[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
 ALEXANDER McCALL SMITH     KOBIECA AGENCJA DETEKTYWISTYCZNA NR 1   (PrzeĹoĹźyĹ: Tomasz BiedroĹ)              Zysk i S-ka 2004 ROZDZIAĹ PIERWSZY  TATA   Mma Ramotswe miaĹa agencjÄ detektywistycznÄ
w Afryce, u stĂłp Kgale Hill. Oto kapitaĹ agencji: maleĹka biaĹa furgonetka, dwa biurka, dwa krzesĹa, aparat telefoniczny i stara maszyna do pisania. ByĹ teĹź czajniczek, w ktĂłrym mma Ramotswe - jedyny prywatny detektyw pĹci ĹźeĹskiej w Botswanie - parzyĹa herbatÄ z czerwonokrzewu, oraz trzy kubki - jeden dla niej samej, jeden dla sekretarki i jeden dla klienta. Czy agencja detektywistyczna czegoĹ jeszcze potrzebuje? NajwaĹźniejszym zasobem agencji detektywistycznych jest ludzka intuicja tudzieĹź inteligencja, a tych mmie Ramotswe nie brakowaĹo. Pozycji tych nie znajdziemy oczywiĹcie w Ĺźadnym spisie inwentarza. ByĹ jednak takĹźe widok, rĂłwnieĹź nie do uwzglÄdnienia w spisie inwentarza. Opis tego, co moĹźna byĹo zobaczyÄ z drzwi agencji mmy Ramotswe, nie mieĹciĹ siÄ bowiem w reguĹach gatunku. Z przodu akacja, kolczaste drzewo porastajÄ
ce szerokie obrzeĹźa Kalahari. Wielkie biaĹe kolce sĹuĹźÄ
za przestrogÄ, lecz oliwkowoszare liĹcie sÄ
bardzo delikatne. PoĹrĂłd gaĹÄzi drzewa późnym popoĹudniem lub w chĹodku wczesnego poranka moĹźna zobaczyÄ, a raczej usĹyszeÄ turaka. Za akacjÄ
, po drugiej stronie zapylonej drogi, widniejÄ
miejskie dachy pod osĹonÄ
drzew i buszu; na horyzoncie, w bĹÄkitnym rozedrganiu upaĹu - wzgĂłrza, niby przeroĹniÄte kopce termitĂłw. Wszyscy mĂłwili na niÄ
mma Ramotswe, chociaĹź gdyby chcieli byÄ oficjalni, zwracaliby siÄ do niej per madame mma Ramotswe. Jest to odpowiednia forma zwracania siÄ do kobiet o wysokiej pozycji spoĹecznej, lecz mma Ramotswe sama nigdy siÄ niÄ
nie posĹuĹźyĹa w odniesieniu do siebie. StanÄĹo zatem na mmie Ramotswe, zamiast Precious Ramotswe, zresztÄ
jej imienia wiÄkszoĹÄ ludzi w ogĂłle nie znaĹa. Mma Ramotswe byĹa dobrym detektywem i dobrÄ
kobietÄ
. DobrÄ
kobietÄ
w dobrym kraju, moĹźna powiedzieÄ. KochaĹa swojÄ
ojczyznÄ, BotswanÄ, kraj cichy i spokojny, i kochaĹa AfrykÄ, ze wszystkimi nieszczÄĹciami, jakie na niÄ
spadaĹy. Nie wstydzÄ siÄ, gdy nazywajÄ
mnie afrykaĹskÄ
patriotkÄ
, mĂłwiĹa mma Ramotswe. Kocham wszystkich ludzi, ktĂłrych BĂłg stworzyĹ, ale najlepiej umiem kochaÄ tych, ktĂłrzy mieszkajÄ
tutaj. To jest moja rodzina, moi bracia i siostry. Moim obowiÄ
zkiem jest pomĂłc ludziom w rozwiÄ
zywaniu ich Ĺźyciowych zagadek. Do tego zostaĹam powoĹana. W wolnych chwilach, kiedy nie byĹo pilnych spraw do zaĹatwienia i kiedy wszyscy zdawali siÄ senni z gorÄ
ca, siadaĹa pod akacjÄ
. ByĹo tam sporo pyĹu, a czasami przyĹaziĹy kury i dziobaĹy ziemiÄ wokóŠjej stĂłp, ale z jakiegoĹ powodu dobrze jej siÄ tam myĹlaĹo. WĹaĹnie pod akacjÄ
mma Ramotswe rozwaĹźaĹa kwestie, ktĂłre w codziennej gonitwie siÄ pomija. Wszystko, myĹlaĹa mma Ramotswe, wczeĹniej byĹo czymĹ innym. Oto jestem jedynÄ
kobietÄ
prywatnym detektywem w caĹej Botswanie, siedzÄ przed wĹasnÄ
agencjÄ
detektywistycznÄ
. Ale zaledwie kilka lat temu nie byĹo tutaj agencji detektywistycznej, a jeszcze wczeĹniej nie byĹo w ogĂłle Ĺźadnych budynkĂłw, tylko drzewa akacjowe, koryto rzeki w oddali, a tam Kalahari, jakĹźe niedaleko. W tamtych czasach nie byĹo nawet Botswany, tylko protektorat Beczuany, a jeszcze wczeĹniej hrabstwo Khama i lwy, ktĂłrych grzywy rozwiewaĹ suchy wiatr. Ale spĂłjrzcie teraz: agencja detektywistyczna w stolicy kraju, Gaborone, ja zaĹ, gruba pani detektyw, siedzÄ sobie na dworze i snujÄ refleksje o tym, Ĺźe kaĹźda rzecz jutro moĹźe siÄ staÄ czymĹ zupeĹnie innym. Mma Ramotswe zaĹoĹźyĹa KobiecÄ
