[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ALLAN COLE & CHRIS BUNCH Światy Wilka (Przełożył : Radosław Kot) KSIĘGA PIERWSZA SANS SABRE (Bez szabli) ROZDZIAŁ PIERWSZY Odgłos syren alarmowych niósł się przez pokłady krążownika, werbel ciężkich butów zamierał z wolna w coraz dalszych pomieszczeniach. Oficer z zadowoleniem kiwnął głową, widząc jarzący się napis GOTOWOŚĆ BOJOWA. Odnotował w pamięci, by przy najbliższej okazji dać w kość maruderom, i wraz z fotelem obrócił się w stronę kapitana. - Wszystkie stanowiska obsadzone - zameldował. Kapitan dotknął zawieszonego pod czarną tuniką miniaturowego relikwiarza, po czym włączył mikrofon. - Skłońcie głowy, pora na modlitwę do Talameina. - O Panie, który znasz wszelką rzecz, pobłogosław nas, bo uderzamy na niewiernych. Jako słudzy twoi uniżenie prosimy o pomoc w odniesieniu zwycięstwa... Niech tak się stanie. - Niech tak się stanie - odpowiedział chór głosów z każdego pokładu jednostki. Kapitan zmienił kanał łączności. - Radio, pilnujcie wszystkiego. Systemy uzbrojenia, przygotować się do odpalenia LRM, wyrzutnie dwa, cztery, sześć. Cel w polu widzenia. Statek handlowy. Radio, nawiązać łączność z namierzonym obiektem. Systemy, odpalać na mój rozkaz, po poddaniu się nieprzyjaciela. Koniec nadawania z mostka, bez odzewu. Wedle wszelkich danych łupem krążownika padł kolejny frachtowiec klasy Register buszujący na peryferiach galaktyki w poszukiwaniu nowych złóż kopalin. Jajowaty kadłub frachtowca nosił ślady wielokrotnego łatania i malowania. Spod warstw farby wyzierały rdzawe plamy przetarć atmosferycznych. Pajęcze podpory ładownicze kuliły się trwożnie, masywne manipulatory do prac ziemnych wystawały spod dziobu. Całość przypominała wiekowego kraba uciekającego przed głodnym rekinem. W rzeczywistości była to jednostka pomocnicza Cienfuegos, imperialny statek zwiadowczy (a w zasadzie szpiegowski), który wypełnił już misję i podążał do bazy. Wyciąg z raportu porannego, II Dywizjon (Saber), sekcja - Mantis: Wymienieni poniżej od dnia dzisiejszego pełnią tymczasową służbę na imperialnym statku pomocniczym Cienfuegos (plik x, OP CAMFAR): STEN, (NI), por., dow., sekcja - Mantis 13, syst. uzbr.; KILGOUR ALEX, sierż., podof. łączn., mat. wybuch.; KALDERASH IDA, kapr., pilotaż i elektronika; MORREL BET, st. szer., treser, zwierz.; BLYRCHYNAUS, bez stopnia, antropolog, lekarz. Grupa z własnym wyposażeniem, zestawy 45 i 46. UWAGA: OP CAMFAR w dir O/C Korpus Merkurego, dostęp pułk. Ian Mahoney, dowódca korpusu. Sten z aprobatą spojrzał na nagą postać kobiecą jaśniejącą w blasku lamp stroboskopowych zawieszonych nad uprawami hydroponicznymi. Z wolna utorował sobie drogę miedzy dwoma czarno - białymi tygrysami syberyjskimi. Jeden z zaspanych kotów zerknął nań, otwierając tylko jedno oko. Mruknął przeciągle, rozpoznając przybysza, po czym wrócił do wylizywania podgardla kompana. Bet obróciła się i zmarszczyła brwi na widok Stena. Wciąż robiła na nim wrażenie - drobna, jasnowłosa, opalona oraz wspaniale umięśniona. Zawahała się, ale ostatecznie wyszła spomiędzy roślinności i przysiadła obok mężczyzny. Sten był tylko trochę wyższy od Bet. Miał zdecydowanie bardziej wyraziste oczy, a także smuklejszą sylwetkę upodabniającą go do akrobaty cyrkowego. - Myślałam, że śpisz. - Nie mogłem zasnąć. Przez chwilę siedzieli w ciszy przerywanej tylko pomrukiwaniem Munina i Hugina, dwóch wielkich kotów Bet. Żadne z nich nigdy nie było szczególnie wygadane, zwłaszcza gdy chodziło o... - A może jednak - rzekł w pewnej chwili Sten - powinniśmy, no