
Ĺ z niej sakiewkÄ, po czym odliczaĹ kaĹźdÄ
monetÄ, ktĂłrÄ
kĹadĹ na dĹoni mÄĹźczyzny. Zadowolony kierowca uĹcisnÄ
Ĺ mu rÄkÄ, ale zanim wdrapaĹ siÄ do ciÄĹźarĂłwki, aby wyruszyÄ w dalszÄ
drogÄ, pomachaĹ na poĹźegnanie swoim pasaĹźerom. Wujek Gerome wyszarpaĹ z kieszeni notes, siÄgnÄ
Ĺ po spoczywajÄ
cy za uchem oĹĂłwek i nagryzmoliĹ kwotÄ zapĹaconÄ
kierowcy w swoim rejestrze â w tym samym, w ktĂłrym spisane byĹy wszystkie dĹugi mojego ojca. PocaĹowaĹam krucyfiks wiszÄ
cy obok drzwi i wybiegĹam z pokoju. ByĹam w poĹowie korytarza, kiedy przypomniaĹam sobie o amulecie. PobiegĹam z powrotem, wyjÄĹam z komody saszetkÄ z lawendÄ
i schowaĹam jÄ
do kieszeni. Ojciec byĹ dokĹadnie tam, gdzie siÄ go spodziewaĹam, z kawÄ
i widelcem w dĹoni. Obok siedziaĹ Bernard sÄ
czÄ
cy kieliszek wina. Podczas wojny Bernard walczyĹ z ojcem w okopach. Byli ludĹşmi, ktĂłrzy nigdy by siÄ nie spotkali, gdyby nie wybuchĹa wojna i ktĂłrzy dziÄki niej stali siÄ najwierniejszymi przyjaciĂłĹmi. Ojciec wiedziaĹ, Ĺźe Bernarda wyparĹa siÄ rodzina, wiÄc przyjÄ
Ĺ go do naszej. ZĹote wĹosy Bernarda wydawaĹy siÄ jeszcze jaĹniejsze niĹź poprzednim razem. Zanim napiĹ siÄ wina, powÄ
chaĹ je, podobnie jak czyniĹ zawsze, gdy chciaĹ czegoĹ skosztowaÄ. Kiedy po raz pierwszy zobaczyĹam Bernarda na podwĂłrzu, staĹ, wÄszÄ
c niczym pies. â Powiedz mi, Simone, czy za tym wzgĂłrzem, obok jaĹowcĂłw, pĹynie strumyk? â MiaĹ racjÄ, chociaĹź z miejsca, w ktĂłrym staliĹmy, nie byĹo widaÄ jaĹowcĂłw, a strumyk byĹ jedynie maleĹkÄ
struĹźkÄ
. Mama i ciocia Yvette krzÄ
taĹy siÄ w kuchni, sprzÄ
tajÄ
c ze stoĹu resztki Ĺniadania: kieĹbasÄ, kozi ser, gotowane jajka i chleb maczany w oliwie. Ciocia Yvette wyciÄ
gnÄĹa z kieszeni fartucha okulary i naĹoĹźyĹa je na nos, Ĺźeby zobaczyÄ, czy pomiÄdzy resztkami na stole nie pozostaĹo nic, co warto by schowaÄ. â A ja? â krzyknÄĹam, chwytajÄ
c kawaĹek chleba, zanim mama zdÄ
ĹźyĹa zabraÄ talerz. UĹmiechnÄĹa siÄ do mnie. Czarne wĹosy miaĹa upiÄte w kok na czubku gĹowy. Tata nazywaĹ jÄ
swojÄ
seĂąoritÄ
â ze wzglÄdu na ciemnÄ
karnacjÄ, ktĂłrÄ
po niej odziedziczyĹam. SkĂłra mojej mamy byĹa jaĹniejsza niĹź u przybyĹych robotnikĂłw, lecz ciemna w porĂłwnaniu z Fleurierami, ktĂłrzy z wyjÄ
tkiem mnie zawsze mieli jasne wĹosy i niebieskie oczy. BiaĹe brwi i pozbawiona pigmentu skĂłra cioci Yvette znajdowaĹa siÄ na przeciwlegĹym kraĹcu skali. Ona byĹa solÄ
, a moja matka pieprzem. Tata wyciÄ
gnÄ
Ĺ do mnie ramiona i zrobiĹ uraĹźonÄ
minÄ. â Ach, myĹlisz o jedzeniu, zamiast najpierw przywitaÄ siÄ ze swoimi mÄĹźczyznami â powiedziaĹ. UcaĹowaĹam go w obydwa policzki, a potem jeszcze w bliznÄ po lewym oku. NastÄpnie pochyliĹam siÄ i pocaĹowaĹam rĂłwnieĹź Bernarda. â UwaĹźaj na garnitur â upomniaĹa mnie ciocia Yvette. â Nie ma siÄ czym przejmowaÄ â odparĹ Bernard. OdwrĂłciĹ siÄ do mnie i powiedziaĹ: â AleĹź ty wyrosĹaĹ, Simone! Ile juĹź masz lat? â W przyszĹym miesiÄ
cu skoĹczÄ czternaĹcie. â UsiadĹam obok taty i odrzuciĹam wĹosy na plecy. Mama i ciocia wymieniĹy uĹmiechy. Tata podsunÄ
Ĺ mi swĂłj talerz. â DziĹ naĹoĹźyĹem sobie dwie porcje â powiedziaĹ. â JednÄ
dla siebie, a drugÄ
