[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
 Wasilij Aksionow  WIÄZIENIE I POKĂJ   PrzekĹad Maria Putrament   MOSKIEWSKA SAGA tom 3 Wszyscy byliĹmy w rÄku boĹźym, W boskim kuĹaku rozwartym. Kiedy raz szedĹem Arbatem, BĂłg jechaĹ w piÄciu limuzynach... Borys SĹucki przeĹ. SĹawomir KÄdzierski  Wprawdzie autor przytoczonych wersĂłw wyróşniaĹ siÄ talentem spoĹrĂłd poetĂłw czasu radzieckiej dojrzaĹoĹci, nie osiÄ
gnÄ
Ĺ w nich jednak precyzji Chlebnikowa, dlatego i to nasze motto, podobnie jak poprzednie zaczerpniÄte z tekstu Lwa ToĹstoja, wymaga pewnego komentarza. Borys SĹucki, wychowany na ideaĹach kolektywizmu, materializmu, internacjonalizmu i wszelkich innych âizmĂłwâ, nazywajÄ
c Stalina bogiem, uĹźyĹ tego sĹowa zdecydowanie negatywnym sensie. Z pewnoĹciÄ
nie miaĹ na myĹli Boga, StwĂłrcy wszechrzeczy, lecz jakiegoĹ boĹźka, tyrana, ktĂłry zawĹaszczyĹ ĹwiÄte idee rewolucji, zbezczeĹciĹ porywy mĹodych literatĂłw, by na gruzach sponiewieranej demokracji dĹşwignÄ
Ä kult swojej osoby. StÄ
d oszaĹamiajÄ
cy z punktu widzenia materialisty obraz tego âbogaâ jadÄ
cego jednoczeĹnie w piÄciu samochodach! RozpoĹciera siÄ przed nami niesamowity widok: noc, Arbat i bĂłstwo, rozmnoĹźone na piÄÄ samochodĂłw, jedzie gdzieĹ w sobie tylko znanym kierunku. Wcale siÄ nie spieszy. Podobno nie przepadaĹ za szybkÄ
jazdÄ
. Takie sobie gadkiszmatki, jak to bywa z czĹowiekiem nierosyjskiego pochodzenia. W latach szeĹÄdziesiÄ
tych w garaĹźach Mosfilmu staĹ jeden z owych piÄciu samochodĂłw, byÄ moĹźe gĹĂłwny, w ktĂłrym przemieszczaĹa siÄ najwaĹźniejsza czÄĹÄ bĂłstwa, jego ciaĹo. ByĹ to wykonany na zamĂłwienie opancerzony packard z grubymi szybami. Nawet z potÄĹźnym silnikiem trudno byĹo sobie wyobraziÄ to monstrum w pÄdzie. RĂłwnomierny, niespieszny ruch, budzÄ
cy przeraĹźenie. Przodem i z tyĹu sunÄ
jeszcze cztery czarne potwory. Razem sÄ
caĹoĹciÄ
- âbogiemâ komunistĂłw. Niekiedy pisarz porĂłwnujÄ
c dwa przeciwstawne uczucia - strach i odwagÄ - ulega pokusie uznaÄ, Ĺźe sÄ
to zjawiska tego samego rzÄdu. Jednak strach jest bardziej zrozumiaĹy, bliĹźszy biologii, jestestwu, w zasadzie pokrewny odruchowi, odwaga natomiast wydaje siÄ bardziej skomplikowana. Takie mamy wraĹźenie w momencie, kiedy siÄ rozpoczyna nasz tom trzeci, to znaczy w koĹcu lat czterdziestych, kiedy kraj, ktĂłry niedawno dokonaĹ cudĂłw odwagi, skuty byĹ obezwĹadniajÄ
cym strachem piÄciosamochodowego Stalina. I Moskiewskie sĹodycze Do Zatoki Nagajewskiej wpĹywaĹ motorowiec âFeliks DzierĹźyĹskiâ, dumny ptak morski, by tak rzec âzwiastun rewolucjiâ. Pewnie Morze Ochockie ze swymi niewolniczymi, ĹźaĹosnymi skorupami, jak na przykĹad rozpadajÄ
ca siÄ âDĹźurmaâ, nie widziaĹo takich wspaniaĹych statkĂłw. âFeliksâ zjawiĹ siÄ w tych stronach po wojnie, by stanÄ