AgencjÄ DetektywistycznÄ
Nr 1 za Ĺrodki uzyskane ze sprzedaĹźy bydĹa jej ojca. Ojciec miaĹ duĹźe stado, a mma Ramotswe byĹa jedynaczkÄ
, wiÄc wszyĹciutkie sto osiemdziesiÄ
t sztuk, ĹÄ
cznie z biaĹymi bykami rasy brahmin, ktĂłrych dziadkĂłw osobiĹcie ze sobÄ
poĹÄ
czyĹ, przeszĹo na niÄ
. BydĹo zostaĹo przetransportowane do Mochudi, gdzie czekaĹo w pyle, pod okiem rozgadanych pastuchĂłw, na przyjazd poĹrednika. UzyskaĹa za nie dobrÄ
cenÄ, bo tego roku padaĹy obfite deszcze i trawa urosĹa wysoka. Gdyby to siÄ dziaĹo rok wczeĹniej, kiedy wiÄkszoĹÄ tych obszarĂłw Afryki PoĹudniowej dotknÄĹa susza, sprawa przedstawiaĹaby siÄ inaczej. Ludzie zwlekali, nie chcieli siÄ rozstawaÄ ze swoim bydĹem, bo bez bydĹa czĹowiek jest bezbronny. Inni, bardziej zdesperowani, sprzedawali, bo deszcze zawodziĹy rok po roku i zwierzÄta coraz bardziej chudĹy. Mma Ramotswe byĹa zadowolona, Ĺźe choroba ojca nie pozwoliĹa mu podjÄ
Ä Ĺźadnej decyzji, poniewaĹź teraz cena poszĹa w gĂłrÄ i cierpliwi zostali sowicie wynagrodzeni. - ChcÄ, ĹźebyĹ zaĹoĹźyĹa wĹasny interes - powiedziaĹ do niej z ĹoĹźa Ĺmierci. - Dostaniesz teraz dobrÄ
cenÄ za krowy. Sprzedaj je i kup jakiĹ biznes. MasarniÄ, sklep z napojami, co bÄdziesz chciaĹa. TrzymaĹa ojca za rÄkÄ i patrzyĹa w oczy czĹowiekowi, ktĂłrego kochaĹa nad Ĺźycie, swojemu tacie, swojemu mÄ
dremu tacie, ktĂłrego pĹuca zapyliĹy siÄ w kopalniach i ktĂłry zaciskaĹ pasa, Ĺźeby ona miaĹa dobre Ĺźycie. Trudno jej siÄ mĂłwiĹo przez Ĺzy, ale zdoĹaĹa powiedzieÄ: - ZaĹoĹźÄ agencjÄ detektywistycznÄ
. W Gaborone. BÄdzie pierwsza w Botswanie. Agencja Detektywistyczna Nr 1. Ojciec na chwilÄ otworzyĹ szeroko oczy i prĂłbowaĹ coĹ powiedzieÄ. - Ale... ale... Zanim jednak zdÄ
ĹźyĹ wydusiÄ z siebie coĹ wiÄcej, umarĹ. Mma Ramotswe padĹa na niego i pĹakaĹa za caĹÄ
godnoĹciÄ
, miĹoĹciÄ
i cierpieniem, ktĂłre odeszĹo wraz z nim. Â ZamĂłwiĹa malowanÄ
tablicÄ w jasnych kolorach, ktĂłrÄ
ustawiono opodal Lobatse Road, na skraju miasta, kierujÄ
cÄ
do maĹego budynku, ktĂłry wĹaĹnie nabyĹa: AGENCJA DETEKTYWISTYCZNA NR 1. WSZELKIE POUFNE SPRAWY I DOCHODZENIA. SATYSFAKCJA GWARANTOWANA. OSOBISTE PODEJĹCIE DO KLIENTA. Powstanie agencji wzbudziĹo duĹźe zainteresowanie. Radio Botswana przeprowadziĹo z niÄ
wywiad, podczas ktĂłrego dziennikarz jak na jej gust niezbyt grzecznie wypytywaĹ jÄ
o kwalifikacje. ByĹ teĹź przychylniejszy artykuĹ w âBotswana Newsâ, gdzie zwrĂłcono uwagÄ na fakt, Ĺźe mma Ramotswe jest jedynÄ
kobietÄ
prywatnym detektywem w kraju. ArtykuĹ zostaĹ wyciÄty, skserowany i umieszczony w widocznym miejscu na maĹej tabliczce obok drzwi agencji. PoczÄ
tki byĹy niezbyt obiecujÄ
ce, ale potem ze zdziwieniem stwierdziĹa, Ĺźe na jej usĹugi jest znaczny popyt. Konsultowano siÄ z niÄ
w sprawie zaginionych mÄşów, zdolnoĹci kredytowej potencjalnych partnerĂłw w interesach czy pracownikĂłw podejrzanych o oszustwo. Prawie zawsze miaĹa dla klienta jakieĹ informacje. JeĹli nie udaĹo jej siÄ niczego zdobyÄ, rezygnowaĹa z zapĹaty, co oznaczaĹo, Ĺźe wĹaĹciwie nie zdarzali siÄ niezadowoleni klienci. PrzekonaĹa siÄ, Ĺźe mieszkaĹcy Botswany uwielbiajÄ
