[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
Alistair MacLean SzataĹski wirus  TytuĹ oryginaĹu The Sutun Bug  RozdziaĹ pierwszy  Tego ranka nie byĹo dla mnie Ĺźadnej poczty, ale wcale siÄ nie zdziwiĹem. Od czasu bowiem, gdy trzy tygodnie temu wynajÄ
Ĺem to niewielkie biuro na drugim piÄtrze nie opodal Oxford Street, jeszcze w ogĂłle nie otrzymaĹem korespondencji. ZamknÄ
Ĺem za sobÄ
drzwi maĹego, niespeĹna oĹmiometrowego pokoiku, obszedĹem biurko i krzesĹo, gdzie pewnego dnia zasiÄ
dzie sekretarka. Kiedy Agencja Detektywistyczna Cavella bÄdzie mogĹa pozwoliÄ sobie na taki luksus, i pchnÄ
Ĺem drzwi z napisem "Bez wezwania nie wchodziÄ". To gabinet szefa agencji, Pierrea Cavella. MĂłj wĹasny. A byĹem nie tylko szefem, lecz zarazem caĹym personelem. Gabinet miaĹ nieco wiÄkszÄ
powierzchniÄ od pokoju sekretarki - wiem, bo zmierzyĹem ale goĹym okiem róşnicÄ tÄ mĂłgĹby dostrzec jedynie wytrawny mierniczy. Nie jestem sybarytÄ
, muszÄ jednak przyznaÄ, Ĺźe lokal nie wyglÄ
daĹ nazbyt goĹcinnie. Pomalowane farbÄ
klejowÄ
Ĺciany, ktĂłrych barwa przechodziĹa od brudnej bieli nad podĹogÄ
do niemal czerni tuĹź pod sufitem, miaĹy delikatny odcieĹ nieĹwieĹźej szaroĹci, jakÄ
daje wyĹÄ
cznie londyĹska mgĹa i dĹugoletnie zaniedbanie. Na maĹe, brudne podwĂłrko wychodziĹo wysokie, wÄ
skie okno, a obok niego na Ĺcianie bieliĹ siÄ kalendarz. PokrytÄ
linoleum podĹogÄ zajmowaĹo nie najnowsze kanciaste biurko, krzesĹo obrotowe dla mnie miÄkki skĂłrzany fotel dla interesantĂłw, skrawek wytartego chodnika, ktĂłry miaĹ chroniÄ ich nogi przed chĹodem, wieszak i dwie zielone metalowe szafy na segregatory, obie puste. I nic poza tym. Nie byĹo tam bowiem ani kawaĹka miejsca na nic wiÄcej. Akurat siadaĹem na krzeĹle obrotowym, kiedy doszĹy mnie gĹÄbokie tony podwĂłjnego uderzenia dzwonka-gongu z pokoju sekretarki i skrzypienie zawiasĂłw. Napis wiszÄ
cy na drzwiach od strony korytarza brzmiaĹ "NacisnÄ
Ä dzwonek i wejĹÄ", a ktoĹ to wĹaĹnie robiĹ. NacisnÄ
Ĺ dzwonek i wchodziĹ. OtworzyĹem lewÄ
gĂłrnÄ
szufladÄ biurka, wyciÄ
gnÄ
Ĺem jakieĹ papiery i koperty, rozrzuciĹem je przed sobÄ
na blacie, nacisnÄ
Ĺem przeĹÄ
cznik na wysokoĹci mojego kolana i ledwie zdÄ
ĹźyĹem wstaÄ, gdy usĹyszaĹem pukanie do drzwi gabinetu. CzĹowiek ktĂłry wszedĹ, byĹ wysoki szczupĹy i ubrany jak z Ĺźurnala. Pod pĹaszczem z wÄ
skimi klapami miaĹ nieskazitelnie skrojony czarny garnitur o najnowszej wĹoskiej linii. W lewej dĹoni w zamszowej rÄkawiczce; z zawieszonym kilka centymetrĂłw nad przegubem ciasno zwiniÄtym parasolem z rogowÄ
rÄ
czkÄ
, trzymaĹ rÄkawiczkÄ od pary, czarny melonik i teczkÄ. MÄĹźczyzna miaĹ dĹugÄ
, wÄ
skÄ
twarz o bladej cerze, rzadkie ciemne wĹosy z przedziaĹkiem poĹrodku, niemal gĹadko zaczesane do tyĹu, orli nos, okulary bez oprawki, a na gĂłrnej wardze cienkÄ
czarnÄ
