« M E N U » |
»
|
» Ktoś, kto mówi, że nie zna się na sztuce, źle zna samego siebie. | » Al-Râzî's Book of Secrets - The Practical Laboratory in the Medieval Islamic World by Gail Marlow Taylor (2008), Alchemia i spagiryka | » Al Mann - Dunninger Mystic Series - MS E - Modern Spirit Seances, Ultimate Magic eBooks Collection | » Al Mann - 101 Psychic Tests, Ultimate Magic eBooks Collection | » Al Mann - The Test Of Thoth, Ultimate Magic eBooks Collection | » Al Mann - The Shattered Chalice, Ultimate Magic eBooks Collection | » Al Mann - The Four O' Clock Incident, Ultimate Magic eBooks Collection | » Al Mann - Levitation, Ultimate Magic eBooks Collection | » Al Mann - The Fool, Ultimate Magic eBooks Collection | » Al Mann - The Tesseract, Ultimate Magic eBooks Collection | » Al Mann - Pieces Of Eight, Ultimate Magic eBooks Collection |
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plaramix.keep.pl
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Donya al-Nahi Eugene Costello Oddaj mi dzieci Dramatyczna opowieść o determinacji matki walczącej o odzyskanie porwanych dzieci Z angielskiego przełożyła Joanna Pierzchała Mojej siostrze Tracey za jej miłość i siłę. Nawet wówczas, kiedy miała własne problemy, poświęcała mi swój czas. Kocham ją. Marlonowi i Chalidowi, moim niezwykłym synom, za to, że nigdy nie stracili nadziei. Moim rodzicom, którzy uświadomili mi, że każdy popełnia błędy. Zawsze będę ich kochać, niezależnie od tego, co wydarzyło się w przeszłości. Każdy ma tylko jedną matkę. Dzieciom, które zostały rozdzielone ze swoimi matkami. Nigdy nie traćcie nadziei, gdyż nadejdzie chwila, kiedy zobaczycie matkę tuż obok siebie, a nie tylko w marzeniach. I może się zdarzyć, że będę jej towarzyszyć! Gdyby ptak kochał rybę, gdzie mogliby zamieszkać? OD AUTORKI Książka ta opowiada zarówno o moich losach, jak i najbardziej trauma-tycznym przeżyciu - porwaniu moich dzieci przez mężczyznę, którego kochałam i, jako swego męża, obdarzałam zaufaniem. Było to tym bardziej druzgocące przeżycie, że do tej pory z pełnym poświęceniem pomagałam kobietom, które spotkał podobny los. Przez cały okres mojej pracy, kiedy niosłam im pomoc, zawsze znajdowałam w mężu oparcie. Niezmiennie wspierał moją działalność. Nawet w najstraszniejszych snach nie wyobrażałam sobie, że będę musiała stawić czoło tak dramatycznemu doświadczeniu, jak uprowadzenie moich dzieci. Chciałam umieścić tę historię w kontekście swego życia i opisać wydarzenia, które poprzedzały ten tragiczny dzień. Część materiału zawartego w pierwszych rozdziałach niniejszej książki została wykorzystana w mojej pierwszej publikacji, zatytułowanej Heroinę ofthe Desert (Bohaterka pustyni). Są tam szczegóły i relacje, którym nie poświęciłam już tyle miejsca w Oddaj mi dzieci. Dlatego czytelników pragnących dowiedzieć się więcej o mojej pracy w okresie przed uprowadzeniem moich własnych dzieci, odsyłam do mojej pierwszej książki. Dzieląc się z czytelnikami swymi doświadczeniami, pragnę podkreślić, że przyświecał mi jeden, nadrzędny cel. Jeżeli uprowadzenie dzieci mogło dotknąć mnie - osobę zajmującą się dziesiątkami tego typu spraw, która doskonale wiedziała, na jakie sygnały należy zwracać uwagę, by mieć się na baczności - z pewnością może to