[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
                                                             Alistair Mac$lean                                       Goodbye Kalifornio!                                                          Z angielskiego tĹumaczyĹ          Tadeusz Markowski                                                                         z wydawnictwo        "Orbita",       Warszawa 1990 r.  Przedmowa                 Ziemia zadrĹźaĹa 9 lutego 1972        roku, dokĹadnie o piÄ
tej        piÄÄdziesiÄ
t dziewiÄÄ i        czterdzieĹci sekund. W        porĂłwnaniu z innymi wstrzÄ
sami,        ten trudno byĹo okreĹliÄ jako        wart uwagi. Z pewnoĹciÄ
nie byĹÂ Â Â Â Â Â Â Â powaĹźniejszy niĹź wstrzÄ
sy        nawiedzajÄ
ce Tokio i jego        okolice dziesiÄ
tki razy w roku.        ZatrzÄsĹy siÄ wiszÄ
ce lampy,        kilka niestarannie postawionych        na pĂłĹkach przedmiotĂłw spadĹo na        ziemiÄ, ale byĹy to jedyne        dajÄ
ce siÄ zauwaĹźyÄ efekty        przechodzÄ
cej fali. WtĂłrny        wstrzÄ
s, o wiele sĹabszy,        nastÄ
piĹ dwadzieĹcia sekund        później. W rezultacie byĹo to        wiÄc zdarzenie nie warte uwagi,        ale pamiÄtne, przynajmniej dla        mnie, gdyĹź byĹo to pierwsze        trzÄsienie ziemi, jakie        przeĹźyĹem. Uczucie, Ĺźe ziemia        pod stopami zaczyna siÄ ruszaÄ,        naleĹźy do szczegĂłlnie        bulwersujÄ
cych przeĹźyÄ. Â Â Â Â Â Â Â Â Â Â Â Epicentrum wstrzÄ
su znajdowaĹo        siÄ zaledwie kilka kilometrĂłw od        mojej siedziby, wiÄc nastÄpnego        dnia pojechaĹem obejrzeÄ to        miejsce. Miasteczko Sylmar leĹźy        kilka kilometrĂłw na pĂłĹnoc od        Los Angeles w Dolinie San        Fernando, w Kalifornii,        oczywiĹcie. WidaÄ byĹo liczne        uszkodzenia budynkĂłw, ale Ĺźadne        nie byĹo powaĹźne, z wyjÄ
tkiem        jednego. Najsilniej bowiem        zostaĹ dotkniÄty RzÄ
dowy Szpital        WeteranĂłw. Przed trzÄsieniem        staĹy tam rĂłwnolegle do siebie        trzy budynki. Dwa zewnÄtrzne        staĹy nadal, na pozĂłr zupeĹnie        nietkniÄte. Natomiast Ĺrodkowy        zawaliĹ siÄ jak domek z kart,        zostaĹ caĹkowicie zniszczony.        Ani jeden element jego        konstrukcji nie ostaĹ siÄ w        stanie nienaruszonym. Ponad        szeĹÄdziesiÄciu pacjentĂłw        poniosĹo ĹmierÄ.          Dziwne, Ĺźe tak znaczne szkody        spowodowaĹ wstrzÄ
s o znikomej        sile. Moc trzÄsienia ziemi        okreĹla siÄ wedĹug skali        Richtera od zera do dwunastu        stopni. Trzeba pamiÄtaÄ, Ĺźe siĹa        trzÄsienia ziemi, mierzona skalÄ
        Richtera, roĹnie nie        arytmetycznie, ale        logarytmicznie. Tak wiÄc szeĹÄ        stopni wedĹug Richtera odpowiada        wstrzÄ
sowi dziesiÄciokrotnie        silniejszemu niĹź siĹa piÄciu lub        stukrotnie silniejszemu niĹź siĹa        czterech stopni. TrzÄsienie        ziemi, ktĂłre zniszczyĹo budynek        szpitala w Sylmar miaĹo siĹÄ        szeĹciu i trzech dziesiÄ
tych w        skali Richtera. To zaĹ, ktĂłre        zniszczyĹo San Francisco w 1906        roku, odpowiadaĹo wĂłwczas sile        oĹmiu i trzech dziesiÄ
tych        stopnia (lub, jak kto woli,        siedmiu i dziewiÄciu dziesiÄ
tych        we wspĂłĹczesnej, zmodyfikowanej        skali). Tak wiÄc wstrzÄ
s w        Sylmar miaĹ zaledwie jeden        procent skutecznej mocy        trzÄsienia w San Francisco. Jest        to, byÄ moĹźe, uspokajajÄ
ca          informacja, ale dla osĂłb o        nadmiernie rozwiniÄtej wyobraĹşni        i ona moĹźe byÄ przeraĹźajÄ
ca.          Bardziej jednak przeraĹźajÄ
cy        moĹźe byÄ fakt, Ĺźe nigdy nie        zarejestrowano wielkiego - choÄ        okreĹlenie "wielkie" oznacza        kaĹźdy wstrzÄ
s o sile ponad osiem        stopni - trzÄsienia ziemi w        pobliĹźu jakiegokolwiek miasta. Z        wyjÄ
tkiem budzÄ
cego grozÄ        trzÄsienia ziemi w pĂłĹnocnych        Chinach w czerwcu 1976 roku,        kiedy to, wedĹug nigdy nie        potwierdzonych przez stronÄ        chiĹskÄ
szacunkĂłw, w mieĹcie        Taughsan i jego okolicach        zginÄĹo siedemset piÄÄdziesiÄ
t        tysiÄcy ludzi. Prawo wielkich        liczb mĂłwi jednak, Ĺźe trzÄsienia        ziemi nie zawsze wystÄpowaĹy w        nie zamieszkanych lub maĹo        zaludnionych okolicach. I jeĹźeli        ktoĹ nie chowa gĹowy w piasek,        to musi zdaÄ sobie sprawÄ z        tego, Ĺźe jest to zjawisko bardzo        prawdopodobne takĹźe dzisiaj.          UĹźyto tu okreĹlenia        "prawdopodobne", poniewaĹź prawo        wielkich liczb zostaĹo w tym        wypadku wzmocnione obserwacjÄ
,        şe trzÄsienia ziemi najczÄĹciej        wystÄpujÄ
na wybrzeĹźach        kontynentĂłw i wysp. A wĹaĹnie        tam, ze wzglÄdu na dogodne        poĹoĹźenie handlowe i        komunikacyjne, powstaĹo sporo        wielkich miast Ĺwiata. Tokio,        Los Angeles czy San Francisco -        to tylko trzy przykĹady takich        miast.          I nic w tym dziwnego.        Przyczyny wystÄpowania trzÄsieĹ        ziemi oraz wybuchĂłw wulkanĂłw nie        budzÄ