dla ciebie. UcaĹowaĹam go jeszcze raz. Na stole staĹa miseczka z suszonym rozmarynem, wiÄc posypaĹam nim chleb. â Dlaczego nie obudziliĹcie mnie wczeĹniej? Ciocia Yvette musnÄĹa moje ramiona palcami. â PomyĹleliĹmy, Ĺźe trochÄ snu dobrze ci zrobi. â Jej nadgarstek pachniaĹ róşami i domyĹliĹam siÄ, Ĺźe testowaĹa perfumy, ktĂłre Bernard przywoziĹ z Grasse. Ciocia Yvette i Bernard wnosili do naszego domu powiew cywilizacji. ChociaĹź wujek Gerome byĹ najbogatszym farmerem w okolicy, to gdyby nie oni, nie mielibyĹmy pojÄcia, czym jest bidet czy croissant. Mama nalaĹa tacie lampkÄ wina i uzupeĹniĹa w poĹowie pusty kieliszek Bernarda. WracajÄ
c w stronÄ kredensu, spojrzaĹa na moje espadryle. â Bernard ma racjÄ â powiedziaĹa. â RoĹniesz tak szybko! Kiedy w przyszĹym miesiÄ
cu odwiedzi nas domokrÄ
Ĺźca, kupimy ci porzÄ
dne buty. JeĹli nadal bÄdziesz chodziĹa w starych, poranisz sobie palce. WymieniĹyĹmy uĹmiechy. Wprawdzie nie odziedziczyĹam po mamie zdolnoĹci czytania w myĹlach, ale kiedy patrzyĹam na jej twarz â spokojnÄ
, powĹciÄ
gliwÄ
, dumnÄ
â zawsze czuĹam, jak bardzo kocha swoje jedyne dziecko. â Za rok zgromadzi tyle butĂłw, Ĺźe nie bÄdzie wiedziaĹa, co z nimi robiÄ â oĹwiadczyĹ tata. StuknÄli siÄ z Bernardem kieliszkami. Jego sĹowa dosĹyszaĹ wujek Gerome, ktĂłry wĹaĹnie wchodziĹ do kuchni. â Pod warunkiem, Ĺźe w koĹcu weĹşmiemy siÄ za lawendÄ. â Ach, tak â powiedziaĹ Bernard, wstajÄ
c z krzesĹa. â Lepiej juĹź pojadÄ. Przed poĹudniem muszÄ jeszcze odwiedziÄ dwie inne farmy. â MoĹźe wezmÄ trochÄ jedzenia dla CyganĂłw? â spytaĹam. â Pewnie sÄ
gĹodni po podróşy. Tata zmierzwiĹ mi wĹosy, nie zwaĹźajÄ
c na to, Ĺźe wĹaĹnie je uczesaĹam. â To nie sÄ
Ĺźadni Cyganie, Simone. To Hiszpanie. I w przeciwieĹstwie do ciebie wstajÄ
wczeĹnie rano. SÄ
juĹź po Ĺniadaniu. OdwrĂłciĹam siÄ w stronÄ mamy, ktĂłra pokiwaĹa gĹowÄ
. Mimo to wsadziĹam do kieszeni kawaĹek chleba. KiedyĹ powiedziaĹa mi, Ĺźe Cyganie robiÄ
tak na szczÄĹcie. Na zewnÄ
trz czekali robotnicy uzbrojeni w sierpy i grabie. Ciocia Yvette naĹoĹźyĹa czepek, opuĹciĹa rÄkawy i wĹoĹźyĹa rÄkawiczki chroniÄ
ce dĹonie przed sĹoĹcem. Czekoladka, jej cocker spaniel, buszowaĹ w trawie, a za nim biegaĹ mĂłj kot, Olly. Ponad wysokimi ĹşdĹşbĹami widaÄ byĹo tylko jego rude uszy i ogon. â ChodĹşcie tutaj, maluchy! â zawoĹaĹam. Dwie futrzane kulki przybiegĹy do mnie truchtem. Olly otarĹ siÄ o nogi. Kiedy byĹ maĹy, uwolniĹam go z sideĹ na ptaki. Wujek Gerome powiedziaĹ, Ĺźe mogÄ go zatrzymaÄ pod warunkiem, Ĺźe potrafi ĹapaÄ myszy i nie bÄdzie trzeba go karmiÄ. Jednak my wszyscy: rodzice, ciocia Yvette i ja, dokarmialiĹmy go bez przerwy, rzucajÄ
c pod stóŠkawaĹki sera i miÄsa za kaĹźdym razem, kiedy siÄ ocieraĹ o nasze nogi. W rezultacie Olly byĹ wielki jak melon i nie bardzo nadawaĹ siÄ do Ĺapania myszy. â PrzyjadÄ jutro na destylacjÄ, Pierre â powiedziaĹ Bernard do taty. UcaĹowaĹ mamÄ, ciociÄ Yvette i mnie. â Udanych Ĺźniw â dodaĹ, wsiadajÄ
c do samochodu. PomachaĹ wujkowi, ale on nie miaĹ czasu dla naszego poĹrednika. Jak tylko Bernard i jego samochĂłd zniknÄli za drzewami migdaĹowca, wujek Gerome zaczÄ
