[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
                                                 Alistair Mac$lean                                              Cyrk                         PrzeĹoĹźyli J. T. Mirkowicz       i Blanka Kuczborska                                                                          RozdziaĹ pierwszy           - Fawcett, ty farbowany lisie!        - zawoĹaĹ Pilgrim. - GdybyĹ byĹ        prawdziwym puĹkownikiem, za to        przebranie naleĹźaĹby ci siÄ awans na        generaĹa. Wspaniale, mĂłj drogi.        Wspaniale!         Pilgrim byĹ prawnukiem        angielskiego para, i to w kaĹźdym        calu. Wymuskany ubiĂłr i nieco        afektowany styl mowy sprawiaĹy,        şe wszyscy mimo woli wypatrywali        u niego monokla i krawatu        ekskluzywnej szkoĹy Eton. Jego        nienagannie skrojone garnitury        pochodziĹy z Savile Row,        koszule z domu Turnbull and        Asser, a ukochanÄ
parÄ        dubeltĂłwek kupiĹ oczywiĹcie w        firmie rusznikarskiej Purdeys na        West End, pĹacÄ
c bez zmruĹźenia        oka cztery tysiÄ
ce dolarĂłw.        Jedynym odstÄpstwem byĹy buty;        rÄcznej roboty, ale szyte w        Rzymie. Pilgrim byĹby znakomitym        odtwĂłrcÄ
Sherlocka Holmesa;        kaĹźdy dobry reĹźyser powierzyĹby        mu tÄ rolÄ z peĹnym        przekonaniem, i to rezygnujÄ
c ze          zdjÄÄ prĂłbnych.         Fawcett nie zareagowaĹ ani na        pochwaĹy, ani na dyskretnÄ
        ĹwietnoĹÄ ubioru czĹowieka,        ktĂłrego miaĹ przed sobÄ
. Jego        twarz rzadko zdradzaĹa        jakiekolwiek emocje - moĹźe        dlatego, Ĺźe byĹa pulchna,        pozbawiona zmarszczek i rĂłwnie        okrÄ
gĹa jak tarcza ksiÄĹźyca.        WyglÄ
daĹ jak pÄ
czek w maĹle, w        dodatku ciut gĹupawy; dziesiÄ
tki        przestÄpcĂłw marniejÄ
cych za        kratami federalnych wiÄzieĹ        czÄsto skarĹźyĹy siÄ ze        zrozumiaĹÄ
goryczÄ
, Ĺźe wyglÄ
d        Fawcetta jest tak perfidnie        zwodniczy, iĹź wrÄcz niemoralny.         Spojrzenie niewielkich oczek        wyzierajÄ
cych spoĹrĂłd faĹd        tĹuszczu przewÄdrowaĹo po pĂłĹkach        wypeĹnionych oprawnymi w skĂłrÄ        tomami i spoczÄĹo na kominku, w        ktĂłrym pĹonÄĹy sosnowe szczapy.          - Szkoda, Ĺźe w CIA awanse ani        nie nastÄpujÄ
tak szybko, ani        nie sÄ
tak spektakularne -Â Â Â Â Â Â Â Â powiedziaĹ, wzdychajÄ
c smutno.         - Cóş ci tak spieszno, mĂłj        chĹopcze? - Pilgrim byĹ co        najmniej piÄÄ lat mĹodszy od        Fawcetta. - PamiÄtaj, Ĺźe w        naszym zawodzie awans oznacza        wskakiwanie w buty umarlaka.         SpojrzaĹ przelotnie, choÄ z        wyraĹşnÄ
satysfakcjÄ
na swoje        wĹoskie pantofle, po czym        przeniĂłsĹ wzrok na dumnÄ
        kolekcjÄ baretek zdobiÄ
cych        pierĹ Fawcetta.         - WidzÄ, Ĺźe nie ĹźaĹowaĹeĹ        sobie najwyĹźszych odznaczeĹ -        stwierdziĹ.         - UZnaĹem, Ĺźe pasujÄ
do        stworzonej przeze mnie postaci.         - Rozumiem. A ten twĂłj        fenomen, Bruno. Jak na niego        wpadĹeĹ?         - Nie ja: Smithers. OdkryĹ go,        kiedy byĹem w Europie. Smithers        to wielki amator cyrku.         - Rozumiem. - Pilgrim        najwyraĹşniej lubiĹ to sĹowo. -        Bruno. Naturalnie ma jakieĹ        nazwisko?            - Wildermann. Ale nigdy go nie        uĹźywa; ani w Ĺźyciu zawodowym,        ani prywatnym.         - Dlaczego?         - Nie wiem. Nie znam        czĹowieka. Ale wÄ
tpiÄ, Ĺźeby        Smithers go o to pytaĹ. Czy        Pele, Callas albo Liberace        potrzebujÄ
siÄ przedstawiaÄ z        imienia i nazwiska?         - Stawiasz go w jednym rzÄdzie        z nimi?         - Mam powaĹźne wÄ
tpliwoĹci, czy        ktokolwiek ze Ĺwiata cyrku        zdecydowaĹby siÄ postawiÄ ich w        jednym rzÄdzie z nim.         Pilgrim wziÄ
Ĺ do rÄki kilka        kartek.         - Zna jÄzyk jak tubylec.         - Jest tubylcem.         - Reklamowany jako najlepszy        na Ĺwiecie ekwilibrysta. -        Pilgrim nie dawaĹ siÄ zbiÄ Ĺatwo        z tropu. - ChĹopiec na lotnym        trapezie, coĹ w tym stylu?         - Tak. Ale przede wszystkim        jest linoskoczkiem.         - Najlepszym na Ĺwiecie?         - Wszyscy w branĹźy ĹźywiÄ
tÄ        opiniÄ.         - Oby siÄ nie mylili, jeĹli        nasze informacje o Krau        pokrywajÄ
siÄ z prawdÄ
. WidzÄ,        şe uwaĹźa siÄ teĹź za mistrza w        karate i judo.         - Wcale siÄ nie uwaĹźa. To ja,        a raczej Smithers uwaĹźa go za        mistrza, a jak ci wiadomo,        Smithers jest ekspertem w tych        sprawach. ObserwowaĹ go dziĹ        rano, kiedy Bruno ÄwiczyĹ w        klubie Samuraj. Tamtejszy trener        jest posiadaczem czarnego pasa;        w judo to najwyĹźszy stopieĹ        wtajemniczenia. KIedy skoĹczyli,        trener zmyĹ siÄ z maty jak ktoĹ,        kto ma ochotÄ od rÄki zĹoĹźyÄ        wymĂłwienie. Wprawdzie Smithers        przyznaje, Ĺźe nie widziaĹ Bruna        walczÄ
cego z Ĺźadnym karatekÄ
