[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ALEKSANDER KROGER Ekspedycja Mikro (Przełożył : Mieczysław Dutkiewicz) I - A ja uważam, że narazimy się na jeszcze większe niebezpieczeństwo, jeżeli wyruszymy z powrotem do domu! - powiedziała gniewnie Gela Nylf. Przesunęła palcami po krawędzi stołu. Na jej twarzy wystąpiły rumieńce, oczy przypominały dwie szparki, na wysokim czole pojawiły się zmarszczki. Patrzyła jakby obok swego rozmówcy, biologa Charles'a Ennila. On zresztą również starał się nie patrzeć na nią wprost. Gela Nylf nieznacznie zezowała. Może dlatego w jej spojrzeniu nie było bystrości, a rozmawiającym z nią zdawało się, że błądzi myślami gdzieś bardzo daleko. - Właściwie, płynąc tutaj, nie przeżyliśmy żadnych prawdziwych niebezpieczeństw - odparł lekceważąco. - Cóż może grozić naszemu statkowi! Trzy razy połykały nas łososie i inne ryby, no i co z tego? Nic się nie stało, tylko widoczność nie była już tak dobra i straciliśmy całkowicie orientację. Jeżeli natomiast zostaniemy tu... - Nie dokończył zdania, ale wszyscy doskonale wiedzieli, co miał na myśli. Gela spuściła oczy. Znowu przeszedł ją dreszcz, jak wtedy, kiedy ów morski potwór połknął statek. Potem ta otaczająca ich całymi dniami ciemność, statek oblepiony rozkładającymi się szczątkami zwierząt i roślin. Gdyby te bestie nie łykały swojej zdobyczy, ale ją gryzły, zostałyby z nas... A kto zaręczy, że nie istnieją inne, które to robią? Ocean roi się od potworów! A Charles mówi zwyczajnie: “To jeszcze nic”. Jednak ma rację, że czyhają na nas większe niebezpieczeństwa. - No, kończmy tę dyskusję! - powiedział energicznie Robert Tocs, dowódca ekspedycji. Przesunął na czoło okulary i spojrzał na Ennila w sposób, który Wykluczał dalszy spór. - Oprócz ciebie, Charles, wszyscy są za tym, żeby nawet w tych okolicznościach wykonać zadanie. Wiem doskonale, że nie będzie to łatwe. Być może pociągnie to za sobą ofiary. Ale ostatecznie liczyliśmy się z tym od samego początku. - Ale... - wtrącił Ennil. Robert Tocs nieznacznie podniósł głos. - Charles, wiem, że nie boisz się o własne życie. Zbyt dobrze cię znam. Chodzi ci głównie o nas, pozostałych dwudziestu dziewięciu członków wyprawy. To ci się oczywiście chwali. Ale Gela, najmłodsza, powiedziała ci, co myśli o twojej opiece wyraziła zdanie nas wszystkich. A więc: jutro wyruszy w głąb kraju wyprawa w poszukiwaniu miejsca dogodnego na bazę. Tocs przesunął wzrokiem po zebranych. Jens Relpek, fizyk, patrzył na niego przejrzystymi jak woda oczyma. Nie, on jest zbyt miękki i ostrożny. Każdą v decyzję rozważałby na tysiąc różnych sposobów, nawet gdyby liczyły się sekundy. Gela ma niewielkie doświadczenie, a więc jeszcze nie teraz. Z pewnością chciałaby, ale tak nominacja byłaby niesłuszna. Na kierownika wyprawy przewidziany był Ennil. Ale czy może nim zostać po tej jego wypowiedzi? Jeżeli zostanie kierownikiem, zbyt dużo czasu poświęci swoim zainteresowaniom zawodowym i w ferworze rejestrowania i klasyfikowania gotów zapomnieć kierowaniu. Chris Noloc, nie patrz na mnie tak wyzywająco. Wiem, że kiedyś będziesz się do tego nadawał, ale teraz jesteś jeszcze zbyt nierozważny mógłbyś narazić swoich towarzyszy na niebezpieczeństwo. Mieh, lekarz, jest niezbędny na miejscu. Ostatecznie zostaje tu prawie cała