juĹź zasadniczych        kontrowersji geologĂłw. Naukowcy        ustalili, Ĺźe w niewyobraĹźalnie        odlegĹej przeszĹoĹci zjawisko        pojawiania siÄ lÄ
dĂłw przebiegaĹo        w ten sposĂłb, Ĺźe najpierw        utworzyĹ siÄ jeden        superkontynent, a ze wszystkich        stron otaczaĹ go jeden        superocean. Z upĹywem czasu, z        przyczyn wciÄ
Ĺź jeszcze niezbyt          dokĹadnie poznanych, nastÄ
piĹ        podziaĹ tego tworu na kilka        kontynentĂłw, z ktĂłrych kaĹźdy        unosiĹ siÄ na swojej pĹycie        tektonicznej, pĹywajÄ
cej na        wciÄ
Ĺź roztopionej magmie        tworzÄ
cej jÄ
dro Ziemi. Owe pĹyty        tektoniczne od czasu do czasu        zderzajÄ
siÄ i ocierajÄ
o        siebie. Na skutek owych zderzeĹ        powstajÄ
fale przenoszÄ
ce siÄ ku        powierzchni, ktĂłre powodujÄ
        wybuchy wulkaniczne lub wĹaĹnie        trzÄsienia ziemi.          WiÄksza czÄĹÄ stanu Kalifornia        znajduje siÄ na PĹycie        PĂłĹnocno_AmerykaĹskiej, ktĂłra,        choÄ porusza siÄ na zachĂłd, nie        jest tak naprawdÄ najgroĹşniejszÄ
pĹytÄ
        tektonicznÄ
. Prawdziwym        nieszczÄĹciem Kalifornii jest        fakt, Ĺźe pozostaĹa jej czÄĹÄ        znajduje siÄ na PĹycie        PĂłĹnocnego Pacyfiku, ktĂłra,        niestety, wciÄ
Ĺź obija siÄ o        Chiny, JaponiÄ i Filipiny.        PoczÄ
wszy od miejscowoĹci San        Andreas na zachĂłd rozciÄ
ga siÄ        wĹaĹnie Ăłw nieszczÄsny obszar.        PĹyta PĂłĹnocnego Pacyfiku nieco        siÄ obraca i jej ruch poniĹźej        terenu Kalifornii odpowiada        ruchowi w kierunku        pĂłĹnocno_zachodnim. Kiedy        napiÄcia na styku obu pĹyt stajÄ
        siÄ zbyt silne, wtedy nastÄpuje        ich rozĹadowanie w kierunku        wĹaĹnie pĂłĹnocno_zachodnim,        wzdĹuĹź tzw. Uskoku San Andreas,        co wywoĹuje trzÄsienia ziemi,        ktĂłrymi kalifornijczycy niezbyt        siÄ juĹź przejmujÄ
.          Rozmiar tych uskokĂłw zaleĹźy        gĹĂłwnie od wielkoĹci wstrzÄ
su.        Czasami moĹźe siÄ nawet zdarzyÄ,        şe nie wystÄ
pi Ĺźadne boczne        przesuniÄcie. Innym razem moĹźe        ono mieÄ rozmiar trzydziestu czy        szeĹÄdziesiÄciu centymetrĂłw. Ale        mimo ogromnych konsekwencji        takiego zaĹoĹźenia nie moĹźemy        przecieĹź odrzucaÄ moĹźliwoĹci        zaistnienia bocznego        przesuniÄcia rzÄdu kilkunastu        metrĂłw.            PrawdÄ mĂłwiÄ
c, w tej        dziedzinie wszystko jest        moĹźliwe. Aktywna sfera        sejsmiczna i wulkaniczna        otaczajÄ
ca Pacyfik znana jest        jako tak zwany PierĹcieĹ Ognia.        Uskok San Andreas stanowi jego        integralnÄ
czÄĹÄ. W obrzeĹźach        tego wĹaĹnie PierĹcienia Ognia        wystÄ
piĹy dwa najbardziej        monstrualne trzÄsienia ziemi,        jakie kiedykolwiek        zarejestrowano w historii: w        Japonii i Ameryce PoĹudniowej.        Oba miaĹy siĹÄ rzÄdu oĹmiu i        dziewiÄciu dziesiÄ
tych stopnia w        skali Richtera. Kalifornia nie        moĹźe sobie roĹciÄ wiÄkszego        prawa do boskiej opieki niş        pozostaĹe czÄĹci PierĹcienia        Ognia i naleĹźy liczyÄ siÄ z tym,        şe nastÄpne monstrum tektoniczne        - powiedzmy szeĹÄ razy        silniejsze niĹź wstrzÄ
s w San        Francisco - nastÄ
pi, zaĹóşmy, w        San Bernardino, skutecznie        strÄ
cajÄ
c miasto Los Angeles do        oceanu. A przecieĹź skala        Richtera ma dwanaĹcie stopni!          TrzÄsienia ziemi wystÄpujÄ
ce        na PierĹcieniu Ognia majÄ
        jeszcze jednÄ
cechÄ - mogÄ
        wystÄpowaÄ zarĂłwno jako wstrzÄ
sy        podwodne, jak i podziemne. W tym        pierwszym przypadku powstaje        olbrzymia fala przypĹywu. W roku        1976 miasto Mindanao na        Filipinach zostaĹo zatopione i        kompletnie zniszczone, grzebiÄ
c        w wodzie tysiÄ
ce istnieĹ        ludzkich. Do tej tragedii doszĹo        w wyniku trzÄsienia ziemi,        ktĂłrego epicentrum znajdowaĹo        siÄ w stoĹźkowo uformowanej        Zatoce Moro. Na skutek wstrzÄ
su        powstaĹa piÄciometrowa fala        przypĹywu, ktĂłra zatopiĹa caĹe        wybrzeĹźe. Taki wĹaĹnie podwodny        wstrzÄ
s u brzegĂłw San Francisco        mĂłgĹby zdewastowaÄ ZatokÄ        KalifornijskÄ
i prawdopodobnie        nie oszczÄdziĹby miasta        Sacramento i San Joaquin, ktĂłre        leĹźÄ
w dolinach.          Jak siÄ rzekĹo, bezpoĹredniÄ
         przyczynÄ
wstrzÄ
sĂłw        tektonicznych jest wĹaĹnie owa        wÄdrownicza natura pĹyt        tektonicznych. Ale sÄ
rĂłwnieş        dwie inne prawdopodobne        przyczyny mogÄ
ce wywoĹaÄ        trzÄsienie ziemi.          PierwszÄ
z nich jest        promieniowanie sĹoneczne.        Wiadomo przecieĹź, Ĺźe siĹa i        zawartoĹÄ wiatru sĹonecznego        znacznie siÄ zmienia, i to w        sposĂłb zupeĹnie nie dajÄ
cy siÄ        przewidzieÄ. Wiadomo rĂłwnieĹź, Ĺźe        moĹźe on znacznie wpĹynÄ
