[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
Alistair MacLean John Denis Air Force One zaginÄ
Ĺ PrzeĹoĹźyĹ Jacek Manicki Data wydania polskiego: 1991 Data pierwszego wydania oryginalnego: 1990 TytuĹ oryginaĹu: Air Force One is down Air Force One zaginÄ
Ĺ powstaĹ na podstawie drugiej noweli filmowej z cyklu, ktĂłry napisaĹem w 1977 roku. PierwszÄ
nowelÄ przeniesionÄ
na ekran, WieĹźÄ zakĹadnikĂłw, spisaĹ John Denis, co bardzo mi odpowiadaĹo, poniewaĹź koĹczyĹem wĹaĹnie AthabaskÄ i nie mogĹem wywiÄ
zaÄ siÄ z terminu narzuconego mi przez wydawcÄ. WidzÄ
c, jak znakomicie sobie poradziĹ, uznaĹem, Ĺźe powinien spisaÄ rĂłwnieĹź Air Force One zaginÄ
Ĺ. Nie zmienia siÄ przecieĹź zwyciÄskiej ekipy... Alistair MacLean ROZDZIAĹ PIERWSZY Â Smithowi dawno juĹź odebrano zegarek, w myĹlach wiÄc odliczaĹ upĹywajÄ
ce sekundy. Nie wszystkie, na tyle jednak skrupulatnie, by nie utraciÄ kontaktu z rzeczywistoĹciÄ
. Do jego celi nie przenikaĹ ani jeden promieĹ naturalnego ĹwiatĹa, bo Smith byĹ wiÄĹşniem kategorii âAâ zakwalifikowanym do odbywania kary w najĹciĹlej strzeĹźonych kazamatach. Poprzez masywne, stare mury wiÄzienia Fresnes do uszu skazaĹca nie docieraĹ Ĺźaden z dĹşwiÄkĂłw wypeĹniajÄ
cych Ĺwiat zewnÄtrzny. Od trzech lat, nawet podczas przebieĹźek odbywanych dwa razy dziennie wokóŠplacu ÄwiczeĹ, Smith nie usĹyszaĹ ani silnika samolotu, ani zamierajÄ
cego w dali pomruku ciÄĹźarĂłwki, ani bezcelowego Ĺwiergotu wrĂłbla. Jego zmysĹ sĹuchu wyostrzyĹ siÄ nadzwyczajnie i z melanĹźu dĹşwiÄkĂłw wytwarzanych przez czĹowieka potrafiĹ juĹź selektywnie wyĹowiÄ ten jeden nie pasujÄ
cy do utartego schematu, ten zakĹĂłcajÄ
cy sztywnÄ
strukturÄ normalnoĹci. Ale takich dysonansĂłw, rozsianych niczym ozdobniki po prozaicznej skÄ
dinÄ
d partyturze, nie byĹo wiele. Mimo to wciÄ
Ĺź, obsesyjnie, nasĹuchiwaĹ - to potkniÄcia w miarowym rytmie krokĂłw straĹźnika, ĹwiadczÄ
cego o nastÄ
pieniu na wyszczerbiony stopieĹ, to brzÄku upuszczonych kluczy kwitowanego przekleĹstwem, to znĂłw trzasku pocieranej o draskÄ zapaĹki, kiedy klawisz nieĹwiadomie skĹadaĹ Smithowi bezcenny podarunek z zapalenia papierosa pod jego celÄ
. Z czasem odgĹosy te zapadĹy podĹwiadomie w mĂłzg Smitha i podsycaĹy determinacjÄ, z jakÄ
opieraĹ siÄ umysĹowej stagnacji. PosiadaĹ jeden z naprawdÄ niezwykĹych, kryminalnych umysĹĂłw stulecia i nie miaĹ zamiaru dopuĹciÄ do tego, by stÄpiĹa go bezczynnoĹÄ. BezlitoĹnie ÄwiczyĹ ciaĹo, by zachowaÄ idealnÄ
sprawnoĹÄ miÄĹni i nie mniej fanatycznie gimnastykowaĹ mĂłzg przechowywanymi w pamiÄci, zawiĹymi problemami szachowymi i brydĹźowymi. Po ich rozwikĹaniu zamierzaĹ odtworzyÄ w najdrobniejszych szczegĂłĹach najwiÄksze dokonania swej dĹugoletniej kariery i przejĹÄ do planowania tych, ktĂłre dopiero nastÄ