kreskÄ, ktĂłra przy bliĹźszym badaniu wciÄ
Ĺź wyglÄ
daĹa jak cienka czarna kreska, choÄ w rzeczywistoĹci byĹa miniaturÄ
wÄ
sĂłw doprowadzonÄ
do prawie niespotykanej perfekcji. Chyba musiaĹ nosiÄ ze sobÄ
mikrometr. Wypisz wymaluj czoĹowy przedstawiciel gĹĂłwnych ksiÄgowych z City nic innego nie mogĹoby przyjĹÄ mi do gĹowy. - Przepraszam, Ĺźe tak od razu wchodzÄ - rzekĹ z bladym uĹmiechem, pokazujÄ
c trzy zĹote korony w gĂłrnej szczÄce, i ukradkiem obejrzaĹ siÄ za siebie. ¨- Wydaje siÄ, Ĺźe paĹska sekretarka... - Nie szkodzi. ProszÄ dalej. Nawet mĂłwiĹ jak ksiÄgowy w sposĂłb opanowany, pewny siebie z nieco przesadnÄ
artykulacjÄ
. PodaĹ mi rÄkÄ, a uĹcisk jego dĹoni rĂłwnieĹź byĹ charakterystyczny krĂłtki, ukĹadny, niczego nie zdradzajÄ
cy. Martin - przedstawiĹ siÄ. - Henry Martin. Czy pan Pierre Cavell? - Tak. Zechce pan spoczÄ
Ä. - DziÄkujÄ. UsiadĹ bardzo ostroĹźnie, sztywno, trzymajÄ
c stopy razem. Skrupulatnie uĹoĹźyĹ teczkÄ na kolanach i z bladym uĹmiechem na zamkniÄtych ustach powoli siÄ rozglÄ
daĹ, niczego nie pomijajÄ
c. - CoĹ ostatnio... mmm... sĹaby ruch w interesie, prawda, paniĂŠ Cavell? Â Mimo wszystko chyba nie byĹ ksiÄgowym. KsiÄgowi z reguĹy sÄ
uprzejmi, majÄ
dobre maniery i bez potrzeby nikogo nie obraĹźajÄ
. Z drugiej jednak strony moĹźe nie caĹkiem byĹ sobÄ
. Ludzie zgĹaszajÄ
cy siÄ do prywatnych detektywĂłw rzadko zachowujÄ
siÄ normalnie. - UmyĹlnie utrzymujÄ to w takim stanie dla zmylenia urzÄdnikĂłw skarbowych - wyjaĹniĹem. - W czym mogÄ panu pomĂłc, panie Martin? - UdzielajÄ
c mi paru informacji o sobie. JuĹź siÄ nie uĹmiechaĹ i wzrok jego przestaĹ bĹÄ
dziÄ. - O sobie? - spytaĹem trochÄ nienaturalnym gĹosem, jak czĹowiek, ktĂłry w ciÄ
gu trzech tygodni od otwarcia nowego interesu nie miaĹ jeszcze klienta. - ProszÄ przejĹÄ do rzeczy, panie Martin, mam kilka spraw do zaĹatwienia. Â I rzeczywiĹcie miaĹem zapaliÄ fajkÄ, poczytaÄ gazetÄ, coĹ w tym guĹcie. - Przepraszam, ale idzie mi o pana. MajÄ
c na uwadze pewnÄ
delikatnÄ
i trudnÄ
misjÄ, pomyĹlaĹem o panu. MuszÄ siÄ upewniÄ, czy jest pan czĹowiekiem, jakiego potrzebujÄ. To chyba rozsÄ
dne? - Nie zajmujÄ siÄ misjami, panie Martin, lecz sprawami detektywistycznymi. - OczywiĹcie. JeĹźeli pan je ma odparĹ tonem zbyt obojÄtnym, Ĺźeby, mĂłgĹ mnie uraziÄ. - W takim razie moĹźe ja sam podam te informacje. ProszÄ przez kilka minut cierpliwie znosiÄ mĂłj niezwykĹy sposĂłb ich przedstawiania. ObiecujÄ, Ĺźe nie bÄdzie pan ĹźaĹowaĹ. OtworzyĹ teczkÄ, wyjÄ
Ĺ skoroszyt w skĂłrzanej oprawie, z ktĂłrego wyciÄ
gnÄ
Ĺ arkusz sztywnego papieru, i zaczÄ
Ĺ czytaÄ, od czasu do czasu robiÄ
c dodatkowe uwagi. - Pierre Cavell. Urodzony w Lisieux, w okrÄgu Calvados. Ojciec Anglik, John Cavell, urodzony w Kinselere, w hrab- stwie Hampshire, inĹźynier budownictwa lÄ