Ä na        strukturÄ chemicznÄ
naszej        atmosfery, co z kolei moĹźe        rzutowaÄ na przyĹpieszenie lub        hamowanie rotacji Ziemi. Jest to        zjawisko prawie niewykrywalne,        bo mierzalne jedynie w setnych        czÄĹciach sekundy, ale przecieş        moĹźe ono wpĹywaÄ (tak mogĹo siÄ        zdarzyÄ w przeszĹoĹci) na nie        zakotwiczone pĹyty tektoniczne.          Wiele teorii naukowych        stwierdza, Ĺźe wpĹyw grawitacji        róşnych planet oddziaĹuje na        SĹoĹce, modulujÄ
c owe wiatry        sĹoneczne. Jest to o tyle        bardziej interesujÄ
ce, Ĺźe w 1982Â Â Â Â Â Â Â Â roku nastÄ
pi rzadkie, liniowe        uĹoĹźenie planet UkĹadu        SĹonecznego. JeĹźeli ta teoria,        nazwana Efektem Jowisza (od        tytuĹu ksiÄ
Ĺźki napisanej przez        doktorĂłw Johna Gribbina i        Stephena Plagemanna), jest        prawdziwa, to owe uĹoĹźenie        liniowe planet wywoĹa niebywaĹÄ
        aktywnoĹÄ SĹoĹca, co z kolei        bÄdzie miaĹo niebagatelny wpĹyw        na prÄdkoĹÄ obrotu Ziemi. Tak        wiÄc naukowcy oczekujÄ
nadejĹcia        roku 1982 z wielkim        zainteresowaniem i nie mniejszÄ
        obawÄ
.          Drugim potencjalnym sprawcÄ
        trzÄsienia ziemi moĹźe byÄ        czĹowiek. Od zarania ludzkoĹci        czĹowiek bezmyĹlnie i na oĹlep        ingerowaĹ w procesy natury i nic        nie wskazuje na to, by        kiedykolwiek owych ingerencji        zaniechaĹ. Gatunek, ktĂłry          najpierw modliĹ siÄ do siĹ        natury, a potem poznaĹ i        wykorzystaĹ jej najgĹÄbsze        tajemnice, wieĹczÄ
c to dzieĹo        bombÄ
wodorowÄ
, zdolny jest do        wszystkiego. Sam pomysĹ        kontrolowania przez czĹowieka        trzÄsieĹ ziemi - za pomocÄ
        kontrolowanych wybuchĂłw - nie        jest nowy, przeprowadzono juş        bowiem tego typu doĹwiadczenia.        Na nieszczÄĹcie (choÄ byĹo to        oczywiĹcie nieuniknione)        jednoczeĹnie pojawiĹa siÄ idea,        aby wykorzystaÄ ten pomysĹ jako        interesujÄ
cÄ
innowacjÄ w        przyszĹej wojnie jÄ
drowej. MyĹl        ta na tyle gĹÄboko zawĹadnÄĹa        niektĂłrymi ludĹşmi, Ĺźe podpisano        juĹź miÄdzynarodowe umowy,        poparte szczerymi przysiÄgami,        zabraniajÄ
ce uĹźywania broni        jÄ
drowej w sposĂłb zagraĹźajÄ
cy        Ĺrodowisku naturalnemu, na        przykĹad przez skaĹźenie        atmosfery czy teĹź wywoĹanie fali        przypĹywu.          Istnienie tych umĂłw posĹuĹźy,        oczywiĹcie jedynie        przyspieszeniu gorÄ
czkowych prac        nad peĹnym wykorzystaniem        wszelkich moĹźliwoĹci owych        "broni, o ktĂłrych nawet nie        wolno myĹleÄ". ZajmÄ
siÄ tym        zwĹaszcza supermocarstwa.        Wystarczy przypomnieÄ sobie, co        wynikĹo z podpisania sĹynnego        traktatu S$a$l$t, ktĂłry        spowodowaĹ natychmiastowe        zdwojenie wysiĹkĂłw przez        naukowcĂłw obu stron w        poszukiwaniu odpowiednika        "zĹotego Graala", co zaowocowaĹo        rozwojem nowych i coraz bardziej        przeraĹźajÄ
cych ĹrodkĂłw zagĹady        wielkich mas ludzkich.        Podpisanie nic nie znaczÄ
cych        skrawkĂłw papieru nie usunie        przecieĹź cÄtek ze skĂłry        leoparda.          OprĂłcz jednak zastosowaĹ        czysto wojennych pomysĹ ten        moĹźna rĂłwnieĹź wykorzystaÄ w        innych celach. I o tym wĹaĹnie        jest ta ksiÄ
Ĺźka.            RozdziaĹ I                 Ryder otworzyĹ oczy i        niechÄtnie siÄgnÄ
Ĺ po sĹuchawkÄ        telefonu.          - SĹucham?          - MĂłwi porucznik Mahler.        PrzyjeĹźdĹźaj natychmiast. Razem z        synem.          - Co siÄ staĹo?          Porucznik przywiÄ
zywaĹ na ogóŠ       wielkÄ
wagÄ do tego, by        podwĹadni zwracali siÄ do niego        per "sir", ale w przypadku        sierĹźanta Rydera poddaĹ siÄ        wiele lat temu. Ryder rezerwowaĹ        ten sposĂłb zwracania siÄ dla        osĂłb, ktĂłre powaĹźaĹ; ale Ĺźaden z        jego przyjacióŠczy znajomych        nie usĹyszaĹ nigdy tego sĹowa z        jego ust.          - Nie przez telefon - odparĹ        Mahler.          Z drugiej strony linii        sĹuchawka spoczÄĹa na wideĹkach.        Ryder z ociÄ
ganiem podniĂłsĹ siÄ,        wĹoĹźyĹ marynarkÄ i zapiÄ
Ĺ        Ĺrodkowy guzik, by ukryÄ smitha        and wessona, kaliber 38, ktĂłry        tkwiĹ przy lewym boku, w        miejscu, gdzie Ryder kiedyĹ miaĹ        taliÄ. Nadal ociÄ
gajÄ
c siÄ, jak        tylko moĹźe ociÄ
gaÄ siÄ czĹowiek,        ktĂłry skoĹczyĹ wĹaĹnie        dwunastogodzinnÄ
sĹuĹźbÄ,        obrzuciĹ pokĂłj spojrzeniem -        perkalikowe zasĹonki, pokrowce        na fotele - róşne drobiazgi i        wazony peĹne kwiatĂłw - wszystko        to ĹwiadczyĹo o tym, Ĺźe sierĹźant        Ryder nie jest kawalerem. WszedĹ        do kuchni i z Ĺźalem chĹonÄ
c        aromaty pĹynÄ
ce z garnka,        wyĹÄ
czyĹ kuchenkÄ. NastÄpnie        dopisaĹ: "WyszedĹem do miasta" -        na kartce z instrukcjÄ
