[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
Aleksander ĹCIBOR - Rylski    czĹowiek z marmuru   MateriaĹy czarno â biaĹe Przed czoĹĂłwkÄ
filmu: szybki montaĹź migawek, ukazujÄ
cych historiÄ kariery i upadku murarza Mateusza Birkuta. Skwarny dzieĹ; Birkut z pomocnikiem stawia mur z cegieĹ. Przedstawiciele dyrekcji bijÄ
brawo. Birkut ma zaimprowizowane podium â zmÄczony , ale szczÄĹliwy â przemawia do niewidocznej zaĹogi. W chwilÄ później schodzi z budowy po chwiejnej kĹadce. KtoĹ wrÄcza mu kwiaty, ktoĹ inny przypina order. Birkut pozuje rzeĹşbiarzowi, potem bije brawo na jakiejĹ trybunie. Wystawa plastyki â Birkut skĹada wiÄ
zankÄ kwiatĂłw u stĂłp wĹasnego posÄ
gu. ZnĂłw na trybunie â teraz sam wychyla siÄ po wrÄczane mu kwiaty. Na tej samej trybunie prezydent Bierut; uĹmiecha siÄ do niewidocznych tĹumĂłw. Fragment pochodu pierwszomajowego. Prezydent Bierut oklaskuje przechodzÄ
cych. Zwarta grupa sportowcĂłw, uczestniczÄ
cych w pochodzie, niesie na ramionach olbrzymi portret Stalina. Ĺciana wysokiego budynku, ozdobiona wielkimi portretami przodownikĂłw pracy; robotnicy spuszczajÄ
na linach podobiznÄ Birkuta, aby zrobiÄ miejsce dla portretu innego przodownika. Â Gmach telewizji â wnÄtrze dzieĹ DĹugi, przeszklony korytarz. Redaktor telewizji, mÄĹźczyzna w grubych okularach i Agnieszka, dziewczyna w wieku okoĹo 25 lat, wysoka blondynka w dĹźinsach i niebieskiej kurteczce, z przerzuconym przez ramiÄ workiem, idÄ
szybko na kamerÄ. ProwadzÄ
gwaĹtownÄ
rozmowÄ, przeradzajÄ
cÄ
siÄ chwilami w kĹĂłtniÄ. REDAKTOR: To jest film, ktĂłry pani chce zrobiÄ. My jednak musimy zadaÄ takie pytanie: czy to jest potrzebne mnie, jako redaktorowi, nastÄpnie instytucji, czyli telewizji, a wreszcie samym telewidzom? A poza tym, wie pani, tam siÄ piÄtrzÄ
cholerne puĹapki, przeszkody, sprawy ciemne, nigdy nie wyjaĹnione do koĹca! No i sam fakt, Ĺźe to akurat lata piÄÄdziesiÄ
te!... Tego jeszcze nie byĹo na ekranie, to sÄ
sprawy nietkniÄte w naszych programach! AGNIESZKA: Czy pan mnie uwaĹźa za kretynkÄ? Mam nakrÄciÄ byle co, tylko dlatego, Ĺźe dyplom i trzeba szybko? I Ĺźe pan chce mieÄ ĹwiÄty spokĂłj? Ja to muszÄ zrobiÄ i zrobiÄ, rozumie pan? REDAKTOR: ProszÄ pani, moĹźe to i byĹby temat, ale dla kogoĹ starszego, z wiÄkszym doĹwiadczeniem⌠no i niekoniecznie w tej chwili. Ale mĹoda osoba, taka jak pani?... Dam pani inny film. AGNIESZKA: Niech pan robi ze swoimi staruszkami, co pan chce! Ale nie ze mnÄ
! To jest mĂłj temat! I nikt mi go nie odbierze! A poza tym ja juĹź zaczÄĹam zdjÄcia. REDAKTOR: To ma byÄ argument? ProszÄ pani! A mĂłwiÄ