wiesz, porozmawiać. - Chcesz wiedzieć, co się popsuło między nami? - Tyle to sam się domyślam. - Wątpię - odparła Bet po krótkim namyśle. - Byliśmy trochę razem. Myślę, że wszystko się pogmatwało przez tę głupią operację. Całe wieki gnijemy na tym statku... - I warczymy na siebie - dodał Sten. - To też. - Pójdziemy do mojej kabiny? Tam... - Zabrakło mu słów. Nie ma co, romantyczne zaproszenie, pomyślał. Bet zawahała się, ostatecznie jednak pokręciła głową. - Nie, lepiej zostawmy sprawy swojemu biegowi. Do powrotu. Może... może gdy dotrzemy już na R i R... to znowu będzie jak dawniej. Sten westchnął, w końcu przytaknął. Bet chyba miała rację, należało poczekać... - Nie przeszkadzam kochankom? - odezwał się nagle interkom. - Mamy małe kłopoty. - Jakie, Ido? - spytał Sten. Tygrysy zjeżyły sierść, zamiotły ogonami. - Od tyłu podchodzi nas jakiś krążownik. Wielki i obrzydliwy. Bet i Sten zerwali się na równe nogi, by pobiec do centrali. Stosunkowo nieduży mężczyzna, niemal tak samo szeroki jak wysoki, pochrząkując przeglądał pliki kosmicznego katalogu Janesa. Alex miał mocną budowę ciała i niezwykłą muskulaturę. W zasadzie był obywatelem świata, ale mówił z akcentem odziedziczonym po Szkotach, którzy jako pierwsi skolonizowali jego planetę, - co sugerowało pochodzenie najgorsze z możliwych. - Tylko tego nam brakowało - mruknął pod nosem, ujrzawszy opis ścigającej ich jednostki. Sten zajrzał mu przez ramię i przeczytał głośno: - 619.532. Dawny imperialny krążownik Turnmaa, klasa Karjala. Wymiary: sto dziewięćdziesiąt metrów na trzydzieści cztery metry... Cholerstwo... - Imperialna załoga Uczyła dwudziestu sześciu oficerów i sto dwadzieścia pięć... - W ten sposób jest nas czworo, plus dwa tygrysy, przeciwko półtorej setki - wtrąciła się Ida w zadumie. Pochodziła z Rom. Jej rasa wyróżniała się po pierwsze przysadzistością, po drugie chciwością, dlatego maczała palce niemal we wszystkich interesach dokonywanych w obrębie Imperium. - Taki układ nie daje nam większych szans. Sten zignorował tę uwagę i czytał dalej: - Uzbrojenie: sześć wyrzutni przeciwokrętowych typu Goblin z zapasem pięćdziesięciu czterech pocisków... cztery moduły laserowe typu Lynx... standardowe atmosferyczne wyposażenie przeciwlotnicze... jedno działko wielolufowe, laser bojowy typu Bell, stałe wieżyczki ponad pokładem A... Ma czym kąsać, bydlę... Dobra, teraz osiągi... - Chyba się pomodlę - mruknął Alex. - Gówno - parsknął Sten. - W tym też są lepsi od nas. - Pieprzony komputer - warknęła Idą. - Ani słowa pocieszenia. A kim właściwie są ci śmierdziele? Sten nawet nie próbował jej wyjaśniać. - Ile do przechwycenia? - spytał. Ida usunęła plik katalogu flot i na ekranie pokazał się napis: PRZY OBECNEJ SZYBKOŚCI TURNMAA ZNAJDZIE SIĘ W ZASIĘGU RAKIET TYPU GOBLIN ZA DWIE SEKUNDY CZASU POKŁADOWEGO. KONTAKT... Bet wyłączyła urządzenie. - Co za różnica? Na pewno to nie kompania honorowa. Raczej pluton egzekucyjny. Jakieś pomysły, poruczniku? - Chwilę, chcą z nami gadać. - Coś zadźwięczało na pulpicie przed Idą i dziewczyna sięgnęła, by włączyć komunikator. Sten ją powstrzymał. - Powoli. Ostrożność nie była bezzasadna, chociaż zamaskowano cały statek. Do złudzenia przypominał on zwykłą łajbę ze złomowiska. Superkomputer wraz z dodatkami i potężne silniki ukryto pod różnymi pordzewiałymi skorupami. Mimo wszystko pozostawała jeszcze załoga imperialnej jednostki szpiegowskiej. Wszyscy od Mantisa, czyli sami specjaliści najwyższej klasy. Najpierw odbyli obowiązkowy rok służby w Gwardii Imperialnej, potem zostali przeniesieni do Korpusu