,        ale twierdzi, Ĺźe nie chciaĹby        byÄ Ĺwiadkiem kolejnej jatki.         - WedĹug tych akt, Bruno jest        rĂłwnieĹź magiem. - Pilgrim splĂłtĹ        rÄce z minÄ
Sherlocka HOlmesa. -          Dzielny Bruno. Ale co to        wĹaĹciwie znaczy?         - W jego wypadku chodzi o        zjawiska z zakresu        parapsychologii.         Pilgrim z trudem opanowaĹ        grymas.         - PosĹuguje siÄ        parapsychologiÄ
, Ĺźeby nie spaĹÄ        z liny?         - TeĹź. Ale nie w tym rzecz.        Niemal kaĹźdy artysta cyrkowy        oprĂłcz swojej specjalnoĹci ma        jakieĹ dodatkowe zajÄcia.        NiektĂłrzy pracujÄ
po prostu jako        siĹa robocza - ktoĹ musi        przenosiÄ gĂłry ekwipunku i        sprzÄtĂłw. Inni, miÄdzy innymi        Bruno, majÄ
dodatkowe wystÄpy.        Obok, na placu, znajduje siÄ coĹ        w rodzaju lunaparku, gdzie        przybywajÄ
cy do cyrku widzowie        mogÄ
pozbyÄ siÄ drobnych. Bruno        wystÄpuje tam w niewielkim        teatrzyku, takiej skĹadanej        budzie. Czyta myĹli, mĂłwi ci        imiÄ twojego dziadka, podaje        numery banknotĂłw, jakie masz w        kieszeniach, albo zgaduje co        ktoĹ napisaĹ lub narysowaĹ na        kartce schowanej w zalakowanej        kopercie. I tak dalej.         - Nic nowego. Takie sztuczki        umie robiÄ pierwszy lepszy        magik, byleby tylko miaĹ kilku        umĂłwionych goĹci na widowni.         - MOĹźliwe, choÄ podobno Bruno        potrafi wykonywaÄ róşne rzeczy,        ktĂłre nie majÄ
racjonalnego        wytĹumaczenia, i ktĂłrych Ĺźaden        magik nie jest w stanie        powtĂłrzyÄ. Ale to, co interesuje        nas najbardziej, to fakt, Ĺźe        posiada idealnie fotograficznÄ
        pamiÄÄ. Wystarczy, Ĺźe kilka        sekund popatrzy na rozĹoĹźonÄ
        gazetÄ, a bÄdzie znaĹ kaĹźde        sĹowo i jego dokĹadne poĹoĹźenie.        JeĹli spytasz go, na przykĹad, o        trzecie sĹowo w trzecim wierszu        trzeciej szpalty po prawej        stronie, a on ci powie        "kongres", moĹźesz daÄ sobie rÄkÄ        uciÄ
Ä, Ĺźe tym sĹowem jest        "kongres". Co wiÄcej, potrafi to          robiÄ z tekstem napisanym w        dowolnym jÄZyku - sam nie musi        go rozumieÄ.         - MUszÄ to zobaczyÄ. ZresztÄ
,        jeĹli jest tak dobry jak mĂłwisz,        dlaczego nie wystÄpuje wyĹÄ
cznie        na scenie? PrzecieĹź mĂłgĹby zbiÄ        fortunÄ jako magik i nie        musiaĹby naraĹźaÄ Ĺźycia ĹmigajÄ
c        pod chmurami.         - Nie wiem. ChoÄ z tego co        mĂłwiĹ Smithers wynika, Ĺźe za te        akrobacje teĹź niezgorzej mu        pĹacÄ
. Jest gwiazdÄ
numer jeden        w najlepszym cyrku na Ĺwiecie.        Ale domyĹlam siÄ, Ĺźe to nie jest        jedyny powĂłd. KIeruje        trzyosobowÄ
trupÄ
akrobatĂłw        zwanÄ
OrĹy CiemnoĹci; bez niego        pozostali nie daliby sobie rady.        Nie majÄ
wĹaĹciwoĹci        parapsychologicznych.         - Hm. W interesujÄ
cej nas        sprawie nie ma miejsca na        przesadne sentymenty i nadmiar        lojalnoĹci.         - Zgadzam siÄ co do        sentymentĂłw. Ale co do        lojalnoĹci, to cecha, na ktĂłrej        powinno nam zaleĹźeÄ. ZwĹaszcza,        gdy chodzi o lojalnoĹÄ wobec        nas. ChoÄ ta bynajmniej nie        wyklucza lojalnoĹci wobec braci.        MĹodszych braci.         - Rodzinna trupa?         - MyĹlaĹem, Ĺźe wiesz.         Pilgrim potrzÄ
snÄ
Ĺ gĹowÄ
.         - OrĹy CiemnoĹci, powiadasz?         - WedĹug Smithersa ta nazwa        idealnie do nich pasuje.        Wystarczy zobaczyÄ ich numer.        MOĹźe nie wzbijajÄ
siÄ hen w        niebo i nie ĹmigajÄ
pod chmurami        jak to ujÄ
ĹeĹ przed chwilÄ
, ale        teĹź i nie czĹapiÄ
po ziemi.        KIedy trapez siÄ dobrze        rozhuĹta, znajdujÄ
siÄ        dwadzieĹcia piÄÄ metrĂłw nad        arenÄ
. Czy spada siÄ z        dwudziestu piÄciu metrĂłw, czy z        dwustu piÄÄdziesiÄciu, szanse        skrÄcenia karku i poĹamania        dwustu iluĹ koĹci, z ktĂłrych        skĹada siÄ ludzki szkielet, sÄ
        mniej wiÄcej takie same.          ZwĹaszcza jeĹli ma siÄ zawiÄ
zane        oczy i siÄ nie wie, gdzie gĂłra,        a gdzie dĂłĹ.         - Chcesz powiedzieÄ?         - MajÄ
na rÄkach, czarne,        jedwabne rÄkawiczki. LUdziom        wydaje siÄ, Ĺźe kryjÄ
siÄ w nich        jakieĹ elektroniczne czujniki,        ktĂłre pomagajÄ
braciom odgadnÄ
Ä,        gdzie jest ktĂłry trapez, kiedy        kozioĹkujÄ
miÄdzy nimi w        powietrzu. MoĹźe jakieĹ druty czy        pĹytki, naĹadowane ujemnie i        dodatnio. Nic podobnego. NoszÄ
        te rÄkawiczki wyĹÄ
cznie dla        lepszej przyczepnoĹci. Nie majÄ
        şadnego elektronicznego systemu        wspomagania, a opaski,        ktĂłrymi przewiÄ
zujÄ
oczy, sÄ
        caĹkowicie nieprzejrzyste. Nigdy        jednak nie zdarzyĹo im siÄ        chybiÄ, czego najlepszym dowodem        jest to, Ĺźe wciÄ
Ĺź sÄ
w        komplecie. Najmniejszy bĹÄ
d, a        byĹoby o jednego OrĹa mniej.        PolegajÄ