c po prostu: wolaĹbym, Ĺźeby pani zrobiĹa co innego. I ja nawet wiem co. Na przykĹad: niech siÄ pani weĹşmie za stal! Gdyby pani Ĺadnie to naĹwietliĹa â to zagadnienie, ten temat?... To by nas interesowaĹo, tu moglibyĹmy pani pomĂłc. ProszÄ zrozumieÄ: my pani dajemy prawdziwÄ
szansÄ! AGNIESZKA: Ale tu chodzi o mĹodoĹÄ mojego ojca, paĹskiego, w ogĂłle o mĹodoĹÄ naszych ojcĂłw! REDAKTOR: Niech pani pomyĹli. AGNIESZKA: ProszÄ pana, ja mam w tej chwili takie kontakty, takie materiaĹy, przeprowadziĹam tyle rozmĂłw⌠To moĹźe daÄ niespodziewane efekty, rozumie pan? Ja uwaĹźam, Ĺźe to jest temat, no, temat⌠To bÄdzie pasjonowaÄ wszystkich â mĹodzieĹź starych, pana, mnie⌠REDAKTOR: Pani Agnieszko, pani lekcewaĹźy fakty. Dla mnie faktem jest jedna huta, druga huta, ludzie w tych hutachâŚCyfry! SzeĹÄ i póŠmiliona ton stali dziĹ, osiem jutro, a pojutrze? AGNIESZKA: A dlaczego pan mi nie zorganizowaĹ tych materiaĹĂłw, o ktĂłre prosiĹam? REDAKTOR: A nie, nie, moja kochana⌠Bo pani siÄ plÄ
cze w aferÄ, z ktĂłrej pani potem niw wyjdzie. To pogrzebie paniÄ
, mnie, film; wylejemy dziecko z kÄ
pielÄ
! To sÄ
materiaĹy zastrzeĹźone; kiedyĹ nie poszĹy, dziĹ nie pĂłjdÄ
, nigdy nie pĂłjdÄ
! Ich nikt nie puĹci â niech pani nie lekcewaĹźy tego momentu! I niech pani mnie zrozumie, po prostu. ZatrzymujÄ
siÄ przed drzwiami redakcji. Redaktor kĹadzie dĹoĹ na klamce. AGNIESZKA (po krĂłtkim namyĹle): Ile pan ma lat? REDAKTOR: DwadzieĹcia osiem. A pani ma dwadzieĹcia jeden dni do koĹca zdjÄÄ. AGNIESZKA: SĹuĹźÄ panu. Odbiega korytarzem, ciÄ
gnÄ
c za sobÄ
po ziemi swĂłj worek. Â Przed gmachem telewizji. Agnieszka wybiega z gmachu TV, ciÄ
gnÄ
c za sobÄ
worek. Zatrzymuje siÄ, macha rÄkÄ
. PodjeĹźdĹźa mikrobus telewizyjny, tzw. âRoburâ. MĹody czĹowiek otwiera drzwi, wciÄ
ga AgnieszkÄ do Ĺrodka, potem wyskakuje po jej worek, wsiada. âRoburâ rusza. Â Ulice Warszawy. Telewizyjny âRoburâ mknie ulicami Warszawy. W Ĺrodku zamyĹlona Agnieszka, operator obrazu â starszy pan w okularach i czapce nisko nasuniÄtej na oczy, technik dĹşwiÄku â mĹody czĹowiek o bystrych oczach i nieco agresywnej twarzy, oraz mĹody kierowca. Â Przed Muzeum Narodowym. Mikrobus âRoburâ zajeĹźdĹźa pod bramÄ Muzeum. Niewielka ekipa Agnieszki wysypuje siÄ z wozu, wyciÄ
ga sprzÄt. Brama jest zamkniÄta, przez Ĺźelazne sztachety widaÄ dziedzinie. Agnieszka przez chwilÄ waha siÄ, nastÄpnie zdecydowanym ruchem odsuwa skrzydĹo bramy. CaĹa czwĂłrka rusza ku drzwiom wejĹciowym szarego gmachu, widniejÄ