piÄ
. W to, Ĺźe nastÄ
piÄ
, nigdy nie wÄ
tpiĹ. JuĹź w dniu, kiedy siĹy UNACO - Organizacji do spraw Zwalczania PrzestÄpczoĹci przy ONZ - zadaĹy klÄskÄ jego terrorystycznej grupie na wieĹźy Eiffla, wiedziaĹ z chĹodnÄ
pewnoĹciÄ
, Ĺźe po przekroczeniu pewnej granicy tolerancji, ktĂłrÄ
sam sobie wyznaczyĹ, nie zdoĹajÄ
go powstrzymaÄ mury Ĺźadnego wiÄzienia. IzolacjÄ w Fresnes tolerowaĹ juĹź dostatecznie dĹugo. Podczas pobytu tutaj rzadko siÄ odzywaĹ, jeszcze rzadziej uĹmiechaĹ. Ale teraz, kiedy siedziaĹ tak na pryczy, wpatrujÄ
c siÄ spod przymruĹźonych powiek w nagÄ
ĹźarĂłwkÄ, ktĂłrÄ
zaczÄ
Ĺ z czasem uwaĹźaÄ za zaufanego przyjaciela, wargi wykrzywiĹ mu upiorny uĹmiech. Jego mĂłzg snuĹ w gorÄ
czkowym tempie scenariusz nowej intrygi, a on spuĹciĹ oczy i machinalnie nakreĹliĹ paznokciem na poduszce dĹoni niezgrabnÄ
sylwetkÄ samolotu. I wyszeptaĹ nazwisko - Dunkels. Dunkels byĹ tworem Smitha wyĹowionym z rynsztokĂłw Berlina. Smith uczyniĹ go bogatym, a strach przed protektorem byĹ gwarancjÄ
lojalnoĹci Niemca. NadszedĹ czas, by Dunkels spĹaciĹ dĹug swemu panu, by staĹ siÄ katalizatorem jego wolnoĹci oraz zbrodni, ktĂłrÄ
przygotuje i ktĂłra wstrzÄ
Ĺnie zachodnim Ĺwiatem. - Dunkels - wyszeptaĹ jeszcze raz Smith, czerpiÄ
c z tego dĹşwiÄku ukojenie, bo ceniĹ sobie dĹşwiÄki. Dunkels nie opuĹci w potrzebie pana Smitha. Nikt tego dotÄ
d nie uczyniĹ. Â DC-9 linii Swissair, zbliĹźajÄ
cy siÄ do portu lotniczego w Zurychu, wszedĹ w fazÄ leniwego wytracania wysokoĹci. W przedziale pierwszej klasy zapaliĹ siÄ napis âNIE PALIÄâ i Siegfried Dunkels posĹusznie zdusiĹ papierosa. StrzepnÄ
Ĺ pĹatek popioĹu z kantu niebieskich moherowych spodni i zerknÄ
Ĺ przez okno kabiny. BiaĹe kĹÄbki cumulusĂłw taĹczyĹy po przykrytych czapami Ĺniegu szczytach Alp, pĹawiÄ
c siÄ w kiczowatym samozadowoleniu pod nieboskĹonem barwy chiĹskiego bĹÄkitu. Dunkels wykrzywiĹ cienkie wargi. Nie znosiĹ schludnych SzwajcarĂłw, a jednoczeĹnie zazdroĹciĹ im i darzyĹ respektem za osiÄ
gniÄty bez wysiĹku sukces i ugrzeczniony finansowy bandytyzm. W przeszĹoĹci sam padaĹ ofiarÄ
szachrajstw szwajcarskiej finansjery i poprzysiÄ
gĹ sobie, Ĺźe juĹź do tego nie dopuĹci. Ĺťaden zurychski karzeĹ nie wywiĂłdĹ nigdy w pole pana Smitha, pomyĹlaĹ. A teraz przybywa do Szwajcarii wĹaĹnie w jego sprawach. Nie moĹźe byÄ nawet najmniejszej wpadki. Na Ĺźycie Dunkelsa, nie moĹźe byÄ Ĺźadnej wpadki. Przy fotelu Niemca przystanÄĹa rezolutna, wyzywajÄ
co Ĺadna stewardesa i spod spuszczonych powiek spojrzaĹa znaczÄ
co na jego biodra. SprawdzaĹa tylko, czy ma zapiÄty pas bezpieczeĹstwa, jednak sposĂłb, w jaki to robiĹa, sprawiaĹ wraĹźenie zachÄty. - Mam nadziejÄ - odezwaĹ siÄ po niemiecku Dunkels - Ĺźe wasi szwajcarscy lekarze sÄ
