« M E N U » |
»
|
» Ktoś, kto mówi, że nie zna się na sztuce, źle zna samego siebie. | » Akta Golgoty - Philipp Vandenberg, ► Ebooki ◄, • Thriller •, • Akta Golgoty Philipp Vandenberg • | » Alysson Noel Nieśmiertelni 03 Shadowland(W cieniu klątwy) Całość, ebooki, Wersje , alyson noel, Nieśmiertelni, Nieśmiertelni 03 Shadowland | » Aleksandra Ruda - Odnaleźć swą Drogę, Ebooki, Aleksandra Ruda | » Alkohole 3, Użytkowe, Ebooki, Alkohole | » Alkohole 7, Użytkowe, Ebooki, Alkohole | » Alkohole 2, Użytkowe, Ebooki, Alkohole | » Albrecht Karl - inteligencja praktyczna. sztuka i nauka zdrowego rozsądku pełna wersja, ! EBOOKI, A, Albrecht Karl | » Alien T.J. - Miasto Złotego Gryfa, Ebooki, A, Alien T. J | » Aldiss Brian - Helikonia 1 - Wojna Helikonii, ebooki SF | » Alfa Eridana - ANTOLOGIA, ebook txt, Ebooki w TXT |
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkolobrzeginfo.keep.pl
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] LINO ALDANI KSIĘśYC DWUDZIESTU RĄK ( PRZEŁOśYŁA E WA K OMOROWSKA ) SCAN- DAL Aldani Lino Aldani Lino (ur. 29 marca 1926 r. w San Cipriano Po we Włoszech )- nauczyciel matematyki , pisarz science fiction , szachista i były burmistrz San Cipriano Po . Swoją twórczością zadebiutował w 1960 roku dwoma opowiadaniami w magazynie fantastyczno-naukowym Oltre il Cielo . ZałoŜył pisma Futuro . Wydał zbiory opowiadań: Quarta dimensione ( 1964 ), Eclisi 2000 ( 1979 ), KsięŜyc dwudziestu rąk ( 1980 ) oraz powieść Quando le radici ( 1976 ). W oczekiwaniu na ładunek Szczupły, średniego wzrostu, nosił kurtkę z imitacji skóry i miał śnieŜnobiałe włosy. MoŜna by rzec - człowiek jak wielu innych. Ale ta jego beztroska mina udawanej szczerości i ostroŜny sposób poruszania się między stolikami - chodził, rzucając tu i tam roztargnione, a jednak uwaŜne i przenikliwe spojrzenie - nie pozostawiały Ŝadnych wątpliwości. Był to swindler, typowa postać drobnego oszusta i hochsztaplera, których nigdy nie brakuje w poczekalniach stacji i astrodromów na całym świecie. W zamian za niewielką poŜyczkę tacy faceci przewaŜnie oferują stare kwarcowe zegarki, dawne monety, kamyczki z Deneba IV lub skamieniałe motyle z Capelli. Niejednokrotnie proponują sztuczki karciane, dziwne zagadki zaczerpnięte z repertuaru prestidigitatorów sprzed stu lat. Wszyscy posługują się techniką spiralną, postępującą stopniowo, pełną słownych meandrów i avances - zrazu dyskretnych, a potem coraz mocniej przypierających do muru. - Jeśli postawi mi pan piwo - zaczął - opowiem ciekawą historię. - I zaraz dodał: - Historię nieprawdopodobną, ale prawdziwą, która mi się przydarzyła... Siedziałem niewzruszony, a moŜe... nie wiem, moŜe nawet niechcący zrobiłem delikatny ruch albo teŜ mimowolnie mrugnąłem, co ten człowiek uznał za znak zgody. Faktem jest, Ŝe zanim zdałem sobie z tego sprawę, on juŜ się usadowił, a kelner z porozumiewawczą miną niósł juŜ kufel pieniącego się piwa. Znalazłem się w pułapce. Poza tym ładunek, na który czekałem, miał godzinne opóźnienie, a mój naręczny telewizor pokazywał te same co zwykle robaczki. ZłoŜyłem wia- domości giełdowe i odsunąłem na bok podróŜną walizeczkę. Swindler natychmiast zaczaj:: - Nazywani się Klaus D'Onofrio. Moje opowiadanie odnosi się do odległego roku 2098... Początkowo opowieść była najzwyklejsza w świecie. D'Onofrio mówił swobodnie, panując nad słownictwem, pewnie i ze znajomością rzeczy, posługując się najbardziej nawet niezrozumiałymi terminami naukowymi. Jednak jego opowiadanie, moŜe dlatego, Ŝe nazbyt logiczne, spójne i łatwe do przewidzenia, nie zawierało niczego interesującego. Była to zwykła historia, z tych, które setki razy czytamy i słuchamy w reportaŜach i sprawozdaniach, jednakowych od początku do końca, albo teŜ róŜniących się co najwyŜej jakimś drobnym szczegółem. Przez pięć lat Klaus D'Onofrio sprawował na pokładzie jednostki badawczej Silver