cego w gĹÄbi.  Muzeum Hall muzeum. W gĹÄbi schody z marmuru. Pracownica muzeum prowadzi ku nim AgnieszkÄ i jej towarzyszy. PRACOWNICA MUZEUM: ProszÄ bardzo. AGNIESZKA: My jesteĹmy z telewizji, pani wie. Dzwoniono do pani. PRACOWNICA MUZEUM: Tak, dyrektor uprzedziĹ mnie; prosiĹ Ĺźebym wam pomogĹa. Tylko Ĺźe dzisiaj jest poniedziaĹek â zamkniÄte dla publicznoĹci, wiÄc trochÄ maĹo ĹwiatĹa. O czym to ma byÄ film wĹaĹciwie, proszÄ pani? Dyrektor interesuje siÄ tym bardzo. Czy pani ma jakiĹ scenariusz? AGNIESZKA: Tak. PRACOWNICA MUZEUM (niepewnie): Aha⌠AGNIESZKA: Mam. PRACOWNICA MUZEUM: ProszÄ bardzo. TÄdy. MijajÄ
kilka sal, wypeĹnione dzieĹami sztuki. Agnieszka przechodzi obok nich obojÄtnie. Prowadzeni przez pracownicÄ schodzÄ
do piwnicy. Jest tu jeszcze mniej ĹwiatĹa niĹź na gĂłrze. AGNIESZKA (do technika): Niech pan siÄ niÄ
zajmie, dobrze? TECHNIK: Dobra, pani Agnieszko. AGNIESZKA (do pracownicy): A tam co jest? PRACOWNICA MUZEUM: Tam nie ma nic ciekawego. Takie nasze stare zbiory. AGNIESZKA: Sprzed wojny? PRACOWNICA MUZEUM: Nie, sprzed dwudziestu kilku lat. My jesteĹmy jedynÄ
instytucjÄ
, ktĂłra zakupuje dzieĹa sztuki. No, bo kto? Ĺwietlice, domy kultury?... Kropla w morzu⌠AGNIESZKA: Czy one byĹy kiedyĹ eksponowane? PRACOWNICA MUZEUM: SĹucham? OczywiĹcie tak; nie widziaĹa pani? AGNIESZKA: Nie chodziĹam wtedy na wystawy; urodziĹam siÄ w 52 roku. Widzi drzwi, obite siatkÄ
i rusza ku nim. Zaniepokojona pracownica muzeum podbiega za niÄ
. AGNIESZKA: Ja siÄ tylko troszeczkÄ rozejrzÄ, dobrze? PRACOWNICA MUZEUM: Ale o co pani wĹaĹciwie chodzi⌠nie wiem. Od tyĹu szybko podchodzi technik dĹşwiÄku i bierze pracownicÄ pod rÄkÄ. TECHNIK: Ja zaraz pani wytĹumaczÄ, wie pani. (Zgrabnie odprowadza jÄ
od drzwi, przed ktĂłrymi stoi Agnieszka) PRACOWNICA MUZEUM: No, czego wy szukacie⌠chciaĹabym wiedzieÄ. TECHNIK: Robimy film, rozumie pani. PRACOWNICA MUZEUM: No tak, ale⌠Oboje oddalajÄ
siÄ na bezpiecznÄ
odlegĹoĹÄ, przy czym technik przez caĹy czas coĹ jej cicho wyjaĹnia, nie przestajÄ
c gestykulowaÄ. Agnieszka prĂłbuje otworzyÄ drzwi â okazuje siÄ, Ĺźe nie sÄ
zamkniÄte. Niecierpliwym gĹosem przywoĹuje starego operatora i kierowcÄ, ktĂłry rĂłwnoczeĹnie peĹni obowiÄ
zki oĹwietlacza. Wszyscy troje ruszajÄ
wÄ
skim przejĹciem, zamkniÄty z obu stron przegrodami z siatki. W pĂłĹmroku â za siatkÄ
â widaÄ tĹumy rzeĹşb, upchanych byle jak, czÄsto jedna na drugiej. Jest wĹrĂłd nich duĹźo posÄ
gĂłw i popiersi Stalina. Agnieszka kieruje siÄ planem, wyrysowanym na kartce. Wreszcie odnajduje boks, ktĂłrego szukaĹa. OglÄ
da siÄ przez ramiÄ: w gĹÄbi korytarza technik tĹumaczy coĹ zawziÄcie pracownicy muzeum. Agnieszka wyciÄ
ga z wĹosĂłw szpilkÄ i bez trudu otwiera niÄ
nieskomplikowanÄ
kĹĂłdkÄ. Kierowca przybliĹźa przenoĹnÄ
lampÄ do siatki. Agnieszka wsuwa siÄ do boksu, przyklÄka obok wielkiej figury z marmuru, przewrĂłconej na ziemiÄ i sprawdza numer ewidencyjny, przyczepiony do ramienia posÄ
