zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.pljamnix.pev.pl
« M E N U » |
»
|
» KtoĹ, kto mĂłwi, Ĺźe nie zna siÄ na sztuce, Ĺşle zna samego siebie. | » Aldiss Brian Wilson - Helikonia -03- Zima Helikonii, | » Aldiss Brian - Helikonia 1 - Wojna Helikonii, ebooki SF | » Aldiss Brian W. - Helikonia 03 - Zima Helikonii, E-BOOKI, Nowe (h - 123) | » Aldiss Brian W. - Wiosna Helikonii(1), mp3, aa mp3, ksiazki, scanbooks | » Aldiss Brian W. - Lepsza przemiana, FANTASTYKA NAUKOWA - SUBIEKTYWNY WYBĂR ANDRZEJA KRZEMIĹSKIEGO | » Aldiss Brian Wilson - KrÄ
Ĺźenie krwi..., PONAD 12 000 podrÄczniki, A - 371 | » Aldiss Brian Wilson - Jeszcze jeden CzĹowieczek, Dokumenty | » Aldiss Brian Wilson - Nieobliczalna gwiazda, CIEKAWE KSIAZKI | » Aldiss Brian W. - MalacjaĹski Gobelin, E-BOOKI, Nowe (h - 123) | » Aldiss Brian W. - Jeszcze jeden CzĹowieczek, ksiÄ
Ĺźki e |
|
|
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] Brian W. Aldiss Non Stop przekĹad : Marek Wagner PowieĹÄ o bardzo interesujÄ
cej fabule, ktĂłrej bohater Roy Complain stopniowo, krok po kroku, zdobywa niesamowitÄ
i tragicznÄ
wiedzÄ o swoim otoczeniu, naleĹźy do najwybitniejszych osiÄ
gniÄÄ Aldissa. SpoĹeczeĹstwo, ktĂłre nie zdaje sobie lub nie chce zdawaÄ sobie sprawy ze swojego miejsca we wszechĹwiecie, nie moĹźe uwaĹźaÄ siÄ za prawdziwie cywilizowane. MoĹźna powiedzieÄ, Ĺźe posiada ono pewne fatalne w skutkach cechy, ktĂłre czyniÄ
je do pewnego stopnia spoĹeczeĹstwem niezrĂłwnowaĹźonym. O takim wĹaĹnie spoĹeczeĹstwie mĂłwi ta ksiÄ
Ĺźka. Ĺťadna idea bÄdÄ
ca pĹodem ludzkiego umysĹu nie jest nigdy, w odróşnieniu od miliarda czynnikĂłw, ktĂłre rzÄ
dzÄ
naszym wszechĹwiatem, caĹkowicie zrĂłwnowaĹźona. Nosi ona nieuchronnie wszystkie cechy ludzkiej sĹaboĹci i moĹźe byÄ albo zupeĹnie skromna i uboga, albo wspaniaĹa i imponujÄ
ca. KsiÄ
Ĺźka niniejsza mĂłwi wĹaĹnie o takiej wspaniaĹej idei. Dla spoĹeczeĹstwa, o ktĂłrym mowa; idea ta byĹa czymĹ wiÄcej: z czasem staĹa siÄ sensem jego istnienia. Sama zaĹ, jak to siÄ zdarza, okazaĹa siÄ bĹÄdna i zniszczyĹa to istnienie. Kabiny Jak fala radaru odbita od jakiegoĹ odlegĹego przedmiotu wraca do swego ĹşrĂłdĹa, tak odgĹos bicia serca Roya Complaina wypeĹniaĹ w jego odczuciu caĹÄ
otaczajÄ
cÄ
go przestrzeĹ. StaĹ w drzwiach swojego mieszkania sĹuchajÄ
c gniewnego tÄtnienia pulsu w skroniach. - WiÄc idĹş juĹź sobie, jeĹźeli w ogĂłle masz iĹÄ, dobrze? PowiedziaĹeĹ przecieĹź, Ĺźe wychodzisz! Zjadliwy gĹos za plecami, gĹos Gwenny, przyspieszyĹ jego decyzjÄ. WydajÄ
c stĹumiony pomruk wĹciekĹoĹci, zatrzasnÄ
