[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
ALFRED HITCHCOCK    TAJEMNICA ZAGINIONEJ SYRENY  PRZYGODY TRZECH DETEKTYWĂW  (PrzeĹoĹźyĹa: ANNA IWAĹSKA) SĹowo wstÄpne Alfreda Hitchcocka  Witajcie, miĹoĹnicy tajemniczych przygĂłd! JeĹli znacie juĹź Trzech DetektywĂłw, ten wstÄp nie jest Wam potrzebny. PrzewrĂłÄcie kartkÄ i przystÄ
pcie od razu do rozdziaĹu pierwszego, gdzie zaczynajÄ
siÄ emocjonujÄ
ce przygody. BÄdziecie Ĺwiadkami dziwnych zdarzeĹ, zwiÄ
zanych z pewnym nieznoĹnym dzieciakiem, nawiedzonÄ
gospodÄ
, antypatycznym miĹoĹnikiem psĂłw i oczywiĹcie syrenÄ
. Dowiecie siÄ o Ĺmierci pewnej piÄknej aktorki, ktĂłra... Ale nie powinienem zdradzaÄ zbyt wiele na wstÄpie. Teraz chcÄ Wam tylko przedstawiÄ gĹĂłwnych bohaterĂłw. Trzej Detektywi to chĹopcy, ktĂłrzy mieszkajÄ
w Rocky Beach, maĹym miasteczku na wybrzeĹźu Oceanu Spokojnego. Jupiter Jones, Pierwszy Detektyw i gĹowa zespoĹu, to pucoĹowaty, bystry chĹopak, ktĂłry wiele czyta i pamiÄta wszystko, co przeczytaĹ. Pete Crenshaw, Drugi Detektyw, jest wysportowany, lojalny, a takĹźe, prawdÄ mĂłwiÄ
c, trochÄ ostroĹźny, zwĹaszcza gdy dziÄki Jupiterowi chĹopcy znajdujÄ
siew sytuacjach podbramkowych. Bob Andrews, choÄ najmniejszy, jest rĂłwnie ĹmiaĹy i nieustÄpliwy jak tamci dwaj. Do jego zadaĹ naleĹźy prowadzenie analiz i dokumentacji dla zespoĹu. A teraz, skoro juĹź poznaliĹcie chĹopcĂłw, wyruszajcie na spotkanie z przygodÄ
. Alfred Hitchcock RozdziaĹ 1 Zaginiony chĹopczyk  - Nie ma go! Nie ma Todda! ZnikĹ! Z dziedziĹca po drugiej stronie ulicy wybiegĹa kobieta. ByĹa mĹoda, Ĺadna, opalona. WyglÄ
daĹa na przeraĹźonÄ
. - Panie Conine, znowu znikĹ! - krzyczaĹa. - Nie mogÄ go nigdzie znaleĹşÄ! Starszy pan siedziaĹ na Ĺawce przy promenadzie i gawÄdziĹ miĹo z trzema chĹopcami. Teraz wyraz jego twarzy zmieniĹ siÄ nagle, pojawiĹo siÄ na niej zmÄczenie i zniecierpliwienie. - Niech to wszyscy diabli - mruczaĹ pod nosem. - Czy to dziecko nie moĹźe piÄÄ minut usiedzieÄ spokojnie? WstaĹ i podszedĹ do kobiety. - Nie martw siÄ, Regino - powiedziaĹ. - PrzecieĹź nie ma dnia, by Todd choÄ raz nie uciekĹ. Tiny go pilnuje. - Tiny z nim nie poszedĹ - odparta kobieta. - Tiny Ĺpi. OdwrĂłciĹam na chwilÄ gĹowÄ i Todd znikĹ. Jest zupeĹnie sam! Na to trzej chĹopcy, ktĂłrzy dotrzymywali towarzystwa starszemu panu, wymienili spojrzenia. - Czy zaginiony to pani syn? - zapytaĹ najgrubszy z chĹopcĂłw. - Ile ma lat? - PiÄÄ - odpowiedziaĹa kobieta - i nie powinien siÄ sam oddalaÄ. - Och, nie mĂłgĹ zajĹÄ daleko - powiedziaĹ pan Conine. - Poszukamy go wzdĹuĹź NadbrzeĹźnej. IdĹş w tamtÄ