załoga. Jego żona weźmie udział w wyprawie, ale nie może nią dowodzić. A więc kto? Ja! Ale to by było niezgodne z rozsądkiem i instrukcją... Tocs jeszcze raz powiódł, wzrokiem po wszystkich. Potem przetarł oczy i powiedział: - Wyprawę poprowadzi Charles Ennil. Polecicie naszym małym helikopterem. O składzie załogi zadecydujesz sam, Charles. Dziękuję wszystkim, dobranoc. Chris, zostań na chwilę. Tocs wstał razem z innymi. Kiedy wyszli, podszedł do dużego, okrągłego okienka i spojrzał na brzeg. Reflektory były już wygaszone. Skrawek nieba nad nimi wisiał w bladej poświacie, przez którą przenikało światło tylko dużych gwiazd. Tuż przed statkiem piętrzyło się ponure żwirowisko. Dowódca Tocs uśmiechnął się. Myślał w tej chwili o trudnym manewrze wyjścia na ląd. Wszystkich ogarnęła niecierpliwość, kiedy dostrzegli wreszcie ziemię, tylko ja zwlekałem. Ty również, Chris, początkowo tego nie zrozumiałeś. Tocs odwrócił się i spojrzał z boku na Chrisa, który stał przy oknie, wpatrując się w ciemność. A jednak to był dobry sposób: najpierw poczekać na najwyższą falę, potem poddać się jej, osiąść i trzymać się mocno tego miejsca. Tą metodą, drogi Chris, można było posunąć się od razu spory kawał w głąb lądu i nie bać się, że następna fala porwie nas ze sobą. Chris Noloc czuł przypływ dumy. Nareszcie jakieś zadanie, pomyślał. Co za ogłupiająca wędrówka, mimo tych potworów! Właściwie było szalenie nudno... Ciekawe, dlaczego Robert wahał się, wyznaczając dowódcę wyprawy? Przecież dla wszystkich było jasne, że funkcję tę obejmie Ennil albo Gela. Co prawda pesymizm Ennila nie wpływa na innych zbyt budująco. Chris wytężył wzrok, aby dostrzec coś na zewnątrz w nikłym oświetleniu mostka. Żwirowisko i stosy wygładzonych kamieni, pomiędzy nimi olbrzymie ślady pozostawione przez jakieś płazy. Zwykłe wybrzeże, pomyślał, podobne do brzegu na naszej wyspie. - Chris, poleciłem Ennilowi, żeby wziął cię ze sobą - odezwał się nagle Tocs, patrząc ciągle w przestrzeń. - Tak - odpowiedział spokojnie Chris. - Ennil rozmawiał ze mną. Carol pojedzie jako lekarka, a Karl Nilpach jako pilot i mechanik. - Co sądzisz o wyborze Charles'a na kierownika? - zapytał Tocs. Pytanie zaskoczyło Chrisa. Regulamin nie zezwalał na krytykę czy nawet ustosunkowywanie się do decyzji dowódcy. Wzruszył ramionami, po czym odparł niepewnie: - To, że ostrzega przed niebezpieczeństwem, nie jest według mnie niewłaściwe. Szkoda tylko, że nie znalazł sobie ku temu lepszej okazji. Wydaje mi się, że kierownik nie powinien wyliczać w kółko znanych wszystkim trudności. Trzeba jednak przyznać, że nie trzyma się utartych dróg i jest bardzo dobrym fachowcem. - Wydaje mi się, że ostatnio jest trochę roztargniony... - mruknął Tocs. - Dobrze - powiedział po chwili, podejmując ostateczną decyzję. - Uważam też, że powinniście zabrać ze sobą Gelę. Niech zdobywa doświadczenie. Chris poczuł, że krew uderza mu do głowy. Dopiero po chwili zdobył się na odpowiedź. - Wolałbym, abyś ty ją o tym powiadomił. Wiesz przecież, że i tak gadają już na nasz temat. - Nie widzę w tym nic złego, jeżeli, no... kogoś się lubi, jak ty Gelę - powiedział Tocs, a Chris odgadł, że się uśmiecha. - O ile to uczucie nie jest jednostronne - odparł głosem zdradzającym wątpliwość. - A więc nie chcesz, żeby była z wami? - zapytał