, kiedy i        przy jakiej temperaturze        powinien przekrÄciÄ odpowiednie        pokrÄtĹo - co byĹo szczytem        umiejÄtnoĹci kulinarnych, jaki        zdoĹaĹ osiÄ
gnÄ
Ä podczas        dwudziestu siedmiu lat        maĹĹźeĹstwa.          SamochĂłd zaparkowany byĹ na        podjeĹşdzie. W czymĹ takim Ĺźaden          szanujÄ
cy siÄ policjant nie        chciaĹby zostaÄ zastrzelony. To,        şe Ryder byĹ wĹaĹnie szanujÄ
cym        siÄ policjantem, nie        pozostawiaĹo Ĺźadnych        wÄ
tpliwoĹci. Ale jako wywiadowca        miaĹby niewielki poĹźytek z        bĹyszczÄ
cej limuzyny ze        Ĺwietlnym napisem "Policja" i        migajÄ
cymi ĹwiatĹami. Jego        samochĂłd - nazwany tak z braku        lepszego okreĹlenia - byĹ starym        i poobijanym peugeotem w rodzaju        tych, jakie uwielbiajÄ
paryĹźanie        o sadystycznych skĹonnoĹciach, z        przyjemnoĹciÄ
obserwujÄ
cy, jak        kierowcy lĹniÄ
cych limuzyn        zwalniajÄ
i zjeĹźdĹźajÄ
na bok za        kaĹźdym razem, gdy we wstecznym        lusterku dostrzegÄ
taki        zabytkowy rydwan.          Cztery bloki od swego domu        Ryder zaparkowaĹ, przeszedĹ po        wyĹoĹźonej pĹytami ĹcieĹźce i        nacisnÄ
Ĺ dzwonek. Drzwi otworzyĹ        mĹody mÄĹźczyzna.          - WkĹadaj mundur, Jeff -        powiedziaĹ Ryder. - WzywajÄ
nas.          - Obu? Po co?          - Zgadnij. Mahler nic nie        chciaĹ powiedzieÄ.          - To przez te seriale        kryminalne, ktĂłre oglÄ
da w        telewizji. JeĹli nie jest siÄ        tajemniczym, to jest siÄ        kompletnym zerem.          Jeff zniknÄ
Ĺ, by dwadzieĹcia        sekund później wrĂłciÄ w        zawiÄ
zanym bez zarzutu krawacie.        DopiÄ
Ĺ mundur.          Ojciec i syn tworzyli        szczegĂłlnie kontrastowÄ
parÄ.        SierĹźant Ryder wyglÄ
daĹ jak        ciÄĹźarĂłwka pamiÄtajÄ
ca lepsze        dni. WymiÄta marynarka i        pozbawione kantu spodnie        sprawiaĹy wraĹźenie, jakby ich        wĹaĹciciel sypiaĹ w ubraniu        przez caĹy tydzieĹ. Ryder mĂłgĹby        rano kupiÄ sobie nowy garnitur,        a juĹź wieczorem handlarz        starzyznÄ
, aby uniknÄ
ÄÂ Â Â Â Â Â Â Â spotkania, przeszedĹby na drugÄ
        stronÄ ulicy na sam jego widok.        MiaĹ gÄste czarne wĹosy i takieĹź          wÄ
sy, a z jego znuĹźonej i        pomarszczonej twarzy patrzyĹy        oczy, ktĂłre w ciÄ
gu Ĺźycia ich        wĹaĹciciela widziaĹy za duĹźo i        nie zdoĹaĹy polubiÄ tego, co        zobaczyĹy.          Jeff Ryder byĹ o parÄ        centymetrĂłw wyĹźszy i o wiele        szczuplejszy. Nieskazitelny        mundur Kalifornijskiej Policji        Drogowej wyglÄ
daĹ na nim, jaby        zostaĹ uszyty na miarÄ przez        znany dom mody. Odziedziczone po        matce jasne wĹosy i niebieskie        oczy rozĹwietlaĹy twarz ĹźywÄ
,        ruchliwÄ
i inteligentnÄ
. Tylko        jasnowidz mĂłgĹby odgadnÄ
Ä, Ĺźe        Jeff jest synem sierĹźanta        Rydera.          Po drodze zamienili tylko dwa        zdania.          - Matka wciÄ
Ĺź jeszcze nie        wrĂłciĹa - powiedziaĹ Jeff. - Czy        ma to jakiĹ zwiÄ
zek z tym        wezwaniem?          - Zgadnij.          Centralny komisariat policji        mieĹciĹ siÄ w obskurnym ceglanym        budynku, ktĂłry od dawna nadawaĹ        siÄ tylko do rozbiĂłrki. WyglÄ
daĹ        tak, jakby zostaĹ specjalnie        zaprojektowany po to, aby        psychicznie zĹamaÄ licznych        zĹoczyĹcĂłw, ktĂłrzy wchodzili lub        byli wciÄ
gani w jego progi.        DyĹźurny, sierĹźant Dickson,        obrzuciĹ ich powaĹźnym        spojrzeniem, ktĂłre zresztÄ
nie        znaczyĹo nic szczegĂłlnego. Sama        bowiem natura peĹnionej przez        niego sĹuĹźby wykluczaĹa wszelkÄ
        skĹonnoĹÄ do niefrasobliwoĹci.        WykonaĹ rÄkÄ
gest peĹen        zniechÄcenia i oznajmiĹ:          - Jego eminencja czeka.          Porucznik Mahler wyglÄ
daĹÂ Â Â Â Â Â Â Â rĂłwnie odpychajÄ
co jak budynek,        w ktĂłrym urzÄdowaĹ. ByĹ wysoki,        miaĹ przyprĂłszone siwiznÄ
        skronie, wÄ
skie wargi niezdolne        do uĹmiechu, cienki, orli nos i        oczy pozbawione wszelkich        emocji. Nikt go nie lubiĹ, bo        zasĹuĹźyĹ sobie na reputacjÄ        sĹuĹźbisty. Ale teĹź nikt nie          şywiĹ do niego nienawiĹci, gdyş        byĹ lojalny i raczej znaĹ siÄ na        swojej robocie. "Raczej" - bo        Mahler nie uginaĹ siÄ pod        nadmiarem rozumu, a swojÄ
obecnÄ
        pozycjÄ osiÄ
gnÄ
Ĺ po czÄĹci        dlatego, Ĺźe stanowiĹ model        bezwzglÄdnego obroĹcy prawa, a        czÄĹciowo dlatego, Ĺźe jego        nieskazitelna uczciwoĹÄ nie        stanowiĹa najmniejszego        zagroĹźenia dla zwierzchnikĂłw.          Teraz, co zdarzaĹo siÄ rzadko,        wydawaĹ siÄ nieswĂłj. Ryder        wyciÄ
gnÄ
Ĺ zmiÄtÄ
paczkÄ swoich        ulubionych gauloise'Ăłw i zapaliĹ        ten zakazany tutaj owoc. Awersja        Mahlera do wina, kobiet, Ĺpiewu        i tytoniu byĹa prawie        patologiczna.          - CoĹ nie gra w San Ruffino?          Mahler przyjrzaĹ mu siÄ        podejrzliwie.          - SkÄ