stronÄ, a ja pĂłjdÄ w stronÄ przystani. Znajdziemy go na pewno. Zobaczysz. PoklepaĹ jÄ
po ramieniu. OdwrĂłciĹa siÄ i odeszĹa z wyrazem powÄ
tpiewania na twarzy. PatrzyĹ za niÄ
przez chwilÄ, po czym skierowaĹ siÄ w stronÄ przeciwnÄ
. - PiÄcioletnie dziecko - odezwaĹ siÄ szczupĹy chĹopiec w okularach, jeden z trzech siedzÄ
cych na Ĺawce. - Jupe, przecieĹź to miejsce roi siÄ od podejrzanych typĂłw. Gdybym miaĹ piÄcioletniego dzieciaka, na pewno nie pozwoliĹbym mu siÄ waĹÄsaÄ samemu po tej okolicy. PucoĹowaty chĹopiec pokiwaĹ z zatroskaniem gĹowÄ
. NazywaĹ siÄ Jupiter Jones. Wraz z przyjaciĂłĹmi, Bobem Andrewsem i Peteâem Crenshawem, przyjechaĹ dzisiaj do malowniczego kalifornijskiego miasteczka o nazwie Wenecja. Wybrali siÄ tutaj z rodzinnego Rocky Beach z inicjatywy Boba. Przymocowali rowery do stojakĂłw na rynku i poszli spacerem przez NadbrzeĹźnÄ
, szerokÄ
, brukowanÄ
promenadÄ, biegnÄ
cÄ
wzdĹuĹź plaĹźy. Pogapili siÄ na imprezy karnawaĹowe, z ktĂłrych Wenecja sĹynÄĹa - po cementowym chodniku jeĹşdziĹy na wrotkach dziewczÄta w trykotach, obok, ĹcieĹźkÄ
dla rowerĂłw mknÄli jeĹşdĹşcy na koniach, plaĹźowicze puszczali latawce. KrÄcili siÄ teĹź muzykanci uliczni, sprzedawcy lodĂłw, Ĺźonglerzy, klowni, mimowie i wróşbici. OdbywaĹ siÄ w Wenecji radosny festiwal uliczny, ale miaĹa ona i swojÄ
smutnÄ
stronÄ. W pobliĹźu NadbrzeĹźnej chĹopcy zobaczyli grupÄ przycupniÄtych na plaĹźy wĹĂłczÄgĂłw, ktĂłrzy beĹkoczÄ
c podawali sobie z rÄ
k do rÄ
k butelkÄ. Widzieli, jak policja aresztowaĹa mĹodego czĹowieka oskarĹźonego o sprzedaĹź narkotykĂłw i jak odprowadzano go skutego w kajdanki. Widzieli zĹodziejaszka sklepowego, ktĂłry zbiegaĹ z jednego z nadbrzeĹźnych sklepĂłw, obĹadowany torbami z jedzeniem, a wĹaĹciciel przywoĹywaĹ policjÄ. Jupiterowi przypomniaĹy siÄ zasĹyszane o Wenecji historie. Podobno tutejsza plaĹźa byĹa rajem dla zbiegĂłw, ktĂłrzy mieszkali pod molem. MĂłwiono, Ĺźe gangi mĹodocianych przestÄpcĂłw grasujÄ
na pobliskich ulicach. To nie byĹo odpowiednie miejsce do samotnych wÄdrĂłwek malutkiego dziecka. Jupiter zerknÄ
Ĺ na przyjaciĂłĹ. Patrzyli na niego wyczekujÄ
co, spodziewajÄ
c siÄ, Ĺźe podejmie decyzjÄ. - Zanosi siÄ na nowÄ
sprawÄ dla Trzech DetektywĂłw - powiedziaĹ i dwaj pozostali chĹopcy uĹmiechnÄli siÄ aprobujÄ
co. Byli to wĹaĹnie Trzej Detektywi. Utworzyli agencjÄ detektywistycznÄ
i wciÄ
Ĺź wypatrywali zagadkowych spraw do rozwiÄ
zania. Nie byĹo spraw zbyt duĹźych lub zbyt maĹych, ktĂłrych by siÄ nie podejmowali. ChĹopcy ruszyli wzdĹuĹź NadbrzeĹźnej. Przeprowadzali poszukiwania bardziej metodycznie niĹź pan Conine czy matka chĹopca. ZaglÄ