mĂłwiÄ. SĹyszÄ
c, Ĺźe jest prywatnym detektywem, po prostu zasypywali jÄ
informacjami na wszelkie tematy. DoszĹa do wniosku, Ĺźe fakt zgĹoszenia siÄ do nich prywatnego detektywa im schlebia, co z kolei rozwiÄ
zuje im jÄzyki. Tak byĹo z Happy Bapetsi, jednÄ
z jej pierwszych klientek. Biedna Happy! StraciÄ ojca, potem go odnaleĹşÄ i znowu straciÄ...  - MiaĹam kiedyĹ szczÄĹliwe Ĺźycie - stwierdziĹa Happy Bapetsi. - Bardzo szczÄĹliwe Ĺźycie. A potem zdarzyĹa siÄ ta historia i juĹź bym tego nie powiedziaĹa. Mma Ramotswe patrzyĹa, jak jej klientka pije herbatÄ z czerwonokrzewu. UwaĹźaĹa, Ĺźe wszystko, co warto wiedzieÄ o danej osobie, moĹźna wyczytaÄ z jej twarzy. Nie wierzyĹa, Ĺźe ksztaĹt czaszki ma jakiekolwiek znaczenie - choÄ tak wielu wciÄ
Ĺź trwaĹo przy tej teorii. ChodziĹo o to, Ĺźeby dokĹadnie przeanalizowaÄ rysy twarzy i jej ogĂłlny wyraz. OczywiĹcie bardzo waĹźne sÄ
rĂłwnieĹź oczy. Oczy pozwalajÄ
zajrzeÄ do wnÄtrza czĹowieka, przeniknÄ
Ä jego najtajniejszÄ
istotÄ. To dlatego ludzie, ktĂłrzy majÄ
coĹ do ukrycia, noszÄ
pod dachem okulary przeciwsĹoneczne. Na tych trzeba szczegĂłlnie uwaĹźaÄ. Happy Bapetsi byĹa inteligentna, co od razu daĹo siÄ dostrzec. MiaĹa niewiele trosk - to moĹźna byĹo poznaÄ po braku zmarszczek, oczywiĹcie nie liczÄ
c tych, ktĂłre powstajÄ
od uĹmiechania siÄ. A zatem kĹopoty z mÄĹźczyznÄ
, pomyĹlaĹa mma Ramotswe. NapatoczyĹ siÄ jakiĹ mÄĹźczyzna i wszystko zepsuĹ, swojÄ
podĹoĹciÄ
zniszczyĹ szczÄĹcie Happy Bapetsi. - Pozwoli pani, Ĺźe najpierw opowiem coĹ o sobie â zaczÄĹa Happy Bapetsi. - PochodzÄ z Maun, nad bagnami Okawango. Moja matka miaĹa sklep. MieszkaĹyĹmy razem w tylnej czÄĹci domu. MiaĹyĹmy mnĂłstwo kur i byĹyĹmy bardzo szczÄĹliwe. Matka powiedziaĹa mi, Ĺźe mĂłj ojciec odszedĹ od nas dawno temu, kiedy byĹam jeszcze oseskiem. WyjechaĹ do pracy w Bulawajo i juĹź nie wrĂłciĹ. Inny Motswana, ktĂłry tam mieszkaĹ, powiadomiĹ nas w liĹcie, Ĺźe mĂłj tata chyba nie Ĺźyje, ale on nie wie tego na pewno. NapisaĹ, Ĺźe byĹ kiedyĹ z wizytÄ
u chorego w szpitalu w Mpilo i jak szedĹ korytarzem, zobaczyĹ, Ĺźe sanitariusze wiozÄ
na Ĺóşku szpitalnym nieboszczyka, ktĂłry wyglÄ
daĹ zupeĹnie jak mĂłj tata. UznaĹyĹmy wiÄc, Ĺźe ojciec przypuszczalnie nie Ĺźyje, ale moja matka nieszczegĂłlnie siÄ tym przejÄĹa, bo nigdy za nim nie przepadaĹa. Ja oczywiĹcie w ogĂłle go nie pamiÄtaĹam, wiÄc byĹo mi wĹaĹciwie wszystko jedno. ChodziĹam w Maun do szkoĹy prowadzonej przez katolickich misjonarzy. Jeden z nich odkryĹ, Ĺźe umiem dobrze rachowaÄ, i duĹźo mi pomagaĹ. MĂłwiĹ, Ĺźe nie zna drugiej dziewczynki, ktĂłra umiaĹaby tak dobrze liczyÄ jak ja. To byĹo rzeczywiĹcie dosyÄ dziwne. WidziaĹam jakieĹ liczby, natychmiast je zapamiÄtywaĹam i odruchowo sumowaĹam, nawet o tym nie myĹlÄ
c. PrzychodziĹo mi to z wielkÄ
ĹatwoĹciÄ
- nie musiaĹam siÄ w ogĂłle wysilaÄ. SkoĹczyĹam szkoĹÄ z bardzo dobrymi wynikami i wyjechaĹam do Gaborone, gdzie zrobiĹam kurs ksiÄgowoĹci. Znowu nie wymagaĹo to ode mnie Ĺźadnego wysiĹku. PatrzyĹam na caĹÄ
stronÄ liczb i od razu rozumiaĹam, o co w nich chodzi. NastÄpnego dnia potrafiĹam je sobie przypomnieÄ co do cyferki i zapisaÄ, jeĹli byĹa taka potrzeba. DostaĹam pracÄ w banku i bĹyskawicznie awansowaĹam. Teraz jestem starszym ksiÄgowym i sÄ
dzÄ, Ĺźe na tym koniec, bo wszyscy mÄĹźczyĹşni siÄ martwiÄ
