[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
ALEKSANDER DUMAS JĂZEF BALSAMO  tĹum. Leon Rogalski  PROLOG GĂRA GRZMOTĂWNa lewym brzegu Renu, kilka mil od cesarskiego miasta Wormacji, w pobliĹźu ĹşrĂłdeĹ niewielkiej rzeczki Selz rozpoczyna siÄ pasmo gĂłr, ktĂłrych najeĹźone wierzchoĹki zdajÄ
siÄ biec ku pĂłĹnocy niby spĹoszone stado bawoĹĂłw niknÄ
ce we mgle. GĂłry te panujÄ
nad okolicÄ
prawie pustÄ
, a nazwy biorÄ
bÄ
dĹş od ksztaĹtĂłw, jakie przypominajÄ
, bÄ
dĹş od legend, jakie sÄ
z nimi zwiÄ
zane. Jest wiÄc tu i âKrzesĹo KrĂłlewskie" i âGĂłra Dzikich Róş", jest âSkaĹa SokoĹĂłw" i. âSzczyt WÄĹźowy". Na granitowym wierzchoĹku najwyĹźszej z nich â zwanej âGĂłrÄ
GrzmotĂłw" â znajdujÄ
siÄ prastare ruiny. Kiedy wieczĂłr pogĹÄbia cienie dÄbĂłw, a ostatnie promienie zachodzÄ
cego sĹoĹca zĹocÄ
wierzchoĹki olbrzymĂłw, rzekĹbyĹ, Ĺźe cisza zstÄpuje z wysokoĹci nieba w dolinÄ, Ĺźe jakaĹ niewidzialna a wszechmocna rÄka rozwiesza ponad znuĹźonym Ĺwiatem bĹÄkitnawy welon . usiany gwiazdami. I wtedy wszystko zwolna ucicha, wszystko zasypia powoli na ziemi i w powietrzu. PoĹrĂłd tej uroczystej ciszy tylko rzeczka Selz, czyli Selzbach, jak jÄ
nazywajÄ
- okoliczni mieszkaĹcy, pĹynie niestrudzona w cieniu nadbrzeĹźnych jodeĹ. Ani dzieĹ, ani noc nie powstrzymujÄ
jej biegu, jej przeznaczeniem jest Ren, jej dno jest czyste, trzciny giÄtkie, gĹazy tak szczelnie otulone miÄkkimi mchami i porostami, Ĺźe fale nie zakĹĂłcajÄ
ciszy jej doliny â od ĹşrĂłdeĹ w Morsheim aĹź do Freiwenheim, gdzie koĹczy swĂłj bieg. Nieco powyĹźej ĹşrĂłdeĹ, od Albisheim do Kircheim-Poland, wije siÄ wyboista droga wyĹźĹobiona miÄdzy skaĹami. Poza Danenfels droga ta zmienia siÄ w wÄ
skÄ
ĹcieĹźynÄ i niknie u stĂłp GĂłry GrzmotĂłw. Kiedy podróşny, niewidoczny z doliny nawet w biaĹy dzieĹ, przejeĹźdĹźa tÄdy wĹrĂłd gÄstych dÄbĂłw na koniu obwieszonym dzwonkami jak muĹ hiszpaĹski, to nie sĹychaÄ dĹşwiÄku dzwonkĂłw; nie widaÄ teĹź ozdĂłb na koniu, poniewaĹź ani jeden promieĹ sĹoĹca nie moĹźe- przebiÄ siÄ przez gÄ
szcz liĹci. Tak bardzo gÄstwina leĹna tĹumi dĹşwiÄki, a cienie gaszÄ
barwy. I chociaĹź teraz na najwyĹźszych wierzchoĹkach znajdujÄ
siÄ obserwatoria, chociaĹź 'najbardziej fantastyczne legendy wzbudzajÄ
zaledwie uĹmiech powÄ
tpiewania., to jednak dziĹ jeszcze pustkowie to wywoĹuje lÄk poĹÄ
czony z uczuciem czci dla tych okolic. Kilka nÄdznych chaĹup oddalonych od sÄ
siednich wsi zdaje siÄ istnieÄ po to tylko, aby ĹwiadczyÄ o obecnoĹci czĹowieka w tej tajemniczej krainie. SzĂłstego maja 1770 roku, kiedy sĹoĹce zachodziĹo za wieĹźÄ katedry sztrasburskiej, jakiĹ czĹowiek jadÄ
cy z Moguncji zbliĹźaĹ siÄ do wioski Danenfels. JechaĹ pod gĂłrÄ ĹcieĹźkÄ
, a straciwszy jej Ĺlad w zaroĹlach, zsiadĹ z konia i uwiÄ
zaĹ go za uzdÄ do najbliĹźszej jodĹy. ZwierzÄ zarĹźaĹo niespokojnie, a las odpowiedziaĹ drĹźeniem gaĹÄzi. â No, no â rzekĹ podróşny. â UspokĂłj siÄ, wiemy DĹźeridzie. ZrobiliĹmy dwanaĹcie mil i ty przynajmniej stanÄ
ĹeĹ juĹź u celu. To powiedziawszy, objÄ
Ĺ oburÄ
cz gĹowÄ zwierzÄcia i przysunÄ
Ĺ twarz do jego parujÄ
cych nozdrzy. â Ĺťegnaj, dzielny rumaku, bo moĹźe ciÄ juĹź nie zastanÄ tutaj, Ĺźegnaj, wierny towarzyszu! Rumak wstrzÄ
snÄ
Ĺ jedwabistÄ
grzywÄ
, uderzyĹ nogÄ