bardziej godni zaufania od swoich kolegĂłw bankierĂłw. - Nie rozumiem - bÄ
knÄĹa dziewczyna. - Nie szkodzi - zareplikowaĹ Dunkels rozciÄ
gajÄ
c usta w uĹmiechu. Pilot poĹoĹźyĹ maszynÄ na skrzydĹo, wchodzÄ
c w koĹcowÄ
fazÄ podejĹcia do lÄ
dowania, i wnÄtrze kabiny pasaĹźerskiej zalaĹa zĹotawa powĂłdĹş sĹonecznego ĹwiatĹa. KsiÄ
dz zajmujÄ
cy fotel przy oknie mocowaĹ siÄ bezskutecznie z miniĹźaluzjÄ
. Dunkels siÄgnÄ
Ĺ, opuĹciĹ jÄ
wprawnym szarpniÄciem i przeciÄ
Ĺ dopĹyw oĹlepiajÄ
cego blasku. KapĹan podziÄkowaĹ skinieniem gĹowy. SĹudzy boĹźy, pomyĹlaĹ Niemiec, nie powinni podróşowaÄ pierwszÄ
klasÄ
. Nie licowaĹo to z deklarowanÄ
pokorÄ
, chociaĹź ĹmiaĹ wÄ
tpiÄ, czy osobnik w rodzaju jego sÄ
siada, najwyraĹşniej biskup, kiedykolwiek przejmowaĹ siÄ okazywaniem pokory. W kabinie narastaĹo napiÄcie przed lÄ
dowaniem i tylko wytrawni podróşnicy, tacy jak Dunkels, zachowywali zimnÄ
krew, oczekujÄ
c z godnoĹciÄ
momentu przyziemienia. Kiedy koĹa DC-9 potoczyĹy siÄ bezpiecznie po betonie, z piersi biskupa wyrwaĹo siÄ westchnienie ulgi. Duchowny przeĹźegnaĹ siÄ i zaczÄ
Ĺ coĹ trajkotaÄ do Dunkelsa, ale ten, uciekajÄ
c siÄ do przesadnej gestykulacji, daĹ mu do zrozumienia, Ĺźe jest gĹuchy. WkrĂłtce potem Niemiec podĹşwignÄ
Ĺ z transportera walizÄ ze skĂłry aligatora i mijajÄ
c zdecydowanym krokiem przesadnie uprzejmych szwajcarskich douaniers, skierowaĹ siÄ do automatycznych drzwi wyjĹciowych. Szofer w liberii stojÄ
cy przy czarnym mercedesie daĹ mu znak dĹoniÄ
w rÄkawiczce i zaprosiĹ gestem do zajÄcia miejsca na przednim siedzeniu, obok siebie, ale Dunkels czekaĹ ostentacyjnie na otwarcie tylnych drzwiczek. Tak samo ostentacyjnie wyeliminowaĹ moĹźliwoĹÄ nawiÄ
zania pogawÄdki w czasie jazdy, pozostawiajÄ
c zamkniÄtÄ
szybÄ dziaĹowÄ
limuzyny. Dunkels nie patrzyĹ na zapierajÄ
cÄ
dech w piersiach sceneriÄ przesuwajÄ
cÄ
siÄ za oknem samochodu, ale na swoje odbicie w przydymionej szybie. WidziaĹ w niej, i podziwiaĹ, pociÄ
gĹÄ
twarz o kwadratowej szczÄce i z lekko skrzywionym nosem, wystajÄ
cym agresywnie spomiÄdzy zwodniczo Ĺagodnych brÄ
zowych oczu. Idealny zarys podbrĂłdka z doĹkiem poĹrodku, czoĹo wysokie i gĹadkie. Brwi, podobnie jak wĹosy, popielate. WĹosy przystrzyĹźone krĂłtko i wymodelowane przez wĹoskiego fryzjera, artystÄ brzytwy. Dunkels wyciÄ
gnÄ
Ĺ z kieszeni grzebieĹ i przejechaĹ nim po fryzurze. PoszczegĂłlne kÄpki wĹosĂłw powracaĹy na swoje miejsce sprÄĹźyĹcie niczym pruscy gwardziĹci. Z tego stanu samouwielbienia wyrwaĹ go przesuwajÄ
cy siÄ cieĹ. Dunkels skrzywiĹ siÄ z dezaprobatÄ
i wracajÄ
c do rzeczywistoĹci, spojrzaĹ przytomniej. Twarz rozjaĹniĹ mu uĹmiech. To byĹ samolot. Boeing 707. Jego falujÄ