, Ĺźe wyjdÄ
przy mnie na gĹupich. Ale ja siÄ nie ĹźalÄ. PĹacÄ
mi bardzo dobrze i pracujÄ tylko do trzeciej, a czasem nawet krĂłcej. Potem idÄ na zakupy. Mam Ĺadny dom z czterema pokojami i jestem bardzo szczÄĹliwa. MyĹlÄ, Ĺźe jak na swoje trzydzieĹci osiem lat zaszĹam wysoko. Mma Ramotswe uĹmiechnÄĹa siÄ. - To wszystko bardzo ciekawe. Ma pani racjÄ. ZaszĹa pani bardzo wysoko. - PoszczÄĹciĹo mi siÄ w Ĺźyciu - powiedziaĹa Happy Bapetsi. - Ale potem zdarzyĹo siÄ coĹ niezwykĹego: w drzwiach domu stanÄ
Ĺ mĂłj ojciec. MmÄ Ramotswe zatkaĹo. Tego siÄ nie spodziewaĹa. SÄ
dziĹa, Ĺźe chodzi o jakieĹ problemy z kochankiem. Ojcowie to zupeĹnie inna para kaloszy. - Po prostu zapukaĹ do drzwi - ciÄ
gnÄĹa Happy Bapetsi. - ByĹa sobota po poĹudniu i ja odpoczywaĹam na Ĺóşku. WstaĹam, podeszĹam do drzwi i za progiem staĹ z grubsza szeĹÄdziesiÄcioletni mÄĹźczyzna z kapeluszem w dĹoniach. PowiedziaĹ, Ĺźe jest moim tatÄ
i Ĺźe przez wiele lat mieszkaĹ w Bulawajo, ale wrĂłciĹ do Botswany i przyjechaĹ zobaczyÄ siÄ ze mnÄ
. Chyba pani rozumie, jaka byĹam zszokowana. MusiaĹam usiÄ
ĹÄ, bo chyba bym zemdlaĹa. On mĂłwiĹ dalej. PowiedziaĹ mi, jak miaĹa na imiÄ moja matka, i przeprosiĹ, Ĺźe tak dĹugo go nie byĹo. Potem spytaĹ, czy moĹźe siÄ u mnie zatrzymaÄ, bo nie ma gdzie siÄ podziaÄ. PowiedziaĹam, Ĺźe oczywiĹcie. ByĹam bardzo przejÄta widokiem taty i pomyĹlaĹam, Ĺźe dobrze byĹoby nadrobiÄ wszystkie te stracone lata i pozwoliÄ mu zamieszkaÄ u mnie, zwĹaszcza Ĺźe moja biedna mama zmarĹa. PrzygotowaĹam wiÄc dla niego Ĺóşko w jednym z wolnych pokojĂłw i zrobiĹam mu duĹźy stek z ziemniakami. Szybko uprzÄ
tnÄ
Ĺ talerz i poprosiĹ o dokĹadkÄ. To byĹo jakieĹ trzy miesiÄ
ce temu. On mieszka w tym pokoju, a ja mu usĹugujÄ. RobiÄ mu Ĺniadanie, szykujÄ dla niego obiad i zostawiam w kuchni, a wieczorem przyrzÄ
dzam kolacjÄ. KupujÄ mu jedno piwo dziennie, sprawiĹam mu teĹź trochÄ nowych ubraĹ i parÄ porzÄ
dnych butĂłw. On tylko siedzi na krzeĹle przed domem i komenderuje mnÄ
. - Wielu mÄĹźczyzn jest takich - wtrÄ
ciĹa mma Ramotswe. Happy Bapetsi skinÄĹa gĹowÄ
. - Ten jest wyjÄ
tkowo taki. OdkÄ
d siÄ zjawiĹ, nie umyĹ po sobie nawet jednego talerza i jestem juĹź bardzo zmÄczona usĹugiwaniem mu. Wydaje teĹź duĹźo moich pieniÄdzy na witaminy i biltong*. [* Biltong - krojone w paski suszone miÄso. (Wszystkie przypisy pochodzÄ
od tĹumacza).] Nie przeszkadzaĹoby mi to, gdyby niejedna rzecz. MyĹlÄ, Ĺźe to nie jest mĂłj ojciec. Nie mam jak tego udowodniÄ, ale sÄ
dzÄ, Ĺźe siÄ podszywa, Ĺźe tata opowiedziaĹ mu przed ĹmierciÄ
o swojej rodzinie. Podejrzewam, Ĺźe szukaĹ na staroĹÄ przytuĹku i nie mĂłgĹ znaleĹşÄ lepszego... Mma Ramotswe zĹapaĹa siÄ na tym, Ĺźe patrzy na Happy Bapetsi z nieskrywanym osĹupieniem. Nie ulegaĹo wÄ
tpliwoĹci, Ĺźe jej klientka mĂłwi prawdÄ. ZdumiaĹa jÄ
jawna, niezawoalowana bezczelnoĹÄ mÄĹźczyzn. Jak ten osobnik Ĺmie tak podle wykorzystywaÄ tÄ ĹźyczliwÄ
, radosnÄ
kobietÄ! Co za naciÄ
gactwo, co za oszustwo! A w gruncie rzeczy zwykĹe, zĹodziejstwo! - MoĹźe mi pani pomĂłc? MoĹźe siÄ pani dowiedzieÄ, czy ten czĹowiek naprawdÄ jest moim tatÄ
? JeĹli tak, to bÄdÄ posĹusznÄ
cĂłrkÄ i wytrzymam z nim. JeĹli nie, to wolaĹabym, Ĺźeby siÄ wyniĂłsĹ. Mma Ramotswe nie wahaĹa siÄ ani chwili. - Dowiem siÄ. Nie dzisiaj, to jutro. Sprawa nie byĹa oczywiĹcie taka prosta. W tamtych czasach istniaĹy juĹź badania krwi, ale mocno wÄ