w ziemiÄ i zarĹźaĹ, jak gdyby byĹ w pustyni i czuĹ zbliĹźanie siÄ lwa. Podróşny poruszyĹ gĹowÄ
jakby potakujÄ
c. â Nie mylisz siÄ, DĹźeridzie, niebezpieczeĹstwo jest blisko. Widocznie jednak nie zamierzaĹ walczyÄ z tym niebezpieczeĹstwem, bo wydobyĹ z olstrĂłw dwa wspaniaĹe pistolety z cyzelowanymi lufami, o pozĹacanych kolbach, wyjÄ
Ĺ z nich naboje i kule wraz z prochem rzuciĹ na trawÄ. Uczyniwszy to schowaĹ na powrĂłt pistolety do olstrĂłw. NastÄpnie odpiÄ
Ĺ szpadÄ o stalowej rÄkojeĹci, okrÄciĹ jÄ
pasem i podĹoĹźyĹ pod siodĹo, Wreszcie strzÄ
snÄ
Ĺ kurz z butĂłw, przeszukaĹ kieszenie, wyjÄ
Ĺ z nich noĹźyczki oraz scyzoryk w oprawie z konchy perĹowej i cisnÄ
Ĺ to wszystko poza siebie nie patrzÄ
c, gdzie upadĹo. Raz jeszcze pogĹaskaĹ DĹźerida, odetchnÄ
Ĺ peĹnÄ
piersiÄ
i po daremnych poszukiwaniach ĹcieĹźki puĹciĹ siÄ w gÄsty las. Podróşny wyglÄ
daĹ na lat trzydzieĹci. Wzrostu wiÄcej niĹź Ĺredniego, dobrze zbudowany, szczupĹy i zgrabny, miaĹ na sobie czarnÄ
kurtkÄ podróşnÄ
z aksamitu, spod ktĂłrej widaÄ byĹo haftowanÄ
kamizelkÄ. StrĂłj ten uzupeĹniaĹy obcisĹe spodnie i czarne, lakierowane baty. Twarz o rysach ruchliwych, znamionujÄ
cych typ poĹudniowy, tchnÄĹa siĹÄ
i bystroĹciÄ
Spojrzenie zdawaĹo siÄ przenikaÄ do gĹÄbi duszy, usta duĹźe, ksztaĹtne, osĹaniaĹy piÄkne zÄby, ktĂłrych olĹniewajÄ
cÄ
biel podkreĹlaĹa ciemna cera. Zaledwie podróşny uszedĹ kilka krokĂłw, usĹyszaĹ gwaĹtowne i niecierpliwe bicie kopytami o ziemiÄ. W pierwszej chwili chciaĹ zawrĂłciÄ, lecz powstrzymaĹ siÄ. WspiÄ
Ĺ siÄ tylko na palce, aby zobaczyÄ, co siÄ staĹo z koniem. DĹźerida jednak juĹź nie byĹo. ZnikĹ jakby uprowadzony niewidzialnÄ
rÄkÄ
. Podróşny zmarszczyĹ czoĹo, po czym uĹmiechnÄ
wszy siÄ z lekka poszedĹ w gĹÄ
b lasu. Tu i Ăłwdzie przedostawaĹy siÄ jeszcze przez gaĹÄzie ostatnie blaski ĹwiatĹa dziennego. WkrĂłtce jednak ciemnoĹÄ ogarnÄĹa idÄ
cego caĹkowicie. W obawie, Ĺźe zabĹÄ
dzi, zatrzymaĹ siÄ. â Do Danenfels â powiedziaĹ gĹoĹno â droga byĹa jeszcze moĹźliwa. â Z Danenfels dojechaĹem do Czarnego Wrzosowiska ledwie widocznÄ
ĹcieĹźkÄ
. Z Czarnego Wrzosowiska dotarĹem tutaj bezdroĹźem, ale las byĹ jeszcze widoczny. Teraz muszÄ siÄ zatrzymaÄ, bo nie widzÄ juĹź nic. Zaledwie wymĂłwiĹ te sĹowa, na wpóŠpo francusku, na wpóŠdialektem sycylijskim, gdy piÄÄdziesiÄ
t krokĂłw przed nim zajaĹniaĹo ĹwiatĹo. â DziÄkujÄ! â rzekĹ. â Teraz pĂłjdÄ za tym ĹwiatĹem. ĹwiateĹko tymczasem posuwaĹo siÄ rĂłwnomiernie naprzĂłd. Podróşny uszedĹ ze sto krokĂłw i naraz ze drĹźeniem usĹyszaĹ obok siebie cichy szept. â Nie odwracaj siÄ â dobiegĹ go gĹos z prawej strony â bo zginiesz! â Dobrze â odpowiedziaĹ podróşny spokojnie. â Nie mĂłw nic â zabrzmiaĹ gĹos z lewej strony â bo umrzesz! Podróşny skĹoniĹ gĹowÄ w milczeniu. â JeĹźeli siÄ boisz â odezwaĹ siÄ gĹos trzeci, jakby spod ziemi â jeĹźeli ci brak odwagi, wracaj, skÄ
d przychodzisz. Podróşny uczyniĹ tylko ruch rÄkÄ
i szedĹ dalej w milczeniu). Noc byĹa ciemna, las gÄsty. Pomimo ĹwiatĹa, ktĂłre go prowadziĹo, podróşny potykaĹ siÄ co chwila. Tak szedĹ prawie godzinÄ. Nagle ĹwiatĹo znikĹo. Podróşny wydostaĹ siÄ z lasu. PodniĂłsĹ oczy w gĂłrÄ: na ciemnym lazurze nieba bĹyszczaĹy gwiazdy. SzedĹ dalej naprzĂłd. Naraz wynurzyĹy siÄ przed nim z ciemnoĹci ruiny starego zamczyska. W tej samej chwili potknÄ