Ĺ drzwi nie odwracajÄ
c siÄ, po czym staĹ trÄ
c rÄce aĹź do bĂłlu, by siÄ opanowaÄ. Tak wĹaĹnie wyglÄ
daĹo Ĺźycie z Gwenny, najpierw kĹĂłtnie bez Ĺźadnego powodu, a potem te szalone, wyczerpujÄ
ce jak choroba wybuchy gniewu. Co gorsza, nie byĹ to nigdy zwykĹy, czysty gniew, tylko obrzydliwe, lepkie uczucie, ktĂłre nawet przy najwiÄkszym nasileniu nie byĹo w stanie zagĹuszyÄ ĹwiadomoĹci, Ĺźe wkrĂłtce bÄdzie tu z powrotem przepraszajÄ
c jÄ
i poniĹźajÄ
c siÄ. Cóş... Complain nie mĂłgĹ siÄ bez niej obejĹÄ. O tej wczesnej porze krÄciĹo siÄ jeszcze kilku mÄĹźczyzn. Później dopiero mieli ruszyÄ do swoich zajÄÄ. Grupa siedzÄ
ca na pokĹadzie graĹa w Skacz wzwyĹź. Complain podszedĹ do nich i nie wyjmujÄ
c rÄ
k z kieszeni ponuro obserwowaĹ przebieg gry ponad ich rozwichrzonymi gĹowami. Plansza do gry namalowana byĹa na pokĹadzie i stanowiĹa kwadrat o boku rĂłwnym podwĂłjnej dĹugoĹci mÄskiego ramienia. Na planszy rozrzucone byĹy bezĹadnie kostki i pionki. Jeden z grajÄ
cych pochyliĹ siÄ i przesunÄ
Ĺ swoje dwa pionki. - Oskrzydlenie na pozycji piÄ
tej - stwierdziĹ z bezlitosnym triumfem, po czym uniĂłsĹ gĹowÄ i mrugnÄ
Ĺ konspiracyjnie do Complaina. Complain odwrĂłciĹ siÄ obojÄtnie. Przez dĹugi czas jego zainteresowanie tÄ
grÄ
byĹo wrÄcz niezdrowe. GraĹ w niÄ
nieustannie, tak dĹugo, aĹź jego mĹode nogi przestaĹy wytrzymywaÄ ciÄ
gĹe siedzenie w kucki, a zmÄczone oczy nie byĹy w stanie dostrzec srebrnych pionkĂłw. TakĹźe na innych, prawdÄ mĂłwiÄ
c prawie na wszystkich, czĹonkĂłw szczepu Greene gra ta rzuciĹa jakiĹ czar, dawaĹa im poczucie przestrzeni i siĹy, a wiÄc doznania, ktĂłrych ich normalne Ĺźycie byĹo caĹkowicie pozbawione. W tej chwili czar prysĹ i Complain byĹ juĹź od niego wolny, chociaĹź na pewno byĹoby dobrze mieÄ znowu coĹ, co by podobnie absorbowaĹo. W smÄtnej zadumie powlĂłkĹ siÄ przed siebie nie zwracajÄ
c prawie uwagi na znajdujÄ
ce siÄ po obu stronach drzwi, ale za to bystro obserwujÄ
c przechodniĂłw, jakby w oczekiwaniu jakiegoĹ sygnaĹu. Nagle dostrzegĹ spieszÄ
cego do barykad Wantage'a, ktĂłry odruchowo ukrywaĹ swojÄ
zdeformowanÄ
lewÄ
poĹowÄ twarzy przed ludzkimi oczami. Wantage nigdy nie braĹ udziaĹu w grach towarzyskich. Nie znosiĹ byÄ otoczony ludĹşmi. Dlaczego Rada oszczÄdziĹa go, gdy byĹ jeszcze dzieckiem? W szczepie Greene przychodziĹo na Ĺwiat wiele zdeformowanych dzieci, ale oczekiwaĹ je tylko nóş. Jako chĹopcy nazywali Wantage'a "DziurawÄ
GÄbÄ