dowego i wodnego. Matka Francuzka, pochodzenia francusko-belgijskiego, Anne-Marie z domu Lechamps, urodzona w Lisieux. jedyna siostra, I,iselle. Wszyscy troje zginÄli podczas nalotu na Rouen. Ucieka ĹodziÄ
rybackÄ
z Deauville do Newhaven jeszcze przed ukoĹczeniem dwudziestego roku Ĺźycia szeĹciokrotnie lÄ
duje na spadochronie w pĂłĹnocnej Francji, za kaĹźdym razem przywoĹźÄ
c ze sobÄ
informacje wielkiej wagi. Zrzucony ze spadochronem w Normandii na dwa dni przed inwazjÄ
. Pod koniec wojny przedstawiony do co najmniej szeĹciu odznaczeĹ trzech angielskich. dwĂłch francuskich i jednego belgijskiego. Martin podniĂłsĹ wzrok i nieznacznie siÄ uĹmiechnÄ
Ĺ. Pierwszy zgrzyt. Odmawia przyjÄcia odznaczeĹ. JakieĹ cytaty paĹskich wypowiedzi, Ĺźe wskutek wojny szybko pan wydoroĹlaĹ jest za stary na zabawki. WstÄpuje do regularnej armii brytyjskiej. Awansuje do stopnia majora wywiadu; ma siÄ rozumieÄ wspĂłĹpracuje z M.I6, a to chyba jest kontrwywiad. Potem wstÄpuje do policji. Dlaczego odszedĹ pan z Wojska, panie Cavell? PomyĹlaĹem sobie, Ĺźe jeszcze zdÄ
ĹźÄ go wyrzuciÄ. Teraz byĹem zbyt zaintrygowany. Co poza tym wiedziaĹ... i skÄ
d? - Brak perspektyw - odparĹem. - Wyrzucono pana. - I znĂłw ten blady uĹmiech. â Kiedy oficer postanawia uderzyÄ starszego rangÄ
, to roztropnoĹÄ nakazuje wybieraÄ raczej niĹźszÄ
szarĹźÄ. DokonaĹ pan kiepskiego wyboru, decydujÄ
ç siÄ na generaĹa majora. - Ponownie spojrzaĹ na kartkÄ. - WstÄpuje do policji londyĹskiej, szybko awansujÄ
c, dochodzi do stanowiska inspektora. Trzeba przyznaÄ, Ĺźe pod tym wzglÄdem rzeczywiĹcie okazuje siÄ pan czĹowiekiem na swĂłj sposĂłb doĹÄ utalentowanym .i w ciÄ
gu ostatnich dwĂłch lat oddelegowany do zadaĹ specjalnych, ktĂłrych natury nie podano, lecz moĹźna siÄ domyĹlaÄ. NastÄpnie zwalnia siÄ pan na wĹasnÄ
proĹbÄ. Zgadza siÄ? - Zgadza. - W paĹskiej karcie "zwolniony na wĹasnÄ
proĹbÄ" wyglÄ
da znacznie lepiej niĹź "wydalony", a tak by siÄ skoĹczyĹo, gdyby pozostaĹ pan w policji choÄby jeszcze jeden dzieĹ. Okazuje siÄ; Ĺźe ma pan w charakterze coĹ, co nazywa siÄ niesubordynacjÄ
. O ile wiem, byĹy jakieĹ kĹopoty z zastÄpcÄ
komendanta policji. Ale wciÄ
Ĺź ma pan przyjaciĂłĹ, przyjacióŠdoĹÄ wpĹywowych. W tydzieĹ po zwolnieniu mianowano pana szefem bezpieczeĹstwa w Mordon. - PrzestaĹem ukĹadaÄ papiery na biurku, czym siÄ dotychczas zajmowaĹem. - SzczegĂłĹy moich akt personalnych Ĺatwo zdobyÄ, jeĹli siÄ wie, gdzie ich szukaÄ - powiedziaĹem spokojnie. - Ale nie ma pan prawa posiadaÄ tej ostatniej informacji. ZakĹad BadaĹ Mikrobiologicznych Mordon w hrabstwie Wiltshire byĹ tak chroniony, Ĺźe przy stosowanych tam Ĺrodkach bezpieczeĹstwa wejĹcie na Kreml wydawaĹo siÄ fraszkÄ
. - Doskonale zdajÄ sobie, z tego sprawÄ, panie Cavell. Posiadam bardzo wiele informacji, ktĂłrych mieÄ nie powinienem. Jak na przykĹad ta, pozostajÄ