na jakiejĹ formie        postrzegania pozazmysĹowego,        cokolwiek to znaczy. Tylko Bruno        ma ten dar; dlatego on Ĺapie        braci.         - MuszÄ to zobaczyÄ na wĹasne        oczy. WystÄp maga rĂłwnieĹź.         - Nic prostszego. WstÄ
pimy do        jego budy przed spektaklem. -        Fawcett spojrzaĹ na zegarek. -        WĹaĹciwie moĹźemy juĹź ruszaÄ. Czy        pan Wrinfield spodziewa siÄ nas?         Pilgrim bez sĹowa skinÄ
ĹÂ Â Â Â Â Â Â Â gĹowÄ
.         Jeden z kÄ
cikĂłw ust Fawcetta        drgnÄ
Ĺ lekko, co mogĹo        znamionowaÄ uĹmiech.         - Co z tobÄ
, JOhn? - spytaĹ. -        KaĹźdy, kto idzie do cyrku,        cieszy siÄ jak dziecko. A ty        jakoĹ nie masz najszczÄĹliwszej        miny.         - Dziwisz siÄ? W tym cyrku        pracujÄ
ludzie dwudziestu piÄciu        narodowoĹci. Co najmniej jedna        trzecia pochodzi z Europy        Wschodniej. SkÄ
d mogÄ wiedzieÄ,        czy nie natknÄ siÄ na kogoĹ, kto        ma powody mnie nie lubiÄ? I kto        nosi w kieszeni moje zdjÄcie? Co          drugi z nich moĹźe mieÄ mojÄ
        fotografiÄ!         - Taka jest cena sĹawy.        PowinieneĹ siÄ chyba przebraÄ. -        Fawcett z satysfakcjÄ
popatrzyĹ        na wĹasny mundur. - MOĹźe za        podpuĹkownika?         Ruszyli do centrum Waszyngtonu        sĹuĹźbowym wozem bez oznakowaĹ.        Pilgrim i Fawcett siedzieli z        tyĹu, a z przodu kierowca i        trzeci pasaĹźer, czĹowiek nijaki,        nie rzucajÄ
cy siÄ w oczy,        Ĺysawy, w przeciwdeszczowym        pĹaszczu, o twarzy tak        przeciÄtnej, Ĺźe nikt nie byĹ w        stanie jej zapamiÄtaÄ.         - PamiÄtajcie, Masters -        zwrĂłciĹ siÄ do niego Pilgrim -        şe musicie pierwsi wskoczyÄ na        scenÄ.         - PamiÄtam, proszÄ pana.         - WybraliĹcie sobie sĹowo?         - Tak. "Kanada".         ZapadĹ juĹź zmierzch; w oddali,        poprzez mĹźawkÄ, dostrzegli        ogromnÄ
, owalnÄ
budowlÄ z wysokÄ
        kopuĹÄ
na szczycie, ozdobionÄ
        setkami kolorowych ĹwiateĹ,        ktĂłre zapalaĹy siÄ i gasĹy na        przemian. Fawcett wydaĹ        polecenie kierowcy. SamochĂłd        zatrzymaĹ siÄ; Masters wysiadĹ        bez sĹowa, i ze zwiniÄtÄ
gazetÄ
        w dĹoni, wtopiĹ siÄ w tĹum        gromadzÄ
cy siÄ przed cyrkiem.        MiaĹ dar do wtapiania siÄ w        tĹumy. SamochĂłd znĂłw ruszyĹ i        stanÄ
Ĺ dopiero przy samym        wejĹciu do budowli. Pilgrim i        Fawcett wysiedli i weszli do        Ĺrodka.         Szeroki korytarz prowadziĹ        wprost do gĹĂłwnego wejĹcia na        widowniÄ. Lata cyrkowych        namiotĂłw minÄĹy bezpowrotnie,        przynajmniej w wypadku duĹźych        cyrkĂłw. WystÄpy odbywaĹy siÄ        wyĹÄ
cznie w specjalnych        budowlach albo w ogromnych        halach mieszczÄ
cych dziesiÄÄ        tysiÄcy widzĂłw, czÄsto i wiÄcej;        cyrki takie jak ten, ktĂłrego        wystÄp miaĹ siÄ wkrĂłtce        rozpoczÄ
Ä, musiaĹy sprzedawaÄ co          najmniej siedem tysiÄcy biletĂłw        na kaĹźdy spektakl, Ĺźeby nie        ponieĹÄ strat.         Na prawo od wejĹcia moĹźna byĹo        dojrzeÄ kulisy cyrku: lwy i        tygrysy prychajÄ
ce w klatkach,        spÄtane sĹonie kuĹtykajÄ
ce        nerwowo, konie, kucyki,        szympansy oraz kilku ĹźonglerĂłw        ÄwiczÄ
cych swoje sztuczki;        wysokiej klasy Ĺźongler musi        trenowaÄ rĂłwnie czÄsto i dĹugo        jak pianista koncertowy. W        nozdrza uderzaĹ zapach -        charakterystyczny, niezapomniany        zapach cyrku. Z tyĹu staĹy        przenoĹne budy mieszczÄ
ce biura,        a za nimi rzÄ
d przebieralni dla        artystĂłw. W rogu na wprost nich        zaczynaĹ siÄ wybieg na arenÄ;        zakrÄcaĹ lekko, Ĺźeby kulisy byĹy        jak najmniej widoczne dla osĂłb        oglÄ
dajÄ
cych spektakl.         Z korytarza wiodÄ
cego na lewo        dobywaĹa siÄ muzyka; nie byĹo to        jednak Ĺźadne z nagraĹ        Filharmonii Nowojorskiej, a        haĹaĹliwe, atonalne, blaszane        dĹşwiÄki, ktĂłre jedynie przy        maksimum dobrej woli moĹźna        nazwaÄ muzykÄ
. W kaĹźdej innej        sytuacji byĹby to po prostu        haĹas nieznoĹny i niebezpieczny        dla uszu, albo dlatego, Ĺźe tak        silnie kojarzyĹ siÄ wszystkim z        jarmarcznymi rozrywkami albo        dlatego, Ĺźe faktycznie do nich        pasowaĹ, wydawaĹ siÄ tu jak        najbardziej na miejscu. Pilgrim        i Fawcett przeszli przez jedne z        kilku otwartych drzwi i znaleĹşli        siÄ na zewnÄ
trz, na placu        mieszczÄ
cym towarzyszÄ
cy cyrkowi        lunapark. ChociaĹź sam plac byĹ        niewielki, panowaĹ tu nie lada        ruch. Od typowych wesoĹych        miasteczek lunapark róşniĹa        jedynie stojÄ
ca na uboczu spora        budowla z pĹyt pilĹniowych        pomalowana w jaskrawe, krzykliwe        barwy. Nie zwracajÄ
c uwagi na        inne wÄ
tpliwe atrakcje, Pilgrim        i Fawcett skierowali siÄ w jej        stronÄ.         Nad wejĹciem biegĹ Â Â Â Â Â Â Â Â Â intrygujÄ