gu. UĹmiecha siÄ z tryumfem. AGNIESZKA (do operatora): Jak tu bÄdzie ze ĹwiatĹem? OPERATOR: JakoĹ oĹwietlÄ. To trzeba postawiÄ, a kamerÄ damy na statyw. AGNIESZKA: Na jaki statyw! Kamera! Skonsternowany operator podaje jej kamerÄ. Agnieszka zaczyna krÄciÄ z rÄki, najpierw w rozkroku, potem coraz niĹźej, aĹź wreszcie przysiada na piersiach przewrĂłconego posÄ
gu. Widzimy teraz jego nienaturalne powiÄkszonÄ
, martwÄ
twarz, spoglÄ
dajÄ
cÄ
gdzieĹ daleko pustymi oczyma. Jest to twarz, ktĂłrÄ
jeszcze wiele razy zobaczymy w tym filmie â twarz murarza Birkuta. OPERATOR (z nutkÄ
podziwu): No, moja cĂłreczko⌠Ho, ho, ho⌠Agnieszka koĹczy filmowaÄ twarz posÄ
gu, podnosi siÄ i oddaje kamerÄ operatorowi. Jest trochÄ zmÄczona, ale szczÄĹliwa. Szybko wycofuje siÄ na korytarz i zamyka z powrotem drzwi boksu. W tej chwili za jej plecami pojawia siÄ zdenerwowana pracownica muzeum. AGNIESZKA (w zamyĹleniu): Ten mi siÄ podoba⌠PRACOWNICA MUZEUM: SzczegĂłlny gust⌠A moĹźna wiedzieÄ, dlaczego to paniÄ
tak zainteresowaĹo? SÄ
tu przecieĹź dzieĹa lepszego dĹuta. AGNIESZKA: Nie wiem. ZresztÄ
to wszystko jedno. MogÄ tu zrobiÄ zdjÄcia? PRACOWNICA MUZEUM: ZdjÄcia? Tutaj? ProszÄ pani, dyrektor niechÄtnie wpuszcza tu nawet kogokolwiek. Odprowadza z powrotem uĹmiechniÄtÄ
szelmowsko AgnieszkÄ.  Sala projekcyjna. PĂłĹmrok, rozjaĹniony ĹwiatĹem, padajÄ
cym przez uchylone drzwi korytarza. Na podĹodze blaszane pudeĹko z taĹmÄ
i rozrzucone tygodniki. Obok pulpitu z mikrofonem Agnieszka, zagĹÄbiona w fotelu. Ĺpi. Z korytarza wychodzi montaĹźystka z talerzykiem, na ktĂłrym ma herbatÄ i skromne kanapki. Zamyka drzwi, stawia talerzyk na stole i zapala biurowÄ
lampÄ. MONTAĹťYSTKA (do mikrofonu): DzieĹ dobry. ProszÄ zakĹadaÄ materiaĹ. DzieĹ dobry, czy panowie mnie sĹyszÄ
? KABINIARZ: Tak, sĹyszymy paniÄ
. JesteĹmy gotowi. Agnieszka budzi siÄ raptownie i mruĹźy oczy od ĹwiatĹa lampy. AGNIESZKA: Co siÄ staĹo? MONTAĹťYSTKA: DzieĹ dobry. MoĹźe⌠moĹźe ja poproszÄ produkcjÄ, Ĺźeby zaĹatwiĹa pani pokĂłj w hotelu âForumâ; to naprawdÄ bÄdzie taniej, niĹź spanie w naszej sali projekcyjnej. AGNIESZKA: DzieĹ dobry pani. MONTAĹťYSTKA: DzieĹ dobry. WybraĹam mniej wiÄcej to wszystko, co dotyczy pani murarza; tak jak pani prosiĹa. AGNIESZKA: Mniej wiÄcej? MONTAĹťYSTKA: A mniej wiÄcej, proszÄ pani, bo to jest materiaĹ sprzed dwudziestu piÄciu lat i trudno sobie wszystko przypomnieÄ. Ale to wystarczy. AGNIESZKA: ProszÄ bardzo. MONTAĹťYSTKA: ProszÄ pani, czy pani siedzi tam, czy bÄdzie pani siedziaĹa koĹo mnie? Agnieszka bez sĹowa przenosi siÄ na krzesĹo obok montaĹźystki, pochyla klosz lampy i wyjmuje papierosa. MONTAĹťYSTKA: Nie wiem, czy pani w ogĂłle coĹ z tego wybierze. To⌠to nie sÄ