d wiecie? Kto wam to        powiedziaĹ?          - A wiÄc to prawda. Nikt mi        nic nie mĂłwiĹ. Ĺťaden z nas nie        zĹamaĹ ostatnio prawa. W kaĹźdym        razie nie zrobiĹ tego mĂłj syn.        Co do mnie, to i tak nic nie        pamiÄtam.          - Zadziwiacie mnie, sierĹźancie        - Mahler pozwoliĹ swojej        zgryĹşliwoĹci wziÄ
Ä gĂłrÄ nad        skrÄpowaniem.          - Jak nigdy wzywa nas pan        razem; a parÄ rzeczy nas ĹÄ
czy.        Po pierwsze, jesteĹmy ojcem i        synem, co policji, o ile wiem,        nie interesuje. Po drugie, moja        şona, a matka Jeffa, pracuje w        elektrowni atomowej w San        Ruffino. Nie zdarzyĹ siÄ tam        przecieĹź Ĺźaden wypadek, bo w        parÄ chwil wiedziaĹoby o tym        caĹe miasto. MoĹźe napad?          - Tak - gĹos byĹ niemal        nienawistny.          Nie byĹ zachwycony tym, Ĺźe        przypadĹa mu rola zwiastuna        nieszczÄĹcia, ale teĹź, jak        kaĹźdy, nie lubiĹ, Ĺźeby mĂłwiono        za niego.          - Nic dziwnego! - ton Rydera        byĹ zupenie rzeczowy, a z jego          zachowania Mahler mĂłgĹby        wnioskowaÄ, Ĺźe rozmawiajÄ
o        pogodzie. - SĹuĹźby specjalne w        tej elektrowni sÄ
do niczego.        NapisaĹem raport w tej sprawie,        pamiÄta pan?          - ZostaĹ przekazany        odpowiednim wĹadzom. Ochrona        elektrowni nie jest sprawÄ
        policji. To sprawa I$a$e$a.          MiaĹ na myĹli MiÄdzynarodowÄ
        AgencjÄ Energii Atomowej, ktĂłra        - miÄdzy innymi - powinna        nadzorowaÄ systemy ochronny        zakĹadĂłw atomowych, a zwĹaszcza        zabezpieczenia przed kradzieĹźÄ
        paliwa jÄ
drowego.          - O BoĹźe! - Jeff nie tylko nie        odziedziczyĹ po ojcu aparycji,        ale byĹ rĂłwnieĹź pozbawiony jego        zdolnoĹci absolutnego        opanowania. - IdĹşmy po kolei,        poruczniku. Czy moja matka jest        caĹa i zdrowa?          - Tak przypuszczam. Powiedzmy,        şe nie mam powodĂłw, aby myĹleÄ        inaczej.          - Co, to do diabĹa, ma        znaczyÄ?          Mahler zrobiĹ minÄ, jakby miaĹ        zamiar przywoĹaÄ Jeffa do        porzÄ
dku, lecz sierĹźant Ryder        byĹ szybszy.          - Porwanie?          - Obawiam siÄ, Ĺźe tak.          - Porwana? - zdumiaĹ siÄ Jeff.        - Dlaczego? Jest tylko        sekretarkÄ
dyrektora. Nie ma        zielonego pojÄcia o tym, co siÄ        tam dzieje. Nie ma nawet        klauzuli utajnienia.          - To prawda. Ale proszÄ sobie        przypomnieÄ, Ĺźe zostaĹa        wyznaczona do tej pracy, chociaş        o niÄ
nie prosiĹa. Ĺťony        policjantĂłw powinny byÄ jak Ĺźona        Cezara: ponad wszelkim        podejrzeniem.          - Ale dlaczego porwano wĹaĹnie        jÄ
?          - Porwali, o ile dobrze        rozumiem, nie tylko jÄ
. WziÄli        rĂłwnieĹź póŠtuzina innych osĂłb:        zastÄpcÄ dyrektora, zastÄpcÄ        szefa sĹuĹźby bezpieczeĹstwa          elektrowni, jeszcze jednÄ
        sekretarkÄ, operatora z sali        kontroli... Co waĹźniejsze, nawet        jeĹli wy jesteĹcie innego        zdania, zabrali rĂłwnieĹź dwĂłch        profesorĂłw, ktĂłrzy wĹaĹnie        dzisiaj wizytowali elektrowniÄ.        Obaj sÄ
najwyĹźszej klasy        fachowcami w zakresie fizyki        jÄ
drowej.          - To daje razem piÄciu        specjalistĂłw od fizyki jÄ
drowej,        ktĂłrzy zniknÄli w ciÄ
gu        ostatnich dwĂłch miesiÄcy -        odezwaĹ siÄ Ryder.          - Tak jest. PiÄciu - Mahler        wyglÄ
daĹ wyjÄ
tkowo        nieszczÄĹliwie.          - SkÄ
d oni byli? - spytaĹ        Ryder.          - Z San Diego i chyba z        Uniwersytetu U$c$l$a. Czy to ma        jakieĹ znaczenie?          - Nie wiem. MoĹźe juĹź byÄ za        późno.          - Co to ma znaczyÄ,        sierĹźancie?          - JeĹli majÄ
rodziny, to        powinny siÄ one znaleźĠ       natychmiast pod opiekÄ
policji.          Mahler najwyraĹşniej nie        nadÄ
ĹźaĹ za jego myĹlami.          - JeĹli zostali porwani, to w        okreĹlonym celu, a do tego        potrzebna jest ich wspĂłĹpraca.        Czy nie wspĂłĹpracowaĹby pan o        wiele chÄtniej, gdyby widziaĹ        pan kogoĹ, kto obcÄgami wyrywa        po kolei paznokcie paĹskiej        şonie?          Najprawdopodobniej z powodu        braku Ĺźony myĹl ta nie wpadĹa        wczeĹniej do gĹowy porucznika,        ale teĹź myĹlenie nie byĹo jego        najmocniejszÄ
stronÄ
. Trzeba        jednak przyznaÄ, Ĺźe gdy juş        zrozumiaĹ w czym rzecz, to nie        traciĹ czasu. NastÄpne dwie        minuty spÄdziĹ przy telefonie.          - JedĹşmy tam wreszcie - Jeff        byĹ najwyraĹşniej        zniecierpliwiony, a jego gĹos,        choÄ cichy, byĹ wyraĹşnie        naglÄ
cy.          - Spokojnie! Nie denerwuj siÄ.          Czas poĹpiechu juĹź minÄ
Ĺ. MoĹźe        nadejĹÄ znowu, ale teraz w        niczym nam poĹpiech nie pomoĹźe.          W milczeniu poczekali, aş        Mahler odĹoĹźy sĹuchawkÄ.          - Kto zawiadomiĹ pana o        porwaniu? - spytaĹ Ryder.          - Ferguson. Szef ochrony        elektrowni. MiaĹ wolny dzieĹ,        ale jego dom jest podĹÄ