ca sylwetka przypominaĹa ksztaĹt, ktĂłry w wiÄzieniu Fresnes nakreĹliĹ na dĹoni Smith. Â âEdelweiss Clinicâ - gĹosiĹ w jÄzyku angielskim napis wykaligrafowany eleganckÄ
kursywÄ
na drogowskazie i Dunkels przestawiĹ siÄ psychicznie na angielski, na czas przez jaki tu pozostanie; miaĹ nadziejÄ, Ĺźe nie potrwa to dĹugo. Podobnie jak Smith, byĹ znakomitym lingwistÄ
- chociaĹź, w odróşnieniu od niego, nie posiadaĹ encyklopedycznej wiedzy z zakresu jÄzykĂłw egzotycznych. MiaĹ ĹwiadomoĹÄ, Ĺźe Smith leniwie przepowiada sobie w myĹlach alfabety od albaĹskiego do ksoza gwoli tylko pubudzenia umysĹu. Pod koĹami mercedesa skrÄcajÄ
cego z gĹĂłwnej szosy w dĹugÄ
alejÄ dojazdowÄ
kliniki zachrzÄĹciĹ Ĺźwir. Edelweiss, alpejska szarotka, skojarzyĹo siÄ Dunkelsowi, byĹaby niemile widzianym intruzem w prawdopodobnie surowo przestrzeganej sterylnoĹci kliniki, ktĂłrÄ
ujrzaĹ wreszcie przed sobÄ
. ByĹ to nowoczesny kompleks budynkĂłw stylizowanych na szwajcarskie szaĹasy gĂłralskie, wtĹoczony w gĂłrski faĹd i wystajÄ
cy stamtÄ
d ponad przyprawiajÄ
ce o zawrĂłt gĹowy urwisko opadajÄ
ce w usianÄ
gĹazami dolinÄ. Pacjenci doktora Richarda Steina, nie bÄdÄ
cy w stanie znieĹÄ jego metod terapeutycznych lub niezadowoleni z ich rezultatĂłw, mogÄ
rozwiÄ
zywaÄ swe problemy schodzÄ
c po prostu z jego kosztownej terasy, pomyĹlaĹ Dunkels. RozparĹ dĹugie, szczupĹe ciaĹo na tylnym siedzeniu mercedesa i czekaĹ, aĹź szofer otworzy mu drzwiczki. W wahadĹowych drzwiach kliniki pojawiĹa siÄ postaÄ w biaĹym fartuchu i zaczÄĹa zstÄpowaÄ po schodach. Doktor Richard Stein wyglÄ
daĹ staro jak na swĂłj wiek. ByĹ uznanym, wybitnym specjalistÄ
w leczeniu schorzeĹ reumatyczno-artretycznych u ludzi w podeszĹym wieku i bogatych, jak rĂłwnieĹź utalentowanym psychiatrÄ
. ByĹ teĹź chyba najznakomitszym (chociaĹź mniej od tej strony uznanym) chirurgiem plastycznym w Szwajcarii. Posiadanie takiej umiejÄtnoĹci w kraju, gdzie konsekwencjÄ
nie wyjaĹnionego przypĹywu gotĂłwki byĹa czÄsto koniecznoĹÄ zmiany powierzchownoĹci, stanowiĹo istnÄ
ĹźyĹÄ zĹota. Richard Stein z tÄ
samÄ
beznamiÄtnÄ
fachowoĹciÄ
oliwiĹ zardzewiaĹe stawy, oczyszczaĹ zasnute pajÄczynami mĂłzgi i przerabiaĹ niewygodne twarze. ByĹ niski, Ĺniady, wÄ
tĹej budowy i miaĹ wydatny orli nos. GarbiĹ siÄ i kiedy wyciÄ
gnÄ
Ĺ na powitanie koĹcistÄ
rÄkÄ, znacznie go przerastajÄ
cy Dunkels zauwaĹźyĹ, jak trwale skrzywiona gĂłrna poĹowa ciaĹa doktora obraca siÄ przegubowo w talii. - Lekarzu, lecz siÄ sam - mruknÄ
Ĺ nietaktownie Niemiec. - Pan Dunkels, jak mniemam - zagaiĹ Stein po niemiecku. Przybysz przesunÄ
Ĺ jÄzykiem po silnych, kwadratowych zÄbach i uĹmiechnÄ
Ĺ siÄ. - Wydaje mi siÄ, Ĺźe jest na to jakaĹ odpowiedĹş - odparĹ po angielsku - tylko Ĺźe za nic nie wiem jaka. Doktorze Stein, cieszÄ siÄ, Ĺźe wreszcie pana poznaĹem. - UĹcisnÄ