wĹaĹciwie ciekawe materiaĹy. To ma byÄ pani praca dyplomowa? AGNIESZKA: Tak. Co, myĹli pani, Ĺźe to maĹo interesujÄ
ce? MONTAĹťYSTKA: ProszÄ pani, ja nie jestem od myĹlenia, ja jestem od klejenia. Co pani robiĹa w szkole? AGNIESZKA: Etiudy. (UpiĹa Ĺyk herbaty montaĹźystki). MONTAĹťYSTKA: Etiudy; oczywiĹcie Cortazara⌠A moĹźe wedĹug wĹasnego pomysĹu? AGNIESZKA (wyciÄ
ga ku niej rÄkÄ): Agnieszka. MONTAĹťYSTKA (udajÄ
c, Ĺźe nie dostrzega tego gestu): Bardzo mi miĹo. WiÄc co pani robiĹa? AGNIESZKA: CoĹ tam robiĹam. MONTAĹťYSTKA: Ach, juĹź wiem. Na pewno Ĺźycie na gorÄ
co, kamera ukryta w stróşówce. MuszÄ pani powiedzieÄ, Ĺźe telewizja bardzo to lubi, widzowie mniej, ale dla mnie ma pani etat zapewniony. (Do mikrofonu) JeĹźeli panowie sÄ
gotowi, proszÄ o projekcjÄ. (ZaglÄ
da do notatek) A to teraz, to co bÄdzie? Ach, prawda, sylwetka; zapomniaĹam. Sylwetka Birkuta. PasjonujÄ
cy temat. Agnieszka zaczyna zjadaÄ jej kanapkÄ. MontaĹźystka nie reaguje na to, tak jak przedtem nie reagowaĹa przy herbacie. ĹwiatĹa gasnÄ
, zaczyna siÄ projekcja, materiaĹĂłw do filmu âPoczÄ
tek miastaâ. MateriaĹy sÄ
czarno â biaĹe, nie zmontowane i nie udĹşwiÄkowione. MONTAĹťYSTKA: A czy⌠wĹaĹciwie⌠pani go znaĹa? AGNIESZKA: Nie. Nigdy go nie widziaĹam. WidziaĹam tylko rzeĹşbÄ. MONTAĹťYSTKA: To mogĹa pani wybraÄ przystojniejszego. A wĹaĹciwie â dlaczego go pani wybraĹa? AGNIESZKA: Nie wiem. MoĹźe dlatego, Ĺźe byĹ przewrĂłcony. MONTAĹťYSTKA: JeĹźeli pani zaraz coĹ wybierze, to proszÄ mĂłwiÄ. ByĹoby dobrze, bo teraz bardzo trudno o salÄ. AGNIESZKA: Postaram siÄ. Na ekranie widaÄ tymczasem puste, rozkopane pole, a na nim sylwetkÄ mierniczego z teodolitem. WokóŠniego nic, tylko bĹoto â morze bĹota. CzyjeĹ buty ĹlizgajÄ
siÄ w nim, grzÄznÄ
. I jeszcze raz czĹowiek przy teodolicie. To pierwsza przymiarka do budowy stutysiÄcznego miasta. MONTAĹťYSTKA: To sÄ
odrzuty. Nigdy nie weszĹy do Ĺźadnego filmu. (Ironicznie) OczywiĹcie z przyczyn technicznych. AGNIESZKA: Zaraz, zaraz⌠To siÄ nazywa⌠âPoczÄ
tek miastaâ tak? MONTAĹťYSTKA: To miaĹo siÄ nazywaÄ âPoczÄ
tek miastaâ. RobiĹ to reĹźyser Burski. To teĹź miaĹ byÄ jego dyplom. ProszÄ pani ja niczego nie obcinaĹam, dlatego Ĺźe zaraz â niech pani uwaĹźa â bÄdzie fragment z tym pani Kirkutem. TeĹź z odrzutĂłw. Na ekranie widaÄ teraz dĹugi ogonek robotnikĂłw, przytupujÄ
cych przed jakimĹ barakiem. DokoĹa bĹoto, kaĹuĹźe, gliniasta pustynia po horyzont. MONTAĹťYSTKA: O, proszÄ uwaĹźaÄ. NastÄpny to bÄdzie on. CzyjaĹ twarz, zziÄbniÄta, zniechÄcona. Potem znowu ogĂłlny plan przytupujÄ