cy napis: Wielki Mag.        Obaj mÄĹźczyĹşni zapĹacili po        dolarze, weszli do ĹRodka i        stanÄLi dyskretnie z tyĹu.        ZresztÄ
powodowaĹa nimi nie        tylko dyskrecja; na Ĺawach nie        byĹo ani jednego wolnego        miejsca. SĹawa wielkiego maga        sprawiĹa, Ĺźe salka pÄkaĹa w        szwach.         Bruno Wildermann staĹ na        maleĹkiej scenie. Wzrostu nieco        tylko wiÄkszego niĹź Ĺredni, i o        ramionach zaledwie nieznacznie        szerszych od przeciÄtnych, nie        wyglÄ
daĹ specjalnie imponujÄ
co -Â Â Â Â Â Â Â Â moĹźe dlatego, Ĺźe caĹÄ
sylwetkÄ,        aĹź po kostki, spowijaĹa mu        obszerna, jaskrawa szata        chiĹskiego mandaryna, o sutych i        potÄĹźnych rÄkawach. PociÄ
gĹa,        smagĹawa twarz maga, widoczna        pod szopÄ
czarnych wĹosĂłw,        sprawiaĹa inteligentne,        sympatyczne wraĹźenie, ale nie        byĹo w niej nic wyjÄ
tkowego,        nic, co by jakoĹ szczegĂłlnie        przyciÄ
gaĹo wzrok.         - Popatrz na te rÄkawy. MOĹźna        w nich ukryÄ caĹe stado        krĂłlikĂłw - szepnÄ
Ĺ Pilgrim.         Ale Bruno nie zamierzaĹ        zabawiaÄ zebranych kuglarstwem.        Jego wystÄp w roli maga        ograniczaĹ siÄ wyĹÄ
cznie do        prezentowania zdolnoĹci z        zakresu parapsychologii. Nie        musiaĹ krzyczeÄ, Ĺźeby byÄ dobrze        sĹyszalnym; miaĹ gĹÄboki,        donoĹny gĹos, z lekkim, obcym        akcentem, ale zbyt sĹabym, Ĺźeby        daĹo siÄ go zidentyfikowaÄ.         PoprosiĹ jednÄ
z kobiet        obecnych na sali, Ĺźeby pomyĹlaĹa        o jakimĹ przedmiocie i szepnÄĹa        jego nazwÄ sÄ
siadowi. Po czym        bez namysĹu wymieniĹ przedmiot;        kobieta i jej sÄ
siad        potwierdzili.         - UmĂłwieni - syknÄ
Ĺ Pilgrim.         NastÄpnie Bruno poprosiĹ, Ĺźeby        na scenÄ weszĹo troje        ochotnikĂłw. Po chwili wahania        zgĹosiĹy siÄ trzy kobiety. Bruno        posadziĹ je przy stole, wrÄczyĹ Â Â Â Â Â Â Â Â Â kaĹźdej kartkÄ papieru i kopertÄ,        powiedziaĹ, Ĺźeby narysowaĹy        jakiĹ prosty znak lub symbol i        schowaĹy do koperty. StanÄ
Ĺ do        nich tyĹem, przodem do widowni.        Kiedy skoĹczyĹy, wrĂłciĹ do stoĹu        i przez kilka sekund patrzyĹ na        koperty, caĹy czas trzymajÄ
c        rÄce za sobÄ
.         - W pierwszej jest swastyka, w        drugiej znak zapytania, w        trzeciej kwadrat z przekÄ
tnymi -Â Â Â Â Â Â Â Â oznajmiĹ. - ProszÄ wyjÄ
Ä kartki        i pokazaÄ widowni.         Kobiety speĹniĹy jego        şyczenie. Wszystko siÄ zgadzaĹo:        pierwsza podniosĹa kartkÄ ze        swastykÄ
, druga ze znakiem        zapytania, trzecia z kwadratem z        przekÄ
tnymi.         Fawcett pochyliĹ siÄ do        Pilgrima:         - TeĹź umĂłwione?         Pilgrim, zamyĹlony, nic nie        odpowiedziaĹ.         - NiektĂłrym z paĹstwa moĹźe siÄ        wydawaÄ, Ĺźe mam na widowni        wspĂłlnikĂłw - rzekĹ Bruno - ale        nie moĹźecie przecieĹź wszyscy byÄ        moimi wspĂłlnikami, bo wtedy nie        przychodzilibyĹcie na spektakl,        nawet gdyby mnie byĹo staÄ na        opĹacanie was. MOĹťe jednak uda        mi siÄ rozwiaÄ wasze        wÄ
tpliwoĹci. - PodniĂłsĹ ze stoĹu        kartkÄ papieru zĹoĹźonÄ
w        samolocik. - RzucÄ go pomiÄdzy        paĹstwa. ChociaĹź potrafiÄ wiele        rzezcy, nie potrafiÄ ani        przewidzieÄ, ani kontrolowaÄ        lotu papierowego samolociku.        Nikt tego nie potrafi. ProszÄ,        şeby osoba, ktĂłrÄ
trafi, byĹa        tak uprzejma i weszĹa na scenÄ.         RzuciĹ kartkÄ na widowniÄ.        Samolot przez chwilÄ szybowaĹ w        powietrzu, skrÄcajÄ
c to w lewo,        to w prawo, nieobliczalny jak        wszystkie papierowe pociski, po        czym zapikowaĹ nagle i        niespodziewanie, choÄ zgodnie ze        swojÄ
naturÄ
, i zakoĹczyĹ swĂłj        niechlubnie krĂłtki lot uderzajÄ
c        w ramiÄ kilkunastoletniego        chĹopca. ChĹopak wstaĹ nieĹmiaĹo          z miejsca i wszedĹ na scenÄ.        Bruno uĹmiechnÄ
Ĺ siÄ do niego        zachÄcajÄ
co i wrÄczyĹ mu takÄ
        samÄ
kartkÄ i kopertÄ jak        wczeĹniej kobietom.         - Zadanie jest proste - rzekĹ.        - Napisz na kartce dowolne trzy        cyfry i schowaj jÄ
do koperty.         OdwrĂłciĹ siÄ tyĹem do chĹopaka        i obejrzaĹ siÄ dopiero wtedy,        gdy ten skoĹczyĹ. Nie dotknÄ
ĹÂ Â Â Â Â Â Â Â jednak koperty, nawet na niÄ
nie        spojrzaĹ.         - Teraz dodaj je i podaj mi        wynik - poleciĹ.         - DwadzieĹcia.         - NapisaĹeĹ siedem, siedem i        szeĹÄ.         ChĹopak wyjÄ
Ĺ kartkÄ i pokazaĹ        widowni. Faktycznie; widniaĹy na        niej dwie siĂłdemki i szĂłstka.         Fawcett zerknÄ
Ĺ na Pilgrima,        ktĂłry miaĹ jeszcze bardziej        zamyĹlony wyraz twarzy niş        poprzednio. Albo Bruno byĹ        bardzo cwanym oszustem, albo        naprawdÄ posiadaĹ nadzwyczajne        zdolnoĹci.         Po chwili Bruno zapowiedziaĹ        swĂłj najtrudniejszy numer; Ĺźeby        zademonstrowaÄ moĹźliwoĹci swojej        fotograficznej pamiÄci, podjÄ