Ĺ dĹoĹ Steina z nie zamierzonÄ
siĹÄ
, ale puĹciĹ jÄ
zaraz, widzÄ
c grymas bĂłlu na twarzy Szwajcara. - Przepraszam - powiedziaĹ. - Nie uszkodziĹbym paĹskich dĹoni za wszystkie pieniÄ
dze Zurychu. - WÄ
tpiÄ, czy nawet za wszystkie pieniÄ
dze Zurychu zdoĹaĹby pan kupiÄ im rĂłwne - zauwaĹźyĹ Stein ĹwietnÄ
, ale akcentowanÄ
angielszczyznÄ
. Z ponurÄ
minÄ
zatarĹ sprofanowane palce i odwracajÄ
c siÄ na tyle zgrabnie, na ile zgrabnie obrĂłciÄ siÄ moĹźe czĹowiek dotkniÄty skrzywieniem krÄgosĹupa na tle artretycznym, dodaĹ: - A zatem proszÄ za mnÄ
. Mercedes odjechaĹ cicho, a Dunkels podÄ
ĹźyĹ za maĹym szwajcarskim doktorem, by po przemierzeniu dwĂłch jednakowo schludnych korytarzy zatrzymaÄ siÄ wreszcie przed wyĹoĹźonymi dÄbowym fornirem drzwiami z napisem âDyrektorâ. Gabinet Steina miaĹ funkcjonalny ksztaĹt litery G, a dolina i gĂłry skadrowane w wielkim panoramicznym oknie wyglÄ
daĹy jak podretuszowana ĹwiÄ
teczna pocztĂłwka. Doktor usadowiĹ siÄ za biurkiem, a ĹwiadomoĹÄ przewagi wynikajÄ
cej ze znalezienia siÄ na wĹasnym terytorium jakby przydaĹa mu wzrostu. WskazaĹ goĹciowi wygodny, gĹÄboki fotel. - Ma pan fotografie i szczegĂłĹowe opisy anatomiczne? - spytaĹ Stein, przerywajÄ
c milczenie. Dunkels skinÄ
Ĺ gĹowÄ
. - A pan ma kandydata? Stein takĹźe przytaknÄ
Ĺ. Dunkels czekaĹ na prezentacjÄ, ale ta nie nastÄpowaĹa. W koĹcu pociÄ
gnÄ
Ĺ gĹoĹno nosem i warknÄ
Ĺ: - Nazwisko? Stein splĂłtĹ dĹonie, poĹoĹźyĹ je na biurku i pochylajÄ
c siÄ do przodu, wwierciĹ siÄ w swego goĹcia tak przejÄtym spojrzeniem, jakby za chwilÄ miaĹ mu wyjawiÄ tajemnicÄ paĹstwowÄ
. - Jagger. Cody Jagger - wycedziĹ. Dunkels zacisnÄ
Ĺ usta. - Ma jakiĹ teatralny wydĹşwiÄk - skomentowaĹ w zamyĹleniu. - To jego prawdziwe nazwisko - poĹpieszyĹ z zapewnieniem Stein. Niemiec wyprostowaĹ siÄ w fotelu i pochyliĹ do chirurga. - Jest tu teraz? Stein przekrzywiĹ imponujÄ
cÄ
gĹowÄ. - ChciaĹby pan zobaczyÄ jego zdjÄcie? - Dunkels przytaknÄ
Ĺ. Z pierwszej strony obĹoĹźonego w szary papier folderu, ktĂłry Stein popchnÄ
Ĺ w jego kierunku po bĹyszczÄ
cym blacie mahoniowego biurka, patrzyĹa naĹ dosyÄ pospolita twarz. PospolitoĹÄ byĹa plusem i Dunkels to wiedziaĹ. ByĹa to rĂłwnieĹź dziwnie nijako wyglÄ
dajÄ
ca twarz... Ĺźadnych uwydatnieĹ ani wklÄsĹoĹci, Ĺźadnych znakĂłw szczegĂłlnych ani przyciÄ
gajÄ
cych oko znamion; z takÄ
wyrazistoĹciÄ
mogĹa rĂłwnie dobrze zostaÄ ulepiona z plasteliny. Kolejny plus. Dunkels wpatrywaĹ siÄ intensywnie w tÄ twarz, potem przymknÄ
Ĺ oczy i usiĹowaĹ odtworzyÄ z pamiÄci jej zarysy; bez powodzenia. UĹmiechnÄ
Ĺ siÄ i cmoknÄ
Ĺ z aprobatÄ
. Stein teĹź siÄ uĹmiechnÄ
Ĺ, - WiedziaĹem, Ĺźe siÄ panu spodoba. Znakomity materiaĹ wyjĹciowy. Ponadto wystÄpujÄ