dali do ĹmietnikĂłw. Zagadywali bosonogie dzieci, biegajÄ
ce po plaĹźy. ZagĹÄbiali siÄ w alejki i uliczki ĹÄ
czÄ
ce NadbrzeĹźnÄ
z ulicami do niej rĂłwnolegĹymi, czyli PrzelotowÄ
i AlejÄ
Pacyfiku. WĹaĹnie na jednej z tych bocznych uliczek zobaczyli maĹego chĹopca, przykucniÄtego na ganku. ProwadziĹ oĹźywionÄ
rozmowÄ z rudym kotem. ByĹ ciemnowĹosy i czarnooki, podobnie jak kobieta z dziedziĹca. - Na imiÄ ci Todd? - zagadnÄ
Ĺ Jupiter. Malec nie odpowiedziaĹ. CofnÄ
Ĺ siÄ i staraĹ siÄ wcisnÄ
Ä poza wahadĹowe drzwi ganku. - Mama ciÄ szuka - powiedziaĹ Jupiter. ChĹopczyk przypatrywaĹ mu siÄ chwilÄ. Wreszcie skapitulowaĹ. WyszedĹ zza drzwi i wyciÄ
gnÄ
Ĺ rÄ
czkÄ. - Okay - powiedziaĹ. Jupe wziÄ
Ĺ chĹopczyka za rÄkÄ i wszyscy zawrĂłcili na NadbrzeĹźnÄ
. Gdy tylko wyszli na promenadÄ, wpadĹ na nich pan Conine. ByĹ mocno zdyszany i zdenerwowany. RzuciĹ siÄ do Todda. - Ty niegodziwy chĹopcze! - krzyczaĹ. - Twoja biedna matka szaleje z niepokoju! WĹaĹnie ukazaĹa siÄ szalejÄ
ca z niepokoju matka. Najpierw porwaĹa Todda w ramiona, potem potrzÄ
snÄĹa nim. - JeĹli jeszcze raz pĂłjdziesz gdzieĹ sam, obedrÄ ciÄ ze skĂłry! - zagroziĹa. GroĹşba nie zrobiĹa na Toddzie wielkiego wraĹźenia, ale wiedziaĹ, Ĺźe lepiej siedzieÄ cicho. StaĹ cierpliwie, podczas gdy chĹopcy przedstawiali siÄ jego mamie. NazywaĹa siÄ Regina Stratten. JuĹź rozpogodzona, gawÄdziĹa z chĹopcami, prowadzÄ
c ich w stronÄ dziedziĹca, z ktĂłrego przedtem wybiegĹa. ByĹ to plac miÄdzy budynkami, ustawionymi w ksztaĹt litery U. W budynkach tych mieĹciĹy siÄ sklepy. Regina Stratten skierowaĹa siÄ do pierwszego z nich po lewej, do ksiÄgami nazwanej âMĂłl KsiÄ
Ĺźkowyâ. W ksiÄgarni przy kasie siedziaĹ wÄ
tĹy pan koĹo szeĹÄdziesiÄ
tki. Regina przedstawiĹa go. ByĹ to jej ojciec, Charles Finney. Prowadzili ksiÄgarniÄ we dwĂłjkÄ, podczas gdy Todd krÄciĹ siÄ im pod nogami, pozostajÄ
c pod opiekÄ
psa Tiny. Tiny okazaĹ siÄ olbrzymim zwierzakiem. ByĹ mieszaĹcem doga z labradorem. PomerdaĹ ogonem na widok Todda i poĹoĹźyĹ mu mordÄ na ramieniu. - Popatrz tylko, jak Tiny za tobÄ
tÄskniĹ - powiedziaĹa Regina Stratten. - Nie wstyd ci? Todd odparĹ wielkodusznie: - Tiny drzemaĹ. Nie chciaĹem go budziÄ, wiÄc poszedĹem sam. - Jeszcze raz to zrobisz, to juĹź ja ciebie obudzÄ! - ofuknÄĹa go matka. Pan Conine przyglÄ
daĹ siÄ obecnym, stojÄ
c w progu. W pewnej chwili zostaĹ odepchniÄty przez szczupĹego, przystojnego mÄĹźczyznÄ w Ĺrednim wieku, na ktĂłrego twarzy malowaĹa siÄ gĹÄboka dezaprobata. ObrzuciĹ Todda wĹciekĹym spojrzeniem. - Te rysunki pastÄ