" i znÄcali siÄ nad nim, lecz obecnie, gdy wyrĂłsĹ na silnego i agresywnego mÄĹźczyznÄ, ich stosunek do niego staĹ siÄ bardziej tolerancyjny, a przytyki bardziej zawoalowane. NieĹwiadom, Ĺźe jego leniwe wĹĂłczenie siÄ nabraĹo sensu, Complain takĹźe skierowaĹ siÄ w stronÄ barykady podÄ
ĹźajÄ
c za Wantage'em. W okolicy tej znajdowaĹy siÄ najlepsze pomieszczenia przystosowane do uĹźytku Rady. Drzwi jednego z nich otworzyĹy siÄ gwaĹtownie i ukazaĹ siÄ sam porucznik Greene w towarzystwie dwĂłch oficerĂłw. Wprawdzie Greene byĹ juĹź w mocno podeszĹym wieku, ale jego rozdraĹźnienie i nerwowy chĂłd nosiĹy jeszcze znamiona mĹodzieĹczego temperamentu. Obok niego szli dumnie oficerowie Patcht i Zilliac z wyraĹşnie widocznymi paralizatorami wetkniÄtymi za pasy. Ku wielkiej radoĹci Complaina Wantage zaskoczony ich nagĹym pojawieniem siÄ wpadĹ w panikÄ i oddaĹ wodzowi honory. ByĹ to ĹźaĹosny gest, gĹowa przyĹoĹźona do rÄki zamiast na odwrĂłt, co Zilliac skwitowaĹ wymuszonym uĹmiechem. SĹuĹźalczoĹÄ byĹa ogĂłlnie obowiÄ
zujÄ
cÄ
zasadÄ
, choÄ duma nie pozwalaĹa siÄ do tego przyznaÄ. Kiedy Complain miaĹ ich mijaÄ, postÄ
piĹ zgodnie z ogĂłlnie przyjÄtym zwyczajem, to znaczy odwrĂłciĹ siÄ patrzÄ
c w innÄ
stronÄ. Nikt nie miaĹ prawa myĹleÄ, Ĺźe on, Ĺowca, moĹźe byÄ od kogokolwiek gorszy. Powiedziane byĹo bowiem w Nauce: "Ĺťaden czĹowiek nie jest gorszy od innych, chyba Ĺźe sam odczuwa potrzebÄ okazania drugiemu szacunku". W wyraĹşnie lepszym nastroju dogoniĹ Wantage'a i poĹoĹźyĹ mu rÄkÄ na lewym ramieniu. Wantage odwrĂłciĹ siÄ i przystawiĹ mu do brzucha krĂłtki, zaostrzony kij. Ruchy miaĹ jak zawsze bardzo ekonomiczne, zachowywaĹ siÄ jak czĹowiek otoczony zewszÄ
d nagimi ostrzami. Czubek kija spoczywaĹ dokĹadnie w okolicy pÄpka Complaina. - Spokojnie, piÄknisiu. Czy zawsze tak witasz przyjaciĂłĹ? - zapytaĹ Complain odsuwajÄ
c ostrze kija. - SÄ
dziĹem... Przestrzeni, Ĺowcze... Dlaczego nie jesteĹ na polowaniu? - spytaĹ Wantage odwracajÄ
c wzrok. - PoniewaĹź idÄ w stronÄ barykad w twoim towarzystwie. Poza tym mĂłj garnek jest peĹny, a podatki zapĹacone. OsobiĹcie nie czujÄ potrzeby miÄsa. Szli w milczeniu. Complain usiĹowaĹ znaleĹşÄ siÄ po lewej stronie Wantage'a, ktĂłry jednak do tego nie dopuszczaĹ. Complain byĹ ostroĹźny, baĹ siÄ prowokowaÄ zbytnio Wantage'a, aby siÄ na niego nie rzuciĹ. Przemoc i ĹmierÄ byĹy zjawiskiem powszechnym w Kabinach - tworzyĹy naturalnÄ
przeciwwagÄ dla wysokiego przyrostu naturalnego, nikt jednak nie umiera chÄtnie jedynie dla zachowania rĂłwnowagi. BliĹźej barykad korytarz byĹ zatĹoczony i Wantage oddaliĹ siÄ mamroczÄ
c coĹ o porzÄ
dkach, jakie musi jeszcze zrobiÄ. SzedĹ pod ĹcianÄ
