« M E N U » |
»
|
» Ktoś, kto mówi, że nie zna się na sztuce, źle zna samego siebie. | » Akta Golgoty - Philipp Vandenberg, ► Ebooki ◄, • Thriller •, • Akta Golgoty Philipp Vandenberg • | » Alysson Noel Nieśmiertelni 03 Shadowland(W cieniu klątwy) Całość, ebooki, Wersje , alyson noel, Nieśmiertelni, Nieśmiertelni 03 Shadowland | » Aleksandra Ruda - Odnaleźć swą Drogę, Ebooki, Aleksandra Ruda | » Alkohole 3, Użytkowe, Ebooki, Alkohole | » Alkohole 7, Użytkowe, Ebooki, Alkohole | » Alkohole 2, Użytkowe, Ebooki, Alkohole | » Albrecht Karl - inteligencja praktyczna. sztuka i nauka zdrowego rozsądku pełna wersja, ! EBOOKI, A, Albrecht Karl | » Aldiss Brian - Helikonia 1 - Wojna Helikonii, ebooki SF | » Alfa Eridana - ANTOLOGIA, ebook txt, Ebooki w TXT | » Alberto Moravia - Obojętni, ◕ EBOOK, ◕ Ebook z opisami, ebooki po polsku |
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plchaotyczny.htw.pl
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Miasto Złotego Gryfa Autor - T.J.Alien HTML : Argail ROZDZIAŁ 1 Wielkie, betonowe miasto ogarniał mrok. Kontury wyrastających z szarej płaszczyzny budynków powoli traciły swoją ostrość, zlewając się z coraz ciemniejszym tłem. Gdzieniegdzie nieśmiało zapalały się błękitne, bliźniaczo podobne do siebie światełka, rozmyte nieco przez podwójne szyby kwadratowych okien. Namalowane na murach napisy ginęły w ciemnościach, zatracając wszelkie znaczenie. Noc- królowa zbrodniarzy, stręczycieli i prostytutek zamykała brudny świat w swych żelaznych objęciach, rozsiewając w labiryncie ciasnych ulic feromon strachu. Pozbawione swoich kolorowych, tandetnych wystrojów stragany przypominały sterczące żałośnie szkielety prehistorycznych gadów. Od czasu do czasu wzdłuż ścian budynków przemykały sylwetki spóźnionych przechodniów, pośpiesznie zmierzających do swoich mieszkań, a betonowe klocki zdawały się wyciągać w ich stronę niewidzialne szpony, szepcząc: "Biada wam, biada...". Miasto błyskawicznie pustoszało. Wkrótce pogrążyło się w całkowitych ciemnościach, rozświetlanych jedynie żółtymi ognikami z rzadka porozstawianych ulicznych latarni, oraz błękitną poświatą szyb, za którymi jarzyły się kineskopy tysięcy telewizorów. Abel szedł samym środkiem ulicy, zaciskając spoconą dłoń na rękojeści ciężkiego rewolweru. Bał się, mimo iż w magazynku niezawodnej broni prężyło się do skoku pięć dwunastomilimetrowych, śmiercionośnych pocisków. Wystarczyło jedynie wykonać szybki ruch, a potem zacisnąć wskazujący palec na języku spustowym. Zupełnie prosta, nie wymagająca ani odrobiny myślenia czynność... Abel był przygotowany do oddania strzału. Robił to dziesiątki, a może setki razy... Nie pamiętał dokładnie. Nie był w stanie zliczyć rozszarpanych ołowianymi kulami ciał, rozłupanych czaszek i zdeformowanych kończyn. Wszystko to było dla niego czymś zwyczajnym, lecz nie naturalnym, fragmentem rzeczywistości, w której przyszło mu żyć i walczyć o przetrwanie, z którą jednak nigdy nie mógł się pogodzić. W mrocznym mieście obowiązywała jedna zasada: zabij nim zabiją ciebie! Abel przestrzegał tej zasady z konsekwencją, na jaką tylko było stać zwyczajnego, pełnego uczuć i nadziei człowieka. Stary rewolwer wielokrotnie ratował mu życie. Abel żywił w stosunku do tego stalowego przedmiotu całą gamę uczuć. Kochał swoją broń, pieścił ją i dbał o jej