Ĺ siÄ, a na skroniach poczuĹ mokrÄ
przepaskÄ, ktĂłra mu zasĹoniĹa oczy. OdtÄ
d nie widziaĹ nawet ciemnoĹci. JednakĹźe musiaĹ siÄ tego spodziewaÄ, nie stawiaĹ bowiem Ĺźadnego oporu â wyciÄ
gnÄ
Ĺ tylko rÄkÄ, jak Ĺlepy szukajÄ
cy przewodnika. Jego wyciÄ
gniÄta dĹoĹ ujÄĹa zimnÄ
koĹcistÄ
rÄkÄ. Podróşny nie zadrĹźaĹ. Nagle dĹoĹ puĹciĹa jego rÄkÄ, przepaska spadĹa z oczu i podróşny stanÄ
Ĺ: znajdowaĹ siÄ na szczycie GĂłry GrzmotĂłw.  TEN, KTĂRY JESTPoĹrodku polany, otoczonej starymi brzozami wznosiĹy siÄ ruiny jednego z tych zamkĂłw, ktĂłre panowie feudalni budowali niegdyĹ w czasie wypraw krzyĹźowych. Otworzywszy oczy, podróşny znalazĹ siÄ przed omszaĹymi i wilgotnymi schodami portyku zamczyska. Na pierwszym stopniu staĹo widmo o koĹcistej rÄce, ktĂłre go tutaj przyprowadziĹo. WskazaĹo ono podróşnemu wysokÄ
komnatÄ, do ktĂłrej przez dziurawe sklepienie przebijaĹo siÄ tajemnicze ĹwiatĹo. Widmo bezszelestnie przesunÄĹo siÄ po schodach i zagĹÄbiĹo w ruinach. Podróşny podÄ
ĹźyĹ za nim. W tej samej chwili z haĹasem i brzÄkiem zamknÄĹy siÄ drzwi portyku. Przy wejĹciu do okrÄ
gĹej, pustej komnaty, przybranej czarno i oĹwietlonej trzema zielonymi lampami, widmo zatrzymaĹo siÄ. Podróşny stanÄ
Ĺ rĂłwnieĹź. â OtwĂłrz oczy! â rozkazaĹo widmo. â WidzÄ wszystko â odparĹ przybysz. WĂłwczas widmo wydobyĹo spod caĹuna szpadÄ i uderzyĹo niÄ
w kolumnÄ z brÄ
zu. Na ten odgĹos uniosĹy siÄ pĹyty kamiennej podĹogi i ukazaĹ siÄ legion widm, uzbrojonych w szpady. ZasiadĹszy na kamiennych Ĺawach fantomy zamarĹy w bezruchu. W pierwszym rzÄdzie byĹo siedem miejsc, z ktĂłrych czÄĹÄ zajmowaĹy postacie waĹźniejsze zapewne znaczeniem, jedno zaĹ byĹo puste.. Widmo siedzÄ
ce poĹrodku podniosĹo siÄ. â Ilu nas jest, bracia? â Trzystu â odrzekĹy widma. â Trzystu â podjÄ
Ĺ przewodniczÄ
cy â z ktĂłrych kaĹźdy jest przedstawicielem szeĹciu tysiÄcy stowarzyszonych. Trzysta szpad, ktĂłre rĂłwnajÄ
siÄ trzem milionom sztyletĂłw. Po czym zwrĂłciĹ siÄ do podróşnego: â Czego pragniesz? â ĹwiatĹa â odpowiedziaĹ przybyĹy. â ĹcieĹźka wiodÄ
ca na gĂłrÄ ognistÄ
jest twarda i ostra. Nie boisz siÄ na niÄ
wstÄ
piÄ? â Niczego siÄ nie bojÄ. â PamiÄtaj, Ĺźe stÄ
d nie ma powrotu. ZastanĂłw siÄ dobrze. â Zatrzymam siÄ dopiero u celu. â CzyĹ gotĂłw zĹoĹźyÄ przysiÄgÄ? â PrzysiÄgnÄ. PrzewodniczÄ
cy podniĂłsĹ rÄkÄ i gĹosem uroczystym rzekĹ: â âPrzysiÄgam na Boga UkrzyĹźowanego, Ĺźe zerwÄ wszelkie wiÄzy, ĹÄ
czÄ
ce mnie z ojcem, matkÄ
i kaĹźdÄ
istotÄ
, ktĂłrej winien jestem wiernoĹÄ i posĹuszeĹstwo". Podróşny powtĂłrzyĹ te sĹowa, widmo zaĹ ciÄ
gnÄĹo dalej: â âPrzysiÄgam, Ĺźe wyjawiÄ nowemu zwierzchnikowi wszystko, com widziaĹ, com czytaĹ i sĹyszaĹ. PrzewodniczÄ
cy zamilkĹ, a podróşny znowu powtĂłrzyĹ te sĹowa. â âCzcij i powaĹźaj aqua toffana â podjÄ
Ĺ nie zmieniajÄ
c gĹosu przewodniczÄ
cy â truciznÄ jako Ĺrodek niezbÄdny do usuniÄcia tych, ktĂłrzy chcÄ
upodliÄ prawdÄ. W imiÄ Ojca . Syna, i Ducha ĹwiÄtego. Podróşny z siĹÄ
i spokojem wypowiedziaĹ przysiÄgÄ do koĹca. â A teraz â dodaĹ przewodniczÄ
cy â wĹóşcie mu na gĹowÄ ĹwiÄtÄ
opaskÄ. Dwa widma zbliĹźyĹy siÄ do przybysza i zawiÄ
zaĹy mu na czole jasnoşóĹtÄ
wstÄ
ĹźkÄ, przetykanÄ