, wyprostowany, z peĹnÄ
goryczy godnoĹciÄ
. GĹĂłwna barykada byĹa drewnianÄ
przegrodÄ
, ktĂłra caĹkowicie blokowaĹa korytarz. PilnowaĹo jej stale dwĂłch straĹźnikĂłw. W tym miejscu koĹczyĹy siÄ Kabiny i zaczynaĹ labirynt splÄ
tanych glonĂłw. Sama barykada byĹa budowlÄ
tymczasowÄ
, gdyĹź miejsce, w ktĂłrym jÄ
stawiano, ulegaĹo staĹym zmianom. Szczep Greene miaĹ charakter koczowniczy: niezdolnoĹÄ do uzyskania dostatecznych zbiorĂłw i niezbÄdnej ĹźywnoĹci zmuszaĹa go do czÄstej zmiany miejsca. PolegaĹo to na posuwaniu do przodu barykady przedniej, a cofaniu tylnej. CoĹ takiego dziaĹo siÄ wĹaĹnie w tej chwili; plÄ
tanina glonĂłw atakowana i niszczona na przodzie, mogĹa swobodnie rosnÄ
Ä za nimi; w ten sposĂłb szczep wdzieraĹ siÄ powoli w niekoĹczÄ
ce siÄ korytarze, jak czerw w gnijÄ
ce jabĹko. Za barykadÄ
pracowali mÄĹźczyĹşni, ktĂłrzy Ĺcinali dĹugie Ĺodygi z takÄ
energiÄ
, Ĺźe jadalny sok tryskaĹ im spod ostrzy. Ĺodygi te zabezpieczano potem celem zachowania moĹźliwie najwiÄkszej iloĹci soku. Suchych tyczek, pociÄtych na rĂłwne czÄĹci, uĹźywano później do najróşniejszych celĂłw. Na samym przedzie, tuĹź przed migajÄ
cymi ostrzami, odbywaĹ siÄ zbiĂłr innych czÄĹci roĹlin: liĹci dla celĂłw leczniczych, mĹodych pÄdĂłw jako specjalnego przysmaku, nasion o róşnorodnym zastosowaniu, a wiÄc jako poĹźywienia, guzikĂłw, sypkiego balastu do kabinowej wersji tamburynu, pionkĂłw do gry Skacz wzwyĹź i wreszcie zabawek dla dzieci (byĹy one na szczÄĹcie za duĹźe, aby siÄ zmieĹciÄ w zachĹannych dzieciÄcych buziach). Najtrudniejszym zadaniem przy oczyszczaniu terenu z glonĂłw byĹo karczowanie korzeni, ktĂłre jak stalowa siatka rozciÄ
gaĹy siÄ pod powierzchniÄ
wgryzajÄ
c siÄ niektĂłrymi odnogami gĹÄboko w pokĹad. Po wyciÄciu korzeni nastÄpna ekipa zbieraĹa Ĺopatami humus do workĂłw. W tym miejscu prĂłchnica byĹa wyjÄ
tkowo gĹÄboka, pokrywaĹa pokĹad prawie na wysokoĹÄ dwĂłch stĂłp, co wskazywaĹo na to, Ĺźe tereny te byĹy zupeĹnie nie zbadane i nie przebywaĹ tutaj Ĺźaden inny szczep. PeĹne worki dostarczano do Kabin, gdzie w kolejnych pomieszczeniach zakĹadano nowe pola uprawne. W trwajÄ
cej przed barykadÄ
pracy braĹa udziaĹ jeszcze jedna grupa mÄĹźczyzn i tÄ wĹaĹnie grupÄ obserwowaĹ z zainteresowaniem Complain. Byli to straĹźnicy. WyĹźsi rangÄ
od pozostaĹych, rekrutowali siÄ wyĹÄ
cznie spoĹrĂłd ĹowcĂłw i istniaĹa pewna szansa, Ĺźe ktĂłrejĹ jawy Complain przy odrobinie szczÄĹcia lub jako wyróşnienie wejdzie do tej godnej pozazdroszczenia klasy. Gdy prawie jednolita Ĺciana, jakÄ