czony do        systemu alarmowego San Ruffino.        Natychmiast siÄ tam udaĹ.          - Co zrobiĹ? PrzecieĹź on        mieszka piÄÄdziesiÄ
t kilometrĂłw        stÄ
d, w gĂłrach. Tam gdzie diabeĹ        mĂłwi dobranoc. Dlaczego nie        zatelefonowaĹ?          - Bo jego linia zostaĹa        przeciÄta.          - Ale ma przecieĹź w        samochodzie policyjny nadajnik!         - KtĂłrym teĹź siÄ zaopiekowano.        Po drodze do elektrowni sÄ
trzy        budki telefoniczne. Jedna z nich        znajduje siÄ w warsztacie        naprawy samochodĂłw. WĹaĹciciel i        mechanik zostali zamkniÄci w        garaĹźu.          - Ale system ochrony        elektrowni jest poĹÄ
czony        rĂłwnieĹź z paĹskim biurem.          - ByĹ.          - Robota z wewnÄ
trz?          - Ferguson zadzwoniĹ do mnie        dwie minuty po przybyciu do San        Ruffino.          - SÄ
ranni?          - Nie. Ani Ĺladu przemocy.        CaĹy personel zamknÄli w jednym        pokoju.          - Czyli mamy pytanie za milion        dolarĂłw.          - KradzieĹź paliwa nuklearnego?        WedĹug Fergusona trzeba trochÄ        czasu, Ĺźeby to ustaliÄ.          - Jedzie pan tam?          - OczekujÄ goĹci - Mahler nie        wyglÄ
daĹ na zbyt        uszczÄĹliwionego.          - ZaĹoĹźyĹbym siÄ, Ĺźe tak        bÄdzie. Kto tam jest.          - Parker i Davidson.          - Chcemy siÄ do nich        przyĹÄ
czyÄ.          Mahler zawahaĹ siÄ, a po          chwili zapytaĹ wymijajÄ
co:          - Spodziewacie siÄ odkryÄ coĹ,        czego oni nie zauwaĹźÄ
? To        znakomici fachowcy. Sami to        mĂłwiliĹcie.          - Cztery pary oczu widzÄ
        wiÄcej niĹź dwie. No i chodzi tu        o mojÄ
ĹźonÄ, a matkÄ Jeffa.        Lepiej wiÄc niĹź oni wiemy, jak        mogĹa siÄ zachowaÄ w takiej        sytuacji. MoĹźe uda nam siÄ        dostrzec coĹ, co mogĹo ujĹÄ        uwagi Parkera i Davidsona.          Mahler podparĹ rÄkoma brodÄ i        wpatrywaĹ siÄ ponuro w stĂłĹ.        IstniaĹy duĹźe szanse, Ĺźe        jakÄ
kolwiek decyzjÄ podejmie,        zdaniem jego zwierzchnikĂłw        bÄdzie do decyzja niewĹaĹciwa.        WybraĹ wiÄc kompromis, nie        mĂłwiÄ
c nic. Ryder skinÄ
Ĺ gĹowÄ
i        wraz z Jeffem opuĹcili pokĂłj.             *     *      *         WieczĂłr byĹ piÄkny, cichy i        bezwietrzny. Kiedy Ryder i jego        syn przekraczali bramÄ        elektrowni San Ruffino,        zachodzÄ
ce sĹoĹce kreĹliĹo        matowozĹoty szlak na horyzoncie        ponad Pacyfikiem. ElektrowniÄ        zbudowano nad samÄ
zatokÄ
San        Ruffino, gdyĹź jak wszystkie        siĹownie atomowe potrzebowaĹa        ogromnych iloĹci wody, okoĹo        czterech milionĂłw litrĂłw na        minutÄ, aby utrzymaÄ rdzeĹ        reaktora w optymalnej        temperaturze. Ĺťadna miejska sieÄ        nie byĹaby w stanie zapewniÄ        takich iloĹci wody.          Dwa reaktory byĹy pokryte        masywnymi, ĹnieĹźnobiaĹymi        kopuĹami, piÄknymi w swej        prostocie, a zarazem groĹşnymi i        ponurymi, jeĹli ktoĹ pragnÄ
Ĺ je        za takie uwaĹźaÄ. Z pewnoĹciÄ
        byĹy imponujÄ
ce. KaĹźda miaĹa        wysokoĹÄ        dwudziestopiÄciopiÄtrowego        wieĹźowca, ĹrednicÄ okoĹo        piÄÄdziesiÄciu metrĂłw i metrowej        gruboĹci Ĺciany z betonu        zbrojonego najwiÄkszymi prÄtami        zbrojeniowymi produkowanymi w        U$s$a. MiÄdzy tymi budowlami -          zawierajÄ
cymi rĂłwnieĹź cztery        generatory parowe wytwarzajÄ
ce        energiÄ elektrycznÄ
- staĹÂ Â Â Â Â Â Â Â przysadzisty budynek, mieszczÄ
cy        turbogeneratory, skraplacze i        odsalacze.          Od strony plaĹźy staĹa        szeĹciopiÄtrowa budowla, zwana,        nie wiadomo dlaczego, budynkiem        pomocniczym, dĹuga na        osiemdziesiÄ
t metrĂłw, mieszczÄ
ca        sterowniÄ obu reaktorĂłw, centrum        kontrolno_pomiarowe oraz bardzo        skomplikowany system kontrolny,        zapewniajÄ
cy bezpieczeĹstwo        elektrowni i ochronÄ okolicznej        ludnoĹci przed skutkami jej        pracy.          Do budynku, z obu jego stron,        przylegaĹy dwa mniejsze        skrzydĹa. Ich funkcja byĹa        rĂłwnie waĹźna i delikatna jak        praca samych reaktorĂłw. MieĹciĹy        siÄ tam magazyny paliwa        rozszczepialnego. Do zbudowania        elektrowni trzeba byĹo zuĹźyÄ        prawie milion metrĂłw        szeĹciennych betonu i prawie        piÄÄdziesiÄ
t tysiÄcy ton stali.        Godny uwagi byĹ fakt, Ĺźe caĹy        ten skomplikowany system        obsĹugiwaĹo zaledwie osiem osĂłb,        gĹĂłwnie pracownicy ochrony.          DwadzieĹcia metrĂłw przed bramÄ
        wjazdowÄ
Ryder zostaĹ zatrzymany        przez umundurowanego wartownika        uzbrojonego w pistolet        maszynowy. Wartownik nie byĹ        zbyt groĹşny, gdyĹź nawet nie        zsunÄ