sprawność, równocześnie z trudem powstrzymując się przed wyrzuceniem jej do pierwszej napotkanej ściekowej studzienki. Wstręt do zabijania toczył w nim walkę z chłodnym rozsądkiem nakazującym pozbycie się wszelkich skrupułów. Jednocześnie Abel zdawał sobie sprawę, iż rewolwer nie mógłby zapewnić mu szans zwycięstwa w starciu z bandytą uzbrojonym w nowoczesną broń, będącą w stanie zamienić ludzkie ciało w stertę dymiącego popiołu. Wielokrotnie zastanawiał się skąd ci okrutni ludzie biorą tak doskonałą broń. Odpowiedź mogła być tylko jedna: przemyt zza Bariery. Ale przecież tam od wielu lat panował pokój, więc po co ktokolwiek miałby produkować tego rodzaju przedmioty?... A zresztą któż mógł wiedzieć na pewno co dzieje się za Barierą? Nie miało to zresztą większego znaczenia dla Abla, który tak czy inaczej musiał zaufać swojemu pięciostrzałowemu zabytkowi. Po prostu nie miał innego wyjścia. Serce łomotało mu w piersi jak oszalałe, kiedy mijał kolejne zaułki betonowego labiryntu. Odgłos własnego tętna utrudniał mu łowienie szmerów dochodzących z mrocznych zakamarków. Na wszelki wypadek zachowywał jednakową odległość od każdej z otaczających go ścian. Szedł powoli, rozglądając się uważnie na wszystkie strony. Już niedaleko - powtarzał w myślach - Tylko do placu. Już niedaleko... Tłumił w sobie lęk i kroczył dalej, bo tam, w centrum odrażającego miejskiego molocha, czekała na niego o n a. Widział przed sobą jej twarz, wyobrażał sobie dotyk jej chłodnych dłoni, zapach kasztanowych włosów i smak miękkich ust. To wszystko było takie bliskie i tak nęcące... Odetchnął z ulgą, kiedy ujrzał oświetloną sylwetkę stwora będącego symbolem Rajskiej Republiki. Potężny, szczerzący kły, dzierżący w swych szponach insygnia królewskiej władzy, złoty gryf spoczywał na wysokim cokole, rzucając przechodniom dumne spojrzenia. Statua wyraźnie górowała wzrostem nad okolicznymi zabudowaniami. Zajmowała zaszczytne miejsce w centralnym punkcie obszernego placu, będącego na co dzień królestwem handlarzy. Teraz plac świecił pustkami, ale dumny gryf ciągle chełpił się swoją potęgą, rozkładając skrzydła, jak gdyby chciał poderwać się do lotu i nigdy już nie powrócić... Niestety, musiał tutaj pozostać. Był przecież tylko biedną, wypolerowaną bryłą metalu, która mimo iż posiadała koronę, berło i obusieczny miecz, nie była w stanie nikomu pomóc, ani zaszkodzić. Taki już był smutny los samotnego gryfa... Abel nie miał zamiaru podziwiać dumnych kształtów stalowego potwora. Wpatrywał się w ciemność, usiłując dostrzec drobną sylwetkę Anny. Czuł narastający niepokój zmieszany z wściekłością. Tak, był wściekły na nią, na Annę. Dlaczego zawsze wybierała tak dziwne miejsca spotkań i dlaczego zawsze po zmierzchu? Czemu skazywała go na niebezpieczne spacery? Czyżby podniecało ją uczucie strachu? A może miał to być jakiś rodzaj próby? Abel nie znał Anny zbyt dobrze. Widywali się często, nawet bardzo często, a jednak dziewczyna wciąż stanowiła dla niego zagadkę. W gruncie rzeczy nie wiedział o niej prawie nic. Jedno musiał przyznać: miała szczęście, ogromne szczęście. Ich wieczornych spotkań nie zakłócił nigdy żaden napad bandy złodziei, ani nawet atak samotnego, zdesperowanego bandyty. Abel czuł się bezpieczny, kiedy Anna była przy nim. Nie mógł zrozumieć tego uczucia. Dziewczyna była słaba, drobna i