Ä na czele flotylli Dalstroju*. Byli wiÄĹşniowie opowiadali o zagranicznym gigancie róşne rzeczy. Pletli nawet, Ĺźe statek naleĹźaĹ niegdyĹ do samego Hitlera, w trzydziestym dziewiÄ
tym roku pechowy Fiihrer podarowaĹ go naszemu przywĂłdcy, by zacieĹniÄ socjalistyczne zwiÄ
zki. PodarowaĹ, później zrobiĹo mu siÄ Ĺźal statku, wiÄc go odebraĹ, a przy okazji o maĹo nie zagarnÄ
Ĺ Moskwy. Rzecz jasna los ukaraĹ go za przewrotnoĹÄ, teraz statek wrĂłciĹ do nas na zawsze i dumnie nosi imiÄ ârycerza rewolucjiâ. Z bajki wynikaĹo, Ĺźe caĹa Wielka Wojna OjczyĹşniana wybuchĹa z powodu tej skorupy, byli zekowie bowiem potrafiÄ
wymyĹliÄ niesamowite historie, kiedy naĹykawszy siÄ czifiru** siedzÄ
nocÄ
w baraku. A do kaĹźdej obowiÄ
zkowo wplatajÄ
swego ulubionego bohatera, noszÄ
cego ksywÄ PĂłĹtora Iwana. PĂłĹtora Iwana, potÄĹźny i piÄkny niczym posÄ
g, mĹody i zarazem dojrzaĹy zek o zwierzÄcym wyglÄ
dzie, skazany byĹ ĹÄ
cznie na czterysta osiemdziesiÄ
t piÄÄ lat wiÄzienia plus cztery wyroki Ĺmierci, ktĂłre w ostatniej chwili darowaĹ mu sam Stalin. WĹaĹnie PĂłĹtora Iwana, a nie Ĺźaden admiraĹ otrzymaĹ rozkaz od wodza poprowadziÄ âFeliksaâ z Ĺźywym towarem na KoĹymÄ. JakĹźe tak - wiÄzieĹ zostaĹ dowĂłdcÄ
etapu? Tak wĹaĹnie: zek, ale nie Ĺźaden nygus, jak ty i ja, lecz sam PĂłĹtora Iwana! Rzecz w tym, Ĺźe w owym czasie pod pokĹadem âFeliksaâ siedziaĹo tysiÄ
c stu piÄtnastu byĹych BohaterĂłw ZwiÄ
zku Radzieckiego, czyli ludzi niebezpiecznych. Jak dowieziesz gadĂłw na KoĹymÄ - rzekĹ do PĂłĹtora Iwana Stalin - sam zostaniesz bohaterem, zapiszemy twoje imiÄ zĹotymi czcionkami w annaĹach... Gdzie? W annaĹach, dupo, w annaĹach! Jak nie dowieziesz, rozstrzelam ciebie wĹasnorÄcznie albo polecÄ Ĺawrientijowi PawĹowiczowi Berii. Wasz rozkaz bÄdzie wykonany, towarzyszu Stalin - powiedziaĹ PĂłĹtora Iwana i poleciaĹ z Pokryszkinem na Daleki WschĂłd. Jak siÄ to skoĹczyĹo? Zamiast w Nagajewie âFeliksâ przycumowaĹ w porcie sanitarnym Francisco. WitaĹ go osobiĹcie prezydent Harry Truman. Wszystkim bohaterom przywrĂłcono tytuĹy i wydano po milionie. Teraz pÄdzÄ
w Ameryce dostatni Ĺźywot: sÄ
syci, obuci i ubrani. A PĂłĹtora Iwana za zdradÄ ZSRR miaĹ dostaÄ nagrodÄ - dziesiÄÄ milionĂłw i daczÄ w Argentynie. Nie - rzekĹ PĂłĹtora Iwan - nie zdradziĹem ojczyzny, chciaĹem tylko uratowaÄ towarzyszy broni, nie trzeba mi waszych pieniÄdzy, towarzyszu Truman. I zawrĂłciĹ âFeliksaâ w drogÄ do kraju ojczystego. Podczas kiedy pĹynÄ
Ĺ, zameldowano o wszystkim Stalinowi. Stalin siÄ zachwyciĹ nieprzeciÄtnie: takich wĹaĹnie ludzi potrzebujemy, a nie miÄczakĂłw jak wy, WiaczesĹawie MichajĹowiczu MoĹotow! WysĹano na Daleki WschĂłd puĹk MGB*, ktĂłry miaĹ dokonaÄ egzekucji bohatera naszej powieĹci. Operator sfilmowaĹ zakoĹczenie Ĺźycia PĂłĹtora Iwana, film pokazano wszystkim czĹonkom politbiura razem i z osobna. Ma siÄ rozumieÄ, Ĺźe w rzeczywistoĹci rozstrzelano sobowtĂłra, a PĂłĹtora Iwana na spotkaniu ze Stalinem zjadĹ z nim pieczonego barana i wypiĹ samowar spirytusu, po czym w mundurze puĹkownika MGB pojechaĹ na Dalstroj i zgubiĹ siÄ w jednym z odlegĹych ĹagrĂłw. Podobne brednie docieraĹy niekiedy do kapitana âFeliksaâ, ale nie interesowaĹ go folklor tego rodzaju. W ogĂłle trudno byĹo dociec, co interesowaĹo tego czĹowieka. StojÄ