tworzyĹy splÄ
tane glony, zostaĹa juĹź wykarczowana, oczom ludzi ukazaĹy siÄ ciemne otwory drzwi. Pokoje znajdujÄ
ce siÄ za tymi drzwiami kryĹy rozliczne zagadki, tysiÄ
ce dziwnych przedmiotĂłw, czasem potrzebnych, czasem zupeĹnie zbÄdnych lub bez znaczenia, ktĂłre stanowiĹy kiedyĹ wĹasnoĹÄ zaginionej rasy GigantĂłw. Do obowiÄ
zkĂłw straĹźnikĂłw naleĹźaĹo wywaĹźanie drzwi prowadzÄ
cych do tych staroĹźytnych grobowcĂłw i rozstrzyganie, co z ich zawartoĹci moĹźe byÄ przydatne dla szczepu, oczywiĹcie ze szczegĂłlnym uwzglÄdnieniem siebie samych. Po pewnym czasie zawartoĹÄ albo rozdzielano, albo niszczono, w zaleĹźnoĹci od kaprysu Rady. Wiele z tego, co w ten sposĂłb trafiaĹo do Kabin, Komenda uznawaĹa za niebezpieczne i paliĹa. Sama czynnoĹÄ otwierania drzwi nie byĹa pozbawiona ryzyka, chociaĹź istniaĹo ono bardziej w wyobraĹşni niĹź w rzeczywistoĹci. W Kabinach krÄ
ĹźyĹy pogĹoski, Ĺźe inne maĹe szczepy takĹźe walczÄ
ce o byt w gÄstej dĹźungli znikaĹy cicho i bez Ĺladu po otwarciu takich wĹaĹnie drzwi. Complain nie byĹ w tej chwili jedynym, ktĂłremu udzieliĹa siÄ fascynacja pracÄ
innych. Liczne kobiety, kaĹźda otoczona wianuszkiem dzieci, staĹy obok barykady przeszkadzajÄ
c swojÄ
obecnoĹciÄ
tym, ktĂłrzy byli zajÄci transportem prĂłchnicy i glonĂłw. Z cichym brzÄczeniem much, ktĂłrych Kabiny nigdy nie mogĹy siÄ caĹkowicie pozbyÄ, ĹÄ
czyĹy siÄ gĹosy dzieciÄce. Przy akompaniamencie tych dĹşwiÄkĂłw straĹźnicy otworzyli nastÄpne drzwi. Na chwilÄ zapadĹa cisza i nawet robotnicy rolni przerwali pracÄ patrzÄ
c z lÄkiem na stojÄ
cy otworem pokĂłj. PrzyniĂłsĹ on rozczarowanie. Nie zawieraĹ nawet fascynujÄ
cego i budzÄ
cego grozÄ szkieletu Giganta. ByĹ niewielkim magazynem zastawionym pĂłĹkami, na ktĂłrych leĹźaĹy maĹe woreczki z róşnokolorowym proszkiem. Dwa z nich, z kolorami jasnoşóĹtym i szkarĹatnym, spadĹy i popÄkaĹy tworzÄ
c na pokĹadzie dwa wachlarze, a w powietrzu dwie mieszajÄ
ce siÄ ze sobÄ
chmurki. RozlegĹy siÄ peĹne zachwytu okrzyki dzieci, ktĂłre rzadko widywaĹy jakiekolwiek kolory, a straĹźnicy, wydajÄ
c krĂłtkie, energiczne rozkazy, ustawiwszy siÄ w Ĺźywy transporter, zaczÄli wynosiÄ swojÄ
zdobycz do czekajÄ
cego za barykadÄ
pojazdu. UĹwiadomiwszy sobie pewien spadek napicia Complain oddaliĹ siÄ. MoĹźe jednak mimo wszystko wybierze siÄ na polowanie... - Ale dlaczego tam w gÄstwinie jest ĹwiatĹo, skoro nie ma nikogo, kto by go potrzebowaĹ? Pytanie to dotarĹo do Complaina pomimo gwaru. OdwrĂłciĹ siÄ i zobaczyĹ, Ĺźe zadaĹ je jeden z maĹych chĹopcĂłw zgromadzonych wokóŠsiedzÄ