juĹź pewne podobieĹstwa pomiÄdzy Jaggerem a obiektem i do przeprowadzenia peĹnej konwersji... krĂłtko mĂłwiÄ
c, przynajmniej fizjonomia Jaggera, jak pan widzi, nie stwarza Ĺźadnych przeszkĂłd. Karnacja skĂłry, tak siÄ szczÄĹliwie skĹada, jest identyczna, podobnie wzrost i waga sÄ
niemal dokĹadnie takie same, jak obiektu. - Niemal? - Obaj mÄĹźczyĹşni majÄ
po szeĹÄ stĂłp i dwa cale wzrostu, ale Jagger jest o osiem funtĂłw ciÄĹźszy od obiektu. To Ĺźaden problem, poniewaĹź moja klinika specjalizuje siÄ w diecie odchudzajÄ
cej. - MiÄdzy innymi. - W rzeczy samej - przyznaĹ Stein. - MiÄdzy innymi. Dunkels przekartkowaĹ resztÄ stron akt Jaggera i chrzÄ
knÄ
Ĺ rozbawiony. Stein spojrzaĹ naĹ pytajÄ
co. Dunkels zamknÄ
Ĺ z trzaskiem folder. - Wzorowym obywatelem to ten nasz Cody nie jest, prawda? - zauwaĹźyĹ. - Nic mi pan nie mĂłwiĹ, Ĺźe chodzi mu o wÄdrownego kaznodziejÄ - odparowaĹ Stein. Dunkels uĹmiechnÄ
Ĺ siÄ. - NiewaĹźne, jaki jest - ustÄ
piĹ - byleby rzeczywiĹcie byĹ tym, za kogo siÄ podaje. Sprawdzimy go i jeĹli wszystko siÄ zgadza, to siÄ nada. - Zgadza siÄ. - Musi - stwierdziĹ Dunkels, nie dopowiadajÄ
c ostrzeĹźenia. Stein rozplĂłtĹ dĹonie i rozczapierzyĹ je z widocznÄ
konsternacjÄ
. - Nigdy dotÄ
d nie zawiodĹem Smitha, prawda? - zapytaĹ. - Pana Smitha - upomniaĹ go lodowatym tonem Dunkels. - Pana Smitha, przepraszam - poprawiĹ siÄ Stein. - Ale wszystko jedno, nigdy go nie zawiodĹem. Nawet kiedy chodziĹo o jego wĹasnÄ
twarz. ZrobiĹem z niego Jawajczyka, jeĹli pan pamiÄta. I Szweda, i PeruwiaĹczyka. ByĹy jakieĹ zastrzeĹźenia? Nie byĹo. Czubki palcĂłw Steina podrygiwaĹy niczym dĹonie matrony suszÄ
cej garnitur pomalowanych paznokci. - To ja daĹem mu jego obecnÄ
twarz - kontynuowaĹ - ten arystokratyczny wyglÄ
d, dokĹadnie to, czego chciaĹ: Anglik z wyĹźszych sfer. MĂłgĹby uchodziÄ za ksiÄcia z PaĹacu Buckingham. - ZrobiĹ uĹźytek z tego wcielenia - wtrÄ
ciĹ oschle Dunkels. - No i sam pan widzi! - wykrzyknÄ
Ĺ Stein. - ChociaĹź, oczywiĹcie, twarz pana Smitha jest cudowna... eee... podatna. No i niemoĹźliwa do zapamiÄtania. Zawsze mi powtarza, Ĺźe zupeĹnie zapomniaĹ, jak pierwotnie wyglÄ
daĹ. DĹşwigajÄ
c siÄ z gĹÄbokiego fotela, Dunkels przyznaĹ mu racjÄ. - W porzÄ
dku, Stein - powiedziaĹ obcesowo. - PrzepuszczÄ tego Jaggera przez maszynkÄ do miÄsa i jeĹli wyjdzie z tego koszerny, to go bierzemy. - Niemiec szczyciĹ siÄ swojÄ
idiomatycznÄ
angielszczyznÄ
. Â SpoĹźyli wspĂłlnie obfity lunch w apartamencie Steina, mieszczÄ
cym siÄ w przybudĂłwce na dachu kliniki, skÄ
d roztaczaĹa siÄ jeszcze bardziej oszaĹamiajÄ
ca panorama na najwiÄksze bogactwo naturalne Szwajcarii. Gdy skoĹczyli jeĹÄ, Stein zapytaĹ ostroĹźnie Dunkelsa, czy naprawdÄ sÄ