Tocs patrząc z uśmiechem na Chrisa. - Oczywiście, że chcę - zawołał spiesznie Chris. - Przecież przede wszystkim chodzi o dobro sprawy. A Gela musi kiedyś zacząć! Robert Tocs roześmiał się. - Mówisz, jak gdybyś miał już za sobą dwadzieścia pięć takich akcji, a nie dwie. Zresztą tamte dwie odbyłeś na wybrzeże naszej wyspy i nie możesz ich porównywać z obecną. Skoro już o tym mowa - Tocs spojrzał mu w oczy - będziesz uważał, prawda? - Ależ oczywiście! Dotychczas nic mi się nie stało - odparł Chris, a w jego zapewnieniu zabrzmiała nuta oburzenia. - To o niczym nie świadczy - nie ustępował Tocs. - Musicie wykonać dużą pętlę. Kurs południowo-wschodni, potem południowo-zachodni i powrót najpóźniej po trzech dniach. Jeżeli znajdziecie miejsce odpowiednie na bazę, natychmiast zawrócicie! Baza powinna zostać założona, o ile wam się to uda, jak najbliżej nich. Zapanowała cisza. Wreszcie odezwał się Chris. - A wiać wierzysz w to? Jesteś o tym przekonany? Robert Tocs zwlekał długo, wreszcie odparł: - Nie! - Kiedy Chris poruszył się gwałtownie, zdradzając swoje zaskoczenie, dodał: - Nie tylko wydaje mi się, że oni istnieją, ja to wiem. - Czy mówisz to tylko po to, aby zainteresować nas tą sprawą i bardziej zachęcić, czy też masz jakieś dowody? Tocs milczał, dopiero po chwili odpowiedział: - Niech ci się wydaje, że te dowody istnieją, tak będzie najlepiej. Więcej nie mogę powiedzieć, byłoby to zresztą przedwczesne i niewskazane. - Znowu coś, co nie nadaje się dla małych dzieci? - zapytał wyzywająco Chris. - Ja tego nie powiedziałem. Zresztą moje wiadomości również są niepełne. Sam widziałeś fotoradiogramy z “Oceanu I”, nic więcej nie mogę ci powiedzieć. - Dobrze, będę oczywiście ostrożny. Obiecuję ci to. Ale nie myśl, że zmienię swój stosunek do tych waszych synów niebios. Nadal będę uważał ich za widma. Przyznaj zresztą, że zdjęcia nie są zbyt wyraźne. - Tego ci nikt nie zabroni. Zresztą, z ich strony - Tocs uśmiechnął się - nie grozi nam chyba żadne niebezpieczeństwo. Bardziej niebezpieczna jest sama przyroda, a przede wszystkim fauna, jej gigantyczne okazy. Musicie nastawić się na zupełnie nieznane gatunki! W pomieszczeniu rozbłysło sufitowe oświetlenie. W drzwiach stał Karl Nilpach, niski, krępy, białowłosy, o szelmowskim wyrazie twarzy, czego nie była w stanie zamaskować nawet poważna mina. - Przepraszam - zaczął - ale skąd miałem wiedzieć, że siedzicie tu sobie po ciemku? Ja na przykład wolałbym spędzić czas z kobietą. - Przydałoby się, żebyś miał trochę więcej szacunku dla kierownictwa - odgryzł się Chris. - Karl, jutro wyruszysz z Ennilem na wyprawę - powiedział Tocs. - No, nareszcie coś pocieszającego! - wykrzyknął Nilpach. Demonstracyjnie rozluźnił jedną nogę, potem drugą, jak po ćwiczeniach, gimnastycznych. - W tej puszce można zupełnie zdrętwieć. - Czy to znaczy, że zaniedbujesz swoje obowiązki? - zapytał Tocs. - Taki obchód statku, nawet dwa razy dziennie, to dopiero tysiąc czterysta stóp. Cóż to znaczy dla takiego chłopa jak ja! - Uderzył się w pierś, po czym wybuchnął śmiechem. - Jeszcze jedno... - Robert Tocs zwrócił się znienacka do swoich towarzyszy. - Łączność radiowa tylko w razie konieczności. Decyzję o jej nawiązaniu pozostawiam do waszego uznania. - Podszedł do drzwi. - Położę się już spać, dobranoc! - Co