« M E N U » |
»
|
» Ktoś, kto mówi, że nie zna się na sztuce, źle zna samego siebie. | » Allegri-Renzo---Cuda-ojca-Pio, KSIĄŻKI(,,audio,mobi,rtf,djvu), Nowy folder, [TORRENTCITY.PL] Allegri Renzo - Cuda ojca Pio [PL] [][] | » Alistair MacLean - Athabaska, książki e, Alistair MacLean | » Alchemy, Ksiazki, ALCHEMIA | » Aldiss Brian W. - Na zewnątrz, KSIĄŻKI, E-book, Aldiss Brian | » Altman John - Obserwatorzy, E Książki także, Altman, John | » Alistair MacLean - Na poludnie od Jawy, książki e, Alistair MacLean | » Alistair Maclean - Tabor do Vaccares, książki e, Alistair MacLean | » Alex Kava - Zło konieczne, E Książki także, Alex Kava | » Aldiss Brian W. - Nieobliczalna gwiazda, KSIĄŻKI, E-book, Aldiss Brian | » Alex Kava - W ułamku sekundy, E Książki także, Alex Kava |
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plchaotyczny.htw.pl
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Prolog Czterej magowie wspinali się wolnym krokiem ścieżkami wiodącymi na szczyt Góry Światła: przybywali z czterech krańców świata, a każdy niósł sakwę z wonnym drewnem przeznaczonym na rytuał ognia. Mag jutrzenki odziany był w płaszcz z różowego jedwabiu poprzecinanego smugami błękitu, stopy zaś miał obute w sandały z jeleniej skóry. Mag zmierzchu ubrany był w karmazynową szatę ze złotymi odblaskami, a z ramion spływała mu długa batystowa stuła, wyszywana tymi samymi kolorami. Mag południa nosił purpurową tunikę, poprzetykaną złotymi kłosami, na nogach zaś miał ciżemki z wężowej skóry. Ostatni z nich, mag nocy, odziany był w czarną wełnę, utkaną z sierści nienarodzonych jagniąt, usianą srebrnymi gwiazdami. Postępowali naprzód tak, jakby rytm ich marszu odmierzała muzyka, którą tylko oni mogli słyszeć, i zbliżali się do świątyni równym krokiem, pokonując taką samą odległość, choć jeden wspinał się urwistą ścieżką, drugi wędrował równinną dróżką, a dwaj pozostali szli piaszczystym korytem wyschniętych rzek. Znaleźli się przy czterech wejściach do kamiennej wieży dokładnie w tym samym momencie, w chwili, kiedy świt spływał perłowym światłem na ogromny pusty obszar płaskowyżu. Skłonili się, patrząc na siebie poprzez cztery łukowe otwory, po czym podeszli do ołtarza. Rytuał rozpoczął mag jutrzenki, układając w kwadrat gałęzie drzewa sandałowego; mag południa dołożył podłużne wiązki suchych gałązek akacji. Mag zmierzchu umieścił na tej podstawie odarte z kory drzewo cedrowe, zebrane w lesie porastającym górę Liban. Ostatni, mag nocy, położył oczyszczone i suche gałęzie kaukaskiego dębu, drewno uderzone piorunem, wysuszone promieniami górskiego słońca. Następnie wszyscy czterej wyciągnęli z toreb święte krzemienie i wykrzesali jednocześnie błękitne iskry u podstawy małej piramidy, aż pojawił się płomień, najpierw słaby, nieśmiały, a potem coraz silniejszy i pewny. Szkarłatne języki stawały się niebieskie, a w końcu zupełnie białe, podobne we wszystkim do Ognia niebiańskiego, do oddechu Ahura Mazdy, boga prawdy i chwały, pana czasu i życia. Jedynie czysty głos ognia szeptał swoją tajemną poezję wewnątrz wielkiej kamiennej wieży, nie słychać było najlżejszego oddechu czterech mężczyzn stojących nieruchomo w samym centrum ich niezmierzonej ojczyzny. W uniesieniu wpatrywali się, jak święty płomień nabiera kształtu z prostej architektury gałęzi ułożonych zmyślnie na kamiennym ołtarzu, wbijali wzrok w owo przeczyste światło, w ów cudowny świetlny taniec, wznosząc modlitwę za lud i króla. Wielkiego Króla,! Króla Królów, który zasiadał daleko, w rozświetlonej komnacie swojego dworu, nieśmiertelnego