c na mostku swego statku, ktĂłry w przeszĹoĹci byĹ uĹźywany do ukĹadania kabli na dnie Atlantyku, nastÄpnie zostaĹ przejÄty przez nazistĂłw, by w koĹcu jako trofeum dostaÄ siÄ do ZwiÄ
zku Radzieckiego, kapitan obojÄtnie, lecz uwaĹźnie oglÄ
daĹ strome koĹymskie skaĹy siÄgajÄ
ce dna Zatoki Nagajewskiej, koĹyszÄ
cej siÄ w podmuchach pĂłĹnocnowschodniego wiatru, wzdymajÄ
cego bĹyskawicznie fale, ktĂłre wyglÄ
daĹy niczym tĹum zekĂłw usiĹujÄ
cych siÄ rozgrzaÄ. Nie interesowaĹy kapitana zestawienia ostrych, czystych barw, powiedzmy - purpurowe zbocza i sine chmury na tle przezroczystych niezmierzonych przestrzeni, zjawiska meteorologiczne natomiast traktowaĹ, rzecz jasna, z uwagÄ
. PrzypĹynÄliĹmy w samÄ
porÄ, myĹlaĹ kapitan, dobrze by byĹo w porÄ odpĹynÄ
Ä. ZdarzaĹo siÄ w tej zatoce, Ĺźe w ciÄ
gu jednej nocy ĹcinaĹ jÄ
mrĂłz. Kiedy niegĹoĹno wydawaĹ rozkazy do maszynowni, zrÄcznie cumujÄ
c olbrzyma przy nabrzeĹźu âkrainy szakaliâ, jak w myĹli zawsze nazywaĹ KoĹymÄ, usiĹowaĹ zapomnieÄ o Ĺadunku, to znaczy o kontyngencie, jak pisano w niezliczonych towarzyszÄ
cych dokumentach. CaĹÄ
wojnÄ pĹywaĹ przez Pacyfik na drobnicowcach do Seattle po lendleasowskie przesyĹki, bardzo byĹ rad ze swego losu i miaĹ w nosie japoĹskie okrÄty podwodne. ByĹ wĂłwczas caĹkiem innym czĹowiekiem nasz wcale jeszcze niestary kapitan. W tamtych czasach wszystko go interesowaĹo w zamorskim kraju sojuszniczym. Bez trudu znalazĹ wspĂłlny jÄzyk z jankesami, poniewaĹź nieĹşle go znaĹ, to znaczy biegle mĂłwiĹ po angielsku. ZachwycaĹo go owo sensowne Ĺźycie na morzu. GdybyĹź tak... - myĹlaĹ teraz czÄsto w samotnoĹci swojej kajuty, nie odwaĹźyĹ siÄ jednak nigdy dokoĹczyÄ zdania rozpoczÄtego spĂłjnikiem wyraĹźajÄ
cym gorÄ
ce Ĺźyczenie. W koĹcu robiÄ to, co robiĹem zawsze - prowadzÄ statek. Nie obchodzi mnie wcale, co ĹadujÄ
na mĂłj statek w Waninie, buldoĹźery czy siĹÄ roboczÄ
. SÄ
ludzie, ktĂłrzy z obowiÄ
zku zajmujÄ
siÄ tÄ
siĹÄ
roboczÄ
, niech ich nazywajÄ
zekowozami, a nie mnie, kapitana jednostki pĹywajÄ
cej o wypornoĹci dwudziestu trzech tysiÄcy ton. Nie muszÄ wcale zastanawiaÄ siÄ nad innym niĹź nawigacyjny sensem tych rejsĂłw, zresztÄ
ten inny sens nic a nic mnie nie interesuje. Jedyne, co kapitana interesowaĹo naprawdÄ, to osobowy studebaker, ktĂłry mu zawsze towarzyszyĹ w specjalnym boksie w Ĺadowni. Kapitan kupiĹ go w Seattle w ostatnim roku wojny, teraz podczas postojĂłw w Waninie i w Nagajewie dĹşwig wyĹadowywaĹ samochĂłd na nabrzeĹźe i kapitan zasiadaĹ przy kierownicy. Ani w jednym, ani w drugim porcie nie byĹo dokÄ