Ĺ        siÄ zidentyfikowaÄ dowolne sĹowo        ze stron rozĹoĹźonej gazety,        wydanej w jakimkolwiek jÄzyku.        Masters wolaĹ nie ryzykowaÄ, Ĺźe        ktoĹ go wyprzedzi; znalazĹ siÄ        na scenie, zanim mag skoĹcyzĹ        mĂłwiÄ. Bruno zerknÄ
Ĺ na niego z        pewnym rozbawieniem, wziÄ
Ĺ od        niego rozĹoĹźonÄ
gazetÄ, rzuciĹÂ Â Â Â Â Â Â Â na niÄ
okiem, po czym oddaĹ jÄ
        Mastersowi i spojrzaĹ na niego        wyczekujÄ
co.         - Lewa strona, druga szpalta,        no powiedzmy, Ĺrodkowe sĹowo w        siĂłdmym wierszu - wyrecytowaĹ        Masters uĹmiechajÄ
c siÄ z        zadowoleniem, przekonany, Ĺźe mag        zaraz poniesie klÄskÄ.         - Kanada - powiedziaĹ Bruno.         UĹmiech znikĹ z ust Mastersa.        Jego pospolita, bezbarwna twarz        jeszcze bardziej zszarzaĹa i        przygasĹa; wzruszyĹ Â Â Â Â Â Â Â Â Â niedowierzajÄ
co ramionami i        zszedĹ ze sceny.         Byli na zewnÄ
trz, kkiedy        Fawcett znowu zwrĂłciĹ siÄ do        Pilgrima:         - Chyba nie sÄ
dzisz, Ĺźe Bruno        zmĂłwiĹ siÄ z twoim agentem, co?        DaĹeĹ siÄ przekonaÄ?         - DaĹem. O ktĂłrej rozpoczyna        siÄ spektakl?         - Za póŠgodziny.         - ZObaczymy, jak spisuje siÄ        na linie. JeĹli rĂłwnie dobrze co        tutaj, to czĹowiek, o jakiego        nam chodzi.         Ogromna sala byĹa wypeĹniona        po brzegi. W powietrzu        rozbrzmiewaĹa muzyka, nie tylko        lepsza od poprzedniej, ale        autentycznie dobra, grana przez        bardzo sprawnÄ
orkiestrÄ. CzuĹo        siÄ napiÄcie, podniecenie i        nastrĂłj oczekiwania; tysiÄ
ce        dzieci patrzyĹy wytrzeszczonymi        oczami na bajkowe krĂłlestwo, w        ktĂłrym siÄ nagle znalazĹy,        niemal tak przejÄte, jak        towarzyszÄ
cy im doroĹli. Wszyst-       ko lĹniĹo i migotaĹo, lecz nie        tandetnym poĹyskiem jarmarcznych        ĹwiecideĹek, ale prawdziwym        cyrkowym blaskiem. Trzy areny        ustawione przed widowniÄ
        wysypane byĹy brunatnym        piaskiem, lecz wszystko inne        mieniĹo siÄ, wrÄcz kĹuĹo w oczy,        caĹÄ
feeriÄ
najwspanialszych        barw. WokóŠcentralnej areny        piÄkne dziewczyny w nie mniej        piÄknych kostiumach jeĹşdziĹy na        sĹoniach przystrojonych ze        wschodnim przepychem, iskrzÄ
cych        siÄ od zĹota, srebra i kamieni        we wszystkich kolorach tÄczy. Na        trzech arenach klowni i pierroci        szli ze sobÄ
o lepsze, usiĹujÄ
c        siÄ przelicytowaÄ sztuczkami i        ĹmiesznoĹciÄ
odzieĹ. Konkurowali        z nimi fikajÄ
cy kozioĹki        akrobaci i stÄ
pajÄ
cy w        majestatycznym korowodzie        artyĹci na szczudfĹach. Widownia        przypatrywaĹa siÄ im z        fascynacjÄ
, ale i z pewnym        zniecierpliwieniem, poniewaĹź ten          barwny widok, choÄ niewÄ
tpliwie        urzekajÄ
cy, byĹ zaledwie        rozgrzewkÄ
, wstÄpem do tego, co        miaĹo nastÄ
piÄ. Ĺťaden nastrĂłj        nie jest porĂłwnywalny z tym,        jaki panuje w cyrku na moment        przed rozpoczÄciem spektaklu.         Fawcett i Pilgrim siedzieli        obok siebie; mieli doskonaĹe        miejsca, dokĹadnie na wprost        wybiegu na ĹrodkowÄ
arenÄ.         - KtĂłry to Wrinfield? - spytaĹ        FAwcett.         Nieznacznym ruchem Pilgrim        wskazaĹ mÄĹźczyznÄ siedzÄ
cego w        tym samym rzÄdzie co oni,        zaledwie dwa miejsca dalej.        Ubrany w elegancki granatowy        garnitur, umiejÄtnie dobrany        krawat i biaĹÄ
koszulÄ, miaĹÂ Â Â Â Â Â Â Â szczupĹÄ
twarz, nie tyle nawet        inteligenta, co intelektualisty,        siwe wĹosy z rĂłwnym        przedziaĹkiem i grube okulary.         - To jest Wrinfield?         Pilgrim skinÄ
Ĺ gĹowÄ
.         - WyglÄ
da na profesora, a nie        na wĹaĹciciela i dyrektora        cyrku.         - KiedyĹ rzeczywiĹcie        pracowaĹ na uczelni. WykĹadaĹ        ekonomiÄ. Ale kierowanie        wspĂłĹczesnym cyrkiem to nie        przelewki. To piekielnie trudne        zadanie wymagajÄ
ce odpowiednio        duĹźej inteligencji. Tesco        Wrinfield ma gĹowÄ nie od        parady.         - Tego siÄ bojÄ. Z takim        imieniem, na takim stanowisku,        moĹźe...         - Jest Amerykaninem w piÄ
tym        pokoleniu.         Kiedy ostatni sĹoĹ znikĹ za        kurtynÄ
, nagle rozlegĹy siÄÂ Â Â Â Â Â Â Â trÄ
by, orkiestra zagraĹa tusz i        na arenÄ wpadĹy w peĹnym galopie        dwa strojne w piĂłra kare rumaki        ciÄ
gnÄ
ce zĹoty rydwan, a za        nimi kilkunastu jeĹşdĹşcĂłw.        Chwilami ciaĹa jeĹşdĹşcĂłw stykaĹy        siÄ z grzbietami koni, ale przez        wiÄkszoĹÄ czasu fruwali nad        nimi, wyknujÄ
c zapierajÄ
ce dech        w piersiach, wrÄcz samobĂłjcze          akrobacje. TĹum krzyczaĹ, wyĹ,        klaskaĹ. Widowisko siÄ zaczÄĹo.         Spektakl, ktĂłry nastÄ