do zÄbĂłw na mojej szybie to twoja sprawka? Todd wycofaĹ siÄ za Tinyâego. - Todd! - Regina Stratten nie posiadaĹa siÄ z oburzenia. - Todd, jak mogĹeĹ wpaĹÄ na taki pomysĹ? Pan Finney westchnÄ
Ĺ. - ZastanawiaĹem siÄ, co siÄ staĹo z pastÄ
do zÄbĂłw. - JeĹli to siÄ powtĂłrzy, wezwÄ policjÄ i kaĹźÄ ciÄ aresztowaÄ - groziĹ nowo przybyĹy. - AleĹź, panie Burton - zaprotestowaĹa Regina - nie rĂłbmy z tego zbrodni. Jestem pewna, Ĺźe Toddowi jest bardzo przykro i bÄdzie... - BÄdzie siÄ trzymaĹ ode mnie z daleka - przerwaĹ jej mÄĹźczyzna. PokrÄciĹ gĹowÄ
i stwierdziĹ: - CoĹ trzeba zrobiÄ z tym dzieciakiem! Tiny wyczuĹ, Ĺźe przybysz nie jest przychylny jego mĹodemu panu i zawarczaĹ. - A ty, psie - burknÄ
Ĺ mÄĹźczyzna - bÄ
dĹş cicho! Po czym czujÄ
c, Ĺźe zachowaĹ siÄ Ĺmiesznie, wymaszerowaĹ ze sklepu. Todd zerknÄ
Ĺ na matkÄ. Nie uĹmiechaĹa siÄ. Dziadek teĹź siÄ nie uĹmiechaĹ. Todd ukryĹ buziÄ w kudĹatym grzbiecie Tinyâego. - Dobrze - odezwaĹa siÄ matka - nie udawaj obraĹźonej niewinnoĹci, Todd. Lepiej odtÄ
d uwaĹźaj, sĹyszysz? To nasz gospodarz i moĹźemy stÄ
d wylecieÄ, jak bÄdziesz mu wyrzÄ
dzaĹ szkody. Todd nie odpowiedziaĹ. Pod stoĹem, w gĹÄbi sklepu leĹźaĹ samochodzik i Todd poszedĹ siÄ nim bawiÄ. Tiny poczĹapaĹ za nim. - Teraz bÄdzie grzeczny - stwierdziĹa Regina Stratten. - Przynajmniej przez najbliĹźsze piÄtnaĹcie minut. DziÄkowaĹa ponownie chĹopcom za odnalezienie Todda, a pan Finney nalegaĹ, by zostali i napili siÄ lemoniady. PrzyjÄli zaproszenie chÄtnie, gdyĹź mieli tu do zaĹatwienia pewnÄ
sprawÄ. Pomagali Bobowi w zbieraniu informacji do jego wakacyjnej pracy o amerykaĹskiej cywilizacji. - Mam zamiar pisaÄ o osiedlach, w ktĂłrych dokonujÄ
siÄ zmiany - tĹumaczyĹ Bob panu Finneyowi. - PomyĹlaĹem sobie, Ĺźe Wenecja jest miejscem, od ktĂłrego dobrze zaczÄ
Ä. Pan Finney kiwaĹ gĹowÄ
, a stary pan Conine aĹź piszczaĹ z zadowolenia. - W Wenecji zachodzÄ
zmiany od momentu, gdy jÄ
zbudowano - mĂłwiĹ. - To zwariowana miejscowoĹÄ i nigdy nie jest tu nudno. - Przyjedziecie znowu jutro na paradÄ, prawda? - zapytaĹa Regina. - ParadÄ Czwartego Lipca, z okazji ĹwiÄta NiepodlegĹoĹci? OczywiĹcie, jeĹźeli pani uwaĹźa, Ĺźe warto jÄ
zobaczyÄ - odparĹ Bob. - Absolutnie powinniĹcie jÄ
zobaczyÄ - powiedziaĹ pan Finney. - To parada inna niĹź te, jakie dotÄ
d widzieliĹcie. Czwartego lipca wszystko moĹźe siÄ zdarzyÄ, a w Wenecji zazwyczaj siÄ zdarza! Bob spojrzaĹ pytajÄ
co na przyjaciĂłĹ. Pete przez szybÄ wystawowÄ