Ĺ naĹladowaÄ afektowany chĂłd naszego goĹcia. Nikt nie zwrĂłciĹ na niego uwagi. To Bernard poĹrĂłd ĹwiszczÄ
cych kul biegĹ przez bĹoto, niosÄ
c tatÄ do szpitala polowego. W okopach wybuchĹ pocisk, zabijajÄ
c ich dowĂłdcÄ i wszystkich towarzyszy w promieniu dziesiÄciu metrĂłw. Gdyby nie ofiarnoĹÄ Bernarda, z ktĂłrÄ
wujek Gerome nie miaĹ nic wspĂłlnego, nasza czÄĹÄ rodziny byĹaby teraz bez grosza. PrzekroczyliĹmy wÄ
ski strumyk. Przed nami, niczym oceany fioletu, rozpoĹcieraĹy siÄ pola lawendy. Ta roĹlina nigdy nie byĹa piÄkniejsza, a jej zapach sĹodszy niĹź tuĹź przed Ĺźniwami. Letnie upaĹy wydobywaĹy jej bogaty aromat, a kolor zyskiwaĹ najwiÄkszÄ
gĹÄbiÄ, przeobraziwszy siÄ z fioletoworóşowych, wiosennych kĹosĂłw w snopy purpurowego kwiecia. Na myĹl, Ĺźe za kilka dni na polach pozostanÄ
jedynie kÄpy zmasakrowanych krzaczkĂłw, zrobiĹo mi siÄ smutno. Tata oparĹ siÄ na lasce i przydzielaĹ kaĹźdemu robotnikowi jego rewir, podczas gdy wujek Gerome wjeĹźdĹźaĹ na pole wozem zaprzÄgniÄtym w muĹa. Robotnicy dostali od ojca chusty i wiÄ
zali ich rogi, przemieniajÄ
c je w wiszÄ
ce u pasa torby na kĹosy lawendy. ChĹopiec usiadĹ pod drzewem. PodniosĹam Olly'ego i zawoĹaĹam CzekoladkÄ. â ChciaĹbyĹ je pogĹaskaÄ? â spytaĹam, kĹadÄ
c obok niego kota. WyciÄ
gnÄ
Ĺ rÄkÄ i pogĹaskaĹ zwierzÄta po gĹowach. Czekoladka polizaĹa jego palce, a Olly uĹoĹźyĹ mu pyszczek na kolanach. ChĹopiec zachichotaĹ i uĹmiechnÄ
Ĺ siÄ do mnie. WskazaĹam palcem swojÄ
pierĹ i powiedziaĹam: Simone, ale albo nie zrozumiaĹ, co mĂłwiÄ, albo byĹ zbyt nieĹmiaĹy, Ĺźeby siÄ przedstawiÄ. SpojrzaĹam na jego wielkie oczy i postanowiĹam nazwaÄ go Goya, gdyĹź wydaĹ mi siÄ wraĹźliwy niczym artysta. UsiadĹam obok i obserwowaliĹmy rozproszonych po polu robotnikĂłw. Nie potrafiĹam spytaÄ Goi o ich imiona, wiÄc wymyĹliĹam je sama, wykorzystujÄ
c kilka hiszpaĹskich sĹĂłw, ktĂłre poznaĹam wczeĹniej. Chudego Hiszpana nazwaĹam Rafael. NajmĹodszy ze wszystkich miaĹ wyraĹşnie zarysowany podbrĂłdek, proste brwi i zdrowe zÄby. ByĹ przystojny i kroczyĹ po polu tak dumnie, jak gdyby wiedziaĹ wszystko o Ĺcinaniu lawendy, lecz od czasu do czasu odwracaĹ siÄ, Ĺźeby popatrzeÄ na RosÄ â bo takie imiÄ nadaĹam kobiecie â i zobaczyÄ, jak jej idzie. KrÄpego mÄĹźczyznÄ nazwaĹam Fernandez. ByĹ bliĹşniaczo podobny do wujka Gerome. Obydwaj szarĹźowali na krzewy niczym byk na matadora. Trzeci Hiszpan byĹ ojcem Goi, Ĺagodnym olbrzymem, ktĂłry szedĹ swojÄ
ĹcieĹźkÄ
i nie wydawaĹ siÄ zbytnio poruszony Ĺźniwami. To on tak uroczo trzymaĹ gitarÄ. NazwaĹam go Jose. Ciocia Yvette wycofaĹa siÄ z pola i podeszĹa do nas. â NajwyĹźszy czas zabraÄ siÄ za przygotowanie jedzenia â powiedziaĹa. WstaĹam i otrzepaĹam sukienkÄ z trawy. â MyĹlisz, Ĺźe on teĹź chciaĹby z nami pĂłjĹÄ? â spytaĹam, pokazujÄ
c na GoyÄ. Czekoladka wtuliĹa siÄ w jego ramiÄ, a Olly spaĹ mu na kolanach. Goya z osĹupieniem wpatrywaĹ siÄ w platynowe kosmyki wĹosĂłw, ktĂłre wystawaĹy cioci spod kapelusza. ByĹam tak przyzwyczajona do jej wyglÄ
du, Ĺźe czasami zapominaĹam, jak bardzo innych ludzi dziwi widok albinoski. â On myĹli, Ĺźe jesteĹ wróşkÄ