cego w kucki wysokiego mÄĹźczyzny. Obok staĹo kilka matek uĹmiechajÄ
c siÄ pobĹaĹźliwie i opÄdzajÄ
c leniwie od much. - ĹwiatĹo potrzebne jest po to, aby glony mogĹy rosnÄ
Ä; ty takĹźe nie mĂłgĹbyĹ ĹźyÄ w ciemnoĹciach - padĹa odpowiedĹş. OkazaĹo siÄ, Ĺźe udzieliĹ jej Bob Fermour, czĹowiek ociÄĹźaĹy i powolny, ktĂłry z tych wĹaĹnie przyczyn nadawaĹ siÄ tylko do pracy w polu. ByĹ wesoĹy nieco bardziej, niĹź na to zezwalaĹa Nauka, i dlatego ogromnie lubiany przez dzieci. Complain przypomniaĹ sobie, Ĺźe Fermour miaĹ opiniÄ gawÄdziarza, i poczuĹ nagle gwaĹtownÄ
potrzebÄ jakiejĹ rozrywki. Bez gniewu, ktĂłry mu juĹź przeszedĹ, czuĹ w sobie pustkÄ. - A co tam byĹo, zanim pojawiĹy siÄ glony? - zapytaĹa maĹa dziewczynka. Dzieci wyraĹşnie prĂłbowaĹy w naiwny nieco sposĂłb skĹoniÄ Fermoura do opowiadania. - Opowiedz im historiÄ Ĺwiata, Bob - poradziĹa jedna z matek. Fermour spojrzaĹ z zakĹopotaniem na Complaina. - Nie zwracaj na mnie uwagi - rzekĹ Complain - teorie znaczÄ
dla mnie mniej niĹź te muchy. WĹadze szczepu nie popieraĹy teoretyzowania ani Ĺźadnych rozwaĹźaĹ nie majÄ
cych praktycznego znaczenia i to byĹo przyczynÄ
wahania Fermoura. - No cóş, to sÄ
wszystko tylko domysĹy, poniewaĹź nie mamy Ĺźadnych zapisĂłw z okresu poprzedzajÄ
cego pojawienie siÄ szczepu Greene - rzekĹ Fermour - a jeĹźeli nawet coĹ jest, to i tak nie ma to wielkiego sensu. - Po czym patrzÄ
c uwaĹźnie na dorosĹych sĹuchaczy dodaĹ szybko: - Mamy poza tym waĹźniejsze sprawy na gĹowie niĹź roztrzÄ
sanie starych legend. - Jaka jest historia Ĺwiata, Bob? Czy jest ciekawa? - zapytaĹ niecierpliwie jeden z chĹopcĂłw. Fermour odgarnÄ
Ĺ chĹopcu wĹosy spadajÄ
ce mu na oczy i rzekĹ powaĹźnie: - Jest to najbardziej pasjonujÄ
ca historia, jakÄ
moĹźna sobie wyobraziÄ, poniewaĹź dotyczy ona nas wszystkich i caĹego naszego Ĺźycia. Ĺwiat jest wspaniaĹy. Zbudowany jest z licznych pokĹadĂłw takich jak ten. SÄ
to warstwy, ktĂłre nie koĹczÄ
siÄ nigdzie, gdyĹź tworzÄ
zamkniÄty okrÄg. W ten sposĂłb moglibyĹcie iĹÄ bez koĹca i nigdy nie dotrzeÄ do kresu Ĺwiata. Warstwy te wypeĹnione sÄ
tajemniczymi pomieszczeniami, z ktĂłrych jedne zawierajÄ
rzeczy dobre, a inne zĹe, zaĹ wszystkie bez wyjÄ
tku korytarze zaroĹniÄte sÄ
glonami. - A co z ludĹşmi z Dziobu? - spytaĹ jeden z chĹopcĂłw. - Czy to prawda, Ĺźe majÄ
zielone twarze? - Dojdziemy i do nich - rzekĹ Fermour zniĹźajÄ