spotkać każdą matkę w mieszanym małżeństwie. Ta myśl była dla mnie najbardziej inspirująca podczas przygotowywania książki do druku. Donya al-Nahi Londyn, marzec 2005 PROLOG Gwałtownym ruchem otworzyłam drzwi do samochodu. O dziwo, odniosłam wrażenie, że nagromadzona we mnie wściekłość nagle wyparowała. Byłam spokojna i czułam, że całkowicie kontroluję sytuację. Wszystko, co robiłam w ciągu ośmiu ostatnich tygodni, miało doprowadzić mnie właśnie do tego punktu, i teraz, kiedy to osiągnęłam, miałam wrażenie, że moimi działaniami kieruje jakaś wyższa siła. Nic nie mogło mnie teraz zatrzymać. Wzięłam z samochodu małą córeczkę Amirę, odbierając ją memu mężowi Mahmudowi. Na jego twarzy malował się wyraz absolutnego zaskoczenia. Najwyraźniej nie wierzył, że uda mi się ich wytropić. Niemal sparaliżowany całą sytuacją, pozwolił zabrać mi córkę, nie stawiając żadnego oporu. Następnie otworzyłam tylne drzwi, pozwalając mojemu najmłodszemu synkowi Allawiemu wyskoczyć z samochodu. Jego twarz rozpromieniła się i zaczął wołać do mnie: „Mamusiu! Mamusiu!". Przytuliłam dwoje moich dzieci i stałam tam, przed domem Alego, przyjaciela Mahmuda, w spustoszonym przez wojnę Bagdadzie, o tysiące kilometrów od domu. Moi starsi synowie, Chalid i Marlon, podeszli do mnie i objęli młodsze rodzeństwo, czule całując. Spojrzałam na Mahmuda ponad ich głowami, a on, wyzywająco patrząc mi w oczy, wytrzymał moje spojrzenie. Po raz pierwszy poczułam niepokój. Co się teraz wydarzy? Kto zrobi pierwszy ruch? Czy Mahmud będzie po prostu stał z boku i spokojnie się przyglądał, jak zabieram dzieci - nasze dzieci - z powrotem do Anglii i pogodzi się z tym, że być może, nigdy więcej ich nie zobaczy? W głębi duszy nie sądziłam, że tak będzie. W tym momencie, kiedy staliśmy niemal wrośnięci w ziemię, na horyzoncie pojawiła się nagle moja siostra Tracey, biegnąc ku nam drogą. - Nie martw się, Donya - zawołała do mnie. - Spotkałam oddział amerykańskich żołnierzy i wyjaśniłam im naszą sytuację. Przejmą teraz nad wszystkim kontrolę. W tym momencie usłyszałam głuche odgłosy dudnienia i zgrzyt gąsienic ciężkich pojazdów wojskowych. Spojrzałam na drogę i zobaczyłam wyłaniające się zza rogu ulicy dwa ogromne czołgi jadące w naszym kierunku. To było niewiarygodne, zupełnie jakbym widziała scenę z filmu. Wszyscy obserwowali w milczeniu, jak podjeżdżają coraz bliżej. Zatrzymały się w końcu przed domem. Na czołgach stało kilku amerykańskich żołnierzy w pełnym umundurowaniu. Mieli na głowach hełmy, trzymali w rękach broń i patrzyli na nas. Jeden z nich zeskoczył. W ciemności trudno było określić jego wiek; mógł mieć niewiele ponad dwadzieścia, ale równie dobrze około trzydziestu pięciu lat. Przypuszczam, że był dowódcą, ponieważ - jak się wydawało - przejął kontrolę nad sytuacją. Zwrócił się do mnie z szacunkiem: - Dobry wieczór. Czy jest pani matką tych dzieci? Przytaknęłam i opowiedziałam mu, w jaki sposób znaleźliśmy się w tarapatach. Żołnierz przysłuchiwał się uważnie moim słowom. Skończyłam, mówiąc: - Wszystko, czego teraz pragnę, to zabrać moje dzieci do domu, zostawić za sobą ten koszmar i zacząć odbudowywać nasze życie. - W porządku. Możemy pani w tym pomóc - powiedział żołnierz. Miałam ochotę zarzucić mu ręce na szyję. Ludzie