tpiĹa, Ĺźeby ten czĹowiek zgodziĹ siÄ im poddaÄ. Nie, musiaĹa zastosowaÄ jakÄ
Ĺ subtelniejszÄ
metodÄ i ustaliÄ ponad wszelkÄ
wÄ
tpliwoĹÄ, czy ten mÄĹźczyzna jest tatÄ
Happy Bapetsi. Nagle zafrapowaĹa jÄ
pewna myĹl. Tak, w tej historii byĹo coĹ zdecydowanie biblijnego. Ciekawe, co zrobiĹby na jej miejscu Salomon. Â Mma Ramotswe poĹźyczyĹa od znajomej, siostry Gogwe, strĂłj pielÄgniarski. ByĹ trochÄ ciasny, zwĹaszcza w ramionach, poniewaĹź siostra Gogwe, aczkolwiek sowicie obdarzona przez naturÄ, byĹa nieco szczuplejsza niĹź mma Ramotswe. Lecz kiedy mma Ramotswe juĹź siÄ w niego wbiĹa i przypiÄĹa z przodu pielÄgniarski zegarek, wyglÄ
daĹa jak wykapana pielÄgniarka z Princess Marina Hospital. UznaĹa, Ĺźe to dobre przebranie i zanotowaĹa w pamiÄci, Ĺźeby wykorzystaÄ je w przyszĹoĹci. JadÄ
c maleĹkÄ
biaĹÄ
furgonetkÄ
do domu Happy Bapetsi, rozmyĹlaĹa o tym, Ĺźe afrykaĹska tradycja utrzymywania krewnych pozbawionych ĹrodkĂłw do Ĺźycia moĹźe byÄ ludziom kulÄ
u nogi. ZnaĹa pewnego sierĹźanta policji, ktĂłry utrzymywaĹ wujka, dwie ciotki i brata stryjecznego. JeĹli ktoĹ wyznawaĹ starÄ
moralnoĹÄ ludu Setswana, nie mĂłgĹ odesĹaÄ krewnego od drzwi, i wiele przemawiaĹo za tym zwyczajem. OznaczaĹ on jednak, Ĺźe czarne owce i darmozjady miaĹy tutaj znacznie Ĺatwiejsze Ĺźycie niĹź gdzie indziej. Ci ludzie doprowadzajÄ
ten system do ruiny, pomyĹlaĹa. Za ich przyczynÄ
dawne obyczaje nie cieszÄ
siÄ dobrÄ
sĹawÄ
. Pod koniec jazdy zwiÄkszyĹa prÄdkoĹÄ. JechaĹa przecieĹź w nagĹej sprawie i siedzÄ
cy przed domem tata powinien jÄ
zobaczyÄ w obĹoku pyĹu. MÄĹźczyzna istotnie wygrzewaĹ siÄ w porannym sĹoĹcu i wyprostowaĹ siÄ, kiedy zobaczyĹ, jak maleĹka biaĹa furgonetka zajeĹźdĹźa pod bramÄ. Mma Ramotswe zgasiĹa silnik, wysiadĹa i pobiegĹa w stronÄ domu. - Dumela, rra - pozdrowiĹa go bez dodatkowych wstÄpĂłw. - Czy pan jest tatÄ
Happy Bapetsi? Tata podniĂłsĹ siÄ z krzesĹa. - Tak, ja jestem tata - odparĹ z dumÄ
. Mma Ramotswe oddychaĹa szybko, Ĺźe niby jest zdyszana. - Bardzo mi przykro, ale zdarzyĹ siÄ wypadek. Happy zostaĹa potrÄ
cona przez samochĂłd i w ciÄĹźkim stanie leĹźy w szpitalu. W tej chwili przechodzi skomplikowanÄ
operacjÄ. Tata zaskowyczaĹ z rozpaczy. - Aaii! Moja cĂłreczka! Moja maĹa Happy! Dobry aktor, pomyĹlaĹa mma Ramotswe, chyba Ĺźe... Nie, wolaĹa zaufaÄ intuicji Happy Bapetsi. Kobieta pozna wĹasnego tatÄ, nawet jeĹli go nie widziaĹa, odkÄ
d byĹa oseskiem. - Tak, to bardzo smutne - podjÄĹa. - Happy jest w bardzo ciÄĹźkim stanie. PotrzebujÄ
mnĂłstwo krwi, Ĺźeby jej przetoczyÄ. Tata zmarszczyĹ brwi. - To niech przetaczajÄ
. Ile chcÄ
. ZapĹacÄ. - Nie chodzi o pieniÄ
dze. Krew jest za darmo. Nie mamy wĹaĹciwej grupy. Musimy pobraÄ od kogoĹ z rodziny, a ona ma tylko pana. JesteĹmy zmuszeni pana poprosiÄ o oddanie krwi. Tata usiadĹ ciÄĹźko. - Jestem starym czĹowiekiem. Tak, ten czĹowiek siÄ podszywa, pomyĹlaĹa mma Ramotswe. - Dlatego pana prosimy. StraciĹa tyle krwi, Ĺźe bÄdÄ
musieli panu pobraÄ prawie poĹowÄ tego, co pan ma w ĹźyĹach. BÄdzie to dla pana bardzo niebezpieczne. MoĹźe pan nawet umrzeÄ. Tata rozdziawiĹ usta. - UmrzeÄ? - Tak. Ale przecieĹź ojciec nie odmĂłwi takiej ofiary wĹasnej cĂłrce. Musimy zaraz jechaÄ, bo bÄdzie za późno. Doktor Moghile czeka. Tata otworzyĹ i zamknÄ
Ĺ usta. - ChodĹşmy - powiedziaĹa mma Ramotswe, biorÄ
c go za nadgarstek. - PomogÄ panu wsiÄ