Merkurego, czyli jednostek imperialnego wywiadu wojskowego. Dwuletni trening w tej formacji w niczym nie przypominał zwykłego wojskowego drylu, dlatego przyniósł sporą ulgę szkolonym tam osobnikom. W większości bowiem obdarzeni oni byli sporym poczuciem niezależności. Ale i Herkules dupa, kiedy wrogów kupa... Sten próbował znaleźć jakieś wyjście z sytuacji dającej im tylko jedną szansę na dziesięć. Załoga zaś... Główny problem tkwił w ich wyglądzie: Munin i Hugin, dwa czterometrowe mutanty tygrysów syberyjskich; przysadzisty Szkot; gruba niewiasta w cygańskiej sukni oraz jedna całkiem ładna dziewczyna. No i sam Sten, porucznik, dowódca trzynastego zespołu Mantisa. Komanda samobójców. Jeszcze Doktorek. Sten skinął na niego. Wezwany podszedł bliżej. Ida biegała palcami po klawiaturze, usiłując dogadać się z krążownikiem. Szło jej niezbyt dobrze. Doktorek naprawdę nazywał się Blyrchynaus, jednak właściwej wymowie jego altariańskiego imienia ludzka krtań nie mogła podołać, dlatego został Doktorkiem. Z wyglądu przypominał obdarzonego czółkami misia koalę. Tak czy inaczej był pierwszorzędnym antropologiem oraz medykiem. Zazwyczaj pogardzał ludźmi, ci natomiast w konsekwencji traktowali go jak zło konieczne. Jednak pod dwoma względami Doktorek nie miał równego sobie. Po pierwsze, na podstawie minimalnej ilości danych potrafił zrekonstruować całą kulturę, czego mogła mu pozazdrościć cała reszta antropologów świata. Pod drugie zaś - jako ewolucyjny potomek najgroźniejszego drapieżnika żyjącego w obrębie Imperium - posiadał zdolność sterowania emocjami innych istot. Umiał, na przykład, wzbudzić w kimś podziw, a nawet miłość do swej niepozornej osoby. - Nie domyślasz się, kim są? - spytał Sten. Doktorek poniuchał przez chwilę. - Musiałbym ich zobaczyć - odparł. Sten skinął na Idę, by ograniczyła pole widzenia kamery komputera. - W kontrakcie nie było o tym ani słowa - sarknęła Ida i nawiązała połączenie. Na ekranie pojawiły się trzy oblicza. Wszystkie surowe i poważne. - Czego? - ziewnęła Idą. - Tu Hodell, statek ratowniczy P21. Gadajcie! - Natychmiast wyłączyć napęd. Rozkazuję w imieniu Talameina i Jannisarów. Doktorek przyglądał się ekranowi z boku, analizując szczegóły mundurów, mimikę, sposób mówienia i budowania zdań. Ida spojrzała ze zdumieniem na trójkę facetów. - Talamein? Talamein? Chyba nie znam gościa. Towarzyszący kapitanowi oficerowie pobledli, słysząc takie bluźnierstwo. Sam dowódca zapłonął świętym oburzeniem. - Zatrzymaj statek. Przygotujcie się do przesiadki i pojmania. Z woli Proroka i Inglida, jego wysłannika, nakładam na was areszt za naruszenie granic strefy zakazanej. Zostaniecie odtransportowani na Cosaurus. Czeka was proces, wyrok i egzekucja. - Pewnie jesteście dumni ze swojego wymiaru sprawiedliwości... - mruknęła Idą, wstając z fotela i wypinając gołe siedzenie w stronę kamery. Potem, skromnie opuściwszy spódniczkę, znów spojrzała na ekran. Z zadowoleniem odnotowała, że prezentacja wywarła niezatarte wrażenie na całej trójce nawiedzonych. - Jeśli jeszcze nie zrozumieliście - dodała - to proponuję, byście wzięli tego swojego proroka w dwa palce i wepchnęli sobie gdzieś. Po tych słowach dziewczyna wyłączyła nadajnik. - Nie za ostro, panienko? - spytał Alex. Ida tylko wzruszyła ramionami. Sten czekał cierpliwie na werdykt Doktorka. - To nie są piraci ani korsarze - stwierdził w końcu misiek. - A przynajmniej nie uważają się za takowych. Typy autorytarne, gotowe rozkazywać nawet tym osobliwym bestiom, którymi opiekuje się Bet. Hugin rozumiał dość ludzkiej mowy, by wiedzieć, kiedy się go obraża, toteż warknął groźnie. Nikt nie będzie nim rządził... Doktorek poruszył jedną z antenek i złowróżebny odgłos wydawany przez tygrysa zmienił się w mruczenie. Kociak spróbował nawet polizać medyka po twarzy, lecz ten zaprotestował gwałtownie. - Ciekawe jest uwarunkowanie tej autorytarności - ciągnął antropolog. - Wydaje się, że to nie wynik przyjęcia pewnych ról społecznych, ale uwewnętrzniony sposób bycia. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że w ich pojęciu postawa ta ma wymiar metafizyczny. - Znaczy religijny? - spytał Sten. - Metafizyczny. Oparty na wierze w wartości i istnienia, które pozostają poza zasięgiem poznania. Może być i religijny. Zwróć uwagę na zdanie: “W imieniu Talameina". Prawdopodobnie mamy do czynienia z dyktaturą typu militarnego, opartą na systemie etycznym wywiedzionym z jakiejś purytańskiej religii. Na razie nazwijmy ten twór Jannisar. Zauważ też, jak starannie kapitan ustawił oficerów po obu swych bokach. Takie rozmieszczenie jednoznacznie wskazuje na ich rolę strażników dowódcy. To zaś skłania do przypuszczenia, że wyznawcy owej wiary nie stanowią większości w inkryminowanym społeczeństwie, w tym... imperium Talameina. Przeciwnie, są mniejszością, jednak jako elita wymagają stałej ochrony. Ponadto ważny jest czarny kolor ich mundurów. Zauważyłem, że ludzkie umysły wiążą poszczególne barwy z różnymi emocjami. Czerń czyjegoś ubrania ma wyzwalać w podświadomości obserwatora konkretne reakcje psychiczne, w tym przypadku strach, uległość, lęk przed śmiercią. Widzieliście, że na mundurach brakowało jakichkolwiek ozdób? U ludzi to rzadkie, dlatego niedwuznacznie wskazuje, że mamy do czynienia z osobnikami natchnionymi mocno abstrakcyjnymi ideami. Innymi słowy, są to istoty, które wszystko odnoszą do wartości metafizycznych. Po prostu fanatycy religijni. Doktorek rozejrzał się wkoło, jakby czekał na oklaski. Pod tym względem był niepoprawny. - Dostrzegłem również, że przy pasach mieli dziwne noże - dodał Alex. - Nikt, kto naprawdę chce walczyć na białą broń, nie nosi czegoś takiego. Płaska rękojeść i cienka, z obu stron naostrzona klinga - idealna, by wbić komuś w plecy. - Coś jeszcze, Doktorku? - spytał Sten. - Ta beczka na łapach dodała to, co mi umknęło. Sten potarł brodę, po raz setny żałując, że Mantis nie wyposażył ich w porządny komputer bojowy. - W takim razie - powiedział w końcu - musimy poczekać na ruch przeciwnika. ROZDZIAŁ DRUGI - Uwaga na wyrzutniach drugiej, czwartej i szóstej - warknął kapitan Jannisarów. - Odpalać! Ze zgrzytem metalu uniosły się pokrywy wyrzutni pocisków dalekiego zasięgu typu Goblin. Syknął tlen, podsycając zapłon stałego paliwa. - Pociski szósty i drugi w drodze... wyrzutnia czwarta uszkodzona. - Spróbować ponownego odpalenia - rozkazał kapitan. - Bez rezultatu - zameldował oficer uzbrojenia. - Pocisk nie reaguje. Usterka w obwodach zapłonu. System rezerwowy... niesprawny. Zapłon nie nastąpił, głowica się nie uzbroiła. Jannisarowie nie powinni okazywać emocji, pomyślał kapitan i czym prędzej zerwał łączność z centralą uzbrojenia. W zasadzie podobne awarie nie były niczym dziwnym, jeszcze za czasów imperialnej służby krążownik zaliczył sporo parseków i niejedną bitwę. Kapitanowi pozostał tylko żal. Ile mógłby dokonać, mając nowoczesny statek i sprawne systemy uzbrojenia! Dowódca spojrzał na ekran śledzenia celu. W kierunku namierzonego obiektu mknęły dwie rakiety, każda z pięcio - kilotonową głowicą. - I co wy na to? - powiedziała Idą. - Odpalili pociski. - Ile czasu nam zostało? - spytał