d jeĹşdziÄ, kapitan jednak jeĹşdziĹ, jakby chciaĹ w ten sposĂłb podkreĹliÄ, Ĺźe jest kapitanem Ĺźeglugi wielkiej, a nie godnym pogardy przewoĹşnikiem wiÄĹşniĂłw. KochaĹ swego studebakera bardziej niĹź ĹźonÄ, ktĂłra - jak siÄ wydaje - zapomniaĹa o nim, mieszkajÄ
c we WĹadywostoku wĹrĂłd kolonii marynarskich rodzin. W zwiÄ
zku z samochodem zapowiadaĹa siÄ nielicha chryja: juĹź kilkakrotnie na posiedzeniach komitetu partyjnego zarzucano kapitanowi naduĹźywanie stanowiska sĹuĹźbowego, wyniosĹoĹÄ, nadmierny pociÄ
g do cudzoziemszczyzny. Dzisiaj, w 1949 roku, posiadanie takiego cacka jak amerykaĹski samochĂłd osobowy moĹźe siÄ Ĺşle skoĹczyÄ. KrĂłtko mĂłwiÄ
c, doĹwiadczony dowĂłdca statku, kapitan woĹźÄ
cego wiÄĹşniĂłw âFeliksa DzierĹźyĹskiegoâ, chronicznie cierpiaĹ na melancholiÄ, co otoczenie odbieraĹo jako szczegĂłlnÄ
cechÄ charakteru. Nie odbiĹo siÄ to jednak niekorzystnie na jego wyjÄ
tkowych umiejÄtnoĹciach zawodowych, cumowanie przy nabrzeĹźu nagajewskim po raz kolejny przebiegĹo bez najmniejszego zarzutu. Zamocowano cumy, spuszczono trapy, jeden - z gĂłrnego pokĹadu - dla zaĹogi, drugi - z luku znajdujÄ
cego siÄ tuĹź nad liniÄ
wodnÄ
- dla kontyngentu. Otoczyli juĹź go dowĂłdcy wochry* i ĹźoĹnierze z karabinami i psami. Za nimi tĹoczyli siÄ cywilni pracownicy brygady sanitarnej, byĹ wĹrĂłd nich magazynier Cyryl Borysowicz GradĂłw, urodzony w 1903 roku, ktĂłry odbyĹ swĂłj wyrok do ostatniego dnia, spÄdziĹ jeszcze w Ĺagrze póŠroku âaĹź do specjalnego rozkazuâ i osiedliĹ siÄ w Magadanie jako pozbawiony na piÄÄ lat praw obywatelskich. PracÄ magazyniera w zakĹadzie dezynsekcyjnym zaĹatwiĹ mu jakiĹ znajomek zsowchozu hodowlanego. Po koĹymskich przeĹźyciach Cyryl uwaĹźaĹ jÄ
za synekurÄ. Zarobku starczaĹo na chleb i tytoĹ, udaĹo siÄ nawet zaoszczÄdziÄ kilka rubli na czarny pĹaszcz przerobiony ze starego marynarskiego szynela, co zaĹ najwaĹźniejsze, magazynierowi naleĹźaĹ siÄ - o tym Cyryl nawet nie marzyĹ, a teraz mĂłwiĹ z radosnym przydechem - oddzielny pokĂłj. GradĂłw niedawno ukoĹczyĹ czterdzieĹci szeĹÄ lat. Jego oczy nadal patrzyĹy Ĺźywo, ale zda siÄ pod wpĹywem zimnego koĹymskiego bĹÄkitu zmieniĹy niecÄ barwÄ. Nie wiadomo dlaczego rozrosĹy siÄ brwi, gdzieniegdzie bĹyskaĹo w nich srebro. Poprzeczne zmarszczki na policzkach wydĹuĹźyĹy twarz. W swoim kusym ubraniu i w walonkach z kaloszami wyglÄ
daĹ jak przeciÄtny mieszkaniec KoĹymy i od dawna przestaĹ siÄ dziwiÄ, kiedy na ulicy woĹano na niego âhej, ojczulku!â Teoretycznie Cyryl mĂłgĹ w kaĹźdej chwili kupiÄ bilet i machnÄ
Ä siÄ na âkontynentâ. Jako pozbawiony praw obywatelskich ani w Moskwie, ani w obwodzie moskiewskim nie otrzymaĹby meldunku, jednak - znowuĹź teoretycznie - moĹźna byĹo zamieszkaÄ na sto pierwszym kilometrze od stolicy. Praktycznie jednak byĹo to niewykonalne nie tylko dlatego, Ĺźe cena biletu byĹa w jego odczuciu astronomiczna (i ojciec, i siostra wysĹaliby mu natychmiast owe trzy i póŠtysiÄ