piĹ, w        peĹni potwierdziĹ roszczenia        cyrku do tego, Ĺźe jest        najlepszy na Ĺwiecie. We        wspaniale zaaranĹźowanym i        Ĺwietnie wykonanym programie        zaprezentowali siÄ artyĹci        naleĹźÄ
cy do miÄdzynarodowej        czoĹĂłwki: Heinrich Neubauer,        niedoĹcigĹy treser, ktĂłry        potrafiĹ przemieniÄ kilkanaĹcie        groĹşnych nubijskich lwĂłw w        stadko pokornych barankĂłw; rĂłwny        mu sĹawÄ
i talentem Malthius,        umiejÄ
cy okieĹzaÄ jeszcze        groĹşniejsze bengalskie tygrysy;        Carraciola, treser szympansĂłw,        ktĂłry potrafiĹ sprawiÄ, iĹź jego        podopieczni wydawali siÄ        dziesiÄÄ razy mÄ
drzejsi od        niego; Kan Dahn, zapowiadany        jako najsilniejszy czĹowiek na        Ĺwiecie, co chyba byĹo prawdÄ
        zwaĹźywszy na ĹatwoĹÄ, z jakÄ
        wykonywaĹ jednorÄczne ewolucje        na linie i trapezie, jakby        zupeĹnie nie czuĹ ciÄĹźaru kilku        mĹodych, atrakcyjnych panienek        trzymajÄ
cych siÄ go ze        wzruszajÄ
cym oddaniem; Lennie        Loran, komik_linoskoczek,        ktĂłrego sztuczki wydawaĹy siÄ        tak niebezpieczne, Ĺźe kaĹźdy        agent ubezpieczeniowy prÄdzej        poĹknÄ
Ĺby swĂłj dĹugopis, niş        wypisaĹ artyĹcie polisÄ; Ron        Roebuck wyczyniajÄ
cy takie cuda        z lassem, o jakich kowboje        wystÄpujÄ
cy zawodowo na rodeo        nie ĹmiÄ
nawet marzyÄ; Manuelo,        ktĂłry z odlegĹoĹci szeĹciu        metrĂłw, w dodatku z zawiÄ
zanymi        oczami, potrafiĹ zgasiÄ        papierosa jednym rzutem noĹźa;        Duryanowie, buĹgarska trupa,        ktĂłrym za jedyny rekwizyt        sĹuĹźyĹa huĹtawka, lecz ich        popisy byĹy tak niewiarygodne,        şe widzowie krÄcili gĹowami w        niemym podziwie. Na caĹy        spektakl skĹadaĹo siÄ jeszcze z        dziesiÄÄ rĂłwnie wspaniaĹych        wystÄPĂłw, od powietrznego baletu          po klownĂłw na ogromnych        drabinach, ktĂłrzy balansowali na        nich bez Ĺźadnych podpĂłrek,        ciskajÄ
c w siebie ciÄĹźkimi        maczugami.         MNiej wiÄcej po godzinie        Pilgrim pochyliĹ siÄ do FAwcetta        i szepnÄ
Ĺ Ĺaskawie:         - NieĹşle. ZupeĹnie nieĹşle. A        teraz, jeĹli siÄ nie mylÄ,        nastÄ
pi gwóźdĹş programu.         ĹwiatĹa przygasĹy, orkiestra        zagraĹa odpowiednio dramatycznÄ
,        choÄ moĹźe zbyt pogrzebowÄ
        melodiÄ, po czym zapaliĹo siÄ        kilka róşnobarwnych reflektorĂłw        skierowanych w gĂłrÄ na trzy        postacie w obszytych cekinami        trykotach tkwiÄ
ce na platformie        przy trapezach. Bruno staĹ         poĹRodku. Bez szaty mandaryna        prezentowaĹ siÄ naprawdÄ        imponujÄ
co; szeroki w barach,        wspaniale umiÄĹniony, w kaĹźdym        calu przypominaĹ ekwilibrystÄ        Ĺwiatowej sĹawy, za jakiego        uchodziĹ. Pozostali dwaj        mÄĹźczyĹşni byli trochÄ drobniejsi        od niego. Wszyscy trzej mieli        zawiÄ
zane oczy. MUzyka umilkĹa i        zapadĹa cisza; tĹum patrzyĹ ze        zgrozÄ
jak mÄĹźcyzĹşni dodatkowo        zaciÄ
gajÄ
na twarze kaptury.         - Chyba jednak siÄ cieszÄ, Ĺźe        jestem tu na dole - powiedziaĹ        Pilgrim.         - Ja teĹź. Nawet wolaĹbym nie        patrzeÄ.          Ale obaj patrzyli na OrĹy        CiemnoĹci i ich wrÄcz        nieprawdopodobny program;        nieprawdopodobny, gdyĹź - jeĹli        nie liczyÄ sporadycznego bicia w        bÄbny - bracia nie mieli Ĺźadnych        wskazĂłwek, gdzie siÄ ktĂłry z        nich akurat znajduje i jak        koordynowaÄ wykonywane na Ĺlepo        ruchy. Ale ani razu siÄ nie        zdarzyĹo, Ĺźeby rÄce jednego nie        trafiĹy bezpiecznie w        wyciÄ
gniÄte ku niemu rÄce        drugiego, ani razu nie zdarzyĹo        siÄ, Ĺźeby dĹonie siÄgajÄ
ce po        koĹyszÄ
cy siÄ bezgĹoĹnie trapez        chwyciĹy go choÄ odrobinÄ Â Â Â Â Â Â Â Â Â niepewnie. Powietrzne ewolucje        trwaĹy zaledwie cztery minuty,        lecz te zdawaĹy siÄ ciÄ
gnÄ
Ä w        nieskoĹczonoĹÄ; kiedy wreszcie        nastÄ
piĹ koniec, przez dĹuĹźszÄ
        chwilÄ wciÄ
Ĺź panowaĹa cisza, i        dopiero gdy zgasĹy reflektory,        caĹa widownia zerwaĹa siÄ z        miejsc, Ĺźeby oklaskiwaÄ        artystĂłw.         - Co wiesz o jego braciach? -        spytaĹ Pilgrim.         - Tylko tyle, Ĺźe nazywajÄ
siÄ        Vladimir i Yoffe. WydawaĹo mi        siÄ, Ĺźe potrzebujemy jednego        czĹowieka.         - Tak. Jak myĹlisz, co moĹźe        skĹoniÄ Bruna, Ĺźeby nam pomĂłgĹ?         - Nawet nie musimy siÄ zbytnio        wysilaÄ. Facet ma doĹÄ pobudek.        W czasie mojej ostatniej wizyty        w Europie Wschodniej zasiÄgnÄ
Ĺem        o nim jÄzyka. Nasz agent        niewiele umiaĹ mi powiedzieÄ,        ale to, czego siÄ dowiedziaĹem,        powinno wystarczyÄ. Przed paru        laty rodzinna trupa liczyĹa        siedem osĂłb, chociaĹź rodzice        Bruna zaczynali powoli wycofywaÄ        siÄ z pracy. Ale kiedy przyszli        po nich agenci sĹuĹźby        bezpieczeĹstwa, tylko jemu i        dwĂłm braciom udaĹo siÄ zbiec za        granicÄ. Nie wiem, co sprawiĹo, Ĺźe        sĹuĹźba bezpieczeĹstwa        zainteresowaĹa siÄ rodzinÄ