Sten. - Dopadną nas za... osiemdziesiąt trzy sekundy. Całe wieki. - Bardzo śmieszne - warknął Sten, nałożył hełm i zasiadł przed pulpitem sterowania uzbrojeniem. Świat poszarzał. Sterownia zniknęła. Sten stał się pociskiem. System kontroli uzbrojenia przekazywał stosowne obrazy wprost do mózgu operatora, który niczym pilot - samobójca kierował joystickiem antyrakietę na wrogi pocisk. Sten ujrzał, jak otwiera się przed nim klapa wyrzutni. Antyrakieta zanurkowała w mrok. Po chwili wystrzeliła następna. Na razie jedynie powtarzała ona manewry pierwszej. Sten zdecydował, że potem się nią zajmie. Niewyraźnie usłyszał dobiegający zza sąsiedniego pulpitu głos Bet: - Gremliny odpalone... wszystkie systemy w gotowości... czekamy na kontakt... Gremliny były niedużymi rakietami odgrywającymi rolę celów pozornych o charakterystyce emisji identycznej z emisją statku typu Cienfuegos. Pozostało tylko czekać, aż Gremliny odciągną pociski od celu właściwego lub też Stenowi uda się zniszczyć ładunki nieprzyjaciela. Alex dostrzegł błyszczącą kropelkę na górnej wardze Idy. Zamrugał gwałtownie, gdy strużka potu i jemu pociekła po czole, prosto do oka. Spojrzał na Doktorka i tygrysy. Kocury krążyły z kąta w kąt, strzelając ogonami. Medyk siedział spokojnie na stole. - Mam pocisk numer jeden - zawołała nagle Bet. - Skręca... chodź tu, maleńki... - Przyciemniła ekran, gdy Goblin uznał w głupocie swych ograniczonych obwodów, że dotarł do celu, i eksplodował, unicestwiając mierzący ledwie metr długości pozorator. - A figę! - krzyknęła z triumfem, zdejmując hełm. Sten warknął pod nosem coś obscenicznego i szarpnął joystickiem. - Ten mój ma uszkodzony napęd... nie sposób utrzymać go na kursie. W polu widzenia pojawił się drugi Goblin. Sten szybkim ruchem uaktywnił miniaturową głowicę antyrakiety, jednocześnie przełączając się na pocisk podążający z tyłu i dając maksymalne przyspieszenie. - Chybiłeś - powiedziała Ida opanowanym głosem. Sten nie odpowiedział. Z wolna dopędzał pocisk Jannów... Jeszcze trochę... Na tym dystansie wizja została automatycznie przełączona z obrazu radarowego na kamerę w głowicy antypocisku. Mam cię... pomyślał, rozróżniając już szczegóły poczerniałych dysz Goblina. - Siedem sekund - oznajmiła Idą, sama zdumiona własnym spokojem. Sten uruchomił zapalnik. Pojawiła się kolejna jaskrawa kula wybuchu nuklearnego. - Wciąż mam... Nie, to tylko odbicie. Załatwiłeś go, poruczniku. Sten zerwał hełm i zamrugał, nadal oślepiony blaskiem eksplozji, jako że “został z pociskiem" do samego końca. Dopiero po dłuższej chwili zaczął znów widzieć normalnie. Oklasków nie było. Ostatecznie wszyscy tu mieli się za zawodowców w swoich dziedzinach. Tylko jeden Alex wygłosił komentarz: - Teraz już wiecie, czemu żaden szanujący się Szkot nie zakłada gatek pod kilt. Gdy zdarzy się coś takiego, ma mniej do prania. - No i dobrze - mruknął Sten. - Jedno z głowy. Wątpię, by mieli coś więcej niż te dwa pociski. A to znaczy, że teraz spróbują podejść bliżej... - Cztery godziny - powiedziała Idą. - Przepięknie. Sprawdź, gdzie można się ukryć. Najlepiej, żebyś znalazła miłą planetę klasy 6 AU z całkowitym zachmurzeniem. Dziewczyna uruchomiła konsolę teleskopu i zaczęła przegląd okolicznej przestrzeni. - A oto mój plan. Ida znajdzie świat, do którego uda nam się dotrzeć przed tą bandą. Wtedy wejdziemy w atmosferę... - Tym złomem? - spytała Idą. - ...i wylądujemy na jakiejś przyjemnej, tropikalnej wysepce. Tam przeczekamy całe zamieszanie, a potem spokoj...
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|