Ĺ z plecĂłw swojej broni.        Ryder wychyliĹ gĹowÄ przez okno.          - Co to? DzieĹ otwarty dla        wszystkich? WstÄp bezpĹatny dla        kaĹźdego?          - Aaa, sierĹźant Ryder! - niski        mÄĹźczyzna, mĂłwiÄ
cy z wyraĹşnym        irlandzkim akcentem, prĂłbowaĹ        siÄ uĹmiechnÄ
Ä, ale wyszedĹ mu        tylko przykry grymas. - TrochÄ        za późno na zamykanie drzwi do        stajni. Konie wybiegĹy. Poza tym        czekamy na przedstawicieli        prawa. I to w iloĹciach        hurtowych.          - KtĂłrzy bÄdÄ
zadawaÄ aĹź do          znudzenia te same gĹupie        pytania, jak ja zacznÄ czyniÄ za        chwilÄ. Rozchmurz siÄ, Johnny.        DopilnujÄ, Ĺźeby nie zapudĹowali        ciÄ za zdradÄ stanu. MiaĹeĹ        wtedy sĹuĹźbÄ?          - Chyba za jakieĹ grzechy.        Przykro mi z powodu pana Ĺźony. -        Ryder skinÄ
Ĺ gĹowÄ
. - WspĂłĹczujÄ        panu, ale pan niech mi nie        wspĂłĹczuje. ZĹamaĹem przepisy.        JeĹźeli istnieje gdzieĹ w pobliĹźu        odpowiednie drzewo, to powinno        siÄ mnie na nim powiesiÄ. Nie        powinienem wyĹaziÄ ze swojego        pudeĹka.          - Dlaczego? - spytaĹ Jeff.          - Widzicie to szkĹo? Nawet        Bank AmerykaĹski nie ma takiego.        MoĹźe pocisk z magnum 44 daĹby        sobie z nim radÄ, choÄ w to        wÄ
tpiÄ. - Mam u siebie mikrofon        i gĹoĹnik, pod rÄkÄ
przycisk        alarmowy, a pod nogÄ
pedaĹ,        ktĂłrym mogÄ
zdetonowaÄ piÄÄÂ Â Â Â Â Â Â Â kilogramĂłw gelenitu, powodujÄ
c        taki wybuch, Ĺźe nawet czoĹg by        siÄ zniechÄciĹ. Mina jest        zakopana pod asfaltem w miejscu,        w ktĂłrym zatrzymujÄ
siÄÂ Â Â Â Â Â Â Â wyjeĹźdĹźajÄ
ce pojazdy. Ale stary        baĹwan Mc$cafferty musiaĹ        otworzyÄ drzwi i wyjĹÄ na        zewnÄ
trz.          - Dlaczego?          - Nie ma gorszego idioty niş        stary idiota - oto dlaczego.        SpodziewaliĹmy siÄ wĹaĹnie o tej        porze furgonetki. ZnalazĹem na        biurku notatkÄ, w ktĂłrej byĹo to        napisane. Furgonetki do        transportu paliwa nuklearnego,        ktĂłra miaĹa przyjechaÄ z San        Diego. Ten sam kolor, ta sama        tablica rejestracyjna, taki sam        straĹźnik, te same mundury.          - KrĂłtko mĂłwiÄ
c, ta sama        furgonetka. Porwana. Ale skoro        zadali juĹź sobie trud, Ĺźeby niÄ
        zawĹadnÄ
Ä, dlaczego nie        zaczekali, aĹź bÄdzie peĹna?          - Przyjechali tu nie tylko po        paliwo.          - No tak! PoznaĹeĹ kierowcÄ?          - Nie. Ale przepustkÄ miaĹ w          porzÄ
dku i fotografiÄ w        przepustce teĹź.          - PoznaĹbyĹ go?          Mc$cafferty zmarszczyĹ brwi jak        czĹowiek, ktĂłry podejmuje wielki        wysiĹek umysĹowy.          - Na pewno bym rozpoznaĹ tÄ        cholernÄ
czarnÄ
brodÄ i takie        same wÄ
sy, teraz leĹźÄ
ce na        Ĺmietniku. Nie zdÄ
ĹźyĹem nawet        zauwaĹźyÄ, kto jest gĹĂłwnym        macherem, ledwie rzuciĹem okiem,        a boczne drzwi otworzyĹy siÄ i        juĹź byli na dole. Nawet nie        wiem, ilu ich byĹo. Wszyscy        mieli maski z czarnych poĹczoch.        Nic wiÄcej nie widziaĹem. ByĹem        zbyt zajÄty patrzeniem na to, co        przytargali ze sobÄ
: pistolety,        obrzynki, a jeden miaĹ nawet        bazookÄ.          - BazookÄ?          - Zapewne po to, by wysadziÄ w        powietrze pancerne drzwi z        elektronicznym zamkiem.          - Tak przypuszczam, ale nie        padĹ ani jeden strzaĹ - od        poczÄ
tku do koĹca. To byli        zawodowcy. Dobrze wiedzieli, co        robiÄ, dokÄ
d pĂłjĹÄ, na co        uwaĹźaÄ. ZaĹadowali mnie do        Ĺrodka i zwiÄ
zali, zanim        zdÄ
ĹźyĹem zamknÄ
Ä usta.          - MusiaĹ to byÄ dla ciebie        niezĹy szok - stwierdziĹ Ryder.        - A potem?          - Jeden z nich wszedĹ do mojej        budki. Ĺajdak miaĹ irlandzki        akcent. PrzysiÄ
gĹbym, Ĺźe sĹyszÄ        wĹasny gĹos. PodniĂłsĹ sĹuchawkÄ        i wywoĹaĹ Carltona - to numer        dwa w ochronie - Ferguson miaĹ        dzisiaj wolne. PowiedziaĹ, Ĺźe        ciÄĹźarĂłwka juĹź jest i poprosiĹ o        pozwolenie otwarcia bramy.        NacisnÄ
Ĺ guzik, poczekaĹ, aş        furgonetka przejedzie i zamknÄ
Ĺ        bramÄ. Sam wlazĹ przez furtkÄ i        wsiadĹ do furgonetki, ktĂłra        czekaĹa na niego.          - I to wszystko?           - Wszystko, co wiem. ByĹem z        nimi caĹy czas - nie miaĹem        zresztÄ
innego wyboru - do koĹca        caĹej imprezy. Potem zamknÄli          mnie razem z pozostaĹymi.          - Gdzie jest Ferguson?          - W pĂłĹnocnym skrzydle.          - Pewnie sprawdza, czego mu        brakuje. Powiedz mu, Ĺźe        przyjechaĹem.          Mc$cafferty wszedĹ do budki,        powiedziaĹ coĹ krĂłtko przez        telefon i po chwili ukazaĹ siÄ        znowu.          - W porzÄ
dku.          - Nie byĹo Ĺźadnych komentarzy?          - Zabawne pytanie. PowiedziaĹ:        "BoĹźe, jakbyĹmy mieli jeszcze        maĹo kĹopotĂłw".          Ryder uĹmiechnÄ
Ĺ siÄ blado i        odjechaĹ.              *     *     *         Ferguson, szef ochrony        elektrowni, przyjÄ