â powiedziaĹam. Ciocia Yvette uĹmiechnÄĹa siÄ do Goi i pogĹadziĹa go po gĹowie. â WyglÄ
da na to, Ĺźe tutaj jest mu dobrze. Poza tym myĹlÄ, Ĺźe jego mama wolaĹaby mieÄ go na oku. Â Wieczorem zjedliĹmy kolacjÄ na podwĂłrzu oddzielajÄ
cym nasze dwa domy i zostaliĹmy tam pomimo zapadajÄ
cego zmroku. Powietrze byĹo ciÄĹźkie od aromatu lawendy. OdetchnÄĹam peĹnÄ
piersiÄ
i poczuĹam ten zapach gĹÄboko w gardle. Mama zszywaĹa jednÄ
z koszul taty, przyĹwiecajÄ
c sobie sztormowÄ
lampÄ
. Z jakiegoĹ tajemniczego powodu, ktĂłry znaĹa tylko ona sama, zawsze zszywaĹa porwane ubrania czerwonÄ
nitkÄ
, jak gdyby naderwania i pÄkniÄcia byĹy ranami tkanin. Na jej dĹoniach roiĹo siÄ od skaleczeĹ, ale Ĺźniwiarze nigdy nie przejmowali siÄ drobnymi zadrapaniami. Olejek eteryczny stanowiĹ naturalny Ĺrodek odkaĹźajÄ
cy i rany goiĹy siÄ w ciÄ
gu kilku dni. Ciocia Yvette czytaĹa ze mnÄ
NÄdznikĂłw. SzkoĹÄ w naszej wiosce zamkniÄto dwa lata wczeĹniej, kiedy rozbudowano sieÄ kolejowÄ
i wielu ludzi przeniosĹo siÄ do miast. Gdyby nie zaangaĹźowanie cioci w moje ksztaĹcenie, najprawdopodobniej skoĹczyĹabym jako osoba rĂłwnie niepiĹmienna, co reszta rodziny. Wujek Gerome umiaĹ czytaÄ ksiÄgi rachunkowe i instrukcje stosowania nawozĂłw, ale mama nie czytaĹa wcale, chociaĹź jej znajomoĹÄ zióŠi roĹlin dorĂłwnywaĹa wiedzy farmaceutĂłw. Jedynie tata potrafiĹ czytaÄ gazety. CoĹ, co przeczytaĹ w jednej z nich w 1914, roku sprawiĹo, Ĺźe zaciÄ
gnÄ
Ĺ siÄ do wojska i poszedĹ walczyÄ w wielkiej wojnie. â âHulaki ĹpiewaĹy swÄ
piosenkÄ â czytaĹam na gĹos â a dziecko siedzÄ
ce pod stoĹem nuciĹo wĹasnÄ
... ". â Phi! â zadrwiĹ wuj Gerome, dĹubiÄ
c noĹźem w zÄbach. â Czytanie gĹupich ksiÄ
Ĺźek to wspaniaĹe zajÄcie, zwĹaszcza dla kogoĹ, kto nie harowaĹ w polu przez caĹy dzieĹ. DĹonie mamy zamarĹy w bezruchu i nasze oczy siÄ spotkaĹy. WidziaĹam, jak tÄĹźejÄ
miÄĹnie jej karku. Ciocia i ja przysunÄĹyĹmy siÄ bliĹźej, uniosĹyĹmy brzeg materiaĹu i zaczÄĹyĹmy oglÄ
daÄ go z udawanym zainteresowaniem. ChociaĹź Ĺźadna z nas nie potrafiĹa przeciwstawiÄ siÄ wujkowi Gerome, zawsze przychodziĹyĹmy z pomocÄ
tej, ktĂłrej akurat dokuczaĹ. Ciocia Yvette nie mogĹa pracowaÄ w polu ze wzglÄdu na stan swojej skĂłry. Godzina spÄdzona w poĹudniowym sĹoĹcu przyprawiĹaby jÄ
o poparzenia trzeciego stopnia. PochodziĹa z Sault i przesÄ
dy dotyczÄ
ce albinosĂłw stanowiĹy wedĹug mnie jedyny powĂłd, dla ktĂłrego tak mÄ
dra i atrakcyjna kobieta mogĹa wyjĹÄ za wujka Gerome. ByĹ wystarczajÄ
co bystry, Ĺźeby wiedzieÄ, iĹź jako kucharka i gospodyni ciocia Yvette nadrabia z nawiÄ
zkÄ
niemoĹźnoĹÄ pracy w polu, a jednak nigdy nie sĹyszaĹam, Ĺźeby jÄ
za cokolwiek pochwaliĹ. JeĹźeli o mnie chodzi, zwyczajnie nie nadawaĹam siÄ do Ĺźniw. Nazywali mnie âflamingiem", bo moje koĹciste nogi byĹy dwa razy dĹuĹźsze od ciaĹa i nawet mĂłj jednooki, kulawy ojciec ĹcinaĹ lawendÄ szybciej niĹź ja. UsĹyszeliĹmy Ĺmiech dobiegajÄ
cy ze stodoĹy. ZastanawiaĹam siÄ, skÄ
d Hiszpanie czerpiÄ
siĹÄ na radoĹÄ po caĹym dniu spÄdzonym w polu. W powietrzu rozbrzmiewaĹ dĹşwiÄk gitary. WyobraziĹam sobie trÄ
cajÄ
cego struny Jose z oczami peĹnymi pasji. Pozostali wybijali rytm, klaszczÄ
