[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
ALFRED HITCHCOCK Â Â Â ZĹOTY STRZAĹ PERKUSISTY Â Â NOWE PRZYGODY TRZECH DETEKTYWĂW Â (PrzeĹoĹźyĹa: KRYSTYNA BOGLAR) ROZDZIAĹ 1 CO SIÄ PRZYDARZYĹO PAMELI CARROL? Â - Wiesz, kto przyjeĹźdĹźa do Rocky Beach? - gĹos Boba brzmiaĹ tryumfalnie. - Nie - odparĹ leniwie Jupiter Jones. - Prezydent Clinton? Bob odwrĂłciĹ siÄ gwaĹtownie. A nie powinien. W Kwaterze GĹĂłwnej znĂłw byĹo ciasno niczym w puszce sardynek. Zbyt ciasno jak na trzech detektywĂłw, komputer, telefon, zielonÄ
kanapÄ i klatkÄ ze sztucznÄ
papugÄ
. W przyczepie kempingowej usytuowanej na tyĹach skĹadu zĹomu w peryferyjnej dzielnicy Rocky Beach tĹamsili siÄ od zarania dziejĂłw. Z krĂłtkÄ
przerwÄ
na doki u wybrzeĹźy. Ale wysoki czynsz wygoniĹ ich, zanim zdÄ
Ĺźyli polubiÄ wiatr od Pacyfiku. Bob potarĹ stĹuczony ĹokieÄ. - Ciebie tylko prezydent satysfakcjonuje? PrzyjeĹźdĹźajÄ
chĹopaki z High Tower Record! Jupiter oderwaĹ wzrok od kartki papieru. - ZespĂłĹ? SĹawny zespóŠrockowy? - Tak. Ci sami, ktĂłrych wypromowaĹa agencja Saxa Sendlera. PamiÄtasz, kiedyĹ tam pracowaĹem. PoznaĹem mnĂłstwo muzycznych sĹaw! - To postaraj siÄ o wejĹciĂłwki, co? Bob przygryzĹ wargi. - Nooo nie wiem... - Czego on znĂłw nie wie? - spytaĹ Pete Crenshaw otwierajÄ
c drzwi przyczepy. - SĹyszeliĹcie nowinÄ? - JakÄ
? - spytali rĂłwnoczeĹnie. - PrzyjeĹźdĹźa zespóŠHigh... - Tower Record - wymruczaĹ Bob. - Wiemy. Zastanawiamy siÄ, jak siÄ tam dostaÄ. WystÄ
piÄ
w tej hali kosmicznej u Saxa Sendlera. Na Bloomsbury Street. Trzy tysiÄ
ce miejsc. A na pewno zjawiÄ
siÄ fani z caĹej Kaliforni, od San Francisco do San Diego. - SolistkÄ
jest Calista. Seksbomba z mieszkankiem w Beverly Hills. Sam basen ma póŠmili szerokoĹci! - Bob przebieraĹ nerwowo palcami po klawiaturze komputera. - To jej chata. Chcecie zobaczyÄ? Pewnie by chcieli, gdyby nie staĹo siÄ to, co siÄ staĹo. I byĹo ze wszech miar wstrzÄ
sajÄ
ce: w drzwiach Kwatery GĹĂłwnej pojawiĹa siÄ zjawa pod postaciÄ
nagiej kobiety w ostrej czerwieni. - ZgiĹ, przepadnij, siĹo nieczysta! - zaszczekaĹ zÄbami Jupiter Jones. - Kim jesteĹ? Pete Crenshaw ominÄ
Ĺ wzrokiem dĹugie, pozlepiane wĹosy, piersi wystajÄ
ce z kawaĹka brudnej tkaniny frotte, zatrzymujÄ
c siÄ na smukĹych nogach i bosych stopach, po ktĂłrych, aĹź na podĹogÄ, skapywaĹo to coĹ okropnie czerwonego... - BoĹźe, krew! - wyjÄ