. ByĹo        to szeĹÄ, siedem lat temu. Wiem        tylko, Ĺźe Ĺźona Bruna nie Ĺźyje.        SÄ
na to Ĺwiadkowie - mogÄ
        wszystko potwierdziÄ, to znaczy        mogliby, gdyby nie bali siÄ        mĂłwiÄ. Bruno i jego Ĺźona byli        zaledwie dwa tygodnie po Ĺlubie.        Co siÄ staĹo z jego najmĹodszym        bratem i rodzicami, tego nie wie        nikt. Po prostu znikli.         - Jak miliony innych. Tak,        Bruno to czĹowiek, o jakiego nam        chodzi. Wrinfield gotĂłw jest na        wspĂłĹpracÄ. WyglÄ
da na to, Ĺźe        jego podopieczny teĹź nie        powinien mieÄ oporĂłw.         - Najmniejszych - powiedziaĹ z        przekonaniem Fawcett, po chwili        jednak jakby siÄ nieco stropiĹ.          - MuszÄ w to wierzyÄ. JeĹli nie        mam racji, zmarnowaliĹmy Ĺadnych        kilka tygodni.              Reflektory        ponownie rozbĹysĹy. OrĹy        CiemnoĹci znajdowaĹy siÄ na        jednej z platform, miÄdzy        ktĂłrymi - szeĹÄ metrĂłw nad        ziemiÄ
- rozpiÄta byĹa lina.        Obie boczne areny byĹy puste,        jedynie na Ĺrodkowej, pod linÄ
,        czekaĹ jeszcze jeden artysta.        Orkiestra nie graĹa; na sali        panowĹa cisza jak makiem zasiaĹ.         Bruno siedziaĹ na rowerze; do        ramion miaĹ przyczepione        drewniane nosidĹo w ksztaĹcie        jarzma. Jeden z braci trzymaĹ        stalowy prÄt prawie        czterometrowej dĹugoĹci. KIedy        Bruno zsunÄ
Ĺ przednie koĹo        roweru z platformy na linÄ, brat        umocowaĹ prÄt w specjalnych        uchwytach na nosidle. Ledwo        Bruno postawiĹ stopy na pedaĹach        i zaczÄ
Ĺ jechaÄ, bracia chwycili        za koĹce prÄta, pochylili siÄ do        przodu, obaj dokĹadnie w tej        samej chwili odepchnÄli siÄ od        platformy i zawiĹli na nim na        wyciÄ
gniÄtych rÄkach. LIna        ugiÄĹa siÄ znacznie, lecz Bruno        jakby w ogĂłle nie odczuĹ        dodatkowego ciÄĹźaru; wolno i        miarowo pedaĹowaĹ dalej.         Przez kilka minut, utrzymujÄ
c        rĂłwnowagÄ gĹĂłwnie dziÄki        idealnej synchronizacji        Vladimira i Yoffe'ego, jeĹşdziĹ w        przĂłd i w tyĹ po linie, podczas        gdy bracia z niezwykĹym        opanowaniem wykonywali róşne        skomplikowane Äwiczenia        ekwilibrystyczne. W pewnym        momencie zatrzymaĹ rower i kiedy        tak balansowaĹ bez ruchu,        Vladimir i Yoffe, wciÄ
ş        poruszajÄ
c siÄ z tÄ
samÄ
        niebywaĹÄ
precyzjÄ
, zaczÄli        huĹtaÄ siÄ na prÄcie coraz        mocniej i mocniej, aĹź w koĹcu        stanÄli na nim na rÄkach.        Widzowie zamarli w grobowej        ciszy - nie tylko dlatego, Ĺźe        chcieli oddaÄ hoĹd znakomitym          linoskoczkom, ale rĂłwnieş        dlatego, Ĺźe w dole na arenie        zobaczyli Neubauera i jego stado        nubijskich lwĂłw, z ktĂłrych kaĹźdy        spoglÄ
daĹ w gĂłrÄ tÄsknie i        Ĺakomie.         Kiedy bracia zakoĹczyli popis,        widownia najpierw wydaĹa jedno        dĹugie, zbiorowe westchnienie        ulgi, a dopiero potem zerwaĹa        siÄ z miejsc i zgotowaĹa        artystom kolejnÄ
stojÄ
cÄ
owacjÄ,        rĂłwnie gorÄ
cÄ
i dĹugotrwaĹÄ
jak        poprzednia.         - Starczy. JUĹź doĹÄ zszargaĹem        sobie nerwy jak na jeden wieczĂłr        - oznajmiĹ Pilgrim. - Wrinfield        wyjdzie teraz za mnÄ
. JeĹli        wracajÄ
c na miejsce otrze siÄ o        ciebie, bÄdzie to znaczyĹo, Ĺźe        Bruno gotĂłw jest z nami        rozmawiaÄ. Wtedy, po skoĹczonym        spektaklu, Wrinfield ruszy        dyskretnie za tobÄ
.         Nie rozglÄ
dajÄ
c siÄ i nie        dajÄ
c nikomu Ĺźadnych znakĂłw        Pilgrim wstaĹ leniwie z Ĺawy i        skierowaĹ siÄ do wyjĹcia. Niemal        natychmiast Wrinfield uczyniĹ to        samo.                 Kilka minut później obaj        mÄĹźczyĹşni siedzieli w biurze        Wrinfielda, trochÄ ciasnym, lecz        urzÄ
dzonym z luksusem, o jakim        marzy kaĹźda sekretarka.        Wrinfield miaĹ teĹź drugie biuro        w pobliĹźu areny, duĹźo wiÄksze,        choÄ doĹÄ obskĂłrne, w ktĂłrym        zaĹatwiaĹ wiÄkszoĹÄ interesĂłw, w        tamtym jednak nie byĹo barku.        PoniewaĹź wydaĹ zakaz spoĹźywania        alkoholu na terenie cyrku, sam        go rĂłwnieĹź przestrzegaĹ.         Biuro, w ktĂłrym siÄ teraz        znajdowali, byĹo czÄ
stkÄ
        zĹoĹźonej i znakomicie        zorganizowanej caĹoĹci        skĹadajÄ
cej siÄ na ruchomy dom.        Tym domem byĹ pociÄ
g, w ktĂłrym        spaĹa wiÄkszoĹÄ artystĂłw i        pracownikĂłw cyrku, ĹÄ
cznie z        jego dyrektorem. WyjÄ
tek        stanowiĹo kilku upartych        indywidualistĂłw, ktĂłrzy woleli          przemierzaÄ bezkresne        przestrzenie StanĂłw        ZJednoczonych i Kanady wĹasnymi        domami na kĂłĹkach. KIedy cyrk        wyruszaĹ w trasÄ, pociÄ
giem        podróşowaĹy rĂłwnieĹź wszystkie        zwierzÄta; na koĹcu skĹadu, na        czterech ogromnych platformach        poprzedzajÄ