c przy paĹskich aktach, Ĺźe z tego stanowiska rĂłwnieĹź pana zwolniono. I jeszcze jedno, co jest wĹaĹciwym powodem, dla ktĂłrego siÄ tutaj dziĹ znalazĹem ja wiem, dlaczego zostaĹ pan zwolniony. Pierwsza prĂłba dedukcji w zawodzie prywatnego detektywa, Ĺźe mĂłj klient jest ksiÄgowym, rokowaĹa mi marne perspektywy Henry Martin nie rozpoznaĹby zestawienia bilansowego, choÄby mu je podano na srebrnej tacy. ZastanawiaĹem siÄ, czym naprawdÄ zajmuje siÄ ten czĹowiek, ale trudno mi byĹo nawet zgadnÄ
Ä. - Zwolniono pana z Mordon - mĂłwiĹ dalej Martin - Po pierwsze dlatego, Ĺźe nie trzymaĹ pan jÄzyka za zÄbami. Naturalnie wiem, Ĺźe nie chodziĹo o sprawy bezpieczeĹstwa.- ZdjÄ
Ĺ okulary i zaczÄ
Ĺ je starannie czyĹciÄ. - Po piÄtnastu latach w tym zawodzie czĹowiek nawet przed sobÄ
siÄ nie przyznaje, Ĺźe coĹ wie. Ale w Mordon rozmawiaĹ pan z naukowcami i personelem kierowniczym, nie robiÄ
c tajemnicy ze swej opinii o naturze prowadzonych tam prac. Nie jest pan pierwszÄ
osobÄ
, ktĂłra z rozgoryczeniem komentowaĹa fakt, Ĺźe zakĹad ten, w parlamencie okreĹlany mianem OĹrodka Zdrowia Mordon, jest caĹkowicie kontrolowany przez Ministerstwo Wojny. Pan oczywiĹcie wie, Ĺźe Mordon zajmuje siÄ gĹĂłwnie opracowywaniem i produkcjÄ
nowych mikroorganizmĂłw dla potrzeb wojska, krĂłtko mĂłwiÄ
c, broni biologicznej, ale teĹź naleĹźy pan do tych nielicznych, co naprawdÄ wiedzÄ
, jak ĹmiercionoĹna i przeraĹźajÄ
ca jest broĹ, ktĂłrÄ
siÄ tam doskonali, i zdaje sobie sprawÄ, Ĺźe kilka samolotĂłw moĹźe niÄ
w ciÄ
gu paru godzin doszczÄtnie zniszczyÄ wszelkie formy Ĺźycia w dowolnym kraju. Ma pan okreĹlone zapatrywania na masowe uĹźycie takiej broni przeciwko niewinnej i niczego siÄ nie spodziewajÄ
cej ludnoĹci cywilnej. I mĂłwiĹ pan o tym w wielu miejscach i wielu osobom w Mordon. W zbyt wielu miejscach i zbyt wielu _osobom. No i dziĹ jest pan prywatnym detektywem. - Ĺťycie jest brutalne - przyznaĹem. PodniosĹem siÄ, podszedĹem do drzwi i przekrÄciwszy klucz w zamku, schowaĹem go do kieszeni. - Chyba zdaje pan sobie sprawÄ, panie Martin, Ĺźe za duĹźo pan powiedziaĹ. ProszÄ podaÄ ĹşrĂłdĹo informacji o mojej dziaĹalnoĹci w Mordon. Nie wyjdzie pan stÄ
d, dopĂłki siÄ tego nie dowiem. Martin westchnÄ
Ĺ i zaĹoĹźyĹ okulary. - Ta melodramatyczna reakcja jest zrozumiaĹa, ale caĹkiem niepotrzebna. UwaĹźa mnie pan za durnia, Cavell? Czy ja na takiego wyglÄ
dam? MusiaĹem to wszystko powiedzieÄ, Ĺźeby nakĹoniÄ pana do wspĂłĹpracy. Zagram w otwarte karty. DosĹownie. WyjÄ
Ĺ portfel, wyciÄ
gnÄ
Ĺ z niego prostokÄ
tny kartonik w kolorze koĹci sĹoniowej i poĹoĹźyĹ na biurku. - Czy to panu coĹ mĂłwi? MĂłwiĹo bardzo wiele. Przez Ĺrodek kartonika biegĹ napis "Rada Obrony Pokoju", a w prawym dolnym rogu "Henry Martin, Sekretarz OddziaĹu LondyĹskiego". Martin przysunÄ
Ĺ siÄ bliĹźej z fotelem, pochyliĹ do przodu i oparĹ rÄce o krawÄdĹş biurka. MinÄ miaĹ powaĹźnÄ