ĹÄ do furgonetki. Tata wstaĹ, po czym usiĹowaĹ znowu usiÄ
ĹÄ. Mma Ramotswe szarpnÄĹa go. - Nie, nie chcÄ - protestowaĹ. - Musi pan. ChodĹşmy. Tata pokrÄciĹ gĹowÄ
. - Nie - powiedziaĹ sĹabym gĹosem. - Nie pojadÄ. Widzi pani, ja nie jestem jej tatÄ
. NastÄ
piĹa pomyĹka. Mma Ramotswe puĹciĹa jego nadgarstek, po czym splotĹa ramiona na piersiach i spojrzaĹa mu prosto w oczy. - A wiÄc nie jest pan tatÄ
! Rozumiem! Rozumiem! W takim razie czemu przesiaduje pan na tym krzeĹle i kaĹźe Happy siÄ karmiÄ? SĹyszaĹ pan, co nasz kodeks karny ma do powiedzenia o takich ludziach jak pan? SĹyszaĹ pan? - Tata spuĹciĹ wzrok i pokrÄciĹ gĹowÄ
. - Niech pan idzie do domu po swoje rzeczy. DajÄ panu piÄÄ minut. Potem zawiozÄ pana na dworzec i wsiÄ
dzie pan do autobusu. SkÄ
d pan jest? - Z Lobatse. Ale nie podoba mi siÄ tam. - MoĹźe jak zacznie pan coĹ robiÄ, zamiast pierdzieÄ caĹy dzieĹ w stoĹek, to siÄ panu trochÄ bardziej spodoba. Na poczÄ
tek mĂłgĹby pan na przykĹad hodowaÄ melony. - Tata miaĹ strasznie nieszczÄĹliwÄ
minÄ. - Marsz do domu! - rozkazaĹa. - ZostaĹy juĹź tylko cztery minuty! Â Po powrocie do domu Happy Bapetsi nie zastaĹa taty, a jego pokĂłj byĹ uprzÄ
tniÄty. Na stole kuchennym leĹźaĹa kartka od mmy Ramotswe. Kiedy Happy jÄ
przeczytaĹa, na jej twarz powrĂłciĹ uĹmiech. âTak jak pani podejrzewaĹa, to nie byĹ pani tata. WymyĹliĹam najlepszy sposĂłb: skĹoniĹam go, Ĺźeby sam mi to powiedziaĹ. MoĹźe kiedyĹ znajdzie pani swojego prawdziwego tatÄ, a moĹźe nie, ale na razie niech pani bÄdzie znowu szczÄĹliwaâ. ROZDZIAĹ DRUGI Â TO JUĹť TYLE LAT! Â Â Nie zapominamy, pomyĹlaĹa mma Ramotswe. GĹowy mamy wprawdzie nieduĹźe, ale wspomnieĹ w nich tyle, ile czasem na niebie bzyczÄ
cych pszczóŠ- tysiÄ
ce zdarzeĹ, zapachĂłw, miejsc, drobnych rzeczy, ktĂłre nam siÄ w Ĺźyciu trafiĹy i ktĂłre nieoczekiwanie wracajÄ
, aby przypomnieÄ nam o tym, kim jesteĹmy. Kto ja jestem? Jestem Precious Ramotswe, obywatelka Botswany, cĂłrka Obeda Ramotswe, ktĂłry zmarĹ, poniewaĹź pracowaĹ w przeszĹoĹci jako gĂłrnik i nie mĂłgĹ juĹź oddychaÄ. Jego Ĺźycie nie zostaĹo zanotowane w annaĹach. Kto ma spisywaÄ Ĺźycie prostych ludzi? Â Jestem Obed Ramotswe, urodziĹem siÄ w 1930 roku koĹo Mahalapye. Moje rodzinne miasto znajduje siÄ w poĹowie odlegĹoĹci miÄdzy Gaborone i Francistown, przy tej drodze, ktĂłra zdaje siÄ ciÄ
gnÄ
Ä bez koĹca. W tamtych czasach byĹa to oczywiĹcie droga gruntowa i znacznie wiÄkszÄ
rolÄ odgrywaĹa kolej. Linia zaczynaĹa siÄ w Bulawajo, wjeĹźdĹźaĹa do Botswany w Plumtree, a potem biegĹa bokiem na poĹudnie aĹź do Mafikeng na drugim koĹcu kraju. W dzieciĹstwie patrzyĹem na pociÄ
gi, ktĂłre stawaĹy na bocznicy, wypuszczajÄ
c wielkie obĹoki pary. ZakĹadaliĹmy siÄ, ktĂłry z nas najbliĹźej podbiegnie. Palacze krzyczeli na nas, a zawiadowca dmuchaĹ w gwizdek, ale nie dawaliĹmy siÄ przegoniÄ. ChowaliĹmy siÄ za krzakami i skrzyniami, zza ktĂłrych wyskakiwaliĹmy, Ĺźeby podbiec do otwartych okien wagonĂłw i poprosiÄ pasaĹźerĂłw o drobniaki. Biali ludzie wyglÄ
dali przez okna jak duchy i czasami rzucali nam rodezyjskie pensy - duĹźe miedziaki z dziurÄ
w Ĺrodku - a jeĹli nam siÄ poszczÄĹciĹo, to maleĹkÄ
srebrnÄ
monetÄ nazywanÄ
tickey, wartÄ
puszeczkÄ syropu. Mahalapye byĹo wĹaĹciwie rozciÄ
gniÄtÄ
wioskÄ
zabudowanÄ
chatami z brÄ
zowych, wypalanych w sĹoĹcu cegieĹ z gliny. Kilka budynkĂłw miaĹo blaszane dachy. Te ostatnie naleĹźaĹy do rzÄ