ca rubli), lecz gĹĂłwnie dlatego, Ĺźe powrĂłt do przeszĹoĹci wydawaĹ siÄ czymĹ nienaturalnym, jak na przykĹad wejĹcie w bajkowy Ĺwiat przedstawiony na arrasach. W liĹcie do Niny i rodzicĂłw napisaĹ, Ĺźe oczywiĹcie przyjedzie, ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie nadeszĹa odpowiednia pora. Nie uĹciĹlaĹ, kiedy to bÄdzie, wiÄc rodzina wpadĹa w popĹoch: czyĹźby miaĹ zamiar spÄdziÄ tam caĹe piÄÄ lat, aĹź do koĹca wyroku? Tymczasem Magadan ogarnÄĹa tak zwana druga fala. Zamykano tych, ktĂłrzy po odbyciu wyrokĂłw wyszli niedawno na tak zwanÄ
wolnoĹÄ. Cyryl spokojnie czekaĹ na swojÄ
kolej. Teraz, kiedy siÄ zakorzeniĹ w chrzeĹcijaĹstwie, powszechne cierpienie wydawaĹo mu siÄ naturalniej sze niĹź radoĹci pojedynczych szczÄĹciarzy. Siebie ze swoim oddzielnym pokojem rĂłwnieĹź zaliczaĹ do szczÄĹciarzy. CieszyĹ siÄ kaĹźdÄ
chwilÄ
tak zwanej wolnoĹci, ktĂłrÄ
wciÄ
Ĺź jeszcze odczuwaĹ jako uwolnienie od konwoju, a nie rzeczywistÄ
wolnoĹÄ, cieszyĹ siÄ kaĹźdym wyjĹciem do sklepu lub fryzjera, nie mĂłwiÄ
c o kinie czy bibliotece, jednak chociaĹź minÄĹo pĂłĹtora roku âwolnegoâ Ĺźycia, ciÄ
gle podĹwiadomie wyrzucaĹ sobie, Ĺźe siÄ tak Ĺatwo âurzÄ
dziĹâ, âzaĹapaĹâ, w gĹÄbi serca bowiem uwaĹźaĹ, iĹź wĹaĹciwym miejscem dla cierpiÄ
cego czĹowieka nie jest bufet z pierniczkami, lecz etapowe kolumny zdÄ
ĹźajÄ
ce powoli w stronÄ zagĹady. PamiÄtaĹ, Ĺźe bogatemu trudno wejĹÄ do krĂłlestwa niebieskiego, a teraz czuĹ siÄ bogaczem. W caĹej KoĹymie, milionowym katorĹźniczym kraju, nie byĹo ani jednego egzemplarza Biblii. Za jej posiadanie czĹowieka âwolnegoâ wyrzucono by natychmiast z Dalstroju, a moĹźe i aresztowano, a zeka z miejsca wysĹano do kopalni podlegajÄ
cej Pierwszemu ZarzÄ
dowi, to znaczy do kopalni uranu. Jednak tu i tam w barakach, wĹrĂłd przyjacióŠCyryla, krÄ
ĹźyĹy owoce lagrowej twĂłrczoĹci - ksiÄ
Ĺźeczki wielkoĹci dĹoni, zszyte igĹÄ
i nitkÄ
, oprawione w zgrzebne pĹĂłtno lub strzÄpy starego koca. Nowo nawrĂłceni chrzeĹcijanie zapisywali w nich chemicznym oĹĂłwkiem to, co udaĹo siÄ zapamiÄtaÄ z Pisma ĹwiÄtego, fragmenty modlitw, przekazy dziaĹalnoĹci Jezusa, wszystko, co zachowali w pamiÄci z czasĂłw przedrewolucyjnego dzieciĹstwa lub z literatury, co w nich przetrwaĹo przez trzy dziesiÄciolecia Ĺźycia bez Boga pomimo wĹasnego - jak teraz uwaĹźali - ateistycznego otumanienia. Pewnego razu ktoĹ zawoĹaĹ Cyryla, kiedy szedĹ skrzypiÄ
cym drewnianym chodnikiem po magadaĹskiej ulicy. AĹź drgnÄ
Ĺ caĹy na dĹşwiÄk tego gĹosu, pochodzÄ
cego z âarrasuâ, to znaczy z nierzeczywistej krainy, czyli ze Srebrnego Boru. Dwie kuse postacie w pikowanych spodniach - dwaj byli wiÄĹşniowie - rozminÄli siÄ w pĂłĹbiegu i potknÄ
wszy siÄ nagle, teraz powoli, ze zdziwieniem odwrĂłcili siÄ ku sobie. Na Cyryla spoglÄ