, peĹnÄ
determinacji. - OczywiĹcie wie pan o Radzie, panie Cavell. Chyba nie bÄdzie przesadÄ
, jeĹli powiem, Ĺźe stanowi bez porĂłwnania najwiÄkszÄ
pozytywnÄ
siĹÄ w dzisiejszym Ĺwiecie. Nasza Rada przeĹamuje bariery rasowe, religijne i polityczne. NaleĹźy do niej premier i wiÄkszoĹÄ czĹonkĂłw gabinetu, czego wolaĹbym nie komentowaÄ. MogÄ jednak oĹwiadczyÄ, Ĺźe wĹrĂłd jej czĹonkĂłw znajduje siÄ wiÄkszoĹÄ dostojnikĂłw koĹcielnych w Anglii, zarĂłwno protestantĂłw, katolikĂłw jak i ĹźydĂłw. NaszÄ
listÄ utytuĹowanych czĹonkĂłw czyta siÄ jak Debretta, a wykaz pozostaĹych wybitnych osobistoĹci naleĹźÄ
cych do Rady przypomina "Whos Who". CaĹy Foreign Office jest po naszej stronie, a tam przecieĹź wiedzÄ
, co siÄ naprawdÄ dzieje, i bardziej siÄ obawiajÄ
niĹź ktokolwiek inny. Mamy poparcie najlepszych, najmÄ
drzejszych i najbardziej dalekowzrocznych ludzi w kraju. Za mnÄ
stojÄ
bardzo wpĹywowe osoby; panie Cavell. - UĹmiechnÄ
Ĺ siÄ blado.- Mamy nawet swoich ludzi na waĹźnych stanowiskach w Mordon. WiedziaĹem, Ĺźe wszystko, co mĂłwiĹ, jest prawdÄ
z wyjÄ
tkiem ludzi w Mordon, ale to chyba teĹź byĹo prawdÄ
, bo inaczej nie zdobyĹby tych informacji. Sam nie naleĹźaĹem do Rady, nie bÄdÄ
c osobÄ
, ktĂłra mogĹaby znaleĹşÄ siÄ w spisie Debretta czy "Whos Who". ByĹo mi jednak wiadomo, Ĺźe choÄ Rada Obrony Pokoju - na tyle tajne stowarzyszenie, by o jego rozmowach dyplomatycznych nie pisaĹy gazety- powstaĹa bardzo niedawno, to zdobyĹa juĹź sobie uznanie we wszystkich paĹstwach zachodnich jako najwiÄksza nadzieja ludzkoĹci. Martin wziÄ
Ĺ ode mnie swojÄ
legitymacjÄ i wsunÄ
Ĺ z powrotem do portfela. - ChciaĹem tylko pana przekonaÄ, Ĺźe jestem przyzwoitym czĹowiekiem, pracujÄ
cymi dla wyjÄ
tkowo przyzwoitej instytucji. - WierzÄ - odparĹem. DziÄkujÄ. Ponownie siÄgnÄ
Ĺ do teczki i wyjÄ
Ĺ stalowy pojemnik, ksztaĹtem i wielkoĹciÄ
przypominajÄ
cy piersiĂłwkÄ. - W naszym kraju, panie Cavell, istnieje wojskowa klika, ktĂłrej naprawdÄ szczerze siÄ obawiamy i ktĂłra chce przekreĹliÄ wszelkie nasze marzenia i nadzieje. Ci szaleĹcy mĂłwiÄ
, z kaĹźdym dniem coraz gĹoĹniej, o wojnie prewencyjnej przeciwko ZwiÄ
zkowi Radzieckiemu. Wojnie bakteriologicznej. Jest wysoce nieprawdopodobne, Ĺźeby udaĹo im siÄ dopiÄ
Ä swego. PowinniĹmy byÄ jednak przygotowani na najgorsze, nie dajÄ
ce siÄ przewidzieÄ wypadki, dlatego teĹź musimy okazywaÄ jak najwiÄkszÄ
przezornoĹÄ i mieÄ siÄ na bacznoĹci. MĂłwiĹ jak czĹowiek, ktĂłry przeÄwiczyĹ sobie swoje wystÄ
pienie ze sto razy. - Przed tym atakiem bakteriologicznym nie moĹźe byÄ i nie bÄdzie Ĺźadnej obrony. JednakĹźe po dwĂłch latach bardzo intensywnych badaĹ opracowano szczepionkÄ przeciwko wirusowi, ktĂłrego chcÄ
uĹźyÄ, lecz jedyne na Ĺwiecie zapasy owej szczepionki znajdujÄ
siÄ w Mordon. PrzerwaĹ, zawahaĹ siÄ, a potem pchnÄ