du albo do towarzystwa kolejowego i symbolizowaĹy dla nas odlegĹy, nieosiÄ
galny luksus. ByĹa szkoĹa prowadzona przez starego anglikaĹskiego ksiÄdza i biaĹÄ
kobietÄ z twarzÄ
zniszczonÄ
przez sĹoĹce. Oboje mĂłwili jÄzykiem setswana, to rzadkoĹÄ, ale uczyli nas po angielsku - przykazali nam, pod karÄ
chĹosty, ĹźebyĹmy zostawiali rodzimy jÄzyk na dziedziĹcu. Po drugiej stronie drogi zaczynaĹa siÄ rĂłwnina, ktĂłra ciÄ
gnÄĹa siÄ aĹź po Kalahari. ByĹy to monotonne tereny, rzadko poroĹniÄte niskimi akacjami, na ktĂłrych gaĹÄziach przesiadywaĹy dzioboroĹźce i trzepoczÄ
ce skrzydĹami molope z dĹugimi, powĹĂłczystymi ogonami. Ĺwiat ten zdawaĹ siÄ bezkresny i sÄ
dzÄ, Ĺźe wĹaĹnie dlatego tamta Afryka byĹa tak bardzo odmienna od dzisiejszej. Nie miaĹa koĹca. MoĹźna byĹo caĹymi dniami iĹÄ albo jechaÄ i nigdzie nie dotrzeÄ. Mam teraz szeĹÄdziesiÄ
t lat i sÄ
dzÄ, Ĺźe Pan BĂłg nie chce, abym tu o wiele dĹuĹźej zabawiĹ. MoĹźe mam przed sobÄ
jeszcze kilka lat, ale wÄ
tpiÄ w to. ByĹem w szpitalu holenderskiego KoĹcioĹa reformowanego w Mochudi z wizytÄ
u doktora Moffata, ktĂłry osĹuchaĹ mi klatkÄ piersiowÄ
. To mu wystarczyĹo do stwierdzenia, Ĺźe byĹem gĂłrnikiem. PokrÄciĹ gĹowÄ
i powiedziaĹ, Ĺźe kopalnie umiejÄ
czĹowiekowi zaszkodziÄ na wiele róşnych sposobĂłw. Kiedy to mĂłwiĹ, przypominaĹa mi siÄ piosenka Ĺpiewana przez gĂłrnikĂłw z Sotho: âKopalnie zjadajÄ
ludzi. Nawet jak z nich odejdziesz, dalej mogÄ
ciÄ zjadaÄâ. Wszyscy wiedzieliĹmy, Ĺźe to prawda. MĂłgĹ ciÄ zabiÄ spadajÄ
cy odĹamek skalny albo mogĹeĹ zginÄ
Ä wiele lat później, kiedy schodzenie na dóŠbyĹo juĹź tylko wspomnieniem lub nocnym koszmarem. Kopalnie upominaĹy siÄ o swoje i teraz upomniaĹy siÄ o mnie, wiÄc sĹowa doktora Moffata nie byĹy dla mnie zaskoczeniem. NiektĂłrzy ludzie bardzo Ĺşle przyjmujÄ
tego rodzaju wiadomoĹÄ. Wydaje im siÄ, Ĺźe bÄdÄ
Ĺźyli wiecznie, toteĹź pĹaczÄ
i wyjÄ
, kiedy do nich dotrze, Ĺźe nadszedĹ ich czas. Ja tak nie zareagowaĹem, nie rozpĹakaĹem siÄ w gabinecie pana doktora. Tylko jedno mnie smuci: Ĺźe kiedy umrÄ, poĹźegnam siÄ z AfrykÄ
. Kocham AfrykÄ, ktĂłra jest dla mnie matkÄ
i ojcem. Po Ĺmierci bÄdzie mi brakowaĹo zapachu Afryki, bo mĂłwiÄ
, Ĺźe tam, gdzie odchodzimy, nie ma zapachĂłw i smakĂłw. Nie mĂłwiÄ, Ĺźe jestem odwaĹźnym czĹowiekiem - bo nie jestem - ale usĹyszana nowina rzeczywiĹcie niespecjalnie mnie przejÄĹa. SpoglÄ
dam wstecz na szeĹÄdziesiÄ
t lat swojego Ĺźycia i myĹlÄ o wszystkim, co widziaĹem. MyĹlÄ o tym, Ĺźe zaczynaĹem od niczego, a teraz mam prawie dwieĹcie sztuk bydĹa. Mam teĹź dobrÄ
, kochajÄ
cÄ
cĂłrkÄ, ktĂłra piÄknie siÄ mnÄ
opiekuje i robi mi herbatÄ, gdy siedzÄ w sĹoĹcu i spoglÄ
dam na dalekie wzgĂłrza. Z oddali wzgĂłrza te wydajÄ
siÄ niebieskie. W tym kraju wszystko wydaje siÄ niebieskie, kiedy patrzy siÄ na to z daleka. Od wybrzeĹźa dzieli nas Angola i Namibia, ale nad nami i wokóŠnas rozciÄ
ga siÄ wielki, pusty ocean bĹÄkitu. Ĺťaden marynarz nie jest bardziej samotny niĹź czĹowiek, ktĂłry stoi poĹrodku naszego kraju, otoczony bezkresnymi milami bĹÄkitu. Nigdy nie widziaĹem morza, chociaĹź czĹowiek, z ktĂłrym kiedyĹ pracowaĹem, zaprosiĹ mnie do swojej wioski w Zululandzie. PowiedziaĹ mi, Ĺźe tamtejsze zielone wzgĂłrza schodzÄ
aĹź do Oceanu Indyjskiego i Ĺźe z drzwi jego chaty widaÄ pĹynÄ