mu się stało? - zapytał Karl, kiedy zamknęły się drzwi. - Zdaje się, że ma jakieś wątpliwości. - Do tej pory wszystko przebiega jak ha “Oceanie I”. A wiesz przecież, że oprócz kilku radiotelegramów nic więcej nie dotarło od nich do bazy. - Nie kracz! Zresztą “Ocean I” znalazł się chyba w zupełnie innym miejscu. - Czy to ma jakieś znaczenie? - zaoponował Chris, czując nagle, że Tocs wcale nie żartował, przestrzegając go. Ale gdy szedł przez długie korytarze do kajuty, nurtowały go inne pytania: dlaczego z całej załogi wziął akurat mnie na spytki? Przez sympatię czy z braku zaufania? A może to tylko sentymentalny odruch? Tocs zna mojego ojca. Przecież staruszek jest dozorcą w instytucie od chwili, gdy został inwalidą. Widocznie spotkał Tocsa i poprosił go, żeby trochę się mną. zajął. Tylko na chwilę Chris przywołał w swych myślach obraz ojca. I znowu zdał sobie sprawę, że ojciec nigdy już nie wyzdrowieje, nawet gdyby uporczywe pogłoski o synach niebios, których przybycie oznaczałoby ratunek, miały się sprawdzić. Nikogo jeszcze nie zdołano wyleczyć z tego straszliwego zaniku pamięci, przeklętej plagi ludzkości. Chris wszedł do kajuty, otrząsnął się z przykrych myśli i gorączkowo zaczął wybierać rzeczy, które mogłyby mu się przydać na wycieczce. Tak nazwał oczekującą go wyprawę. Dopiero potem położył się do łóżka. Słońce czerwoną plamą wyłoniło się zza piaszczystych gór. Nie czuło się nawet najlżejszego podmuchu wiatru, niebo było już o tak wczesnej porze błękitne aż po horyzont. Chris Noloc stał na pokładzie, wdychając w radosnym nastroju świeże, pachnące wilgocią morskie powietrze. Szczęścia Chrisa nie zdołało zmącić nawet podniecenie, jakie odczuwał przed tym doniosłym startem. Sam nie wiedział, co wpłynęło na ten wspaniały humor: zadanie, na które czekał tak długo, czy też świadomość, że Gela będzie razem z nim? Chyba jedno i drugie. Gela! Gdyby tylko nie była tak uparta! Przecież nie można przez całe życie opłakiwać zaginionego przyjaciela. Nie, jej nie chodzi o to. Ona stara się mu dorównać, chce osiągnąć to, czego tamten nie zdołał dokonać, i zapomina, że jest kobietą. Tak, przejrzał ją. Chris uśmiechnął się z satysfakcją. A przecież ona jest przede wszystkim kobietą! To nic, spędzimy teraz razem długie chwile. Będziemy blisko siebie. Tuż obok na kolumnie sygnalizacyjnej zapaliło się czerwone światełko, równocześnie odezwał się brzęczyk. Po chwili otworzył się luk pokładowy, a podnośnik wysunął do góry helikopter. Z jego kabiny wymachiwał ręką Karl Nilpach. Wkrótce przed helikopterem zgromadziła się cała załoga “Oceanu II”. Znowu, jak poprzedniego wieczoru, Chrisa opanowało jakieś dziwne uczucie. Dlaczego oni robią tyle szumu! To przecież całkiem zwyczajna, powszednia rzecz taki lot rozpoznawczy. Zgoda, chodzi o nie znane jeszcze tereny, może nawet grozi im niebezpieczeństwo, ale na to byli przecież przygotowani od samego początku. Nilpach zeskoczył z helikoptera i podszedł do Chrisa. - Widziałeś? - zapytał, wskazując nieznacznym ruchem głowy do góry. - Miejmy nadzieję, że są syte albo wypatrują czegoś większego - zażartował makabrycznie. Chris spojrzał w górę. Nad nimi krążyły dwa ptaszyska o gigantycznych rozmiarach. - Niezbyt piękny widok, co? - odezwał się nagle tuż obok niego Robert Tocs. Chris