Ĺ pojemnik po blacie biurka w mojÄ
stronÄ. - To ostatnie jednak juĹź niezupeĹnie odpowiada prawdzie. Ten pojemnik wyniesiono z Mordon trzy dni temu. jego zawartoĹÄ pozwala wyhodowaÄ kulturÄ, ktĂłra zapewni dostatecznÄ
iloĹÄ szczepionki do uodpornienia ludnoĹci dowolnego paĹstwa na Ziemi. JesteĹmy stróşami naszych braci, panie Cavell. PatrzyĹem na niego bez sĹowa. ProszÄ go natychmiast przekazaÄ pod tym. adresem w Warszawie dodaĹ i poĹoĹźyĹ na biurku niewielkÄ
karteczkÄ. - Teraz otrzyma pan sto funtĂłw, a po powrocie zwrot wydatkĂłw i drugie sto funtĂłw. ZdajÄ sobie sprawÄ, Ĺźe to delikatna misja, byÄ moĹźe nawet niebezpieczna, chociaĹź w paĹskim wypadku raczej nie. SprawdziliĹmy pana bardzo dokĹadnie, panie Cavell. Z opinia czĹowieka, ktĂłry porusza siÄ po Europie jak taksĂłwkarz po ulicach Londynu, nie spodziewam siÄ, Ĺźeby miaĹ pan wiÄksze trudnoĹci z przekraczaniem granic. I te moje poglÄ
dy antywojenne mruknÄ
Ĺem. - Tak, tak, oczywiĹcie potwierdziĹ z pierwszymi oznakami zniecierpliwienia. - ZrozumiaĹe, Ĺźe wszystko musieliĹmy sprawdziÄ bardzo dokĹadnie. Pan miaĹ najlepsze kwalifikacje. Nie mogliĹmy wybraÄ nikogo innego. A wiÄc to pochlebstwo - mruknÄ
Ĺem. - InteresujÄ
ce Nie rozumiem, o co panu chodzi - powiedziaĹ opryskliwie. Podejmuje siÄ pan? - Nie? - Twarz mu zastygĹa. - Pan mĂłwi ânieâ No wiÄc to tak wyglÄ
da ta paĹska wspaniaĹa troska o bliĹşnich? CaĹa ta gadanina w Mordon... - Sam pan wspomniaĹ o sĹabym ruchu w interesie-przerwaĹem mu. - Nie miaĹem klienta przez trzy tygodnie i nic nie wskazuje na to, Ĺźe bÄdÄ miaĹ jakiegoĹ w ciÄ
gu nastÄpnych trzech miesiÄcy, a poza tym sam pan powiedziaĹ, Ĺźe nie mogliĹcie wybraÄ nikogo innego. SkrzywiĹ wÄ
skie usta w szyderczym grymasie. - Wobec tego nie bÄdzie siÄ pan wypieraĹ przy odmowie? - Nie bÄdÄ siÄ upieraĹ. - Ile? - DwieĹcie piÄÄdziesiÄ
t funtĂłw. W jednÄ
stronÄ. - To paĹskie ostatnie sĹowo? - ZgadĹ pan. - Pozwolisz, Ĺźe coĹ ci powiem, Cavell? Ten czĹowiek siÄ zapominaĹ. - Nie, .nie pozwolÄ. Zachowaj te przemĂłwienia i moraĹy dla tej swojej Rady. Tu chodzi o biznes. Przez chwilÄ patrzyĹ na mnie wilkiem spoza grubych szkieĹ, a potem znĂłw siÄgnÄ
Ĺ do teczki, wyjÄ
Ĺ piÄÄ cienkich paczek banknotĂłw, starannie uĹoĹźyĹ je przed sobÄ
na biurku i spojrzaĹ mi w oczy. - DokĹadnie dwieĹcie piÄÄdziesiÄ
t funtĂłw - rzekĹ. - Chyba londyĹski oddziaĹ Rady powinien postaraÄ siÄ o nowego sekretarza - zauwaĹźyĹem. - Kto miaĹ byÄ zrobiony na te sto piÄÄdziesiÄ
t funtĂłw, ja czy Rada? - Nikt - odparĹ tonem rĂłwnie lodowatym jak spojrzenie jego oczu; nie podobaĹem mu siÄ. - ZaproponowaliĹmy przyzwoitÄ
zapĹatÄ, ale w sprawach takiej wagi jesteĹmy przygotowani na zdzierstwo. Zabieraj swĂłj szmal. - Dopiero jak zdejmiesz banderole, zĹoĹźysz forsÄ do kupy i na moich oczach jÄ
przeliczysz. Ma byÄ piÄÄdziesiÄ
t piÄ