Arrow drugorzędne funkcje: kucharz, elektryk, kulturalno- oświatowy, instalator i urzędnik intendentury. - Krótko mówiąc - podkreślił jednak D'Onofrio - byłem najwaŜniejszym członkiem załogi, dŜokerem, który w razie potrzeby mógł zastąpić pilota, lekarza, radiotelegrafistę, a nawet - czemuŜ by nie? - nawet samego dowódcę. Wszyscy członkowie jednostki badawczej są zamienni, ja jednak byłem bardziej zamienny od innych, rozumie pan? W 98 roku było ponad dwa tysiące zbadanych planet, ale my z Sifoer Arrow byliśmy pierwszymi, którzy wyprawili się poza Pas von Taulera. Tyle tylko, Ŝe nawet poza tym Pasem wszechświat był taki sam. Zwiedziliśmy kilkanaście planet, .podobnych jak kropla wody do setek innych, juŜ wcześniej zbadanych przez nasze jednostki. Dlatego teŜ kiedy zeszliśmy na K- 128, w Sektorze Niebieskim, nie dziwiliśmy się wcale, Ŝe jest tak idiotycznie podobna do tylu innych. - A okazało się? - Naciskałem, Ŝeby go skłonić do przejścia do sedna rzeczy. - Nic - powiedział wymijająco i wypił duŜy łyk piwa. - ZałoŜywszy bazę wokół polany, ze statkiem kosmicznym w samym jej środku, oddaliliśmy się we czterech na rekonesans: ja, dowódca, biolog i psychotechnik, wie pan, facet, który mierzy iloraz inteligencji za pomocą całej serii testów, jednego bardziej idiotycznego od drugiego. Po trzech godzinach marszu w lesie napotkaliśmy stado mieszkańców planety. Były to włochate stworzenia o wzroście trochę ponad metr - wyprostowane, oczy na przedzie, z sześcioma palcami u lewej ręki i siedmioma u prawej. Na nogach akurat na odwrót. Zabawny przypadek kompensowanej asymetrii. Nasze detektory nie wykryły Ŝadnego zagroŜenia. Wtedy MacLure, biolog, spróbował złapać jednego za pomocą herbatnika i udało mu się to prawie natychmiast. Zwierzę nie okazywało najmniejszego strachu, nawet kiedy wyjąwszy z plecaka aluminiowe pręty i złoŜywszy klatkę chwyciłem je za kark i włoŜyłem do środka. Miało miękkie futerko i, w odróŜnieniu od innych, białą plamkę pośrodku czoła. - Zobaczymy, jak sobie teraz poradzisz - powiedział Horwitz, psychotechnik: Stado się nie rozpierzchło. Stało dokoła w odległości sześciu czy siedmiu metrów i zajadało Ŝółte jagody zwisające z krzewów. Horwitz poszedł nazbierać garść i wróciwszy połoŜył je koło klatki, ale w takiej odległości, Ŝeby więzień nie mógł ich dosięgnąć nawet wyciągając kończyny. Psychotechnik wziął następnie aluminiowy pręt i połoŜył w pobliŜu klatki. Przez chwilę nic się nie działo. Potem zwierzę chwyciło pręt i uŜywając go jako grabi zdołało dobrze wymierzonymi ruchami przytoczyć jagody do siebie. Horwitz, zadowolony, dyktował uwagi do naręcznego magnetofonu. MacLure, ja i dowódca znudzeni przyglądaliśmy się zwierzęciu, które spokojnie zajadało. Potem Horwitz poszedł uzbierać następną garść jagód. Tym razem połoŜył ją w odległości dwukrotnie większej od klatki niŜ poprzednio, ale dał więźniowi dwa pręty aluminiowe i kłębek linki nylonowej. Czekaliśmy pół godziny, ale nic się nie działo, po prostu nic. Zwierzę przyglądało się jagodom, prętom i kłębkowi Ŝółtymi, wilgotnymi oczami, pełnymi niewinnego otępienia. Kilka razy obojętnie okrąŜyło klatkę, potem zatrzymało się, zamknęło oczy i tak tkwiło jakby pogrąŜone we śnie. - Nic tu po nas - powiedział Horwitz - nawet gdybyśmy tu zostali przez rok, zwierzę nigdy nie zdoła rozwiązać tego zadania. - Horwitz był głupi. Zmarł dwa lata temu, Panie, świeć nad jego duszą. Ale za Ŝycia zawsze był głupi. Powiedziałem, Ŝe według mnie zwierzę nie robi absolutnie nic po prostu dlatego, Ŝe nie jest głodne, najadło się... Zrobił zniecierpliwioną minę i pokręcił głową dwa albo trzy razy. - Według mnie jest to R-4 - stwierdził. Znaczyło to, Ŝe wedle jego rozeznania zwierzę naleŜało do czwartego stadium klasy R rozwoju, a więc poziomu raczej niskiego; Ŝeby pan lepiej mógł zrozumieć: tego samego, co świstaki i ziemskie tchórze. Tymczasem