cych przed barakiem robotnikĂłw. MONTAĹťYSTKA: Nie, albo siÄ mylÄ⌠Nie, nie, nie mylÄ siÄ, to on. ZbliĹźenie Birkuta â wtedy jeszcze dwudziestoparoletniego chĹopaka ze wsi, o grubych koĹciach policzkowych i szerokim, wystajÄ
cym nosie. Spod daszka zniszczonego kaszkietu wyglÄ
dajÄ
ufne, jasne, ĹmiejÄ
ce siÄ oczy. I zaraz później Birkut w jakimĹ pomieszczeniu, juĹź bez czapki, bardzo onieĹmielony. GĹOS: Nazwisko? BIRKUT: Birkut. GĹOS: ImiÄ? BIRKUT: Mateusz. GĹOS: Pochodzenie? BIRKUT: Ze wsi⌠Z ĹÄcz, to jest pod Krakowem, taka wieĹ. GĹOS: A rodzice? BIRKUT: No⌠tam sÄ
. GĹOS: A co robi ojciec? BIRKUT: No, ziemiÄ ma. GĹOS: DuĹźo ziemi? BIRKUT: Ee⌠nie duĹźo. GĹOS: A co wyĹcie robili do tej pory? PracowaliĹcie gdzieĹ? BIRKUT: Na⌠na ziemi. GĹOS: Tak, Ĺźe nic nie umiecie? BIRKUT: No, umiem. Na tej ziemi⌠Potem idÄ
strzÄpy innego, nieuporzÄ
dkowanego materiaĹu, znowu bez dĹşwiÄku: jeszcze raz ogonek robotnikĂłw, przytupujÄ
cych przed barakiem, przepeĹniony tramwaj w szczerym polu, czoĹgajÄ
cy siÄ w glinie spychacz. A dalej niewielki sad, peĹen kwitnÄ
cych jabĹoni. Spychacz wjeĹźdĹźa na nie, przewraca, wgniata w bĹoto. Gdzie indziej spychacz wyciÄ
ga z bĹota ugrzÄĹşniÄtÄ
ciÄĹźarĂłwkÄ. I jeszcze raz dĹugi ogonek robotnikĂłw, tym razem czekajÄ
cych na posiĹek wydawany przez kuchniÄ polowÄ
. Wszyscy sÄ
wzburzeni; niektĂłrzy trzymajÄ
jeszcze w dĹoniach blaszane miski, inni rzucili je juĹź na ziemiÄ. Birkut skrzÄtnie zbiera porozrzucane miski. ZbliĹźenie kilku kolejnych naczyĹ: w Ĺrodku widaÄ maĹe ohydne rybki. Robotnicy otaczajÄ
jakiegoĹ urzÄdnika, zapewne przedstawiciela dyrekcji. SÄ
wĹciekli; krzyczÄ
coĹ, czego nie sĹychaÄ i podtykajÄ
mu pod nos swoje rybki nabite na widelec. Birkut podnosi za ogon swojÄ
rybkÄ i spuszcza jÄ
komuĹ na kapelusz. W gĹÄbi zatrzymuje siÄ jeep. Z siedzenia podnosi siÄ czĹowiek w nieprzemakalnym pĹaszczu. Podniecona gromada robotnikĂłw zostawia przedstawiciela dyrekcji i rusza ku jeepowi. KorzystajÄ
c z tego przedstawiciel dyrekcji ucieka w poĹpiechu przez rozryte pole. Twarz Birkuta, zanoszÄ
cego siÄ Ĺmiechem. W tej chwili przed kamera pojawia siÄ czyjaĹ dĹoĹ z szeroko rozczapierzonymi palcami i zasĹania obiektyw â na ekranie robi siÄ ciemno. AGNIESZKA: No, ja nie wiedziaĹam, Ĺźe Burski robiĹ takie rzeczy. MONTAĹťYSTKA: Ale bardzo szybko przestaĹ. Zaraz pani zobaczy fragment jego filmuâŚ(ZaglÄ
da do notatek) Fragment jego filmu âOni budujÄ
nasze szczÄĹcieâ. WybraĹam oczywiĹcie wszystko to, co dotyczy Birkuta. ZresztÄ
wszystko jest bardzo podobne. (Do mikrofonu) Panowie, jesteĹcie gotowi? To zaczynajcie. KABINIARZ: ProszÄ bardzo, moĹźemy jechaÄ. Â Film czarno â biaĹy âOni budujÄ
nasze szczÄĹcieâ. Z ekranu pĹynie dziarska muzyczka, a po chwili ukazujÄ