ce w oddali statki. PowiedziaĹ, Ĺźe kobiety z jego wioski warzÄ
najlepsze piwo w caĹym kraju i Ĺźe mÄĹźczyzna moĹźe caĹymi dniami nie robiÄ nic oprĂłcz wygrzewania siÄ na sĹoĹcu, picia kukurydzianego piwa i pĹodzenia dzieci. PowiedziaĹ, Ĺźe jeĹli z nim pojadÄ, to znajdzie mi ĹźonÄ i jego wspĂłĹplemieĹcy przymknÄ
oko na fakt, Ĺźe nie jestem Zulusem - jeĹli zapĹacÄ ojcu za dziewczynÄ odpowiednio duĹźÄ
sumÄ pieniÄdzy. Ale po co miaĹbym jechaÄ do Zululandu? Dlaczego miaĹbym chcieÄ czegoĹ innego, niĹź mieszkaÄ w Botswanie i oĹźeniÄ siÄ z krajankÄ
? PowiedziaĹem mu, Ĺźe Zululand z jego opowieĹci wyglÄ
da ciekawie, ale kaĹźdy czĹowiek ma w sercu mapÄ swojej ojczyzny i Ĺźe serce nigdy mu nie pozwoli zapomnieÄ o tej mapie. PowiedziaĹem mu, Ĺźe w Botswanie nie mamy zielonych wzgĂłrz ani morza, ale mamy Kalahari i ziemie ciÄ
gnÄ
ce siÄ dalej, niĹź ktokolwiek siÄga wyobraĹşniÄ
. PowiedziaĹem mu, Ĺźe ktoĹ, kto urodziĹ siÄ w suchym kraju, od czasu do czasu marzy o deszczu, ale nie chce go zbyt wiele i nie przeszkadza mu sĹoĹce, ktĂłre bez przerwy pali. Nie pojechaĹem wiÄc z nim do Zululandu i ani razu nie widziaĹem morza. Nigdy jednak nie czuĹem siÄ z tego powodu nieszczÄĹliwy. SiedzÄ tutaj teraz, caĹkiem bliski koĹca, i myĹlÄ o wszystkim, co mi siÄ w Ĺźyciu zdarzyĹo. Nie ma jednak dnia, Ĺźebym nie kierowaĹ myĹli ku Bogu i temu, co ze mnÄ
bÄdzie po Ĺmierci. Nie bojÄ siÄ samego umierania, bo dobrze zroszÄ bĂłl, ktĂłry nie jest zresztÄ
aĹź taki dotkliwy. Dali mi tabletki - duĹźe biaĹe - i powiedzieli, Ĺźebym je braĹ, kiedy bĂłl w piersiach stanie siÄ zbyt silny. Ale tabletki te usypiajÄ
mnie, a ja nie chcÄ przespaÄ reszty Ĺźycia. MyĹlÄ wiÄc o Bogu i zastanawiam siÄ, co mi powie, kiedy przed Nim stanÄ. Dla niektĂłrych BĂłg jest biaĹym czĹowiekiem. WyobraĹźenie to wbili im przed laty do gĹowy biali misjonarze. Ja nie sÄ
dzÄ, Ĺźeby tak byĹo, bo nie ma róşnicy miÄdzy biaĹymi i czarnymi. Wszyscy jesteĹmy tacy sami. Wszyscy jesteĹmy ludĹşmi. A BĂłg byĹ tutaj wczeĹniej od misjonarzy. NazywaliĹmy Go wtedy inaczej i nie mieszkaĹ u ĹťydĂłw. MieszkaĹ u nas, w Afryce, w kamieniach, w niebie, wszÄdzie tam, gdzie lubiĹ byÄ. Po Ĺmierci szĹo siÄ gdzie indziej, BĂłg teĹź miaĹ tam byÄ, ale czĹowiek wiedziaĹ, Ĺźe za bardzo siÄ do Niego nie zbliĹźy. Ale czemu miaĹby tego pragnÄ
Ä? Opowiada siÄ w Botswanie historiÄ dwĂłjki dzieci, brata i siostry, ktĂłrych trÄ
ba powietrzna porywa do nieba i widzÄ
, Ĺźe w niebie jest peĹno piÄknych biaĹych krĂłw. WĹaĹnie tak lubiÄ wyobraĹźaÄ sobie niebo i mam nadziejÄ, Ĺźe tak jest naprawdÄ. Mam nadziejÄ, Ĺźe po Ĺmierci trafiÄ do krainy, w ktĂłrej mieszkajÄ
takie krowy, majÄ
sĹodki oddech i tĹoczÄ
siÄ wokóŠmnie. JeĹli to mnie czeka, to z ochotÄ
odejdÄ choÄby jutro albo nawet w tej chwili. ChciaĹbym siÄ jednak poĹźegnaÄ z mojÄ
cĂłrkÄ
i trzymaÄ jÄ
za rÄkÄ, kiedy bÄdÄ umieraĹ. To byĹaby szczÄĹliwa ĹmierÄ. Â Kocham swojÄ
ojczyznÄ, a fakt, Ĺźe jestem Motswana, napawa mnie dumÄ
. W caĹej Afryce nie ma drugiego kraju, ktĂłrego obywatel mĂłgĹby chodziÄ z tak wysoko podniesionym czoĹem. Nie mamy i nigdy nie mieliĹmy wiÄĹşniĂłw politycznych. RzÄ
dzimy siÄ demokratycznie. JesteĹmy rozsÄ
dni. Bank Botswany ma w swoich sejfach mnĂłstwo pieniÄdzy, ze sprzedaĹźy diamentĂłw. Nikomu nie jesteĹmy nic winni. W przeszĹoĹci dziaĹo siÄ jednak znacznie gorze...
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|