srebrem, z wizerunkiem Matki Boskiej LoretaĹskiej, po czym odsunÄĹy siÄ od niego. â Czego ĹźÄ
dasz? â zapytaĹ przewodniczÄ
cy. â RÄki Ĺźelaznej, ognistego miecza i diamentowych wag â- odparĹ podróşny. â Do czego pragniesz ich uĹźyÄ? â AĹźeby zdusiÄ tyraniÄ. AĹźeby waĹźyÄ losy ludzkoĹci. â Czy gotĂłw jesteĹ poddaÄ siÄ prĂłbom? â GotĂłw jestem w kaĹźdej chwili. â OdwrĂłÄ siÄ â rozkazaĹ przewodniczÄ
cy. Przybysz speĹniĹ ĹźÄ
danie i znalazĹ siÄ naprzeciw czĹowieka bladego jak ĹmierÄ, okutego w kajdany, z zakneblowanymi ustami. â Oto zdrajca! â mĂłwiĹ przewodniczÄ
cy. â ZĹoĹźyĹ on przysiÄgÄ, takÄ
jak ty przed chwilÄ
, a potem wydaĹ tajemnicÄ Zakonu. Na co zasĹuĹźyĹ? â Na ĹmierÄ! Trzysta gĹosĂłw powtĂłrzyĹo: â Na ĹmierÄ! W tej chwili skazanego zaciÄ
gniÄto w gĹÄ
b sali. Po krĂłtkim szamotaniu rozlegĹo siÄ gĹuche uderzenie. Potem przybysz usĹyszaĹ odgĹos upadajÄ
cego ciaĹa i ostatnie przedĹmiertne rzÄĹźenie. â SprawiedliwoĹci staĹo siÄ zadoĹÄ â powiedziaĹ przewodniczÄ
cy do zebranych, pochĹaniajÄ
cych wzrokiem to przeraĹźajÄ
ce widowisko, â Czy pochwalasz wykonanie wyroku, jakiego byĹeĹ Ĺwiadkiem? â Pochwalam, jeĹźeli dotknÄ
Ĺ istotnie winnego â odparĹ podróşny. â I wypijesz za ĹmierÄ kaĹźdego, ktĂłry jak ten zdradzi tajemnice naszego ĹwiÄtego stowarzyszenia? â WypijÄ. â PrzynieĹcie czarÄ. Jeden z oprawcĂłw zbliĹźyĹ siÄ i podaĹ przybyszowi czerwony i ciepĹy napĂłj w czaszce ludzkiej. Przybysz wziÄ
Ĺ czaszÄ i wychyliĹ jÄ
do ostatniej kropli. Szmer podziwu przebiegĹ wĹrĂłd obecnych. â Dobrze â rzekĹ przewodniczÄ
cy. â Podajcie pistolet. Jedno z widm podaĹo pistolet, kulÄ oĹowianÄ
i Ĺadunek prochu. â Przyrzekasz posĹuszeĹstwo bezwzglÄdne dla ĹwiÄtego zakonu, nawet gdybyĹ miaĹ dziaĹaÄ przeciw samemu sobie? â Przyrzekam. â Jakikolwiek rozkaz otrzymasz, usĹuchasz go natychmiast i bez wahania? â Natychmiast i bez wahania. â WeĹş ten pistolet i nabij go! Przybysz wziÄ
Ĺ pistolet, wsypaĹ proch w lufÄ i wĹoĹźyĹ kulÄ, przybiĹ jÄ
stemplem i podsypaĹ panewkÄ. â Nabity â rzekĹ zimno. â Co mam z nim uczyniÄ? â OdwiedĹş kurek. PrzyĹóş lufÄ do czoĹa. I ten rozkaz zostaĹ wykonany. â Strzelaj! BĹysnÄ
Ĺ ogieĹ, ale proch spaliĹ siÄ i powietrzem nie wstrzÄ
snÄ
Ĺ huk. Okrzyk podziwu rozlegĹ siÄ wĹrĂłd zebranych. Lecz nie doĹÄ byĹo tych prĂłb. Widma zawoĹaĹy. â Sztylet! ĹťÄ
damy sztyletu! â Podajcie zatem sztylet â zadecydowaĹ przewodniczÄ
cy. â Nie trzeba â rzekĹ z pogardÄ
przybysz. â Jak to nie trzeba?! â wrzasnÄĹy widma. â Co przez to rozumiesz? â zawoĹaĹ przewodniczÄ
cy. â Znam wszystkie wasze tajemnice. Powiadam wam, Ĺźe czĹowiek zamordowany nie umarĹ; Ĺźe krew,, ktĂłrÄ
piĹem, to wino; Ĺźe kule i proch wypadĹy z lufy, kiedy odwodziĹem kurek. Zabierzcie tÄ broĹ nieuĹźytecznÄ
, prawdziwie silni jej siÄ nie ulÄknÄ
. Okrzyk wĹciekĹoĹci wzbiĹ siÄ pod sklepienie. â: Kim jesteĹ?! â spytaĹo naraz trzysta gĹosĂłw, a jednoczeĹnie dwadzieĹcia szpad bĹysnÄĹo w rÄkach widm i skierowaĹo siÄ ku piersi nieznajomego. Lecz on, spokojny, wzniĂłsĹ gĹowÄ wstrzÄ
sajÄ
c wĹosami i zawoĹaĹ: â Ego sum qui sum!... Ja jestem ten, ktĂłry jest.. I powiĂłdĹ wzrokiem po zgromadzonych. Pod wpĹywem tego wzroku, peĹnego siĹy, szpady opadĹy. â SkÄ