c i zawodzÄ
c w stylu flamenco. Ciocia Yvette spojrzaĹa w gĂłrÄ, po czym wrĂłciĹa do powieĹci. Wujek Gerome siÄgnÄ
Ĺ po koc i owinÄ
Ĺ nim gĹowÄ, manifestujÄ
c swoje niezadowolenie z powodu muzyki. Tata patrzyĹ w niebo, zatopiony w myĹlach. Mama szyĹa w skupieniu, jak gdyby w ogĂłle nie sĹyszaĹa odgĹosĂłw zabawy. Jej sylwetka od pasa w gĂłrÄ byĹa tak wyprostowana, Ĺźe przypominaĹa statuÄ. MĂłj wzrok powÄdrowaĹ pod stĂłĹ. ZobaczyĹam, Ĺźe jej stopy wysunÄĹy siÄ z butĂłw i jedna z nich wybija zmysĹowy rytm, unoszÄ
c siÄ i opadajÄ
c w taĹcu. To maĹe oszustwo przypomniaĹo mi o tym, Ĺźe mama jest kobietÄ
peĹnÄ
tajemnic. Podczas gdy zdjÄcia dziadka i babci FleurierĂłw staĹy na gzymsie kominka, w caĹym domu nie moĹźna byĹo znaleĹşÄ Ĺźadnej podobizny rodzicĂłw mojej mamy. Kiedy byĹam maĹa, mama pokazaĹa mi ich dawnÄ
chatÄ stojÄ
cÄ
u stĂłp wzgĂłrza. Prosta konstrukcja z kamienia i drewna staĹa tam dopĂłty, dopĂłki pewnego roku wÄ
wozu nie nawiedziĹ poĹźar lasu i porywisty mistral. Florette, naczelniczka wiejskiej poczty, powiedziaĹa mi, Ĺźe babcia sĹynÄĹa z leczniczych zdolnoĹci i kiedy zawodziĹy konwencjonalne Ĺrodki i modlitwa, zwracaĹa siÄ do niej nawet Ĺźona burmistrza i stary cure.[ Proboszcz (przyp. tĹum. ).] PowiedziaĹa mi, Ĺźe pewnego dnia dziadkowie, ktĂłrzy w tamtym czasie byli juĹź ludĹşmi w Ĺrednim wieku, pojawili siÄ w wiosce wraz z mojÄ
mamÄ
. Kiedy mieszkaĹcy wsi zobaczyli jÄ
po raz pierwszy, czarujÄ
ca dziewczynka o imieniu Marguerite miaĹa juĹź trzy lata. ChociaĹź para przysiÄgaĹa, Ĺźe to ich rodzona cĂłrka, wielu uwaĹźaĹo, Ĺźe moja matka jest dzieckiem porzuconym przez CyganĂłw. Tajemnicze pochodzenie i pogĹoski na temat leczniczych zdolnoĹci mojej matki nie zaskarbiĹy jej sympatii surowej katolickiej rodziny FleurierĂłw, ktĂłra sprzeciwiaĹa siÄ maĹĹźeĹstwu ukochanego syna. Jednak nikt nie mĂłgĹ zaprzeczyÄ, Ĺźe to wĹaĹnie dziÄki jej zabiegom wrĂłciĹ do zdrowia, kiedy wszyscy wojskowi lekarze spisali go na straty. Hiszpanie Ĺpiewali jeszcze dĹugo po tym, jak wujek Gerome i ciocia Yvette poszli do domu, a rodzice i ja udaliĹmy siÄ na spoczynek. LeĹźaĹam z szeroko otwartymi oczami, patrzyĹam na belki w suficie I czuĹam, jak pot spĹywa mi po zagĹÄbieniach miÄdzy Ĺźebrami. ĹwiatĹo ksiÄĹźyca przebijajÄ
ce siÄ przez cyprysy rzucaĹo na ĹcianÄ falujÄ
ce cienie. WyobraĹźaĹam sobie, Ĺźe te ruchome ksztaĹty sÄ
tancerzami poruszajÄ
cymi siÄ w takt zmysĹowej muzyki. MusiaĹam zasnÄ
Ä, bo jakiĹ czas później poderwaĹam siÄ z miejsca i stwierdziĹam, Ĺźe muzyka ucichĹa. UsĹyszaĹam szczekanie Czekoladki. WyĹlizgnÄĹam siÄ z Ĺóşka i wyjrzaĹam przez okno. Bryza schĹodziĹa powietrze i srebrzyste ĹwiatĹo rozprysĹo siÄ po dachĂłwkach i budynkach. SpojrzaĹam w stronÄ muru na koĹcu ogrodu i zamrugaĹam ze zdziwienia. ByĹ tam krÄ
g taĹczÄ
cych Ĺudzi. Poruszali siÄ cicho, bez muzyki i Ĺpiewu, ich rÄce wirowaĹy ponad gĹowami, a stopy stÄ
paĹy w takt niesĹyszalnej melodii. WpatrzyĹam siÄ w mrok i rozpoznaĹam Jose, ktĂłry taĹczyĹ, trzymajÄ
c na ramionach GoyÄ, a odsĹoniÄte w uĹmiechu biaĹe zÄby chĹopca wyglÄ