Persepolis, pośród lasu kolumn pomalowanych na purpurowo i złoto, pilnowanych przez skrzydlate byki i wsparte na tylnych łapach lwy. Powietrze, o tej porze poranka, w owym magicznym i odludnym miejscu, było zupełnie nieruchome i takie miało pozostać, dopóki niebiański ogień nie przybierze kształtów i ruchów swojej boskiej natury, która wciąż popycha go ku górze, aby połączył się z Empireum, swoim pierwotnym źródłem. Aż tu nagle jakaś potężna siła dmuchnęła na płomienie i zgasiła je. Pod zdumionym wzrokiem magów również żar przemienił się w jednej chwili w czarny węgiel. Nie pojawił się żaden inny znak, nie dał się słyszeć żaden dźwięk i poza dalekim krzykiem sokoła przecinającym puste niebo nie padły żadne słowa. Czterej mężczyźni trwali w osłupieniu przy ołtarzu, tknięci smutnym przeczuciem, roniąc w milczeniu łzy. W tej samej chwili, w odległym kraju na Zachodzie młode dziewczę zbliżało się, drżąc, do dębów starego sanktuarium, aby poprosić o błogosławieństwo dla dziecka, którego ruchy po raz pierwszy poczuła w swym łonie. Dziewczyna nosiła imię Olimpias. Imię dziecka wyjawił porywisty wiatr, wiejący pośród tysiącletnich gałęzi i poruszający martwe liście u podnóża gigantycznych pni. 1. Olimpias postanowiła udać się do świątyni w Dodonie, natchniona jakimś dziwnym przeczuciem, które nawiedziło ją, gdy spała u boku swego męża, Filipa, króla Macedończyków, nasyconego winem i jadłem. Śnił się jej wąż pełznący powoli wzdłuż korytarza, a następnie wślizgujący się cicho do sypialni. Widziała go, ale nie mogła się poruszyć, nie mogła krzyknąć ani uciec. Sploty wielkiego płaza ślizgały się po kamiennej posadzce, a jego łuski mieniły się miedzianymi i brązowymi refleksami w świetle wpadających przez okno promieni księżyca. Przez chwilę zapragnęła, żeby Filip się obudził i wziął ją w ramiona, ogrzał swoim muskularnym i silnym ciałem, pieścił wielkimi dłońmi wojownika, jednak wprędce jej wzrok padł znów na owo niesamowite zwierzę poruszające się niczym widmo, niczym jakieś magiczne stworzenie, jedno z tych, które bogowie wywołują dla własnej przyjemności z wnętrza ziemi. Teraz, o dziwo, nie wzbudzał już w niej strachu ani odrazy, przeciwnie, wężowe ruchy, owa pełna wdzięku, milcząca moc coraz bardziej ją pociągała, prawie fascynowała. Wąż wsunął się pod prześcieradła, prześlizgnął między jej nogami i piersiami, a ona poczuła, że posiadł ją, lekki i chłodny, nie sprawiając żadnego bólu, bez gwałtowności. Śniła, że jego nasienie zmieszało się z tym, które mąż wepchnął w nią wcześniej, zanim padł zmorzony snem i winem. Nazajutrz król przywdział zbroję, w towarzystwie swoich generałów pożywił się mięsem dzika i serem, po czym wyruszył na wojnę. Wojnę przeciwko ludowi jeszcze bardziej barbarzyńskiemu od jego Macedończyków: Triballom, którzy nosili niedźwiedzie skóry i lisie czapy, a żyli nad brzegami Istru, największej rzeki Europy. Na odjezdnym powiedział tylko: – Pamiętaj, aby składać bogom ofiary podczas mojej nieobecności i noś w sobie syna, następcę, który będzie do mnie podobny. Potem, dosiadłszy swego gniadosza, ruszył galopem u boku swoich generałów, aż cały dziedziniec zadrżał pod kopytami rumaków, a echo szczęku zbroi jeszcze długo niosło się w powietrzu. Po jego wyjeździe Olimpias wzięła gorącą kąpiel i kiedy służebnice masowały jej plecy gąbkami nasączonymi jaśminowymi i różanymi olejkami z Pierii, posłała po Artemizję, swoją piastunkę. Była to stara, pochodząca z dobrej rodziny kobieta, o ogromnych piersiach i wąskich biodrach, którą przywiozła ze sobą z Epiru, kiedy