dzi, Ĺźe uda im siÄ ta podmiana rĂłl. - No, a jakie jest paĹskie zdanie? - odbiĹ piĹeczkÄ Niemiec. - Wiele zaleĹźy tu od pana. Stein wyjaĹniĹ, Ĺźe podrobienie wyglÄ
du obiektu nie jest trudne. W swojej karierze zawodowej upodabniaĹ juĹź ludzi do kogoĹ caĹkiem innego. - Naturalnie - ciÄ
gnÄ
Ĺ - bÄdÄ mĂłgĹ przedstawiÄ bardziej konkretnÄ
opiniÄ na temat szans Jaggera, kiedy opowie mi pan trochÄ wiÄcej o obiekcie. Na razie dostarczyĹ mi pan tylko jego twarz w szeĹciu ujÄciach, za co jestem wdziÄczny, oraz informacjÄ, Ĺźe jest powiÄ
zany z siĹami zbrojnymi StanĂłw Zjednoczonych, chociaĹź nie wiem jeszcze, jakiego rodzaju. Dunkels z trzaskiem stawĂłw rozprostowaĹ splecione palce i podchwyciĹ chytre spojrzenie Steina. - Nazywa siÄ Joe McCafferty - powiedziaĹ powoli, jakby waĹźÄ
c kaĹźde sĹowo. - Jest oddelegowany przez UNACO - OrganizacjÄ do spraw Zwalczania PrzestÄpczoĹci przy ONZ - do pracy w elitarnym Korpusie SĹuĹźb Specjalnych, wystawiajÄ
cym gwardiÄ przybocznÄ
amerykaĹskiego prezydenta. Obecnie McCaffertyâemu przydzielono funkcjÄ kierowania grupÄ
ochrony na pokĹadzie Air Force One, czyli, jak panu zapewne wiadomo... - Tak - przerwaĹ mu Stein - wiem, co to jest Air Force One. To Boeing - 707, nieprawdaĹź? - wykorzystywany przez prezydenta w charakterze swego rodzaju latajÄ
cego BiaĹego Domu. Tak wiÄc... - skojarzyĹ sobie i gwizdnÄ
Ĺ z zachwytu. - Tak wiÄc McCafferty to waĹźna figura. - Tak, to figura. - A zatem chodĹşmy go obejrzeÄ - zapaliĹ siÄ Stein. - Mam oczywiĹcie na myĹli jego potencjalnego doppelgängera, sobowtĂłra, jego drugie, ja. - ZawiesiĹ gĹos i po chwili dodaĹ na wpóŠsam do siebie: - WyobraĹźam juĹź sobie minÄ McCaffertyâego odkrywajÄ
cego, Ĺźe siÄ ni stÄ
d, ni zowÄ
d rozdwoiĹ. Komputerowa âmaszynka do miÄsaâ Smitha, zainstalowana trzydzieĹci mil na pĂłĹnoc od brazylijskiego miasta SÄo Paulo, odznaczaĹa siÄ nadzwyczajnÄ
szybkoĹciÄ
i sprawnoĹciÄ
dziaĹania. UdzieliĹa aprobaty dla kandydatury Jaggera, zanim Dunkels doczekaĹ siÄ swojej kawy. Uprzejmy sĹuĹźÄ
cy wrÄczyĹ mu teleks i Niemiec osobiĹcie zaniĂłsĹ tÄ dobrÄ
wiadomoĹÄ Jaggerowi, ktĂłry kwaterowaĹ w ustronnym, nawet jak na odosobniony charakter Kliniki Edelweiss, pokoju mieszczÄ
cym siÄ w samym koĹcu skrzydĹa budynku. PrzedstawiĹ siÄ Jaggerowi i powiedziaĹ: - Od tej chwili bÄdzie mnie pan czÄsto widywaĹ. Dubler wstaĹ i podaĹ Dunkelsowi rÄkÄ z takim rozmachem, Ĺźe aĹź klasnÄĹy ich spotykajÄ
ce siÄ dĹonie. UĹmiechnÄ
Ĺ siÄ szelmowsko i przedstawiĹ: - Cody Jagger. Prawdopodobnie po raz ostatni w tym wcieleniu. Cztery godziny później Dunkels opuĹciĹ klinikÄ tym samym mercedesem, ktĂłry go tu przywiĂłzĹ. DokĹadne przeĹwietlenie Jaggera przyniosĹo komputerowy werdykt: Cody Jagger jest naprawdÄ Cody Jaggerem. Jakkolwiek Dunkels, podobnie jak Smith, naleĹźaĹ do ludzi bardzo wymagajÄ