często krytykują Amerykanów za ich nadgorliwą postawę. Ja jednak mam wszelkie powody, by czuć wobec nich wdzięczność. Okazali mi wielką życzliwość i pomoc, nie stwarzając niepotrzebnych trudności w rozwiązaniu problemów. Oznaczało to, że będę mogła zabrać moje dzieci do świata, do którego należały, daleko od strefy wojny. Wydawało się, że teraz nic nie mogło mi w tym przeszkodzić. Nareszcie dostrzegłam kres naszych kłopotów. Mahmud mocno trzymał za ramię Marlona, błagając go, by został z nim tej nocy. Być może zdawał sobie sprawę, że jeżeli pozwoli teraz dzieciom opuścić terytorium Iraku, nigdy więcej ich nie zobaczy. Żołnierz wymierzył broń w kierunku Mahmuda. Zachowywał się bardzo uprzejmie, ale w powietrzu wisiała niewypowiedziana groźba, że jeżeli Mahmud nie zrobi tego, o co prosi go Amerykanin, ten przystąpi do działania. - Musi pan się odsunąć od dziecka - powiedział spokojnie. - Dlaczego miałbym to zrobić? - zapytał wzburzony Mahmud. - To są też moje dzieci. Żołnierz zachował spokój. 10 - Proszę się cofnąć - powtórzył. - Jeżeli pan tego nie zrobi, będę zmuszony pana aresztować. Gdyby stawiał pan opór, nie będę miał innego wyjścia - nie zawaham się pana zabić. Ułatwi pan wszystkim rozwiązanie problemu, jeżeli zastosuje się do moich poleceń i natychmiast się cofnie. Musi pan podporządkować się rozkazowi. W tym momencie miałam ochotę zapłakać. W jaki sposób mogło do tego dojść? Miałam w torebce pistolet, na ulicy stały dwa czołgi, zaś amerykański żołnierz groził mojemu mężowi, trzymając go na celowniku. Po chwili umocniłam się jednak w postanowieniu. To Mahmud postawił nas w tej sytuacji. Zrobię wszystko, co powinnam. 1 POCZĄTKI... Urodziłam się w 1965 roku jako Donna Topen. Teraz jestem bardziej znana pod swoim muzułmańskim imieniem i nazwiskiem - Donya al-Nahi (transkrypcja polska: Dunya an-Nahi). W prasie oraz innych środkach masowego przekazu określano mnie w różny sposób: raz byłam zawodową porywaczką dzieci, innym razem Scarlet Pimpernel albo też Jane Bond w chuście. Osobiście wolę nazywać się przede wszystkim matką, w drugiej kolejności przyjaciółką innych matek, a dopiero potem i to jedynie w skrajnych wypadkach - osobą ratującą dzieci. Przyszłam na świat w mieście Walton-on-Thames w hrabstwie Sur-rey. Byłam córką Sandy'ego i Annę Topen. Mój ojciec, duży, misiowa-ty mężczyzna, pracował jako mechanik pokładowy w lotnictwie. Mama, atrakcyjna i pełna życia, z długimi ciemnymi włosami, podobnie jak wiele kobiet w owych czasach zajmowała się domem. Była osobą inteligentną i błyskotliwą. Często przychodzi mi na myśl, że gdyby czuła się bardziej spełniona w życiu, zapewne nie byłaby tak trudna i nieszczęśliwa. Pewien dziennikarz wyraził się kiedyś przemądrzale o mnie i mojej pracy, twierdząc, że moja „rola matczynej mścicielki kompensuje pewne skomplikowane osobiste potrzeby psychiczne". Z pewnością uważał się za niezwykle bystrego. Jednak prawda jest inna. Zawsze było dla mnie oczywiste, iż moje nieszczęśliwe dzieciństwo oraz napięte stosunki z matką stały się podstawą niezachwianego przekonania, że dzieciom należy zapewnić prawo do szczęścia i możliwość przebywania ze swoją mamą. Nie widzę w tym nic złego. Przeciwnie, jestem dumna ze wszystkiego, co zrobiłam, niosąc pomoc w łączeniu członków rodziny, którzy zostali rozdzieleni. 