daĹy niczym pÄkniÄcie na jego ciemnej twarzy. Moje stopy rĂłwnieĹź uniosĹy siÄ do taĹca. ZapragnÄĹam zbiec po schodach i doĹÄ
czyÄ do nich. ChwyciĹam ramÄ okna, zastanawiajÄ
c siÄ, czy tancerze rzeczywiĹcie sÄ
Hiszpanami, czy moĹźe jakimiĹ zĹymi duchami, ktĂłre przybraĹy ich postaÄ, Ĺźeby wystraszyÄ mnie na ĹmierÄ. SĹyszaĹam, jak stara kobieta ze wsi opowiadaĹa podobne historie. Moje serce zamarĹo. OprĂłcz Goi byĹo tam jeszcze piÄcioro tancerzy: trzech mÄĹźczyzn i dwie kobiety. Moje usta otworzyĹy siÄ ze zdziwienia, gdy ujrzaĹam dĹugie, ciemne wĹosy i smukĹe koĹczyny drugiej z nich. Pod jej skĂłrÄ
tliĹ siÄ ogieĹ, a kiedy stopy dotykaĹy ziemi, sypaĹy siÄ iskry. FaĹdy sukienki pĹynÄĹy wokóŠjej ciaĹa niczym strumieĹ. Moja matka. ChciaĹam jÄ
zawoĹaÄ, ale zamiast tego osunÄĹam siÄ z powrotem na Ĺóşko i zapadĹam w sen. Kiedy otworzyĹam oczy, zaczynaĹo ĹwitaÄ. MiaĹam sucho w gardle. ĹcisnÄĹam twarz dĹoĹmi, nie majÄ
c pewnoĹci, czy to, co widziaĹam, byĹo jawÄ
czy snem. WĹoĹźyĹam sukienkÄ i na palcach zeszĹam po schodach, a potem minÄĹam pokĂłj rodzicĂłw. Spali. ChociaĹź nie odziedziczyĹam po matce jej tajemniczych zdolnoĹci, byĹam rĂłwnie ciekawska jak ona. ZakradĹam siÄ na skraj podwĂłrza, pod mur, przy ktĂłrym rosĹy drzewa migdaĹowca. Letnia trawa byĹa wysoka i wyglÄ
daĹa na nietkniÄtÄ
. PrzyglÄ
daĹam siÄ drzewom i roĹlinom w poszukiwaniu jakiegoĹ Ĺladu po tancerzach, ale niczego nie znalazĹam. Nie byĹo tam Ĺźadnych zwiÄ
zanych patyczkĂłw, kawaĹkĂłw koĹci czy ĹwiÄtych kamieni. Brak jakichkolwiek pozostaĹoĹci po magicznych obrzÄ
dkach. WzruszyĹam ramionami i odwrĂłciĹam siÄ w stronÄ domu, lecz wtedy dostrzegĹam coĹ kÄ
tem oka. WyciÄ
gnÄĹam rÄkÄ i dotknÄĹam rosnÄ
cej nisko gaĹÄzi drzewa. Na jednym z liĹci spoczywaĹa samotna czerwona nitka. Blada skĂłra cioci i moje dĹugie nogi nie wybawiaĹy nas od pracy przy destylacji. Tata i wujek Gerome krzywiÄ
c siÄ z wysiĹku, wyciÄ
gali z destylatora parujÄ
cÄ
tubÄ sprasowanych kĹosĂłw lawendy. Wraz z mamÄ
podbiegaĹyĹmy do niej i rozgrzebywaĹyĹmy zioĹa widĹami. RzucaĹyĹmy kĹosy na rozĹoĹźone maty, a potem wywlekaĹyĹmy je na sĹoĹce, Ĺźeby wyschĹy. â Nie ma czasu do stracenia â powiedziaĹ tata. â DziÄki nowej destylarni bÄdziemy mogli uĹźywaÄ suchych kĹosĂłw jako paliwa. Wraz z mamÄ
obracaĹyĹmy lawendÄ na drugÄ
stronÄ, Ĺźeby nie dopuĹciÄ do fermentacji, a ciocia Yvette pomagaĹa mÄĹźczyznom wĹadowaÄ do destylarni nastÄpnÄ
partiÄ. Kiedy nie byĹo juĹź wiÄcej miejsca, tata kazaĹ mi wskoczyÄ na szczyt sterty, Ĺźeby ugnieĹÄ kĹosy i âprzynieĹÄ nam trochÄ szczÄĹcia!". â Jest zbyt chuda, Ĺźeby to cokolwiek pomogĹo â natrzÄ
saĹ siÄ wujek Gerome, ale i tak wyciÄ
gnÄ
Ĺ rÄce, aby pomĂłc mi wdrapaÄ siÄ na gĂłrÄ. â UwaĹźaj na krawÄdzie â ostrzegĹ mnie. â SÄ
piekielnie gorÄ
ce. MĂłwiÄ
, Ĺźe lawenda pobudza zmysĹy. ZastanawiaĹam siÄ, czy to ten cudowny zapach unoszÄ
cy siÄ w powietrzu sprawia, Ĺźe nawet wujek Gerome wydaje siÄ weselszy. UgniataĹam lawendÄ stopami, nie zwaĹźajÄ
c na skwar i zadrapania na nogach. JeĹli plan ojca i Bernarda, aby uprawiaÄ lawendÄ na szerokÄ
skalÄ, wypali, tata bÄdzie mĂłgĹ odzyskaÄ swojÄ
czÄĹÄ farmy. WyobraĹźaĹam sobie, Ĺźe z kaĹźdym moim stÄ