siÄ napisy tytuĹowe, wĹrĂłd nich nazwisko autora: Jerzy Burski. Zaraz potem widok ogĂłlny wielkiej sali, udekorowanej wyjÄ
tkowo uroczyĹcie. Na Ĺcianie widaÄ dwa olbrzymie portrety: prezydenta Biureta i generalissimusa Stalina. Na transparencie ponad nimi cyfry: 1950. Sala jest peĹna odĹwiÄtnie ubranych par, krÄcÄ
cych siÄ w rytmie tanecznej muzyki. KOMENTARZ: W odĹwiÄtnie przybranej auli Politechniki Warszawskiej zgromadzili siÄ na dorocznym balu sylwestrowym wszyscy ci, ktĂłrym nasz kraj zawdziÄcza najwiÄcej: dostojnicy Partii i RzÄ
du, bohaterowie pracy socjalistycznej, przodujÄ
cy rolnicy, nauczyciele i uczeni. Przyjrzyjmy siÄ jednemu z nich⌠Kamera wyĹawia z tĹumu Birkuta, taĹczÄ
cego z ĹadnÄ
dziewczyna w stroju organizacyjnym ZwiÄ
zku MĹodzieĹźy Polskiej. Dziewczyna jest znacznie mĹodsza od niego â to jego Ĺźona, Hanka. Oboje uĹmiechajÄ
siÄ â powĹciÄ
gliwie, lecz naprawdÄ radoĹnie. Zegar wybija pĂłĹnoc. ĹwiatĹa na moment gasnÄ
i znowu zapalajÄ
siÄ. Birkut i Hanka caĹujÄ
siÄ. I z ostrego ciÄcia: widzimy teraz biednÄ
, podgĂłrskÄ
wioskÄ, krzywe chaty, poĹamane pĹoty. Na kamerÄ idzie Birkut, wymachujÄ
c maĹym kuferkiem. Idzie, oczywiĹcie, tak, jak powinien iĹÄ kandydat na bohatera pracy socjalistycznej. KOMENTARZ: Mateusz Birkut wyszedĹ z ubogiej podkrakowskiej wsi. Wraz z tysiÄ
cami innych ruszyĹ do walki o lepsze jutro. Odpowiednio radosne poĹźegnanie mĹodych chĹopĂłw, ĹadujÄ
cych siÄ do pociÄ
gu: orkiestra, kwiaty, transparenty. Wszyscy pĹonÄ
zachwytem, Ĺźe bÄdÄ
mieli wiÄcej stali na gĹowÄ. I zaraz olĹniewajÄ
ca makieta kombinatu z papier mache. Uczynna panienka stuka patyczkiem w rĂłg makiety. Napis gĹosi, Ĺźe w tym miejscu dnia 4 kwietnia 1950 poĹoĹźono pierwszÄ
cegĹÄ przy budowie Nowej Huty. KOMENTARZ: Pod Krakowem powstaje olbrzymi kombinat Nowa Huta i stutysiÄczne miasto robotnicze o tej samej nazwie. Codziennie napĹywajÄ
tu ze wszystkich stron Polski zastÄpy budowniczych. W tej gigantycznej pracy biorÄ
udziaĹ ochotnicze brygady ZMP i SP. ZastÄpy kroczÄ
, wymachujÄ
c zwyciÄsko Ĺopatami. Praca musi im sprawiaÄ ogromnÄ
przyjemnoĹÄ, bo bez przerwy szczerzÄ
Ĺźeby w uĹmiechu â wszystko jedno, czy grzebiÄ
siÄ w glinie, czy ĹadujÄ
jÄ
na wagoniki. A po pracy zaczytujÄ
siÄ, tak jak Birkut, w âPoemacie pedagogicznymâ Makarenki. KOMENTARZ: RoĹnie budowa, wraz z niÄ
rosnÄ
ludzie. Nie byli sami: dyrekcja kombinatu wyciÄ
gnÄĹa ku nim pomocnÄ
dĹoĹ. Do ich dyspozycji oddano przestronne hotele robotnicze, gdzie po pracy mogli godziwie wypoczÄ
Ä, podyskutowaÄ i przeczytaÄ ksiÄ
ĹźkÄ. Mateusz Birkut. Tutaj wĹaĹnie, na terenie nowo powstajÄ