delikatna. Nie miała w sobie nic ze sprężystej, muskularnej łowczyni nagród. Nie przypominała również żadnej z uzbrojonych po zęby, odzianych w wymyślne stroje, szukających mocnych wrażeń nocnych dziewcząt o kamiennych twarzach. Była po prostu kobietą. To on, Abel powinien był pełnić rolę strażnika ich wspólnego bezpieczeństwa. A jednak przy niej nie czuł się siłaczem. Byli sobie równi. Abel kochał Annę i żałował, że oboje nie urodzili się w nieznanym, wolnym świecie za nieprzenikalną Barierą, gdzie ludzie nie musieli się bać i gdzie istniało słowo "przyszłość", które tutaj było tylko pustym frazesem. Ich życie nie miało przyszłości. Zawsze istniała tylko teraźniejszość: brudna, bezbarwna, pogrążona w smutku, przepojona bezsilnym buntem i wiecznym rozczarowaniem. Abel nie miał niczego, co mógłby podarować dziewczynie, oprócz kilku słów, uczucia i dotyku. Nie mógł opowiadać jej o wspólnych chwilach szczęścia, jakie mogliby przeżyć, bo w Rajskiej Republice szczęście było zakazane w imię czegoś, czego nikt nie rozumiał, a co nosiło nazwę słuszności wyższej. Nie mogli snuć marzeń, bo każda śmielsza myśl stawała się źródłem bólu. Po cóż marzyć, skoro marzenia nigdy nie mogą się stać rzeczywistością? A jednak cieszyli się z odrobiny prawdziwej wolności, jaką dawały im spotkania. Byli wtedy tylko oni dwoje. Mieli na własność cząstkę świata, do której nie mogła się zakraść siła pragnąca zawładnąć duszami wszystkich ludzkich istot. Każdy uścisk, każdy pocałunek, czy choćby wymiana czułych spojrzeń były ciosem wymierzonym w jedną z twarzy, codziennie szczerzących zęby ze szklanego ekranu. Całując dziewczynę, Abel często usiłował wyobrazić sobie jedną z tych twarzy. Widział płomienie ogarniające zapadnięte policzki, zamieniające w popiół siwą, capią brodę, wpełzające do oczodołów, a potem do wnętrza pozbawionej owłosienia czaszki... Czuł się wtedy szczęśliwy. Szalały w nim miłość, lęk, nienawiść i pożądanie. A potem znowu powracał żal... A jednak warto było ryzykować życie dla tych kilku chwil, włócząc się po ulicach złego miasta. Podstawa cokołu, na którym spoczywał złoty gryf tonęła w ciemnościach, mimo iż samą rzeźbę oświetlały cztery potężne reflektory. Właśnie tutaj najczęściej dochodziło do spotkań pomiędzy nimi. Bandyci omijali to miejsce, ponieważ wokół cokołu było zbyt jasno. Abel przywarł plecami do chłodnego granitu, ocierając pot z czoła. Najgorsze było już za nim. Mógł sobie teraz pozwolić na krótką chwilę odprężenia. Nie spuszczał jednak dłoni z rękojeści rewolweru. Był ostrożny, jak zwykle. Swojej ostrożności zawdzięczał przecież życie. Anna pojawiła się nagle, w zupełnie nieoczekiwany sposób. Po prostu, stanęła obok niego, jak gdyby wyrosła spod ziemi. Abel odruchowo sięgnął po broń i uniósł ją na wysokość oczu. - Nie strzelaj, to ja - usłyszał znajomy głos. Odetchnął z ulgą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobry przykład - połowa kazania. Adalberg I ty, Brutusie, przeciwko mnie?! (Et tu, Brute, contra me?! ) Cezar (Caius Iulius Caesar, ok. 101 - 44 p. n. e) Do polowania na pchły i męża nie trzeba mieć karty myśliwskiej. Zygmunt Fijas W ciepłym klimacie najłatwiej wyrastają zimni dranie. Gdybym tylko wiedział, powinienem był zostać zegarmistrzem. - Albert Einstein (1879-1955) komentując swoją rolę w skonstruowaniu bomby atomowej
|
|