wzruszył ramionami, po czym zaczął ściskać dłonie tych, którzy przyszli pożegnać załogę helikoptera. Nagle poczuł zniecierpliwienie. Cała ta sytuacja zaczęła go męczyć, chociaż jednocześnie zainteresowanie towarzyszy sprawiało mu przyjemność. Pomagając kobietom przy wsiadaniu szukał spojrzenia Geli, ona jednak patrzyła prosto przed siebie. Była bardzo blada. Pożegnała się tak, jak gdyby myślami wybiegła już o kilka dni naprzód. Tocs również nie przedłużał tej ceremonii. Powiedział kilka oficjalnych zdań, których uczestnicy wyprawy wysłuchali stojąc już w drzwiach. Jego życzenia szczęśliwego lotu zginęły w huku przedwcześnie uruchomionych motorów. Maszyna uniosła się do góry i wzięła kurs na południe, pozostawiając w dole wymachujące rękami postacie. Zgromadzeni na pokładzie zaczęli się już rozchodzić, gdy nagle rozległ się czyjś przeraźliwy krzyk. Tocs, który właśnie znikał w luku, odwrócił się, zrobił kilka kroków, po czym pobiegł tam, dekad pędzili inni. Było już jednak za późno, aby cokolwiek dostrzec. - Co się stało? - zapytał blady, nie mogąc złapać tchu. Dziewczyna, mechanik pokładowy, z przewieszoną jeszcze przez ramię cumą helikoptera, nie patrzyła na niego. Na jej twarzy widniało przerażenie. Potem się ocknęła i wyszeptała: - Jeden ruch dziobem i już po helikopterze! Taka jaskółka przemknęła obok... - Po chwili dodała: - To już pierwsi! - Jej słowa zabrzmiały jak wyrzut. Tocs poczuł, że krew uderza mu do głowy. Wskoczył na podstawę kolumny sygnalizacyjnej i zawołał: - Uwaga, przyjaciele, posłuchajcie! - Jeszcze dwa razy musiał powtórzyć swoje wezwanie, zanim uciszył rozgorączkowanych towarzyszy. - Nie ma żadnego powodu do paniki ani rezygnacji! Przypomnijcie sobie: podczas naszej podróży zdarzyło to się nam już trzykrotnie i nikomu nie spadł nawet włos z głowy! Helikopter jest hermetyczny, wytrzyma więc tę przygodę bez trudu! Oczywiście zboczy przez to z kursu, ale przecież... - Tego nie można porównać z łososiami! - zawołała dziewczyna. - Tu nie ma wody. Jeżeli to bydlę wydali z siebie uszkodzony helikopter, to maszyna może się roztrzaskać. Wrzawa znów narastała. - Przyjaciele, poczekajcie chwilę! - krzyknął gniewnie Tocs. - Przecież Ennil wie o tym. W końcu takie ptaszysko nie leci wiecznie. A Ennil może wpływać na czas wydalania. Ostatecznie ma kotwicę chwytakową! Ja... Nagle przerwał im głośnik: - Halo, dowódco, tu centrala, proszę przyjść natychmiast. Mam łączność z helikopterem! Tocs spojrzał na uradowane twarze. - A więc jednak - mruknął, po czym szybko zeskoczył na pokład i długimi susami pobiegł w stronę drzwi. Karl Nilpach przejął stery. Kiedy tylko helikopter oderwał się od pokładu “Oceanu II”, skierował go poziomo. - Zostaniemy na tej wysokości - zawołał wskazując kciukiem ku górze. Ennil skinął głową. Zrozumiał. W pobliżu ziemi nie groziło im już tak wielkie niebezpieczeństwo ze strony mew. Statek był jeszcze widoczny, kiedy nagle Carol krzyknęła przeraźliwie. W milczeniu wskazywała ręką przed siebie. Coś czarnego pędziło im na spotkanie, rosnąc błyskawicznie w oczach. Ujrzeli jeszcze szeroko rozwartą, ogromną czerwoną paszczę, potem ogarnęła ich ciemność. Gramolili się jeden przez drugiego, kiedy silnik zasapał po raz ostatni i zapadła cisza. Jednak ruch nie ustał. Kilka szybko po sobie