d przybywasz? Kim jesteĹ?. â Dobrze â odparĹ nieznajomy â powiem wam, kim jestem, lecz powiem najpierw, kim wy jesteĹcie. Widma zadrĹźaĹy, szpady zadĹşwiÄczaĹy znĂłw w rÄkach, kierujÄ
c siÄ ku piersi podróşnego. On zaĹ mĂłwiĹ dalej: - â Ty â zwrĂłciĹ siÄ do przewodniczÄ
cego â ty, ktĂłry siÄ masz za boga, jesteĹ tylko jego zwiastunem; tobie, przedstawicielu lóş szwedzkich, powiem zaraz twoje imiÄ: Swedenborgu, czy anioĹowie nie mĂłwili ci, Ĺźe ten, ktĂłrego siÄ spodziewasz, nadchodzi?... â To prawda â odrzekĹ przewodniczÄ
cy â powiedzieli mi o tym. â Po lewej stronie masz przedstawiciela loĹźy angielskiej. Pozdrawiam ciÄ, milordzie! Szpady znĂłw opadĹy. Oburzenie ustÄ
piĹo miejsca podziwowi. â A ty, kapitanie â ciÄ
gnÄ
Ĺ nieznajomy zwracajÄ
c siÄ do widma po lewej stronie przewodniczÄ
cego â w jakim to porcie pozostawiĹeĹ swĂłj piÄkny statek, ktĂłry uwielbiasz jak kochankÄ? Potem zwracajÄ
c siÄ do widma z prawej strony, nieznajomy mĂłwiĹ dalej: â Na ciebie kolej proroku z Zurychu. SpĂłjrz mi w oczy, czy w rysach mojej twarzy nie dostrzegasz Ĺwiadectwa mego posĹannictwa? Zapytany cofnÄ
Ĺ siÄ o krok. â No, a ty, potomku PelazgĂłw â zwrĂłciĹ siÄ nieznajomy do swojego sÄ
siada â czy chcesz po raz drugi wypÄdzaÄ MaurĂłw z Hiszpanii? ZagadniÄte przez przybysza piÄ
te z kolei widmo staĹo nieruchomo, w milczeniu. â A mnie â zapytaĹo nieznajomego szĂłste widmo â mnie nic nie masz do powiedzenia? â Chcesz tego? â odparĹ przybysz przeszywajÄ
c go do gĹÄbi wzrokiem. â Czy chcesz, Ĺźebym ci powiedziaĹ to, co Chrystus powiedziaĹ Judaszowi? Zapytany zbladĹ jak pĹĂłtno. â Zapominasz o przedstawicielu Francji â odezwaĹ siÄ przewodniczÄ
cy. â Nie ma go tutaj â rzekĹ nieznajomy. A ty wiesz o tym dobrze, poniewaĹź miejsce jego jest niezajÄte. â MĹody jesteĹ â powiedziaĹ przewodniczÄ
cy â a mĂłwisz z powagÄ
wtajemniczonego. Zuchwalstwo baĹamuci tylko niezdecydowanych oraz ignorantĂłw. UĹmiech najwyĹźszej pogardy pojawiĹ siÄ na ustach przybysza. â To wy wszyscy jesteĹcie niezdecydowani â rzekĹ â bo nie moĹźecie mieÄ wĹadzy nade mnÄ
; jesteĹcie teĹź ciemni, albowiem nie wiecie, kto jestem, kiedy ja przeciwnie, wiem o was wszystko i wszystkiego mĂłgĹbym dokonaÄ ĹmiaĹoĹciÄ
. Lecz po cóş ĹmiaĹoĹÄ temu, kto jest wszechmocny? â Daj nam dowĂłd tej wszechmocy! â Kto was tu zwoĹaĹ? â zapytaĹ nieznajomy. â KoĹo najwyĹźsze! â Nie bez powodu â rzekĹ przybysz, zwracajÄ
c siÄ do przewodniczÄ
cego i piÄciu jego towarzyszy â nie bez powodu przybyliĹcie tu: ty ze Szwecji, ty z Londynu, ty z Nowego Jorku, ty z Zurychu, ty z Madrytu, a ty z Warszawy. â ZebraliĹmy siÄ tu â odparĹ przewodniczÄ
cy â na spotkanie zaĹoĹźyciela tajemniczego paĹstwa na Wschodzie, ktĂłry zĹÄ
czyĹ obie. pĂłĹkule we wspĂłlnocie wierzeĹ i ktĂłry zwiÄ
zaĹ w braterskim uĹcisku rÄce ludzkoĹci. â Czy macie taki znak, po ktĂłrym moĹźecie go poznaÄ? â Mamy â odpowiedziaĹ przewodniczÄ
cy. â BĂłg za poĹrednictwem anioĹĂłw raczyĹ mi go odkryÄ. â Jaki to znak? Powiedz. PrzewodniczÄ
cy zawahaĹ siÄ, po czym rzekĹ: â BÄdzie miaĹ na piersiach brylantowÄ
gwiazdÄ, a na niej bĹyszczÄ
ce trzy pierwsze litery godĹa jemu tylko znanego: L.P.D. Przybysz szybkim ruchem rozpiÄ
Ĺ krĂłtkÄ
kamizelkÄ. Na koszuli z cienkiego batystu ukazaĹa siÄ jaĹniejÄ
ca tysiÄ