MacLure napchał chlebak liśćmi i jagodami; zdobył takŜe próbkę wody, nabrawszy jej z pobliskiego źródła. - Jestem gotowy - powiedział. - Ja teŜ - zapewnił Horwitz. Dowódca wykonał kilka endopłyt, wie pan, takich specjalnych fotografii, które rejestrują nawet wewnętrzną strukturę i metabolizm kaŜdego Ŝywego organizmu, po czym wyprostował się i zaproponował powrót. Wobec tego rozmontowałem klatkę i uwolniłem zwierzę, które natychmiast przyłączyło się do swoich towarzyszy. Zwierzęta, wcale nie przestraszone, szły z nami przez całą drogę powrotną. Kiedy wróciliśmy do bazy, słońce stało jeszcze wysoko nad horyzontem. Wszyscy pozostali członkowie załogi byli na zewnątrz, leŜeli na plecionkach i rozkoszowali się południowym wiaterkiem. RównieŜ wśród nich były zwierzęta, które łaziły niewinnie po polanie albo ganiały jak szczeniaki wokół teleskopowych podpór statku kosmicznego. Pani doktor Almąuist chciała zabrać jednego ze sobą, ale dowódca przypomniał jej oschle, Ŝe regulamin na to nie pozwala. Po paru minutach byliśmy juŜ wszyscy na pokładzie, a ja usiadłem przy ekranie wizyjnym, Ŝeby rzucić ostatnie spojrzenie. Zwierzęta skupiły się pośrodku polany i patrzyły wilgotnymi, Ŝółtymi oczami w naszym kierunku. Siedziały tam najzupełniej nieruchome. Kiedy jednak dowódca wydał rozkaz startu i cały kadłub Sifoer Arrow zadrŜał, zanim ekran zamglił się, zdąŜyłem zauwaŜyć gwałtowne poruszenie wśród tej gromady włochatych stworzeń: fikołki, koziołki, podskoki i małpie klaskanie w ręce. Siher Arrow opuszczała planetę i nie było wątpli- wości, Ŝe owe stworzenia tam na dole witały ten fakt jak wyzwolenie. Klaus D'Onofrio otarł usta wierzchem dłoni. Patrzył na mnie spode łba z miną obłudnego kota, który ma właśnie schwytać kanarka. - To wszystko? - skomentowałem, nadając głosowi moŜliwie najbardziej ironiczne brzmienie. D'Onofrio wcale się nie speszył. Poszperał w kieszeniach, jakby szukając papierosów. Zamiast nich wyjął plik poŜółkłych i zniszczonych kartek. Starannie je przejrzał, wyłowił niebieskawy odcinek i pchnął go na środek stołu. - Tu są końcówki - rzekł - jeśli pan chce, moŜe pan sprawdzić archiwa Centrum Badań Przestrzeni, a w nich zapis dotyczący planety K-128. Zignorowałem jego słowa, jak równieŜ niebieską karteczkę. - To wszystko? - powiedziałem, tym razem rozzłoszczony. - Pana opowieść jest naprawdę banalna, nawet dziecko umiałoby wymyślić lepszą... - To nie moja wina - usprawiedliwiał się D'Onofrio. - To, co przed chwilą opowiedziałem, jest wersją oficjalną, zdeponowaną w archiwach. Ale jeśli mi pan postawi następne piwo, opowiem prawdę, historię o tym, jak faktycznie miały się rzeczy i jak się nam udało opuścić planetę po nieprawdopodobnym przeŜyciu. Zdałem sobie sprawę, Ŝe niechcący się uśmiechnąłem. Łobuz znał się na rzeczy, recytował scenariusz wielokrotnie juŜ powielany, ale robił to z wdziękiem i mimo kabotyń- skich pomysłów - a moŜe właśnie dzięki nim - wydawał się sympatyczny. Spojrzałem na zegarek. Brakowało jeszcze pół godziny do przybycia ładunku, nie licząc dodatkowego czasu, który musiałbym spędzić w oczekiwaniu na oclenie towaru. - Cały zamieniam się w słuch - zapewniłem go, a kelner juŜ podchodził z następnym piwem. D'Onofrio schował do kieszeni niebieską kartkę. Potem otworzył paczkę papierosów, wyjął trzy i ustawił je pionowo pośrodku stołu. - Zróbmy krok wstecz - powiedział - i wróćmy do
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobry przykład - połowa kazania. Adalberg I ty, Brutusie, przeciwko mnie?! (Et tu, Brute, contra me?! ) Cezar (Caius Iulius Caesar, ok. 101 - 44 p. n. e) Do polowania na pchły i męża nie trzeba mieć karty myśliwskiej. Zygmunt Fijas W ciepłym klimacie najłatwiej wyrastają zimni dranie. Gdybym tylko wiedział, powinienem był zostać zegarmistrzem. - Albert Einstein (1879-1955) komentując swoją rolę w skonstruowaniu bomby atomowej
|
|