następujących momentów przyśpieszenia zmusiło załogę do uchwycenia się czegokolwiek. - Hej - stęknął Karl. - Zdumiewająco krótka była ta podróż. Czy nikomu nic się nie stało? Chris, zajmujący obok niego miejsce drugiego pilota, wymacał kontakt awaryjny. Kiedy żarówki zabłysły, oczom ich ukazał się obraz, który w mniej groźnych okolicznościach wywołałby na pewno salwę śmiechu: Nilpach i Noloc wisieli w swych fotelach. Czterej pozostali, nienaturalnie wykrzywieni, trzymali się wzajemnie z całych sił lub obejmowali nogi foteli. Kołysanie ustało. Jednocześnie rozległ się jakiś niesamowity dźwięk podobny do krakania. Powtarzał się co pewien czas, a po nim zawsze następowało szarpnięcie. - Czy to obżarstwo nigdy się nie skończy? Już po raz czwarty przeżywamy coś podobnego! - zawołał Karl. Znowu rozległ się ten sam dźwięk, a kolejne szarpnięcie wyrzuciło go niemal z siedzenia, gdyż mówiąc puścił się oparcia. Kiedy odzyskał równowagę, krzyknął energicznie: - No, panie i panowie, nie ma powodów do paniki, wstawajcie szybko! - Lepiej sprawdź, czy maszyna jest szczelna! - zawołał Charles. Opanował już przerażenie, wynikłe raczej z nagłego obrotu wydarzeń, niż z rzeczywistej groźby. Myślał podobnie jak Nilpach, ale helikoptera nie można było porównać do stabilnego “Oceanu II”. Kolejny dźwięk, na który tym razem nie zwrócono uwagi. Szarpnięcie było prawie niewyczuwalne. - Kabina jest szczelna - zameldował Karl. - Nie ma spadku ciśnienia. - A widzicie! - triumfował Chris. - A ty, kierowniku wyprawy, nie gadaj tyle! - Gela Nylf filuternie pogroziła Ennilowi palcem. - Powinniśmy raczej ustalić, kto jest naszym gospodarzem, a do tego ty się nadajesz najlepiej. Wtedy będzie nam łatwiej odgadnąć jego dalsze zamiary. - Czy... czy ktoś jest ranny? - spytała lekarka, Carol Mieh. Nie doszła jeszcze całkowicie do siebie, a teraz siedziała na ławce wodząc po nich oczyma. Chris nacisnął kilka przycisków. Potem ujął mikrofon i zawołał: - Centrala, halo, centrala, tu “Orzeł”. Słyszysz mnie? Widoczna w oscylografie linia drgnęła. Karl zaśmiał się radośnie. - No, proszę! Wszystko w porządku. Niech Tocs podejdzie - zażądał Chris. Podłączył dodatkowo głośnik pokładowy. Wkrótce w kabinie rozległ się przytłumiony głos: - Tu dowódca Tocs. Cieszę się, że was słyszę! - Tocs nie mógł jeszcze złapać tchu. Karl zwiększył maksymalnie siłę głosu. - Nieźle ekranuje to bydlę - narzekał cicho. Charles balansował po przechylonej podłodze kabiny. Chris podał mu mikrofon. - Robert, będę się streszczał - powiedział Ennil. - Chodzi o oszczędność energii. Chciałbym, żebyś dał mi nieograniczone pełnomocnictwo w podejmowaniu decyzji. Wydaje mi się, że śruba zakleszczyła się w gardzieli. Trzeba będzie użyć siły, żeby wyjść na wolność. Czy wiecie, jakie to zwierzę? - Jaskółka - poinformował go Tocs. - Widzicie ją jeszcze? Tocs milczał przez chwilę. Potem, jak gdyby nieco skonsternowany, oświadczył: - Nie. - Normalnym głosem dodał: - Rób, co uważasz za stosowne. - Dziękuję - odparł Ennil. - Zameldujemy się znowu, kiedy w naszej sytuacji coś się zmieni. Skończyłem. Chris wyłączył nadajnik, a Ennil zwrócił się do Nilpacha: - Karl, włącz reflektor dziobowy! Stłoczyli się przy szybie. Tuż przed nimi światło odbijało się od różowej, lśniącej wilgocią ściany. Gigantyczna