daĹa obramowana szpakowatymi kosmykami czupryny i brodÄ
pofaĹdowana twarz Stiopy Kalistratowa, imaĹźynisty, nieudanego mÄĹźa jego siostry, Niny. Stiopa! A wiÄc przeĹźyĹ? OkazaĹo siÄ, Ĺźe byĹy czĹonek bohemy nie tylko przeĹźyĹ, lecz nawet potrafiĹ siÄ jakoĹ urzÄ
dziÄ. Wypuszczono go z Ĺagru wczeĹniej niĹź Cyryla, poniewaĹź wczeĹniej zostaĹ aresztowany. Pracuje jako portier w warsztatach samochodowych, to znaczy nic nie robi, jak przez caĹe Ĺźycie, tylko pisze wiersze. Czy w Ĺagrze takĹźe pisaĹeĹ wiersze? Stiopa zachmurzyĹ siÄ. W Ĺagrze nie napisaĹ ani linijki. WyobraĹş sobie, ani linijki w ciÄ
gu dziesiÄciu lat! A teraz zaczÄĹa siÄ prawdziwa âjesieĹ boĹdinowskaâ. Nie lÄkasz siÄ, Stiopa, Ĺźe zamknÄ
ciÄ po raz drugi? Nie, teraz niczego siÄ nie bojÄ, najwaĹźniejsze mam za sobÄ
, Ĺźycie minÄĹo. Stiepan wprowadziĹ Cyryla do swego towarzystwa. Raz w tygodniu odbywaĹy siÄ spotkania u dwĂłch literackich paĹ z Petersburga, pracujÄ
cych obecnie jako nianie w zakĹadzie dla dzieci. Na chwiejnych stoĹkach siadaĹy niczym w salonie Domu LiteratĂłw. Rozmawiano o symbolistach, WĹodzimierzu SoĹowiowie, kulcie Sofii. Nie Izyda trĂłjkoronna Wybawienie zesĹaÄ raczy Ale wieczna i promienna Dziewica Wierzei TÄczy...(* PrzeĹ. SĹawomir KÄdzierski.) ...recytowaĹ facet o fenomenalnej pamiÄci, byĹy pracownik naukowy Instytutu Literatury Ĺwiatowej, obecnie kÄ
pielowy w ĹaĹşni miejskiej. Czego jeszcze trzeba czĹowiekowi, ktĂłry w katorĹźniczych norach KoĹymy porzuciĹ marksistowskÄ
religiÄ jak wÄ
Ĺź skĂłrÄ? Zwolniono go spod straĹźy, ma kawaĹek chleba powszedniego, czerpie z nowej wiary radoĹÄ i pokorÄ, sĹucha mistycznych wierszy w krÄgu intelektualistĂłw. CzyĹź nie jest to renesans âsrebrnego wiekuâ zamaskowany realiami Dalstroju? A Cyryl wciÄ
Ĺź czuĹ siÄ obco w magadanskim raju, jakby trafiĹ do niego przez oszustwo, jakby w warunkach Ĺagru ânagraĹâ sobie prawo do korzystania ze stoĹĂłwki dla personelu. Kiedy spotykaĹ nieustannie przybywajÄ
ce nowe etapy i ĹźegnaĹ je, kiedy po dezynsekcji odjeĹźdĹźaĹy na pĂłĹnoc do kopalĹ, widziaĹ siebie w szeregach wiÄĹşniĂłw. Po to przyszedĹ na Ĺwiat Cyryl GradĂłw. OdejĹÄ w gromadzie wszystkich cierpiÄ
cych, zginÄ
Ä z nimi razem. Teraz takĹźe patrzÄ
c na wiÄĹşniĂłw, wychodzÄ
cych z trzewi âFeliksaâ, pragnÄ
Ĺ przedostaÄ siÄ przez obstawÄ ĹźoĹnierzy i poĹÄ
czyÄ z tĹumem ludzi udrÄczonych wiÄziennym smrodem. DotÄ
d nie nauczyĹ siÄ traktowaÄ wyĹadunku jako zwykĹej pracy. IlekroÄ widziaĹ tĹum wydostajÄ
cy siÄ ze stalowego opakowania na katorĹźnicze przestworza, miaĹ wraĹźenie, Ĺźe sĹyszy dĹşwiÄki organĂłw i orkiestry symfonicznej, tragicznÄ
muzykÄ w nieznanej ĹwiÄ
tyni. Oto wychodzÄ
, Ĺapczywie chĹonÄ
ustami powietrze, szczodry dar boĹźy, widzÄ
jasne niebo i mrok nowej ziemi - wiÄzienia, w ktĂłrym dwie trzecie, a moĹźe i trzy czwarte przybyszy pozostanie na zawsze. Tak czy inaczej dnie duchoty, koĹysania i mdĹoĹci majÄ