gapiĹ siÄ na NadbrzeĹźnÄ
. WĹaĹnie przechodziĹa kobieta w fioletowej sukni, prowadzÄ
c sama z sobÄ
oĹźywionÄ
konwersacjÄ. - To panna Moonbeam - powiedziaĹ pan Conine. - StaĹy bywalec plaĹźy. - Aha - odparĹ Pete. - No, skoro tu jest tak ciekawie w powszedni dzieĹ, za nic nie chciaĹbym straciÄ ĹwiÄta. GĹosujÄ za paradÄ
! - Ja rĂłwnieĹź - oĹwiadczyĹ Jupiter Jones. - PrawdÄ mĂłwiÄ
c, nie mogÄ siÄ jej doczekaÄ! RozdziaĹ 2 Dziedziniec Syreny  NastÄpnego dnia Trzej Detektywi nie doszli jeszcze na plaĹźÄ, gdy rozlegĹ siÄ ostry huk - eksplozja lub strzaĹ. Pete aĹź podskoczyĹ. - Co to byĹo? - UspokĂłj siÄ - powiedziaĹ Jupe. - ZapomniaĹeĹ, Ĺźe jest Czwarty Lipca? To tylko fajerwerk. Pete zmieszaĹ siÄ. - Ach, tak. OczywiĹcie. Wszystko przez to, Ĺźe to takie zwariowane miejsce. Miejsce byĹo istotnie zwariowane, a w kaĹźdym razie niewiarygodnie zatĹoczone. Na promenadzie panowaĹ Ĺcisk. WszÄdzie kĹÄbiĹ siÄ tĹum pieszych i jeĹźdĹźÄ
cych na wrotkach. Setki dzieci przepychaĹo siÄ w ciĹźbie. Setki starych ludzi z tubkami lodĂłw w rÄkach chroniĹo siÄ pod parasolami. ToczyĹy siÄ liczne wĂłzki z niemowlÄtami. Psy uganiaĹy siÄ pojedynczo i w stadach. Grajkowie uliczni fiukali i brzdÄ
kali. Na placykach przylegajÄ
cych do NadbrzeĹźnej staĹy ciÄĹźarĂłwki z rozĹoĹźonÄ
na platformach dziwnÄ
garderobÄ
, ktĂłrÄ
handlowali dziwnie wyglÄ
dajÄ
cy osobnicy. Bob wziÄ
Ĺ swĂłj aparat fotograficzny i pstrykaĹ po drodze zdjÄcia. SfotografowaĹ pannÄ Moonbeam, kobietÄ w fioletowej sukni, gdy taĹczyĹa przy dĹşwiÄkach akordeonu, na ktĂłrym graĹ czĹowiek z bajecznie kolorowÄ
papugÄ
na ramieniu. IdÄ
c NadbrzeĹźnÄ
chĹopcy napotkali obdartego mÄĹźczyznÄ, ktĂłry pchaĹ wĂłzek sklepowy, wyĹadowany pustymi butelkami i puszkami. Za nim biegĹy truchtem dwa kundle. ZatrzymywaĹy siÄ posĹusznie, ilekroÄ ich pan przystawaĹ przy koszach na Ĺmieci i grzebaĹ w nich. - To Fergus - odezwaĹ siÄ ktoĹ za plecami chĹopcĂłw. ByĹ to Conine, starszy pan, ktĂłrego poznali poprzedniego dnia. - Fergus jest doĹÄ niezwykĹym czĹowiekiem. Prosta, dobra dusza, o jakich siÄ czasem sĹyszy. MoĹźe niezbyt bystry, ale nie ma w nim krzty zĹa. Wszystkim, co ma, dzieli siÄ ze swymi psami. Dzieci go uwielbiajÄ
. Poobserwujcie go trochÄ, a sami zobaczycie. PrzyglÄ
dali siÄ czĹowiekowi zwanemu Fergusem, gdy czĹapaĹ w poprzek chodnika w stronÄ Ĺawki stojÄ
cej przy nadbrzeĹźnej kawiarni. UsiadĹ i wydobyĹ ustnÄ
harmonijkÄ. Psy przysiadĹy przed nim z nadstawionymi uszami. Fergus zaczÄ
Ĺ graÄ. GraĹ cicho, z poczÄ