c gĹos, tak Ĺźe jego mĹodociani sĹuchacze z koniecznoĹci przysunÄli siÄ bliĹźej. - MĂłwiĹem wam, co siÄ stanie, jak bÄdziecie trzymaÄ siÄ bocznych korytarzy. Ale gdybyĹcie dostali siÄ na Korytarz GĹĂłwny, wyjdziecie na autostradÄ, ktĂłra zaprowadzi was prosto w odlegĹe czÄĹci Ĺwiata. W ten sposĂłb moĹźecie dotrzeÄ do terytorium DziobowcĂłw. - Czy to prawda, Ĺźe oni wszyscy majÄ
po dwie gĹowy? - zapytaĹa maĹa dziewczynka. - OczywiĹcie, Ĺźe nie - odrzekĹ Fermour. SÄ
bardziej cywilizowani od naszego maĹego szczepu - znowu spojrzaĹ uwaĹźnie na swych dorosĹych sĹuchaczy - ale nie wiemy o nich wiele, poniewaĹź ich tereny dzieli od nas mnĂłstwo przeszkĂłd. Waszym obowiÄ
zkiem jest, w miarÄ jak dorastacie, pogĹÄbiaÄ wiedzÄ o naszym Ĺwiecie. PamiÄtajcie, Ĺźe bardzo wielu rzeczy nie wiemy, a poza naszym Ĺwiatem mogÄ
byÄ jeszcze inne, ktĂłrych istnienia moĹźemy siÄ tylko domyĹlaÄ. Dzieci wydawaĹy siÄ bardzo przejÄte, ale jedna z kobiet rozeĹmiaĹa siÄ i rzekĹa: - DuĹźo bÄdÄ
mieli z tego poĹźytku, jak zacznÄ
siÄ zastanawiaÄ nad czymĹ, czego pewnie w ogĂłle nie ma. Complain odchodzÄ
c pomyĹlaĹ, Ĺźe w gĹÄbi duszy siÄ z niÄ
zgadza. KrÄ
ĹźyĹo obecnie wiele tego typu teorii, mglistych i mocno zróşnicowanych, ale Ĺźadna nie znalazĹa poparcia u wĹadz. ZastanawiaĹ siÄ, czy sporzÄ
dzenie donosu na Fermoura poprawiĹoby w czymĹ jego sytuacjÄ, ale na nieszczÄĹcie wszyscy ignorowali Fermoura, byĹ bowiem zbyt powolny. Nie dalej jak w czasie ostatniej jawy zostaĹ publicznie wychĹostany za lenistwo wykazane w czasie prac polowych. Complain miaĹ w tej chwili inny problem do rozwiÄ
zania - iĹÄ czy nie iĹÄ na polowanie. UĹwiadomiĹ sobie nagle, jak to ostatnio ciÄ
gle biegaĹ niespokojnie do barykady i z powrotem. ZacisnÄ
Ĺ piÄĹci... Czas przemija, sprzyjajÄ
ce okolicznoĹci przemijajÄ
, a ciÄ
gle czegoĹ brak i brak... Complain i teraz - jak to zwykle robiĹ od czasu dzieciĹstwa - gwaĹtownie wytÄĹźyĹ umysĹ w poszukiwaniu tego elementu, ktĂłry przecieĹź powinien gdzieĹ byÄ, a ktĂłrego nigdy nie znajdowaĹ. Niejasno zdawaĹ sobie sprawÄ, Ĺźe zupeĹnie bezwiednie przygotowuje siÄ do jakiegoĹ kryzysu, jakiejĹ gwaĹtownej zmiany. Tak jakby wzbieraĹa w nim gorÄ
czka, czuĹ jednak, Ĺźe bÄdzie to coĹ duĹźo gorszego.
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobry przykĹad - poĹowa kazania. Adalberg I ty, Brutusie, przeciwko mnie?! (Et tu, Brute, contra me?! ) Cezar (Caius Iulius Caesar, ok. 101 - 44 p. n. e) Do polowania na pchĹy i mÄĹźa nie trzeba mieÄ karty myĹliwskiej. Zygmunt Fijas W ciepĹym klimacie najĹatwiej wyrastajÄ
zimni dranie. Gdybym tylko wiedziaĹ, powinienem byĹ zostaÄ zegarmistrzem. - Albert Einstein (1879-1955) komentujÄ
c swojÄ
rolÄ w skonstruowaniu bomby atomowej
|
|