za sobÄ
. DopĂłki trwa segregacja, formowanie kolumn, moĹźna bez ograniczeĹ rozkoszowaÄ siÄ czystym powietrzem. Zekowie ruszajÄ
siÄ, zataczajÄ
, podtrzymujÄ
siÄ nawzajem, oglÄ
dajÄ
ciekawie nowe strony. Pewnie ochroniarze - szeregowi i oficerowie - nie dostrzegajÄ
w tych chwilach nic szczegĂłlnego poza rutynÄ
, ale dla kaĹźdego zeka z nowego etapu najdrobniejszy szczegóŠjest waĹźny. MoĹźe dlatego Cyryl sĹyszy muzykÄ tragicznÄ
, a zarazem dodajÄ
cÄ
otuchy? On takĹźe przed jedenastu laty wytoczyĹ siÄ z Ĺadowni âWoĹoczajewskaâ i oszoĹomiony powietrzem i rozlegĹymi widokami poczuĹ nieznane dotÄ
d uniesienie. Wtedy nie chciaĹ jeszcze myĹleÄ, Ĺźe mogĹo to byÄ zbliĹźenie do Boga. Zekowie z workami, toboĹami, walizkami przewiÄ
zanymi sznurkiem gromadzili siÄ na nabrzeĹźu u podnóşa suwnic bramowych. <brak> wiÄĹşniĂłw w kajdanach albo spotkaĹ go szef Dalstroja, generaĹ Nikiszow, a maĹĹźonka generaĹa, mĹodszy lejtnant MWD Gridasowa, przygotowaĹa dla niego spanie w paĹacyku na prospekcie Stalina, tak czy inaczej PĂłĹtora Iwana byĹ tutaj. Lagrowe wĹadze powaĹźnie traktowaĹy ploteczki, raporciki, doniesienia, krwawa walka mogĹa pogorszyÄ bilans siĹy roboczej, wiÄc ochroniarzom przybyĹo pracy, musieli bowiem dokĹadnie posegregowaÄ nie tylko politycznych, lecz takĹźe kryminalistĂłw. Nagle w tym rejwachu jakiĹ marynarzyk przeskoczyĹ przez skrzynki wyĹadowane ze statku i zawoĹaĹ Cyryla, ktĂłry wĹaĹnie znalazĹ siÄ z drugiej strony drucianego pĹotu: - Hej, kolego, moĹźe przypadkiem znasz niejakiego Gradowa Cyryla? Cyryl aĹź siÄ potknÄ
Ĺ. - Masz szczÄĹcie, chĹopie, to ja jestem GradĂłw Cyryl... - Ale âszczÄĹcie...â - przedrzeĹşniĹ go marynarz i nagle wykrzywiĹ siÄ zabawnie. - No to, wujku, witaj goĹcia. PasaĹźerka do ciebie przyjechaĹa! - Jaka pasaĹźerka? - zdziwiĹ siÄ Cyryl. W ustach marynarza sĹowo âpasaĹźerkaâ zabrzmiaĹo jak kpina. WstydziĹ siÄ sam siebie, Ĺźe wyĹwiadcza przysĹugÄ jakiejĹ pasaĹźerce, szuka jakiegoĹ Gradowa, ktĂłry w dodatku jest paskudnym starym dziadygÄ
, pewnie z trockistĂłw. Cyryl to zauwaĹźyĹ i nie wiadomo dlaczego zdenerwowaĹ siÄ okropnie, jak tamtego dnia sprzed dwunastu lat, kiedy zadzwoniĹ do niego Ĺledczy z NKWD, by zaprosiÄ na âpogawÄdkÄâ. - Wszyscy pasaĹźerowie sÄ
juĹź na placu - rzekĹ ni w piÄÄ, ni w dziesiÄÄ, wskazujÄ
c zekĂłw stĹoczonych za drucianym ogrodzeniem. - PrzecieĹź mĂłwiÄ ci, ojczulku, o pasaĹźerce, a nie o wiÄĹşniarce - zaĹmiaĹ siÄ marynarz. WskazaĹ palcem wypukĹÄ
burtÄ âFeliksaâ i poszedĹ sobie. Cyryl juĹź prawie zrozumiaĹ, o co chodzi, ale nie chciaĹ wierzyÄ i ostroĹźnie, jakby ostroĹźnoĹÄ mogĹa czemuĹ zapobiec, poszedĹ w kierunku nabrzeĹźa. UwaĹźnie omijaĹ podstawÄ dĹşwigĂłw i sterty wyĹadowanych skrzynek. Nagle w odlegĹoĹci dziesiÄciu metrĂłw ujrzaĹ schodzÄ