tku zbyt cicho, by ktoĹ mĂłgĹ go usĹyszeÄ, lecz nagle pojawiĹy siÄ wokóŠniego dzieci. PodchodziĹy cicho po dwoje lub troje i przykucaĹy, tworzÄ
c pĂłĹkole. Detektywi mimo woli zaczÄli sĹuchaÄ nieznanej melodii z rĂłwnym przejÄciem, co dzieci. MaĹy koncert trwaĹ tylko kilka minut. Potem Fergus schowaĹ harmonijkÄ i odszedĹ, wlokÄ
c za sobÄ
wĂłzek i psy. Dzieci rozbiegĹy siÄ. - Zawsze tak siÄ dzieje? - zapytaĹ Jupiter. - Zawsze przychodzÄ
dzieci? - Zawsze - odparĹ pan Conine. ChĹopcy poszli naprzĂłd, a pan Conine im towarzyszyĹ. Na plaĹźy, a nawet na promenadzie wciÄ
Ĺź eksplodowaĹy fajerwerki. Gdy doszli w pobliĹźe ksiÄgarni, dostrzegli Todda stojÄ
cego na skraju dziedziĹca. Pies krÄciĹ siÄ koĹo niego. ChodziĹ ostroĹźnie, na sztywnych Ĺapach i chĹopcy zorientowali siÄ, Ĺźe musi byÄ porzÄ
dnie stary. - Ten chĹopczyk jest znowu sam - powiedziaĹ Pete. - Nic mu siÄ nie stanie, Tiny jest z nim - odparĹ pan Conine. - Todd jest najwaĹźniejszy dla tego psa, zaraz po soczystej koĹci. Nikomu nie daĹby go tknÄ
Ä. Gdyby tylko mĂłgĹ uchroniÄ Todda od kĹopotĂłw... - pan Conine nie skoĹczyĹ zdania. - ZaĹoĹźÄ siÄ, Ĺźe Todd czÄsto pakuje siÄ w masÄ kĹopotĂłw - podjÄ
Ĺ Bob. - Tak - przyznaĹ pan Conine. - Jest Ĺźywy, ma wyobraĹşniÄ i nudzi siÄ w ksiÄgami. Regina jest wdowÄ
i nie staÄ jej na opiekunkÄ do dziecka. Tak wiÄc Todd spÄdza tu caĹe dnie, goniÄ
c psy i koty sÄ
siadĂłw i wymyĹlajÄ
c sobie zabawy. Czasem jest Supermanem, czasem Lukiem Skywalkerem. Jestem pewien, Ĺźe jego matka nie moĹźe doczekaÄ siÄ wrzeĹnia, gdy rozpocznie szkoĹÄ. ChĹopczyk znudziĹ siÄ juĹź oglÄ
daniem tĹumu na promenadzie. Detektywi spostrzegli, Ĺźe bawi siÄ teraz piĹkÄ
, ktĂłrÄ
odbijaĹ o sprĂłchniaĹÄ
ĹcianÄ rozpadajÄ
cego siÄ budynku w gĹÄbi dziedziĹca. Stary, trzykondygnacyjny budynek wyglÄ
daĹ doĹÄ dziwnie na tle nowo dobudowanych do niego po obu stronach skrzydeĹ sklepĂłw. - Co to jest, ten stary dom? - zapytaĹ Bob pana Conineâa. - WyglÄ
da, jakby miaĹ jakÄ
Ĺ ciekawÄ
przeszĹoĹÄ. - Istotnie ma. To stara gospoda âSyrenaâ. StÄ
d caĹy ten kompleks zwany jest DziedziĹcem Syreny. PowinieneĹ doprawdy sfotografowaÄ gospodÄ, jeĹli piszesz pracÄ o zmianach dokonujÄ
cych siÄ w tej okolicy. Bob robiĹ zdjÄcia, a Pete i Jupe w tym czasie rozglÄ
dali siÄ po dziedziĹcu, ktĂłrego nie mieli czasu obejrzeÄ poprzedniego dnia. Dziedziniec otwieraĹ siÄ na zachĂłd, co dawaĹo ze starego hotelu peĹen widok na ocean. WzdĹuĹź pĂłĹnocnego boku biegĹ dwukondygnacyjny budynek, ktĂłrego parter zajmowaĹy sklepy. Pierwszym byĹ âMĂłl KsiÄ