przybyła poślubić Filipa. Opowiedziała jej swój sen i zapytała: – Moja dobra Artemizjo, co to oznacza? Piastunka pomogła jej wyjść z kąpieli i zaczęła ją wycierać prześcieradłami z egipskiego lnu. – Moje dziecko, sny są zawsze przekazami od boga, ale mało kto potrafi je interpretować. Myślę, że powinnaś udać się do najstarszej z naszych świątyń i poprosić o radę wyrocznię w Dodonie, w naszej ojczyźnie, Epirze. Tam od niepamiętnych czasów kapłani przekazują sobie, jak odczytywać głos wielkiego Zeusa, ojca bogów i ludzi, który objawia się, kiedy wiatr porusza gałęziami tysiącletnich dębów otaczających świątynię, kiedy ich liście szumią wiosną lub latem albo suche szeleszczą pod pniami jesienią i zimą. Kilka dni później Olimpias wyruszyła w drogę w kierunku sanktuarium stojącego w niezwykłym miejscu – w zielonej dolinie otoczonej zalesionymi wzgórzami. O świątyni tej mówiono, że jest najstarsza na świecie: dwie gołębice zerwały się do lotu z dłoni Zeusa, gdy tylko zdobył władzę, wypędzając swego ojca Kronosa. Jedna z nich usiadła na dębie w Dodonie, druga na palmie w oazie Siwa pośród gorących piasków Libii. I właśnie w tych dwóch miejscach można było od tamtej pory usłyszeć głos ojca bogów. – Co oznacza sen, który mi się przyśnił? – zapytała Olimpias kapłanów ze świątyni. Siedzieli oni w kręgu na kamiennych siedziskach, pośrodku zielonej łąki ukwieconej złocieniami i jaskrami, wsłuchując się w wiatr poruszający dębowymi liśćmi. Twarze ich wyrażały uniesienie. W końcu jeden z nich przemówił: – To oznacza, że syn, którego urodzisz, będzie potomkiem Zeusa i śmiertelnika. W twoim łonie krew boga zmieszała się z krwią człowieka. Syn, którego wydasz na świat, promienieć będzie cudowną energią, ale podobnie jak płomienie buchające zbyt silnym światłem spalają ścianki lampy i szybciej zużywają podsycającą je oliwę, również jego dusza mogłaby spalić pierś, w której zamieszkuje. Przypomnij sobie, królowo, historię Achillesa, przodka twojej sławnej rodziny: pozwolono mu wybrać między życiem krótkim, lecz chwalebnym, a długim, ale spędzonym w cieniu. Wybrał to pierwsze: poświęcił życie w zamian za chwilę oślepiającej sławy. – Czy taki czeka go los? – spytała drżącym głosem Olimpias. – Taki los jest możliwy – odparł inny kapłan. – Wiele jest dróg, jakie może przemierzyć człowiek, jednak niektórzy ludzie rodzą się obdarzeni szczególną mową, która pochodzi od bogów i do bogów stara się powrócić. Zachowaj ten sekret w sercu, dopóki nie nadejdzie chwila, kiedy natura twojego syna w pełni się ujawni. Wtedy bądź gotowa na wszystko, nawet że go stracisz, cokolwiek bowiem zrobisz, nie zdołasz przeszkodzić, aby dokonało się jego przeznaczenie, aby jego sława sięgnęła aż po granice świata. Nie skończył jeszcze mówić, kiedy lekka bryza, poruszająca listowiem dębów, zamieniła się w porywisty i gorący południowy wiatr: w krótkim czasie osiągnął on taką siłę, że zginał wierzchołki drzew, a kapłani musieli naciągnąć na głowy płaszcze. Wiatr przyniósł ze sobą gęstą czerwonawą mgłę, która snuła się teraz nad doliną. Również
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobry przykład - połowa kazania. Adalberg I ty, Brutusie, przeciwko mnie?! (Et tu, Brute, contra me?! ) Cezar (Caius Iulius Caesar, ok. 101 - 44 p. n. e) Do polowania na pchły i męża nie trzeba mieć karty myśliwskiej. Zygmunt Fijas W ciepłym klimacie najłatwiej wyrastają zimni dranie. Gdybym tylko wiedział, powinienem był zostać zegarmistrzem. - Albert Einstein (1879-1955) komentując swoją rolę w skonstruowaniu bomby atomowej
|
|