pniÄciem jest o krok bliĹźej do speĹnienia tego marzenia. Kiedy wujek Gerome pomĂłgĹ mi wydostaÄ siÄ z destylatora i szczelnie zamknÄ
Ĺ pokrywÄ, tata zszedĹ po drabinie na niĹźsze piÄtro. SĹyszaĹam, jak dokĹada do ognia. Gdy wrĂłciĹ, oznajmiĹ z uĹmiechem: â JuĹź po pierwszej partii mogÄ powiedzieÄ, Ĺźe olejek jest wyĹmienity. Wujek Gerome podrapaĹ siÄ po wÄ
sie. â WyĹmienity czy nie, najwaĹźniejsze jest to, czy siÄ sprzeda. W poĹudnie, kiedy destylator opuĹciĹa czwarta partia lawendy, tata zarzÄ
dziĹ przerwÄ. Wszyscy opadli na wilgotne siano albo przykucnÄli ze zmÄczenia. Mama zanurzaĹa kawaĹki materiaĹu w wodzie, a my przykĹadaliĹmy je do ogorzaĹych twarzy i rÄ
k. UsĹyszeliĹmy dĹşwiÄk silnika i poszliĹmy powitaÄ Bernarda. Na fotelu pasaĹźera siedziaĹ monsieur Poulet, burmistrz wioski i kierownik lokalnej kawiarni. Tylne siedzenie zajmowaĹa siostra monsieur Pouleta, Odile, wraz z mÄĹźem, Jules'em Fournierem. â Bonjour! Bonjour! â zawoĹaĹ monsieur Poulet, wysiadajÄ
c z samochodu i ocierajÄ
c twarz chusteczkÄ
. MiaĹ na sobie czarny garnitur, ktĂłry wkĹadaĹ tylko na specjalne okazje. ByĹ on o numer za maĹy i uwieraĹ monsieur Pouleta w ramiona, upodabniajÄ
c go do rozwieszonej na sznurku koszuli. Odile i Jules wysiedli z samochodu i wszyscy skierowali swe kroki do destylarni. Monsieur Poulet i Fournierowie z uwagÄ
oglÄ
dali destylator, ktĂłry byĹ znacznie wiÄkszy od maszyny uĹźywanej w regionie od lat. ChociaĹź Ĺźadne z nich nie trudniĹo siÄ uprawÄ
, sukces naszego przedsiÄwziÄcia leĹźaĹ rĂłwnieĹź w ich interesie. MnĂłstwo ludzi opuszczaĹo Pays de Sault i wyprowadzaĹo siÄ do miast, wiÄc mieli nadziejÄ, Ĺźe dziÄki lawendzie w naszej wiosce znowu rozkwitnie przedsiÄbiorczoĹÄ. â PrzyniosÄ butelkÄ wina â powiedziaĹa ciocia Yvette, ruszajÄ
c w kierunku domu. Bernard zaproponowaĹ, Ĺźe pomoĹźe jej przynieĹÄ kieliszki. PatrzyĹam, jak idÄ
ĹcieĹźkÄ
, a ich twarze zwracajÄ
siÄ ku sobie. Bernard coĹ powiedziaĹ i ciocia Yvette wybuchnÄĹa Ĺmiechem. Tata wyjaĹniĹ mi kiedyĹ, Ĺźe Bernard jest dobrym czĹowiekiem, ktĂłry nie interesuje siÄ kobietami, lecz on byĹ tak miĹy dla cioci Yvette, Ĺźe czasami zastanawiaĹam siÄ, czy nie jest w niej zakochany. SpojrzaĹam na wuja Gerome, ale byĹ zbyt zajÄty wychwalaniem nowego destylatora, Ĺźeby cokolwiek zauwaĹźyÄ. â Takich destylatorĂłw uĹźywajÄ
wielkie przedsiÄbiorstwa w Grasse â powiedziaĹ. â Jest bardziej wydajny niĹź przenoĹne urzÄ
dzenia, z ktĂłrych korzystaliĹmy do tej pory. SĹyszÄ
c jego sĹowa, moĹźna byĹo pomyĹleÄ, Ĺźe to on wpadĹ na pomysĹ zakupu nowego destylatora. Jednak wujek Gerome byĹ finansistÄ
, a nie marzycielem: zainwestowaĹ w drogi destylator i miaĹ zainkasowaÄ poĹowÄ zyskĂłw. Mimo to z obliczeĹ taty i Bernarda wynikaĹo, Ĺźe jeĹli trzy kolejne lata okaĹźÄ
siÄ urodzajne, destylator uda siÄ spĹaciÄ w ciÄ
gu dwĂłch lat, a naszÄ
czÄĹÄ farmy â w ciÄ
gu trzech nastÄpnych. Odile wciÄ
gnÄĹa przez nos zapach powietrza i podeszĹa do mnie. â Olejek pachnie wyĹmienicie â szepnÄĹa. â Mam nadziejÄ, Ĺźe dziÄki niemu wszyscy bÄdziemy bogaci, a twojemu ojcu uda siÄ spĹaciÄ dĹugi. PokiwaĹam gĹowÄ
, ale postanowiĹam nic nie mĂłwiÄ. Zbyt dobrze znaĹam ĹźaĹosnÄ