13 Moi rodzice byli Szkotami. Pochodzili z Dundee, ale często zmieniali miejsce zamieszkania ze względu na charakter pracy ojca. Przemysł lotniczy jest branżą specyficzną - przeprowadzaliśmy się tam, gdzie ojcu oferowano pracę. Nigdy nie osiedlaliśmy się w jednym miejscu na dłużej niż kilka lat. Ciągłe zmiany adresu zrodziły we mnie poczucie braku bezpieczeństwa, czego tak bardzo chciałabym zaoszczędzić własnym dzie- ciom. Małżeństwo moich rodziców nie było szczęśliwe. Często się ze sobą kłócili. Urodziłam się mniej więcej rok przed Tracey, moją młodszą siostrą, i prawie w rok po Sandrze, niejako wciśnięta pomiędzy nie. Z Sandrą nie łączą mnie zbyt zażyłe stosunki, mam za to bliskie relacje z Tracey. Jako dziecko byłam najspokojniejszą z sióstr. Zaszywałam się w swoim pokoju, by nie wysłuchiwać krzyków, wzbudzających we mnie nieprzyjemne uczucia. Bawiłam się tam zabawkami. Zawsze trzymałam moje lalki w pudełkach, w których zostały kupione. Często wyjmowałam je, żeby na nie popatrzeć, po czym ostrożnie odkładałam na miejsce, by wyglądały tak samo jak w sklepie. Jestem pewna, że psycholog powiedziałby, iż moje postępowanie wskazywało na kompulsywną potrzebę zachowania porządku wśród chaosu i nieszczęścia. Ja natomiast uważałam po prostu, że lalki w pudełkach wyglądają lepiej. Ulubioną zabawką, która stała się moją nieodłączną towarzyszką, była zrobiona na drutach różowa świnka. Nazwałam ją Percy. Spała ze mną, a także pomagała mi utrzymać nieposłuszne lalki w karbach. Pewnego dnia weszłam do mojej sypialni i zobaczyłam, że Sandra i Tracey powiesiły świnkę za szyję na lampie. Zaczęłam krzyczeć i płakać. Wciąż byłam niepocieszona, nawet wówczas, gdy tata odciął świnkę i pokazał mi, że nadal ma się świetnie. W miarę upływu lat kłótnie między rodzicami stawały się coraz gwałtowniejsze, do tego moje stosunki z matką nigdy nie były prawdziwie przyjazne. Chociaż czytanie tych słów będzie dla niej bolesne, nie wspominam jej ciepło. Przypominam sobie, że często dostawałam od niej klapsy. Teraz, jako osoby dorosłe, jesteśmy sobie bliższe, ale wspomnienie cierpienia związanego z nieszczęśliwym dzieciństwem nigdy mnie nie opuszcza. Mama była zwolenniczką surowej dyscypliny. Nalegała, abyśmy sumiennie wykonywały domowe obowiązki: czyściły buty i utrzymywały porządek w pokojach. Kiedy nie udawało nam się sprostać jej rygorystycznym wymaganiom, byłyśmy karane. Ponieważ nasza rodzina dosyć często zmieniała miejsce zamieszkania, pozbawiona byłam też w dzie- 14 ciństwie przyjaciół. Wszystkie te czynniki powodowały, że atmosfera panująca w domu była chłodna i ponura. Kiedy miałam około siedmiu lat, z przyczyn, których nie mogłam wówczas pojąć, moja matka na rok opuściła dom i tata musiał się sam o nas troszczyć. Oczywiście starał się najlepiej, jak umiał. Jednak było to dla niego bardzo trudne, gdyż musiał chodzić do pracy, by zarobić na nasze utrzymanie. W takich sytuacjach interweniowali pracownicy opieki społecznej. W rezultacie to oni zajmowali się nami pod nieobecność ojca. Mniej więcej po roku mama wróciła do domu, a wraz z nią niespecjalnie szczęśliwa codzienność. Mama miała wielu arabskich przyjaciół. Nie wiem, w jaki sposób ich poznała ani