kaĹ Bob zasĹaniajÄ
c oczy. - Nie - odparĹa zjawa, chwiejÄ
c siÄ na nogach. - To tylko wyciÄ
g z pomidorĂłw z dodatkiem witamin... zostaĹam odurzona jakimĹ ĹwiĹstwem i napadniÄta... - dodaĹa sĹabnÄ
cym gĹosem. - Ja... Pete rzuciĹ siÄ na pomoc. PodtrzymaĹ dziewczynÄ, zanim osunÄĹa siÄ na podĹogÄ. - CoĹ na wzmocnienie! - wrzasnÄ
Ĺ. - Co, na przykĹad? - zdziwiĹ siÄ Bob Andrews otwierajÄ
c oczy. Ale nie do koĹca. MruĹźyĹ je, by zmniejszyÄ na siatkĂłwce intensywnoĹÄ czerwieni. Jupiter Jones juĹź spokojnie oceniaĹ sytuacjÄ. - Skoro to nie krew, trzeba umyÄ dziewczynÄ. Nie moĹźemy rozmawiaÄ w takiej... takiej... no... sytuacji. ProponujÄ prysznic. Ale nie w domu ciotki Matyldy, tylko nasz, ten za przyczepÄ
. - MĂłwisz o... wÄĹźu ogrodowym? - zacukaĹ siÄ Bob. - Tak. Jest bardzo ciepĹo. A masz inny pomysĹ? Dziewczyna z trudem przezwyciÄĹźaĹa chwilowÄ
sĹaboĹÄ. - Dobrze. Ale ja... sama. Bo nie mam ubrania. ZostaĹo w gabinecie kosmetycznym. U Izy. Ja tam... nie wrĂłcÄ... Przez nastÄpne dwadzieĹcia minut chĹopcy, z uwagÄ
godnÄ
caĹej skomplikowanej sytuacji, nasĹuchiwali szumu wody. Nie da siÄ ukryÄ, Ĺźe naga postaÄ w czerwieni zrobiĹa na caĹej trĂłjce piorunujÄ
ce wraĹźenie. - MĂłwiĹa, Ĺźe co ma na sobie? - dopytywaĹ siÄ Bob. - Tomato coĹ tam z witaminami! - rozeĹmiaĹ siÄ Pete. - SĹyszaĹem o kÄ
pielach bĹotnych, ale w pomidorach? Pierwszy raz... - Moja mama robi sobie czasami maseczkÄ z ogĂłrka - powiedziaĹ niepewnie Bob. WciÄ
Ĺź czuĹ siÄ gĹupio. Dziewczyna, chociaĹź w rÄczniku, byĹa jednakowoĹź... naga. Jupiter wyciÄ
gnÄ
Ĺ z gĹÄbi zielonej kanapy jakiĹ spory kawaĹ tkaniny. SzarpaĹ siÄ z niÄ
, mruczÄ
c pod nosem: - To sÄ
stare zasĹony z kuchennych okien ciotki Matyldy. KupiĹa nowe, zielone i... - rozlegĹ siÄ trzask pÄkajÄ
cego pĹĂłtna. - Wystarczy, by siÄ tym omotaĹa! - pokiwaĹ gĹowÄ
Bob. - Nie jestem tylko pewien, czy zaakceptuje ten wzĂłr w kaczki... - GÄsi - sprostowaĹ Jupiter. - SÄ
biaĹe z şóĹtymi dziobami. Gustowne. IdÄ jej podrzuciÄ. OstroĹźnie wyjrzaĹ zza przyczepy. Dziewczyny nie byĹo widaÄ. Tylko na blaszanym parkaniku wisiaĹ rÄcznik pochlapany pomidorami. - Hej! - zawoĹaĹ poprzez szum wody. - Tutaj masz hinduskie sari. W gÄsi. Hej, jak siÄ masz? Szum ustaĹ. ChwilÄ trwaĹo milczenie. - Lepiej. Macie coĹ do picia? - Tylko coca-colÄ. - MoĹźe byÄ. DziÄki za szmatkÄ. Zaraz przyjdÄ.  W przyczepie panowaĹa gorÄ