tek. O rany ! ZniknÄĹo gdzieĹ caĹe jego opanowanie i chĹĂłd, a pojawiĹa wĹciekĹoĹÄ. - Nic dziwnego, Ĺźe tyle razy wywalali ciÄ z roboty. RozerwaĹ opaski, uĹoĹźyĹ banknoty w kupkÄ i dokĹadnie je przeliczyĹ. -Â PiÄÄdziesiÄ
t. Zadowolony? Zadowolony OtworzyĹem prawÄ
szufladÄ, wziÄ
Ĺem pieniÄ
dze, kartkÄ z napisem i pojemnik, wrzuciĹem wszystko do szuflady i zamknÄ
Ĺem jÄ
akurat w chwili, gdy Martin koĹczyĹ zapinaÄ paski swojej teczki. CoĹ dziwnego w atmosferze, a moĹźe przesadny spokĂłj po mojej stronie biurka sprawiĹ, Ĺźe nagle podniĂłsĹ wzrok i znieruchomiaĹ jak ja, tylko coraz szerzej otwieraĹ oczy , teraz zdawaĹy siÄ wypeĹniaÄ caĹÄ
przestrzeĹ za okularami. - Tak, to pistolet - upewniĹem go. - JapoĹski hanyatti, dziewiÄciostrzaĹowy, automatyczny, z bezpiecznikiem i jak sadzÄ, licznik wskazuje peĹny magazynek. Nie przejmuj siÄ, lufa jest zaklejona taĹmÄ
, bo ona tylko zabezpiecza delikatny mechanizm. Pocisk przeleci przez niÄ
, przez ciebie i rĂłwnieĹź twojego brata bliĹşniaka, gdyby za tobÄ
siedziaĹ. A teraz rÄ
czki na stĂłĹ.              PoĹoĹźyĹ rÄce na blacie. Prawie caĹkiem zesztywniaĹ, co zwykle robiÄ
ludzie zaglÄ
dajÄ
cy w lufÄ z odlegĹoĹci metra, ale patrzyĹ juĹź .normalnie i z tego, co zauwaĹźyĹem, nie wyglÄ
daĹ na zmartwionego. To mnie zaniepokoiĹo, jeĹli bowiem ktoĹ miaĹ tu powody do zmartwieĹ, to tylko Henry Martin. MoĹźe dlatego wĹaĹnie byĹ niebezpieczny. - Masz niezwykĹy sposĂłb prowadzenia sprawy, Cavell- odezwaĹ siÄ lekcewaĹźÄ
co obojÄtnym tonem bez drgnienia gĹosu. - Co to ma byÄ, napad? - Nie wygĹupiaj siÄ... i ciesz siÄ, Ĺźe tak nie jest. JuĹź mam twoje pieniÄ
dze. Przed chwilÄ
pytaĹeĹ, czy uwaĹźam ciÄ za durnia. Wtedy ani czas, ani okolicznoĹci nie wydawaĹy siÄ stosowne do udzielania natychmiastowej odpowiedzi, ale teraz mogÄ ci jÄ
daÄ. JesteĹ durniem. JesteĹ durniem, bo zapomniaĹeĹ, Ĺźe pracowaĹem w Mordon. ByĹem tam szefem bezpieczeĹstwa, a kaĹźdy szef bezpieczeĹstwa musi przede wszystkim wiedzieÄ, co siÄ dzieje w jego parafii. - Obawiam siÄ, Ĺźe nie rozumiem. Zrozumiesz. Ta szczepionka tutaj... ma uodparniaÄ przeciwko wirusowi; mianowicie jakiemu? -Â Jestem tylko przedstawicielem Rady Obrony Pokoju. - To nie ma nic do rzeczy. Sprawa polega na tym, Ĺźe dotychczas wszystkie szczepionki wytwarzano i magazynowano wyĹÄ
cznie w Horder Hall w Essex. Chodzi o to, Ĺźe jeĹli ten pojemnik jest z Mordon, to .nie ma w nim Ĺźadnej szczepionki. Zawiera prawdopodobnie jakiegoĹ wirusa. Po drugie, wiem, Ĺźe normalnie to niemoĹźliwe, aby nawet najsprytniejszemu czĹowiekowi udaĹo siÄ niespostrzeĹźenie wynieĹÄ z Mordon wirusy przechowywane tam w najgĹÄbszej tajemnicy, czy bÄdzie nim sympatyk Rady Obrony Pokoju czy kto inny. Kiedy z laboratorium wychodzi ostatni pracownik, na czternaĹcie godzin wĹÄ
czajÄ
siÄ zamki zegarowe, ktĂłre moĹźna przestawiÄ jedynie za pomocÄ