cem ogni gwiazda brylantowa a na niej trzy lĹniÄ
ce litery z rubinu. â ON! â wykrzyknÄ
Ĺ z przeraĹźeniem przewodniczÄ
cy. â CzyĹźby to byĹ ON?! â ON, ktĂłrego Ĺwiat oczekuje! â zawoĹali z niepokojem inni. â Wielki Kopt! â powiedziaĹo pĂłĹgĹosem trzysta widm. â I cóş? â rzekĹ z triumfem nieznajomy. â Czy uwierzycie mi teraz, gdy wam po raz drugi powiem: jestem ten, ktĂłry jest...? â Wierzymy odpowiedziaĹy widma. â Rozkazuj, mistrzu! â dodaĹ przewodniczÄ
cy, a wespóŠz nim piÄciu jego towarzyszy z pochylonymi kornie czoĹami. â Rozkazuj, bÄdziemy ci posĹuszni.  L. P. D. Przez chwilÄ trwaĹa cisza. Nieznajomy zdawaĹ siÄ namyĹlaÄ, wreszcie odezwaĹ siÄ: â Panowie! OdĹóşcie broĹ i sĹuchajcie uwaĹźnie. Wiele siÄ moĹźecie nauczyÄ z tego, co wam powiem. Uwaga zebranych spotÄgowaĹa siÄ. â ĹšrĂłdĹa wielkich rzek â mĂłwiĹ przybysz â sÄ
prawie zawsze pochodzenia boskiego i dlatego trudno ustaliÄ, gdzie siÄ - znajdujÄ
. Podobnie jak Nil, Ganges i Amazonka, wiem dokÄ
d idÄ, ale nie wiem, skÄ
d przychodzÄ. Wszystko, co pamiÄtam, zawdziÄczam chwili, kiedy oczy mojej duszy ujrzaĹy Ĺwiat otaczajÄ
cy, odkryĹy ĹwiÄte miasto MedynÄ i ogrody muftiego Salaayma. ByĹ to godny szacunku starzec, ktĂłrego kochaĹem jak ojca, a on peĹen byĹ dla mnie czuĹoĹci i troski. DziÄki niemu poznaĹem innego starca, mojego nauczyciela i mistrza â Althotasa, czĹowieka, ktĂłry ogarnÄ
Ĺ caĹÄ
wiedzÄ ludzkÄ
, zdolnego â jak anioĹowie â pojÄ
Ä Boga. Do dzisiaj jest mi on przyjacielem godnym najwyĹźszej czci. Gdy skoĹczyĹem piÄtnaĹcie lat, przeniknÄ
Ĺem najwiÄksze tajemnice natury. ZnaĹem botanikÄ, nie tÄ, ktĂłrÄ
bada kaĹźdy uczony na skrawku ziemi, gdzie mieszka. Ja znaĹem szeĹÄdziesiÄ
t tysiÄcy grup roĹlin z caĹego Ĺwiata. Gdy mistrz mĂłj kĹadĹ mi rÄce na czoĹo i rozkazywaĹ zejĹÄ do moich oczu promieniom boskiego ĹwiatĹa, potrafiĹem dziÄki nadprzyrodzonej sile zapuszczaÄ w rok na dno morskie i widzieÄ fantastycznÄ
roĹlinnoĹÄ. okrywajÄ
cÄ
gniazda okropnych bezksztaĹtnych potworĂłw. PoĹwiÄciĹem siÄ takĹźe nauce jÄzykĂłw martwych i Ĺźywych. ZnaĹem wszystkie jÄzyki i narzecza od. Dardaneli do CieĹniny Magellanskiej. CzytaĹem tajemnicze hieroglify na piramidach. ZgĹÄbiaĹem wiedzÄ ludzkÄ
od Sanchoniatona do Sokratesa, od MojĹźesza do ĹwiÄtego Hieronima, od Zoroastra aĹź do Agrypy. StudiowaĹem medycynÄ, nie tylko Hippokratesa, Galena, Awerroesa â mistrzem w tej nauce byĹa mi takĹźe natura. PoznaĹem tajemnice KoptĂłw i DruzĂłw. ZgromadziĹem wiedzÄ o ĹşrĂłdĹach cierpienia i szczÄĹcia. W ten sposĂłb uczÄ
c siÄ, pracujÄ
c i podróşujÄ
c, ukoĹczyĹem dwadzieĹcia lat Ĺźycia. Pewnego dnia mistrz mĂłj Althotas wszedĹ do marmurowej groty, gdzie siÄ schroniĹem przed upaĹem. Twarz jego byĹa rĂłwnoczeĹnie surowa i pogodna. W rÄce trzymaĹ buteleczkÄ. â Acharacie â rzekĹ do mnie â mĂłwiĹem ci zawsze, Ĺźe nic siÄ nie rodzi i nic nie umiera na Ĺwiecie; Ĺźe kolebka i grĂłb to bracia; Ĺźe czĹowiekowi, aĹźeby widziaĹ jasno swoje minione istnienie, brak tylko daru jasnowidzenia, ktĂłre go czyni rĂłwnym Bogu. Od chwili bowiem, gdy posiÄ
dzie zdolnoĹÄ jasnowidzenia, staje siÄ jak BĂłg nieĹmiertelny. Ja znalazĹem napĂłj, ktĂłry rozprasza ciemnoĹci, zanim znajdÄ napĂłj zwyciÄĹźajÄ
cy ĹmierÄ samÄ