czkowa atmosfera. - Gdzie jej bÄdzie wygodniej? - miotaĹ siÄ Pete latajÄ
c wokóŠbiurka. - Na kanapie - wzruszyĹ ramionami Jones. - MoĹźe usiÄ
ĹÄ, skoro siÄ wypraĹa z keczupu... - umilkĹ, bo wĹaĹnie dziewczyna stanÄĹa w drzwiach. I byĹa to przeĹliczna dwudziestolatka z dĹugimi blond wĹosami, w ktĂłrych ciÄ
gle jeszcze poĹyskiwaĹy pasemka czerwieni. Szczelnie owiniÄta gÄsiowatym perkalem, usiadĹa na wskazanym miejscu i, bez ostrzeĹźenia, rozpĹakaĹa siÄ w gĹos. Jupiter osĹupiaĹ. Bob znĂłw zakryĹ oczy dĹoĹmi. Tylko Pete znalazĹ siÄ, jak trzeba: przykucnÄ
Ĺ, obejmujÄ
c kolana dziewczyny mocnym, mÄskim uĹciskiem. - No, juĹź dobrze - przemawiaĹ czule - juĹź po wszystkim. Jupiter zazgrzytaĹ zÄbami. Zawsze zazdroĹciĹ Crenshawowi tego, Ĺźe wiedziaĹ, jak siÄ zachowaÄ. W stosunku do kobiet, naturalnie. - MoĹźe ona by powiedziaĹa wreszcie, o co chodzi - wykrztusiĹ. Pete rzuciĹ spojrzenie, ktĂłre mogĹo zabiÄ. - Jest w szoku. Nie widzisz? Bob przyskoczyĹ z otwartÄ
puszkÄ
coli. Dziewczyna przestaĹa pĹakaÄ. WyciÄ
gnÄĹa rÄkÄ o krĂłtkich, róşowych palcach, podnoszÄ
c puszkÄ do ust. TrochÄ pĹynu pociekĹo po duĹźej gÄsi - przywĂłdczyni stada. - To byĹo okropne - wyjÄ
kaĹa. - PoszĹam do Izy, do zakĹadu kosmetycznego. Nazywa siÄ âU Izyâ. Zgodnie z umĂłwionÄ
... - O ktĂłrej? - Bob, jak przystaĹo na czoĹowego dokumentalistÄ, siedziaĹ juĹź przy klawiaturze komputera. - O dziesiÄ
tej. Iza uĹoĹźyĹa mnie na leĹźance i nasmarowaĹa grubÄ
warstwÄ
pasty pomidorowo-witaminowej. Z tym okĹadem tkwi siÄ godzinÄ. Bez ruchu. - I co byĹo dalej? - Jupiter rozparĹ siÄ w fotelu. - LeĹźaĹam. RozmawiaĹam z IzÄ
, ktĂłra nakĹadaĹa mi na powieki tampony relaksujÄ
ce... - Nic nie widziaĹaĹ, tak? - Bob stukaĹ w klawiaturÄ. - Nic. Iza mĂłwiĹa coĹ o zespole, ktĂłry ma daÄ jeden koncert w sali Saxa Sendlera... - To High Tower Record! - pochwaliĹ siÄ wiedzÄ
Pete. - Wiem. Nagle Iza umilkĹa, usĹyszaĹam jakiĹ haĹas i zaraz potem ktoĹ mi przyĹoĹźyĹ do ust nasÄ
czonÄ
czymĹ gazÄ. StraciĹam przytomnoĹÄ. Kiedy siÄ obudziĹam... poczuĹam, Ĺźe jestem w ciemnym i zagraconym miejscu... - Czy oni... - Pete zawiesiĹ gĹos. Pytanie, jakie chciaĹ zadaÄ, naleĹźaĹo do najtrudniejszych. Dziewczyna zaczerwieniĹa siÄ po korzonki wĹosĂłw. - JeĹli myĹlisz, Ĺźe oni mi coĹ zrobili... to nie. - SkÄ