cÄ
znajomÄ
staruszkÄ. W pierwszej chwili odetchnÄ
Ĺ z ulgÄ
. Jednak nie to, w co prawie uwierzyĹ, po prostu ktoĹ,vkogo znaĹ w dawnym Ĺźyciu, w kaĹźdym razie nie Cecylia, przecieĹź niemoĹźliwe... W nastÄpnej chwili zrozumiaĹ, Ĺźe wĹaĹnie ma przed sobÄ
swojÄ
ĹlubnÄ
, CecyliÄ NaumownÄ Rozenblum, a nie jakÄ
Ĺ znajomÄ
staruszkÄ. Przygarbiona, moĹźe pod ciÄĹźarem niezliczonych tĹumokĂłw i siatek, niezgrabnie kuĹtyka po trapie na dĂłĹ, spĂłdnica, jak zwykle przekrzywiona, odsĹania cienkie nogi w niesamowitych buciorach, na gĹowie jeszcze bardziej niesamowity, jakby z obrazu Rembrandta beret, spod ktĂłrego sterczÄ
rude siwiejÄ
ce kosmyki, potÄĹźne piersi rozpierajÄ
zbyt ciasne paletko. WydawaĹo siÄ, Ĺźe za chwilÄ runie pod ciÄĹźarem toboĹĂłw, ogromnych piersi, caĹej oszaĹamiajÄ
cej sytuacji. RzeczywiĹcie potknÄĹa siÄ o bierwiono, robiÄ
c pierwszy krok na ziemi koĹymskiej, zahaczyĹa o linÄ, poĹliznÄĹa siÄ w kaĹuĹźy i padĹa kolanami w bĹoto. Na jej plecach szarpnÄĹo siÄ i chyba mocno jÄ
zdzieliĹo duĹźe popiersie Karola Marksa, ktĂłre wyzieraĹo z siatki niczym twarz wiÄĹşnia spoza drucianego pĹotu. OczywiĹcie na pokĹadzie âFeliksaâ zarechotali marynarze, a na nabrzeĹźu - ĹźoĹdacy. Cyryl podskoczyĹ, zgarnÄ
Ĺ ĹźonÄ pod pachy, a ona spojrzaĹa na niego przez ramiÄ, poznaĹa, pomazane szminkÄ
usta otworzyĹy siÄ w dĹugim i gĹoĹnym jak syrena okrÄtowa krzyku: Cyrylu, mĂłj najdroĹźszy!!! Cylu, Cylu, moje sĹoneczko, przyjechaĹaĹ... - beĹkotaĹ, caĹujÄ
c to, co mĂłgĹ ucaĹowaÄ w niewygodnej pozycji, to znaczy jej mĹode ucho i obwisĹy, pachnÄ
cy kotletem i cebulÄ
policzek. Widok miĹosnej scenki dwojga ludzi podobnych do strachĂłw na wrĂłble byĹ pewnie bardzo zabawny, ale marynarze i ochroniarze zajÄli siÄ jakimiĹ waĹźnymi sprawami, pozwalajÄ
c strachom na wrĂłble w samotnoĹci cieszyÄ siÄ spotkaniem. Kpina bawi, kiedy jej przedmiot reaguje, zĹoĹci siÄ, wstydzi, w tym przypadku jednak przedmiot kpiny - maĹĹźeĹska para, ktĂłra spotkaĹa siÄ po latach - tak dalece ignorowaĹ otoczenie, Ĺźe nie pobudzaĹ do Ĺmiechu. ZresztÄ
niewykluczone, Ĺźe poĹźaĹowania godna scena miĹosna poruszyĹa jakieĹ struny w duszach mĹodych ochroniarzy, przypomniaĹa o odwiecznej rosyjskiej nÄdzy wiÄziennej. W kaĹźdym razie wszyscy rozeszli siÄ do swoich zajÄÄ, a dwaj marynarze peĹniÄ
cy sĹuĹźbÄ bez Ĺźadnych upomnieĹ spuĹcili na nabrzeĹźe najwaĹźniejsze mienie Cyli - dzieĹa klasykĂłw marksizmu w dwĂłch odziedziczonych po tatusiu tekturowych walizkach. A oni wciÄ
Ĺź tkwili w miejscu. Cecylia oparĹa dĹonie na ramionach mÄĹźa i patrzÄ
c na niego pĹomiennym wzrokiem, deklamowaĹa, jakby byĹa na scenie: - Cyrylu najdroĹźszy, gdybyĹ tylko wiedziaĹ, ile siÄ nacierpiaĹam w ciÄ
gu tych dwunastu lat! Nie wierz, jeĹźeli ci mĂłwiono o mnie coĹ zĹego! ByĹam ci wierna! OdtrÄ
caĹam zaloty...
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|