Ĺźkowyâ, nastÄpnym sklep z latawcami o nazwie âSkrzydĹa Ikaraâ, dalej mniejszy sklepik - âKlejnocikâ. Na jego wystawie leĹźaĹy kamienie, mineraĹy i rÄcznej roboty srebrna biĹźuteria. W rogu, miÄdzy sklepem z kamieniami a hotelem, znajdowaĹy siÄ schody, wiodÄ
ce do galerii âSyrenaâ, mieszczÄ
cej siÄ tuĹź nad sklepem z kamieniami. - WĹaĹciciel galerii to czarujÄ
cy pan Burton - powiedziaĹ pan Conine. - MieliĹcie okazjÄ poznaÄ go wczoraj, kiedy wydzieraĹ siÄ na Todda. Do niego naleĹźy caĹy Dziedziniec Syreny wraz z hotelem. Mieszka obok galerii, nad ksiÄgarniÄ
. ChĹopcy przeszli do zwiedzania kolejnych zabudowaĹ dziedziĹca. Gospoda âSyrenaâ zajmowaĹa caĹÄ
jego wschodniÄ
stronÄ. Od poĹudnia zamykaĹo go drugie dwukondygnacyjne skrzydĹo sklepĂłw i mieszkaĹ. Z hotelem sÄ
siadowaĹa duĹźa kawiarnia âOrzechâ, a od strony oceanu znajdowaĹ siÄ sklep z niÄmi, weĹnÄ
i przyborami tkackimi âCiepĹy puszekâ. Sam dziedziniec byĹ starannie utrzymany, z chodnikiem wyĹoĹźonym pĹytami, trawnikiem, fontannami i donicami kwiatĂłw. Przed kawiarniÄ
âOrzechâ na tarasowym podwyĹźszeniu rozstawiono stoliki. UwijaĹ siÄ tam chudy, czarnowĹosy mĹody czĹowiek. ZbieraĹ wĹaĹnie naczynia na tacÄ. MiaĹ ziemistÄ
cerÄ i wyglÄ
d czĹowieka, ktĂłry nie myĹ siÄ i nie spaĹ od dĹuĹźszego czasu. Na tarasie byĹ teraz rĂłwnieĹź Todd. SkakaĹ na ziemiÄ poniĹźej, znowu wchodziĹ na taras, skakaĹ i tak w kĂłĹko. Tiny przysiadĹ opodal i patrzyĹ z oddaniem na swego mĹodego pana. - Hej, ty! Dzieciak! - krzyknÄ
Ĺ gniewnie mĹody czĹowiek z tacÄ
. - DoĹÄ tego! Todd z uraĹźonÄ
minÄ
wycofaĹ siÄ w stronÄ ksiÄgami. - Ten facet nie musiaĹ siÄ na niego wydzieraÄ - powiedziaĹ Pete. - Todd nie robiĹ nic zĹego. - Mooch Henderson nie umie siÄ zachowaÄ - przytaknÄ
Ĺ pan Conine. - Tony i Marge Gould, ktĂłrzy prowadzÄ
kawiarniÄ, nie majÄ
szczÄĹcia w dobieraniu pracownikĂłw. - Czy pan Burton jest wĹaĹcicielem rĂłwnieĹź tego budynku? - zapytaĹ Bob, wskazujÄ
c kawiarniÄ. - Tak. Jak widzicie, oba skrzydĹa sÄ
zupeĹnie nowe. Tylko gospoda jest czÄĹciÄ
starej Wenecji. ZostaĹa zbudowana w 1920 roku, kiedy to miejscowoĹÄ zaczÄĹa siÄ rozwijaÄ. Wenecja miaĹa byÄ miejscem pokazowym i wyglÄ
daĹa wspaniale. MiaĹa kanaĹy niemal jak Wenecja we WĹoszech. Ludzie z Hollywoodu przyjeĹźdĹźali tu na weekendy. Zatrzymywali siÄ w âSyrenieâ i zaĹźywali morskich kÄ
pieli. Później zrobiĹo siÄ modne spÄdzanie weekendĂłw w Malibu i Wenecja zaczÄĹa z wolna podupadaÄ. Do gospody nikt juĹź nie przyjeĹźdĹźaĹ, wreszcie zabito jÄ
deskami. Kiedy Clark Burton kupiĹ tÄ posiadĹoĹÄ i postawiĹ nowe budynki, byliĹmy pewni, Ĺźe odnowi takĹźe gospodÄ. Ale nigdy tego nie zrobiĹ. - Clark Burton! - wykrzyknÄ