. Acharacie, wczoraj wypiĹem czÄĹÄ zawartoĹci tej buteleczki, ty wypij dziĹ resztÄ. RÄka mi drĹźaĹa, gdy dotknÄ
Ĺem podawanego mi naczynia. Tak musiaĹa drĹźeÄ rÄka Adama, gdy braĹ jabĹko od Ewy. Althotas poĹoĹźyĹ mi dĹonie na gĹowie, jak zwykle wĂłwczas, gdy chciaĹ mnie obdarzyÄ na chwilÄ podwĂłjnym widzeniem. â Ĺpij â rzekĹ â i pamiÄtaj. UsnÄ
Ĺem zaraz. ĹniĹo mi siÄ, Ĺźe leĹźÄ na stosie drzewa sandaĹowego i aloesowego. Wtedy anioĹ przelatujÄ
cy ze wschodu na zachĂłd z rozkazami Boga musnÄ
Ĺ skrzydĹem drzewo i stos mĂłj buchnÄ
Ĺ pĹomieniem. WyciÄ
gnÄ
Ĺem siÄ peĹen bĹogoĹci wĹrĂłd ognistych jÄzykĂłw. Wszystko, co byĹo we mnie materiÄ
, znikĹo, pozostaĹa jedynie dusza. OgarnÄ
Ĺem pamiÄciÄ
trzydzieĹci dwa istnienia, ktĂłre juĹź przeĹźyĹem. WidziaĹem przemijajÄ
ce wieki, rozpoznaĹem je pod róşnymi imionami, jakie nosiĹem od pierwszych narodzin do ostatniego zgonu. Wszak, wiecie, bracia, Ĺźe dusze to niezliczone czÄ
stki bĂłstwa, ktĂłre z kaĹźdym tchnieniem ulatujÄ
z piersi Boga, napeĹniajÄ
przestrzenie i dzielÄ
siÄ na przeróşne kategorie. SÄ
wiÄc dusze wzniosĹe i upoĹledzone. CzĹowiek w chwili urodzenia przyjmuje w siebie â przypadkowo moĹźe â jednÄ
z tych dusz bĹÄ
dzÄ
cych, a oddaje jÄ
z siebie w chwili Ĺmierci na nowe bĹÄ
dzenie i dalsze przemiany. Nieznajomy mĂłwiĹ tak przekonywajÄ
co i podnioĹle, Ĺźe szmer uwielbienia rozlegĹ siÄ na sali. â Po przebudzeniu â mĂłwiĹ natchniony â poczuĹem siÄ wiÄcej niĹź czĹowiekiem; zrozumiaĹem, Ĺźe jestem niemal Bogiem. PostanowiĹem wtedy poĹwiÄciÄ wszystko dla szczÄĹcia ludzkoĹci. Nazajutrz Althotas, jak gdyby odgadĹ moje myĹli, rzekĹ do mnie: âSynu mĂłj, dwadzieĹcia lat upĹywa, odkÄ
d matka twoja umarĹa dajÄ
c ci Ĺźycie. NieprzezwyciÄĹźone przeszkody nie pozwoliĹy twojemu sĹawnemu ojcu odnaleĹşÄ ciÄ. Teraz udamy siÄ w podróş i wĹrĂłd tych, ktĂłrych spotkamy, znajdowaÄsiÄ bÄdzie twĂłj ojciec. WeĹşmie ciÄw objÄcia, ucaĹuje, lecz ty nie bÄdziesz wiedziaĹ, Ĺźe to on. I tak jak u wybraĹcĂłw Boga wszystko, co stanowiĹo mojÄ
istotÄ, staĹo siÄ tajemnicze: przeszĹoĹÄ, teraĹşniejszoĹÄ, przyszĹoĹÄ. PoĹźegnaĹem muftiego Salaayma, ktĂłry pobĹogosĹawiĹ mnie i obdarowaĹ, nastÄpnie przyĹÄ
czyliĹmy siÄ do karawany idÄ
cej w stronÄ Suezu. ZapuĹciliĹmy siÄ w gĹÄ
b Azji. SzliĹmy w gĂłrÄ Tygru, zwiedziliĹmy PalmirÄ, Damaszek, SmyrnÄ, Konstantynopol, WiedeĹ, Berlin, Drezno, MoskwÄ, Sztokholm, Petersburg, Nowy Jork, Buenos-Aires, PrzylÄ
dek Adetn i znĂłw znaleĹşliĹmy, siÄ prawie w tym samym miejscu, z ktĂłrego wyruszyliĹmy. Dalej droga nasza wiodĹa do Abisynii z biegiem Nilu, nastÄpnie wylÄ
dowaliĹmy na Rodos, a potem na Malcie. Tu przybyĹ na nasze spotkanie okrÄt i przywitaĹo nas dwĂłch kawalerĂłw Zakonu. UĹcisnÄli Althotasa i zaprowadzili nas triumfalnie do paĹacu wielkiego mistrza Pinto. Zapewne zapytacie mnie, w jaki sposĂłb muzuĹmanin Acharat zostaĹ przyjÄty z takimi honorami przez niewiernych. StaĹo siÄ tak dziÄki Althotasowi, katolikowi i kawalerowi maltaĹskiemu, ktĂłry nauczyĹ minie, Ĺźe jeden jest tylko BĂłg wszechmocny i dla wszystkich, ustanawiajÄ
cy Ĺad wszechrzeczy i nadajÄ