kim byli, ale tak się złożyło, że odziedziczyłam po niej sympatię do krajów Bliskiego Wschodu i wszystkiego, co arabskie. W moim życiu zdarzały się też przyjemne okresy. Pamiętam, że w wieku od dziewięciu do dwunastu lat mieszkałam w dużym domu w Earith, niedaleko St Ives w Cambridgeshire, niedaleko od Soham, które zawsze będzie mi się kojarzyć ze strasznym, brutalnym morderstwem dwóch biednych, małych aniołków - Jessiki Chapman i Holly Wells. Trudno zapomnieć zdjęcie radośnie uśmiechających się dziewczynek ubranych w bluzy Manchester United, zrobione podczas domowego barbecue. Wydawało się, że przed nimi jest całe życie. Jednak tego właśnie dnia zostały zamordowane. Mieszkaliśmy w olbrzymim wiktoriańskim domu z pomieszczeniami dla służby i tak wieloma sypialniami, że nie mogłam nawet spamiętać, ile ich było. Dom otaczał rozległy ogród, w którym mój ekscentryczny tata próbował zbudować własny samolot. Nie tracąc jednak przy tym zdrowego rozsądku, pozostawał jednocześnie wierny motocyklom. W owym czasie byłam uczennicą Ramsey Abbey School w Hunting-don, kilkanaście kilometrów od naszego domu. Zaprzyjaźniłam się blisko z dwiema innymi uczennicami, Sarah i Sharon. Sarah, której nadałyśmy przezwisko Minkie, była bardzo ładną dziewczynką. Kochała konie i skakanie przez przeszkody. Sharon zaś, czyli Gertrudę, jak ją nazywaliśmy, była osobą twardo stąpającą po ziemi. Miałam wtedy przydomek Dodo. Bardzo kochałam obydwie dziewczyny. Były moimi najlepszymi i jedynymi przyjaciółkami. Niestety, ten okres spokoju nie trwał długo. Wkrótce znowu nastąpiła przeprowadzka. Tym razem do Bushey, miejscowości, z której dojeżdżało się do pracy w Hertfordshire, niedaleko Watford. Nienawidziłam tego miejsca. Gdy chodziłam do Watford Grammar School, zaczęłam zachowywać się coraz bardziej nieobliczalnie. Nieustannie pakowałam 15 się w kłopoty, byłam zawieszana w prawach ucznia albo też zatrzymywano mnie za karę po lekcjach. Wydawało się, że mam problemy z autorytetami, podobnie jak wiele innych dzieci pochodzących z domów, w których życie nie układało się szczęśliwie. To oczywiste, że moje zachowanie miało swoje źródło w domowych problemach. Dlatego nabrałam absolutnego przekonania, iż dzieci nie powinny ponosić konsekwencji nieudanego życia swoich rodziców. Teraz, jako osoba dorosła uważam, że lepszym rozwiązaniem jest rozwód, pozostających ze sobą w konflikcie rodziców, niż zmuszanie dzieci do życia w nieszczęśliwej rodzinie. Jedynym promyczkiem nadziei w szkole byt mój nauczyciel angielskiego, John Hilley. Uważałam, że jest najwspanialszy na świecie. Prawdę mówiąc, durzyłam się w nim. Tylko on wydawał się mnie rozumieć. Dostrzegał trudności, z którymi się borykałam. Zdawał sobie również sprawę, jaki wpływ miały na mnie kłopoty w
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobry przykład - połowa kazania. Adalberg I ty, Brutusie, przeciwko mnie?! (Et tu, Brute, contra me?! ) Cezar (Caius Iulius Caesar, ok. 101 - 44 p. n. e) Do polowania na pchły i męża nie trzeba mieć karty myśliwskiej. Zygmunt Fijas W ciepłym klimacie najłatwiej wyrastają zimni dranie. Gdybym tylko wiedział, powinienem był zostać zegarmistrzem. - Albert Einstein (1879-1955) komentując swoją rolę w skonstruowaniu bomby atomowej
|
|