szyfru znanego tylko dwu osobom. .jeĹli coĹ wyniesiono, to wyĹÄ
cznie siĹÄ
, z uĹźyciem broni. Trzeba to natychmiast zbadaÄ. Po trzecie, wspomniaĹeĹ, Ĺźe stoi za wami Foreign Office, jeĹli tak. to po co ten caĹy cyrk z przemytem szczepionki? PrzecieĹź proĹciej byĹoby jÄ
wysĹaÄ do Warszawy pocztÄ
dyplomatycznÄ
. Na koniec twoja najwiÄksza wpadka, przyjacielu zapomniaĹeĹ, Ĺźe od doĹÄ dawna mam pewne powiÄ
zania z kontrwywiadem. KaĹźdÄ
nowÄ
instytucjÄ czy organizacjÄ bierze siÄ natychmiast pod lupÄ. To samo staĹo siÄ z RadÄ
Obrony Pokoju, kiedy powstaĹa tu jej centrala. Znam jednego z czĹonkĂłw. Ten starszy, Ĺysy grubas o krĂłtkim wzroku jest pod kaĹźdym wzglÄdem twoim przeciwieĹstwem. ? Nazywa siÄ Henry Martin i jest sekretarzem oddziaĹu londyĹskiego Rady. Prawdziwym. Przez kilka chwil bez Ĺźadnej obawy patrzyĹ na mnie powaĹźnym wzrokiem, wciÄ
Ĺź trzymajÄ
c rÄce na biurku, a potem spokojnie siÄ odezwaĹ Zdaje siÄ, Ĺźe niewiele wiÄcej mamy sobie do powiedzenia. prawda? Niewiele. Co masz zamiar zrobiÄ? - PrzekazaÄ ciÄ WydziaĹowi Specjalnemu wraz z taĹmÄ
, na ktĂłrej nagraĹem tÄ rozmowÄ. Po prostu z ostroĹźnoĹci wĹÄ
czyĹem magnetofon, zanim tu wszedĹeĹ. Wiem, Ĺźe to Ĺźaden dowĂłd, ale im wystarczy kartka z adresem, pojemnik i odciski twoich palcĂłw na piÄÄdziesiÄciu banknotach. - RzeczywiĹcie wyglÄ
da na to, Ĺźe pomyliĹem siÄ co do ciebie - przyznaĹ. - Ale my moĹźemy wiele. -Â Mnie nie moĹźna kupiÄ. Przynajmniej za marne dwieĹcie piÄÄdziesiÄ
t funtĂłw. -Â PiÄÄset? - spytaĹ cicho po chwili milczenia. - Nie. - TysiÄ
c? TysiÄ
c funtĂłw, Cavell, w ciÄ
gu godziny. - Zamilcz. - SiÄgnÄ
Ĺem do telefonu, zdjÄ
Ĺem sĹuchawkÄ, poĹoĹźyĹem jÄ
na biurku i wskazujÄ
cym palcem lewej rÄki zaczÄ
Ĺem nakrÄcaÄ numer. Przy trzeciej cyfrze usĹyszaĹem gwaĹtowne pukanie do drzwi gabinetu. OdĹoĹźyĹem sĹuchawkÄ i cichutko wstaĹem. Drzwi na korytarz byĹy zamkniÄte, kiedy Martin do mnie wchodziĹ. Nikt nie mĂłgĹ ich otworzyÄ, zanim nie odezwaĹ siÄ gong. Nie sĹyszaĹem gongu, bo nikt nie nacisnÄ
Ĺ guzika. KtoĹ jednak byĹ w pokoju obok, tuĹź za drzwiami mojego gabinetu. Martin uĹmiechaĹ siÄ. Niezbyt wyraĹşnie, ale jednak. To mi siÄ nie podobaĹo. PoruszyĹem lufÄ
pistoletu i powiedziaĹem cicho - StaĹ twarzÄ
do tamtego kÄ
ta i rÄce na kark. - UwaĹźam to za zbÄdne - odparĹ spokojnie. Za drzwiami jest nasz wspĂłlny znajomy. - No, jazda - szepnÄ
Ĺem. PosĹuchaĹ. PodszedĹem do drzwi, stanÄ
Ĺem obok nich przy Ĺcianie i zawoĹaĹem - Kto tam? - Policja, Cavell. OtwĂłrz, proszÄ. Policja? W dĹşwiÄku tego sĹowa zabrzmiaĹo coĹ znajomego, ale przecieĹź tyle osĂłb umie naĹladowaÄ gĹosy innych. SpojrzaĹem na Martina, lecz on ani drgnÄ
Ĺ. - ChciaĹbym zobaczyÄ legitymacjÄ - zawoĹaĹem. - Najlepiej wsunÄ
Ä jÄ
pod drzwi. Po drugiej st...
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|