cych brek, jechaĹ        caĹy sprzÄt niezbÄdny do        sprawnego funkcjonowania cyrku,        w tym traktory i dĹşwigi. W sumie        pociÄ
g byĹ drobnym cudem        pomysĹowoĹci, planowania i        gospodarnoĹci. ZresztÄ
, moĹźe        wcale nie takim drobnym: miaĹ        blisko kilometr dĹugoĹci.         - Bruno jest dokĹadnie tym, o        kogo mi chodzi - oĹwiadczyĹ        Pilgrim, biorÄ
c szklankÄ z        trunkiem. - MyĹli pan, Ĺźe siÄ        zgodzi? JeĹli nie, chyba nie        pozostanie nam nic innego jak        odwoĹaÄ wasze europejskie        tourn~ee.         - Zgodzi siÄ, a to z trzech        powodĂłw. - SposĂłb mĂłwienia        Wrinfielda pasowaĹ do jego        wyglÄ
du; byĹ rĂłwnie staranny,        precyzyjny i gĹadki. - Po pierw-       sze, jak pan zauwaĹźyĹ, pojÄcie        strachu jest mu zupeĹnie obce.        Po drugie, cechuje go - jak        wiÄkszoĹÄ ĹwieĹźo        naturalizowanych AmerykanĂłw -        tak wielka miĹoĹÄ do przybranej        ojczyzny, Ĺźe paĹskie i moje        uczucia patriotyzmu caĹkiem przy        niej blednÄ
. Wprawdzie ma        obywatelstwo juĹź od piÄciu lat,        ale co to jest piÄÄ lat? I po        trzecie, ma do zaĹatwienia ze        swojÄ
dawnÄ
ojczyznÄ
spore        porachunki.         - Teraz pan z nim porozmawia?         - Tak. Czy potem przyprowadziÄ        go do pana?         - Jestem ostatniÄ
osobÄ
, z        ktĂłrÄ
powinien siÄ pan        kontaktowaÄ. Najlepiej bÄdzie,        şeby jak najrzadziej widywano        pana w moim towarzystwie. I        proszÄ trzymaÄ siÄ z dala od        naszej siedziby; caĹy batalion        obcych agentĂłw wysiaduje w          sĹoĹcu nie spuszzczajÄ
c z oczu        drzwi. Spotkacie siÄ panowie z        puĹkownikiem Fawcettem; to ten        jegomoĹÄ w mundurze, ktĂłry        siedziaĹ obok mnie. KIeruje        naszymi dziaĹaniami w Europie        Wschodniej i orientuje siÄ we        wszystkim znacznie lepiej ode        mnie.         - MyĹlaĹem, Ĺźe w waszej        organizacji nie ma wojskowych,        panie Pilgrim.         - Bo nie ma. To jego        przebranie. UpodobaĹ je sobie do        tego stopnia, Ĺźe czÄĹciej moĹźna        go spotkaÄ w mundurze niĹź po        cywilnemu. Dlatego wszyscy        nazywajÄ
go "PuĹkownikiem". Ale        proszÄ nie daÄ siÄ zwieĹÄ        pozorom. To Ĺwietny fachowiec.                 Fawcett doczekaĹ do koĹca        spektaklu, sumiennie oklaskaĹ        artystĂłw, po czym wstaĹ i        wyszedĹ, nie patrzÄ
c w stronÄÂ Â Â Â Â Â Â Â Wrinfielda, ktĂłry wczeĹniej daĹÂ Â Â Â Â Â Â Â mu znaÄ, Ĺźe pomyĹlnie wypeĹniĹÂ Â Â Â Â Â Â Â swojÄ
misjÄ. OPuĹciwszy gmach        cyrku, szedĹ wolno, mimo coraz        rzÄsiĹciej padajÄ
cego deszczu,        şeby przypadkiem Wrinfield nie        straciĹ go z oczu w ciemnoĹci.        Wreszcie dotarĹ do wielkiego,        czarnego wozu, ktĂłrym przybyĹ tu        razem z Pilgrimem, i usiadĹ na        tylnym siedzeniu. Na drugim        koĹcu z twarzÄ
gĹÄboko w cieniu,        juĹź ktoĹ siedziaĹ.         - Dobry wieczĂłr. Nazywam siÄ        Fawcett - powiedziaĹ Fawcett. -        Mam nadziejÄ, Ĺźe nikt pana nie        ĹledziĹ?         - Nikt - odparĹ za siedzÄ
cego        kierowca. - PatrzyĹem caĹy czas.        - SpojrzaĹ na mokre od deszczu        szyby. - W taki wieczĂłr maĹo        komu siÄ chce wsadzaÄ nos w        cudze sprawy.         - To prawda. - Fawcett zwrĂłciĹ        siÄ do ledwo widocznej postaci.        - MiĹo mi pana poznaÄ. -        WestchnÄ
Ĺ. - Przepraszam za te        nasze melodramatyczne metody w        typie pĹaszcza i szpady, ale nic        juĹź na to nie poradzÄ. Po prostu          weszĹy nam w krew. MUsimy        poczekaÄ na paĹskiego        przyjaciela... O, juĹź jest.         OtworzyĹ drzwi, Ĺźeby wpuĹciÄ        Wrinfielda. Mimo ciemnoĹci widaÄ        byĹo, Ĺźe na twarzy dyrektora nie        maluje siÄ wyraz radosnej        beztroski.         - Na Poynton Street, Barker -        poleciĹ Fawcett.         Barker skinÄ
Ĺ w milczeniu        gĹowÄ
i samochĂłd ruszyĹ. Nikt        siÄ nie odzywaĹ. Wrinfield,        wyraĹşnie przygnÄbiony, przez        chwilÄ krÄciĹ siÄ niespokojnie,        aĹź w koĹcu oznajmiĹ:         - Chyba ktoĹ za nami jedzie.         - ĹmiaĹby nie jechaÄ! -        obruszyĹ siÄ Fawcett. -        Natychmiast wylaĹbym go z        roboty. Jego zadaniem jest        pilnowaÄ, Ĺźeby nikt za nami nie        jechaĹ. Dlatego jedzie. Rozumie        pan?         - Tak, tak, rozumiem - odparĹ        Wrinfield, choÄ sÄ
dzÄ
c po jego        tonie, nie byĹo to wcale takie        pewne.         Mina dyrektora stawaĹa siÄ        coraz bardziej nieszczÄĹliwa w        miarÄ jak wĂłz zbliĹźaĹ siÄ do        dzielnicy slumsĂłw, a kiedy        zatrzymali siÄ na sĹabo        oĹwietlonej ulicy, przed        obskĂłrnym, podejrzanie        wyglÄ
dajÄ
cym budynkiem, jego        twarz przybraĹa wrÄcz pĹaczliwy        wyraz.         - Co za podĹa dzielnica -        powiedziaĹ smÄtn...
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|