Ĺ nagle Jupiter. - Aktor! WiedziaĹem, Ĺźe skÄ
dĹ go znam, gdy go wczoraj zobaczyĹem. - Aktor? - powtĂłrzyĹ Pete. - Nigdy o takim nie sĹyszaĹem. - Tak, Burton jest aktorem - powiedziaĹ pan Conine - ale od lat nie gra w filmach. Z pewnoĹciÄ
od czasĂłw, kiedy przyszliĹcie na Ĺwiat. SkÄ
d go znasz, Jupiterze? Z telewizji? - Jupe jest naĹogowym kinomanem - odpowiedziaĹ Bob. - Chodzi na stare filmy wyĹwietlane w maĹym kinie w Hollywoodzie. Pete uĹmiechnÄ
Ĺ siÄ ironicznie. - Jupe sam byĹ gwiazdorem filmowym, byĹ znany jako MaĹy TĹuĹcioch! Pan Conine wyglÄ
daĹ na zaskoczonego. - MĂłj BoĹźe! WiÄc to ty byĹeĹ MaĹym TĹuĹciochem? No, no! Jupe spĹonÄ
Ĺ rumieĹcem. Nie cierpiaĹ, gdy mu przypominano jego aktorskÄ
przeszĹoĹÄ. Czym prÄdzej zmieniĹ temat: - MĂłwiĹ pan, Ĺźe Clark Burton prowadzi tÄ galeriÄ? - zapytaĹ, wskazujÄ
c piÄtro pĂłĹnocnego skrzydĹa. - Tak. Sprzedaje ceramikÄ artystycznÄ
, obrazy i wyroby ze srebra. A tam - pan Conine wskazaĹ balkon biegnÄ
cy nad kawiarniÄ
i pasmanteriÄ
w poĹudniowym skrzydle - sÄ
dwa mieszkania. Ja zajmujÄ to przy gospodzie, w drugim, z widokiem na ocean, mieszka panna Peabody. O, wĹaĹnie nadchodzi. To miĹa pani, choÄ trochÄ zasadnicza. SÄ
siadka pana Conineâa miaĹa co najmniej siedemdziesiÄ
t lat. SchodziĹa wolno po schodach wiodÄ
cych z balkonu, trzymajÄ
c siÄ porÄczy. ByĹa w sukni zbyt dĹugiej jak na obowiÄ
zujÄ
cÄ
modÄ i w kapeluszu z rondem przybranym róşowymi róşami. - DzieĹ dobry, panno Peabody - przywitaĹ jÄ
pan Conine. - Zechce pani poznaÄ moich mĹodych przyjaciĂłĹ. Jupiter, Pete i Bob. - Jupiter! - powiedziaĹa. - Co za interesujÄ
ce imiÄ. NieczÄsto siÄ je sĹyszy. - ChĹopcy pracujÄ
nad szkolnym zadaniem - wyjaĹniaĹ pan Conine. - StudiujÄ
zmiany zachodzÄ
ce w Wenecji. - W caĹej Wenecji? - zapytaĹa panna Peabody. - Czy tylko na DziedziĹcu Syreny? Bob zdziwiĹ siÄ. - Czy tak duĹźo moĹźna by siÄ dowiedzieÄ o DziedziĹcu Syreny? - WiÄcej niĹź ci siÄ zdaje - odparta panna Peabody. - Hotel, z ktĂłrego zniknÄĹa Franceska Fontaine, to wĹaĹnie stara gospoda âSyrenaâ. Bob i Pete nie mieli pojÄcia, o czym kobieta mĂłwi. - Och, mĂłj BoĹźe! - wykrzyknÄĹa. - To rzeczywiĹcie byĹo dawno. A wiÄc Franceska Fontaine byĹa aktorkÄ
. ZatrzymywaĹa siÄ tu czÄsto w czasach, gdy Wenecja byĹa eleganckÄ
miejscowoĹciÄ
. Pewnego niedzielnego ranka wstaĹa i wyszĹa z gospody, by popĹywaÄ. ZanurzyĹa siÄ w oceanie i wiÄcej jej nie widziano. Jupe zmarszczyĹ czoĹo. - Zdaje siÄ, Ĺźe ...
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|