cych, zadowolony byĹ zarĂłwno z psychologicznej, jak i fizycznej przydatnoĹci Jaggera do wcielenia siÄ w rolÄ niejakiego Josepha Eamonna Pearseâa McCaffertyâego, puĹkownika siĹ powietrznych StanĂłw Zjednoczonych (USAF), aktualnie szefa ochrony prezydenckiego samolotu Air Force One, oddelegowanego do 89 SkrzydĹa Transportowego Lotnictwa Wojskowego, stacjonujÄ
cego w bazie siĹ powietrznych Andrews w stanie Maryland w USA. Alpejskie szczyty byĹy juĹź niemal purpurowe w gasnÄ
cym Ĺwietle dnia, kiedy Stein zapukaĹ do drzwi Jaggera i wszedĹ do pokoju nie czekajÄ
c na zaproszenie. - PoĹknÄ
Ĺ haczyk - stwierdziĹ zwiÄĹşle dubler stojÄ
cy przed podĹwietlanym lustrem toaletowym i ĹźegnajÄ
cy siÄ ze swÄ
twarzÄ
. - Wspaniale - rozpromieniĹ siÄ Stein. - A wiÄc Smith teĹź go poĹknie. Moskwa powinna byÄ bardzo, ale to bardzo rada. - Fakt - przyznaĹ Jagger. - To moĹźe byÄ coĹ wiÄkszego, niĹź spodziewamy siÄ zarĂłwno my, jak i oni. - I po chwili milczenia dodaĹ: - Jest pan pewien, Ĺźe Smith to kupi? - No, no, no. - Stein pogroziĹ mu palcem. - Pan Smith, jeĹli Ĺaska. To twoja pierwsza lekcja, Jagger. Â Smith wsĹuchiwaĹ siÄ w upĹywajÄ
ce dni. Ostatni meldunek Dunkelsa tchnÄ
Ĺ optymizmem. Dubler byĹ idealny. Przygotowania do akcji trwaĹy. Od wolnoĹci dzieliĹ go zaledwie tydzieĹ; wtedy Ĺwiat dĹşwiÄku, obrazu i zapachu powrĂłci znowu do swych normalnych proporcji. Ale, co dziwne, wraz z powolnym upĹywem godzin znaczyĹo to dla Smitha coraz mniej i mniej. LiczyĹa siÄ tylko zbrodnia, ktĂłrÄ
zaplanowaĹ na uczczenie swego powrotu do Ĺźycia - wielka zbrodnia, zbrodnia, ktĂłra zniszczy wiarygodnoĹÄ UNACO i stojÄ
cego na jej czele Malcolma Philpotta. Smith z caĹego serca nienawidziĹ tego czĹowieka. To Philpott skazaĹ go na koszmarnÄ
katalepsjÄ uwiÄzienia - ale tym razem tryumfowaÄ bÄdzie on, Smith, a UNACO przestanie istnieÄ. Dunkels go nie zawiedzie. Nie zawiodÄ
go ani Jagger, ani Stein. Fiasko, jak zawsze, kiedy do akcji wkraczaĹ pan Smith, byĹo nie do pomyĹlenia. MiaĹ juĹź kiedyĹ w garĹci wijÄ
cego siÄ jak piskorz prezydenta Warrena G. Wheelera... i bÄdzie go miaĹ znowu. UmysĹ Smitha ponownie wywoĹaĹ przed oczy obraz zmodyfikowanego Boeinga 707 sĹuĹźÄ
cego Warrenowi G. Wheelerowi w charakterze Air Force One. - Och, skarbie - mruknÄ
Ĺ pod nosem - ten okropny czĹowiek odebraĹ ci twojÄ
zabaweczkÄ? I po raz pierwszy od trzech lat, czterech miesiÄcy i osiemnastu dni szczery, niewymuszony Ĺmiech wypeĹniĹ samotnÄ
wiÄziennÄ
celÄ poĹoĹźonÄ
tak blisko jego ukochanego ParyĹźa, Ĺźe skazaniec odnosiĹ wraĹźenie, iĹź czuje smrĂłd zalatujÄ
cy z miejskich rynsztokĂłw. ...
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|