cy harmonii Ĺwiata doskonaĹe piÄkno. ByĹem wiÄc, jak widzieli, teozofem. Podróşe moje skoĹczyĹy siÄ, lecz widok tylu krajĂłw, miast i ludzi o nazwach przeróşnych i obyczajach najrozmaitszych nie wywarĹ na mnie wraĹźenia. Nie byĹo dla mnie nic nowego pod sĹoĹcem. PowiedziaĹem sobie, Ĺźe nie po to odkryto mi tyle spraw nadprzyrodzonych, abym je zachowaĹ dla siebie. Nie dla dopeĹnienia obrzÄdĂłw masoĹskich przybyĹem ze Wschodu. PrzybyĹem, aby rzec: Bracia! PoĹźyczcie skrzydeĹ i oczu od orĹĂłw, wznieĹcie siÄ ponad Ĺwiat, zdobÄ
dĹşcie ze mnÄ
szczyt gĂłry, na ktĂłrÄ
Szatan powiĂłdĹ Chrystusa, i rzuÄcie wzrokiem na ziemiÄ. Ludy tworzÄ
niezliczone zastÄpy, idÄ
kaĹźdy swojÄ
drogÄ
i przybyÄ muszÄ
do celu, dla ktĂłrego zostaĹy stworzone. Francja stoi na czele narodĂłw. Dajmy jej pochodniÄ, a choÄby nawet sama od niej spĹonÄĹa., bÄdzie to poĹźar zbawienny, bo oĹwieci caĹy Ĺwiat. Nie ma tu przedstawiciela Francji, bo byÄ moĹźe cofnÄ
Ĺ siÄ on przed swym posĹannictwem.,. Trzeba czĹowieka nie cofajÄ
cego siÄ przed niczym. Ja wiÄc pĂłjdÄ do Francji. â Wiesz zatem, co siÄ dzieje we Francji? â zapytaĹ przewodniczÄ
cy. â Wiem. Na tronie Francji zasiada stary krĂłl, zepsuty i niedoĹÄĹźny, mniej jednak niedoĹÄĹźny od monarchii, ktĂłrÄ
reprezentuje. PozostaĹo mu zaledwie kilka lat Ĺźycia. Na dzieĹ jego Ĺmierci trzeba siÄ odpowiednio przygotowaÄ. Francja jest kluczem i podporÄ
monarchii, niech szeĹÄ milionĂłw rÄ
k podniesie siÄ na znak dany przez. NajwyĹźsze KoĹo, niech wyrwie podporÄ, a gmach monarchii runie. W dniu, w ktĂłrym zginie krĂłl Francji, na caĹÄ
EuropÄ spĹynie bĹogosĹawieĹstwo przewrotu. â Wybacz mistrzu â odezwaĹ siÄ jeden z delegatĂłw, ktĂłrego akcent zdradzaĹ pochodzenie szwajcarskie. â Czy wszystko zbadaĹeĹ? â Wszystko â odrzekĹ wielki Kopt. â Mistrzu, chwila Ĺşle jest wybrana... WidziaĹem cĂłrkÄ Marii Teresy, zmierzajÄ
cÄ
do Francji, aby poĹÄ
czyÄ krew siedemnastu cesarzĂłw z krwiÄ
spadkobiercy szeĹÄdziesiÄciu krĂłlĂłw. Ludy siÄ cieszÄ
, jak zawsze, gdy im rozluĹşniajÄ
lub zĹocÄ
kajdany. Powtarzam, czas nie nadszedĹ jeszcze. ZapanowaĹo milczenie, wszyscy zwrĂłcili oczy na ĹmiaĹego mĂłwcÄ. Szwajcar zaĹ mĂłwiĹ dalej: â Nauka i Ĺźycie daĹy mi doĹwiadczenie i umiejÄtnoĹÄ od-czytywania charakteru z rysĂłw twarzy ludzkiej. Otóş widziaĹem na czole mĹodej dziewicy, majÄ
cej panowaÄ nad FrancjÄ
, dumÄ, odwagÄ i czuĹoĹÄ dziewczÄ
t niemieckich. Twarz mĹodego czĹowieka, przeznaczonego jej na mÄĹźa, znamionuje zimnÄ
krew, chrzeĹcijaĹskÄ
ĹagodnoĹÄ i bystroĹÄ umysĹu. Maria Antonina przekracza wĹaĹnie granice Francji, oĹtarz i ĹoĹźe przygotowujÄ
w Wersalu â czyĹź to chwila, aby zaczÄ
Ä dziaĹaÄ dla dobra Francji? SĹowa przedstawiciela Szwajcarii zyskaĹy uznanie zebranych, ktĂłrzy oczekiwali z kolei odpowiedzi wielkiego Kopta. On zaĹ rzekĹ: â Bracia! Ty czytasz w obliczach ludzkich, a ja czytam w przyszĹoĹci. Maria Antonina jest dumna, zechce wiÄc walczyÄ i padnie pod ciosami. Ludwik jest dobry i Ĺagodny, bÄdzie zatem sĹaby w walce z nami i zginie razem z ĹźonÄ
. Obecnie ĹÄ
czy ich uczucie przyjaĹşni, nie dopuĹcimy, aby siÄ pokochali, a za rok bÄdÄ
siÄ nienawidziÄ. ZresztÄ
, po co siÄ naradzaÄ, z ktĂłrej strony nadejdzie ĹwiatĹo, kiedy jasnoĹÄ jest we mnie. Ja idÄ ze Wschodu i prowadzony przez gwiazdÄ zwiastujÄ odrodzenie. Od jutra biorÄ siÄ do...
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|