sytuacjÄ mojej rodziny. Po Ĺmierci dziadka gospodarstwo zostaĹo podzielone pomiÄdzy jego dwĂłch synĂłw. Kiedy tata walczyĹ na wojnie, wujek Gerome poĹźyczaĹ mamie pieniÄ
dze na prowadzenie farmy. Gdy jednak ojciec wrĂłciĹ okaleczony, a skromna wojskowa renta nie wystarczyĹa na spĹacenie dĹugĂłw, wujek zabraĹ poĹowÄ naszej farmy. Kiedy tata wyzdrowiaĹ, wujek Gerome oznajmiĹ mu, Ĺźe moĹźe odkupiÄ swojÄ
ziemiÄ w ratach, do ktĂłrych co roku bÄdÄ
doliczane odsetki. ByĹo to haniebne posuniÄcie wobec wĹasnego brata, ktĂłremu podczas choroby nawet najbiedniejsi mieszkaĹcy wioski przynosili pod drzwi kosze peĹne warzyw. Jednak w obecnoĹci ojca nigdy nie moĹźna byĹo powiedzieÄ zĹego sĹowa na wujka Gerome. â ZrozumiaĹabyĹ wszystko, gdybyĹ wiedziaĹa, jak traktowali go nasi rodzice â tĹumaczyĹ mi. â Nie przypominam sobie, Ĺźeby kiedykolwiek go za coĹ pochwalili. Za bardzo przypominaĹ twojemu dziadkowi jego wĹasnego ojca. Kiedy Gerome byĹ dzieckiem, wystarczyĹo, by spojrzaĹ na ojca i juĹź dostawaĹ w ucho. Zgodnie z prawem, caĹa farma powinna przypaĹÄ jemu, lecz rodzice zawsze mnie faworyzowali. Nie martw siÄ, odzyskamy naszÄ
poĹowÄ. â Kto jeszcze bÄdzie destylowaĹ u was lawendÄ? â zapytaĹ Jules. â Bousquetowie, Negrowie i Tourbillonowie â odpowiedziaĹ ojciec. â Inni teĹź do nas przyjadÄ
, kiedy dowiedzÄ
siÄ, jakie to korzystne â dodaĹ wujek Gerome, dumnie wypychajÄ
c do przodu podbrĂłdek, jak gdyby wĹaĹnie wyobraĹźaĹ sobie siebie w roli obrotnego poĹrednika. Brwi monsieur Pouleta powÄdrowaĹy w gĂłrÄ. ByÄ moĹźe pomyĹlaĹ, Ĺźe wujek Gerome wyobraĹźa sobie siebie w roli nowego burmistrza. Na twarzy mamy pojawiĹ siÄ grymas niezadowolenia. DomyĹliĹam siÄ dlaczego. Wujek Gerome po raz pierwszy pochlebnie wypowiadaĹ siÄ o naszym projekcie. Podczas gdy on zgarniaĹ poĹowÄ zyskĂłw, mĂłj ojciec braĹ na siebie caĹe ryzyko. Nasza farma niemal zupeĹnie przestawiĹa siÄ na uprawÄ lawendy, a wujek Gerome nadal siaĹ owies i sadziĹ ziemniaki. â Na wypadek, jeĹli plan nie wypali i bÄdÄ musiaĹ was wszystkich karmiÄ â powiedziaĹ. Kiedy Ĺźniwa dobiegĹy koĹca, przyjechaĹa ciÄĹźarĂłwka, Ĺźeby zabraÄ robotnikĂłw na innÄ
farmÄ. StaĹam na podwĂłrzu i patrzyĹam, jak Hiszpanie pakujÄ
swĂłj dobytek na przyczepÄ. ByĹ to ten sam proces, co w dzieĹ ich przyjazdu, tylko Ĺźe odbywaĹ siÄ w odwrotnej kolejnoĹci. Rafael podawaĹ Fernandezowi i Jose worki i kufry, a oni upychali je z przodu ciÄĹźarĂłwki, Ĺźeby później moĹźna byĹo usiÄ
ĹÄ z tyĹu i wyrĂłwnaÄ obciÄ
Ĺźenie. Kiedy wszystko zostaĹo zapakowane, Jose wziÄ
Ĺ gitarÄ i zaczÄ
Ĺ graÄ jakÄ
Ĺ melodiÄ, czekajÄ
c, aĹź kierowca ciÄĹźarĂłwki dopije wino, ktĂłre ciocia Yvette nalaĹa mu do wysokiej szklanki. Goya taĹczyĹ wokóŠnĂłg swojej matki. WyjÄĹam saszetkÄ z lawendÄ
, ktĂłrÄ
trzymaĹam w kieszeni podczas Ĺźniw i daĹam mu jÄ
. Widocznie zrozumiaĹ, Ĺźe ten podarunek ma mu przynosiÄ szczÄĹcie, bo wyciÄ
gnÄ
Ĺ z kieszeni kawaĹek sznurka i przewlĂłkĹ go przez wstÄ
ĹźkÄ. Kiedy usadowiono go przy mamie, na ciÄĹźarĂłwce, zobaczyĹam, Ĺźe saszetka wisi na jego szyi. ...
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|