rura, w której utknęli, składała się prawdopodobnie z elastycznych włókien; ściana wykazywała strukturę pierścieniową. Chris stanął na fotelu. W ten sposób mógł widzieć, co dzieje się w górze. Karl włączył pozostałe reflektory. Przez otaczającą ich ścianę przeszło drżenie. Chris usiłował przekrzyczeć narastający ponownie hałas: - A więc jest tak, jak przypuszczaliśmy. Ugrzęźliśmy na amen. Śruba sterownicza odcięta, koniec ugrzązł w tej rurze. Być może jest to przełyk. - Chris opadł z powrotem na fotel i dodał szyderczo: - Dla naszego gospodarza nie jest to zbyt przyjemne. Kolejno stawali na fotelach, oceniając sytuację, w jakiej się znaleźli. - Chyba nie uda się nam prześliznąć - powątpiewał Karl. - I tak byłoby to zbyt niebezpieczne - zauważył Ennil. - Nie znajdujemy się w wodzie. Jeżeli to zwierzę wydali nas w locie, nie wiem... - Przecież nie może latać wiecznie - wtrąciła Carol. - Wiecznie nie, ale długo - wyjaśnił Ennil. - One odżywiają się niemal wyłącznie tym, co schwytają w locie... - Niestety to prawda - przerwał mu Karl. - Lecą zwinnie i szybko - mówił dalej Ennil, nie dając się zbić z tropu. - Swoje gniazda budują na skałach, przeważnie w górze pod występami, a więc i tam niebezpieczeństwo nie zmniejsza się... No, dobrze - urwał. Potem zapytał: - Co proponujecie? Co o tym myślisz, Gela? Dziewczyna zawahała się przez moment, potem zaczęła wyliczać: - Wysiąść, wyrąbać sobie wolną drogę, odczekać, zamocować w kabinie porządne uchwyty, które pomogłyby nam znieść upadek z dużej wysokości. - A ty, Chris? - Ja... chwileczkę... - Chris nie bardzo wiedział, o co chodzi. Właśnie pytał o coś Carol. - Carol? - Właściwie jestem tego samego zdania co Gela. Wydaje mi się, że moglibyśmy zupełnie dobrze znieść upadek z dużej wysokości, jeżeli zastosujemy się co propozycji Geli. Poza tym odchody prawdopodobnie zamortyzują wstrząs. - Nie zwracając uwagi na wykrzywione grymasem wstrętu twarze towarzyszy, dodała rzeczowo: - To łagodzi upadek. - Tu uśmiechnęła się po raz pierwszy od momentu katastrofy. - Karl, ile żywności mamy na pokładzie? - zapytał Chris. - No cóż, lot miał potrwać siedem dni. Prowiantu starczy na dziesięć - odparł Nilpach. - To samo jest z tlenem. - A co ty o tym sądzisz? - zapytał Ennil trochę gniewnie, bo pytanie Chrisa przerwało mu rozmowę. - No cóż - zaczął przeciągle Nilpach i podrapał się po gęstej, siwej czuprynie. Potem spojrzał na Chrisa i skinął z namysłem głową. - Jeżeli utkniemy tam dalej - wskazał kciukiem za siebie - a można przypuszczać, że droga jest jeszcze długa, to nie zdołamy wydostać się na wolność, a wtedy... - wywrócił zabawnie oczyma. - Byłbym raczej za jakimś działaniem. - Sytuacja jest już i tak dosyć poważna - powiedział Ennil z naganą w głosie. - Właśnie - skinął głową Chris, ale nie było to poparcie zarzutu Ennila, lecz wypowiedzi Nilpacha. - Dlatego proponuję, żeby Carol przyrządziła odpowiednią dawkę trucizny. Wiesz - zwrócił się do niej - taką o wysokim stężeniu. Karl i ja wyjdziemy na zewnątrz i wstrzykniemy ją. Ennil i Gela zaprotestowali. Przez chwilę sprzeciw Geli sprawił Chrisowi przyjemność, ale nie dał się zbić z tropu i mówił dalej: - Gdyby coś nam się stało, można jeszcze zawsze zastosować drugi wariant: oc...
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|