cego kombinatu â wraz z innymi mĹodymi ochotnikami â zaczynaĹ karierÄ nasz bohater. Pod okiem doĹwiadczonych murarzy, przodownikĂłw pracy â OĹźaĹskiego i innych â Mateusz Birkut stawiaĹ pierwsze kroki w trudnej i piÄknej sztuce murowania. Sztuka moĹźe jest trudna, ale Birkut pojmuje jÄ
w lot: juĹź wie, Ĺźe cegĹÄ trzeba kĹaĹÄ koĹo cegĹy. I kĹadzie je pod okiem doĹwiadczonego przodownika o twarzy rzymskiego centuriona. A potem w fabrycznej szkole dla dorosĹych biedzi siÄ wraz z kolegami nad zagadkÄ
: ile jest dwanaĹcie razy piÄÄ. KOMENTARZ: Kto chce byÄ godnym zaszczytnego miana budowniczego Nowej Huty, musi pracowaÄ nie tylko rÄkami, ale i gĹowÄ
. Budowniczym Nowej Huty stworzono szansÄ dalszej, rzetelnej nauki. Mateusz Birkut w peĹni skorzystaĹ z tej szansy. PracowaĹ, uczyĹ siÄ, zdobywaĹ wiedzÄ. Fragment sali gimnastycznej kilka dziewczÄ
t siÄga po laury na drÄ
Ĺźkach. Hanka siÄga najlepiej z e wszystkich. KOMENTARZ: W robotniczym klubie sportowym poznaĹ swÄ
przyszĹÄ
ĹźonÄ. Widzowie znajÄ
jÄ
z wielu kronik; ale przypomnijmy: Hanka Tomczyk, chluba i duma nowohuckiego sportu. I ona zaczynaĹa tak, jak wszyscy: tu uczyĹa siÄ ĹźyÄ i pracowaÄ⌠Platforma odkrytej ciÄĹźarĂłwki. Hanka z gracjÄ
wydaje robotnikom zupÄ. KOMENTARZ: Zmienia siÄ krajobraz podkrakowski. Tam, gdzie niedawno rozciÄ
gaĹy siÄ ĹÄ
ki, wyrasta najpowaĹźniejsza inwestycja Planu SzeĹcioletniego â Nowa Huta. Grupa najwyĹźszych dostojnikĂłw zwiedza budowÄ. Na czele kroczy Bierut, bardzo Ĺaskawy dla wszystkich. KOMENTARZ: Przybycie prezydenta Biureta byĹo wielkim ĹwiÄtem dla zaĹogi kombinatu. WzruszajÄ
ce powitanie, oklaski, pierwsze uĹciski dĹoni. Niejeden z nich marzyĹ o takiej radosnej chwili. Przodownica Hanka Tomczyk czuje siÄ wyróşniona. âNikt tu nie szczÄdziĹ siĹ, towarzyszu prezydencie!â Prezydent rozdaje uĹmiechy na prawo i lewo. Jeden przypada w udziale Hance. KOMENTARZ: W tym wĹaĹnie czasie Mateusz Birkut podjÄ
Ĺ szlachetne wyzwanie, rzucone przez kolegĂłw â murarzy z innych budĂłw: 30 tysiÄcy cegieĹ w ciÄ
gu zamiany! Takie byĹo jego hasĹo. DĹugi wykop, a w nim piÄ
tka murarzy, stawiajÄ
cych kawaĹek nowego muru. JeĹli wierzyÄ kamerze, cegĹy dosĹownie fruwajÄ
im w rÄkach, co przez licznych widzĂłw kwitowane jest wybuchami entuzjazmu. KOMENTARZ: Tak, to byĹo wĹaĹnie tutaj. Trzeba niezwykle sprawnej organizacji dla osiÄ
gniÄcia takich wynikĂłw. ZresztÄ
wystarczy popatrzeÄ. Tu wszystko gra w tym zespole! Taka praca ĹciÄ
gnÄĹa oczywiĹcie wielu ciekawych. Wszyscy przypatrujÄ
siÄ z napiÄciem: zwyciÄĹźÄ
? ZwyciÄĹźyli! 30 tysiÄcy 509 cegieĹ! Bohaterska piÄ
tka na mecie! A potem juĹź kwiaty, uĹciski wiwaty⌠...
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|