Ĺ ich w swym        biurze uprzejmie, ale bez cienia        entuzjazmu. Wiele miesiÄcy        upĹynÄĹo od chwili, gdy        przeczytaĹ cierpki raport Rydera        dotyczÄ
cy ochrony w San Ruffino,        ale Ferguson miaĹ dobrÄ
pamiÄÄ.        Fakt, Ĺźe Ăłw raport byĹ w        najwyĹźszym stopniu precyzyjny i        şe on sam, Ferguson, nie miaĹ        ani odpowiedniej wĹadzy, ani        funduszĂłw, Ĺźeby speĹniÄ        zalecenia Rydera, nie miaĹ dla        niego Ĺźadnego znaczenia. ByĹ to        niski, dobrze zbudowany        mÄĹźczyzna o czynnych oczach i        chronicznie zatroskanej twarzy.        OdĹoĹźyĹ sĹuchawkÄ telefonu i        nawet nie prĂłbowaĹ podnieĹÄ siÄ        zza biurka.          - PrzyszedĹ pan, sierĹźancie,        şeby sporzÄ
dziÄ kolejny raport?        - staraĹ siÄ byÄ zgryĹşliwy, ale        w jego gĹosie brzmiaĹa tylko        niepewnoĹÄ. - ZnĂłw przysporzyÄ        mi kĹopotĂłw?          - Ani mi to w gĹowie - odparĹ        Ĺagodnie Ryder. - JeĹli paĹscy        zaĹlepieni zwierzchnicy widzÄ
        Ĺwiat przez róşowe okulary i        odmawiajÄ
panu niezbÄdnej        pomocy, to ich wina, a nie pana.          - Ach tak?! - w gĹosie        brzmiaĹo zaskoczenie, ale twarzy        Fergusona nie opuszczaĹa        nieufnoĹÄ.            - Panie Ferguson, tÄ
sprawÄ
        jesteĹmy zainteresowani        osobiĹcie - odezwaĹ siÄ Jeff.          - Jest pan synem sierĹźanta? -        Jeff skinÄ
Ĺ potakujÄ
co gĹowÄ
. -        Przykro mi z powodu paĹskiej        matki, choÄ to chyba niewiele        panu pomoĹźe.          - ZnajdowaĹ siÄ pan wtedy        prawie piÄÄdziesiÄ
t kilometrĂłw        stÄ
d. Nic pan nie mĂłgĹ poradziÄ        - stwierdziĹ uprzejmie Ryder.          Jeff spojrzaĹ na ojca z obawÄ
.        WiedziaĹ, Ĺźe uprzejmy Ryder jest        potencjalnie najgroĹşniejszy, ale        wydawaĹo mu siÄ, Ĺźe tym razem        nie ma powodĂłw do niepokoju.          - SpodziewaĹem siÄ zastaÄ pana        w skarbcu przy liczeniu Ĺupu,        ktĂłry zagarnÄli nasi        przyjaciele.          - To do mnie nie naleĹźy. Nigdy        nie zbliĹźam siÄ do tych        cholernych magazynĂłw, chyba Ĺźe        sprawdzam system alarmowy. Nie        wiem nawet, co tam trzymajÄ
.        Zajmuje siÄ tym sam dyrektor i        jego asystenci.          - MoĹźna siÄ z nim zobaczyÄ?          - Po co? DwĂłch waszych ludzi,        nie pamiÄtam ich nazwisk...          - Parker i Davidson.          - MoĹźliwe. JuĹź z nim        rozmawiali.          - No wĹaĹnie. Wtedy teĹź liczyĹ        straty?          Ferguson wyciÄ
gnÄ
Ĺ rÄkÄ w        stronÄ telefonu. PorozmawiaĹ        peĹnym szacunku gĹosem z kimĹ po        drugiej stronie linii, a potem        zwracajÄ
c siÄ do Rydera        powiedziaĹ:          - WĹaĹnie koĹczy. MĂłwi, Ĺźe za        chwilÄ tu bÄdzie.          - DziÄkujÄ. Czy napad mĂłgĹ byÄ        zorganizowany przez kogoĹ stÄ
d?          - StÄ
d? SÄ
dzi pan, Ĺźe mĂłgĹby        byÄ w to zamieszany ktoĹ z moich        ludzi...? - Ferguson obrzuciĹ        Rydera podejrzliwym        spojrzeniem. W czasie napadu        znajdowaĹ siÄ w odlegĹoĹci        piÄÄdziesiÄciu kilometrĂłw od        elektrowni; mĂłgĹ wiÄc uwaĹźaÄ, Ĺźe        sam jest poza wszelkimi          podejrzeniami. ChociaĹź rĂłwnie        dobrze, gdyby byĹ w to        zamieszany, to w momencie        wĹamania z pewnoĹciÄ
powinien        byÄ piÄÄdziesiÄ
t kilometrĂłw        stÄ
d. - Nie rozumiem. DziesiÄciu        dobrze uzbrojonych ludzi nie        potrzebuje Ĺźadnej pomocy z        wewnÄ
trz!          - Jak wiÄc mogli przejĹÄ przez        drzwi zamykane systemem        elektronicznym i przemknÄ
Ä siÄ        niezauwaĹźalnie obok fotokomĂłrek?          Ferguson westchnÄ
Ĺ. PoczuĹ siÄ        pewniej.          - SpodziewaliĹmy siÄ        ciÄĹźarĂłwki, ktĂłra miaĹa zabraÄ        paliwo. PrzyjechaĹa o ustalonej        godzinie. StraĹźnik zawiadomiĹ        Carltona o jej przybyciu i        Carlton wyĹÄ
czyĹ wszystkie        urzÄ
dzenia blokujÄ
ce drzwi.          - Powiedzmy. Ale jakim cudem        nie pogubili siÄ wĹrĂłd tych        korytarzy? To prawdziwy        labirynt.         - Nic Ĺatwiejszego - Ferguson        poczuĹ siÄ jeszcze pewniejszy. -        MyĹlaĹem, Ĺźe pan o tym wie.          - CzĹowiek uczy siÄ przez caĹe        şycie. Niech mi pan to wyjaĹni.          - Aby zapoznaÄ siÄ z planem        pierwszej lepszej elektrowni        atomowej, nie ma najmniejszej        potrzeby przekupywania ktĂłregoĹ        z jej pracownikĂłw. Nie ma nawet        potrzeby wkradania siÄ na teren        zakĹadu w faĹszywym mundurze czy        kombinowania faĹszywych odznak,        nie mĂłwiÄ
c o uĹźywaniu siĹy. Nie        trzeba nawet zbliĹźaÄ siÄ do        elektrowni, by poznaÄ szczegĂłĹy        jej poĹoĹźenia, dokĹadne        umiejscowienie zapasĂłw uranu i        plutonu, a takĹźe dokĹadny czas        dostarczania i odbierania        ĹadunkĂłw paliwa nuklearnego. ...
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|