d wiesz, Ĺźe to w ogĂłle byli mÄĹźczyĹşni? - zainteresowaĹ siÄ Jupiter. - Kiedy odzyskaĹam przytomnoĹÄ, usĹyszaĹam dwa mÄskie gĹosy. MĂłwili coĹ o pomyĹce. Ĺťe jestem blondynkÄ
, a tamta miaĹa byÄ brunetkÄ
. I coĹ jeszcze, czego nie pamiÄtam. - WziÄli ciÄ za kogoĹ innego - skinÄ
Ĺ gĹowÄ
Jupe. - Powiedz nam wiÄc, kim jesteĹ. Bo jak dotÄ
d zjawa w czerwonym sosie nie podaĹa nawet swego imienia. - Skumbria w temacie! - zachichotaĹ cichutko Bob, milknÄ
c pod surowym wzrokiem Crenshawa. - Nazywam siÄ Pamela Carrol. Jestem przyjaciĂłĹkÄ
Kelly Madigan i... - To twoja byĹa dziewczyna, Crenshaw - ucieszyĹ siÄ Jupiter. - Czy Kelly ci o nas opowiadaĹa? - Tak. O nim teĹź - wskazaĹa palcem na Pete'a. - MĂłwiĹa, Ĺźe rozwiÄ
zujecie trudne zagadki detektywistyczne. I Ĺźe siedzicie w tej przyczepie. MusiaĹam obejĹÄ park, skradajÄ
c siÄ wzdĹuĹź ogrodzenia. Na szczÄĹcie nikogo nie spotkaĹam. W skÄ
pym rÄczniku, caĹa umazana pomidorami... niezĹy byĹ widok! Ale marzyĹam tylko, by uciec jak najdalej od tej piwnicy, w ktĂłrej mnie porzucili... - Na twoje szczÄĹcie! - No... nie wiem. - Pamela wyraĹşnie odzyskiwaĹa formÄ. - Czy bÄdÄ musiaĹa tam wrĂłciÄ? - W jej gĹosie brzmiaĹ lÄk. - Po swoje rzeczy... chociaĹźby. Jupiter Jones przeczÄ
co pokrÄciĹ gĹowÄ
. - Mowy nie ma. Chcesz jeszcze raz przejĹÄ przez park na bosaka? - To co proponujesz? - My siÄ tam udamy - gĹos Crenshawa brzmiaĹ stanowczo - dasz nam tylko kartkÄ do wĹaĹcicielki. Zabierzemy twoje rzeczy, a przy okazji zwiedzimy piwnicÄ. Zostaniesz tu do naszego powrotu. MoĹźesz skorzystaÄ z Internetu. - Tylko nie ruszaj Ĺźadnego z moich plikĂłw! - ostrzegĹ Bob.  Gabinet kosmetyczny mieĹciĹ siÄ trzy przecznice dalej, o krok od placyku zabaw dla dzieci. O tej porze byĹo tam jeszcze bardzo maĹo ludzi. Na szklanych drzwiach wisiaĹa kartka: zamkniÄte. Pete zapukaĹ raz i drugi. UkazaĹa siÄ przestraszona twarz mĹodej kobiety. Bob przyĹoĹźyĹ do szyby wizytĂłwkÄ. PoskutkowaĹo.  TRZEJ DETEKTYWI Badamy wszystko ??? Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones Drugi Detektyw . . . . . . . . . . Pete Crenshaw Dokumentacja . . . . . . . . . . . . Bob Andrews   - Policja juĹź tu byĹa - wyszeptaĹa przeraĹźona brunetka o wyskubanych brwiach. Nos miaĹa nieco podobny do dzioba ich wypchanej papugi. - SporzÄ
dzili protokĂłĹ? - spytaĹ Pete, rzucajÄ
c papudze szeroki uĹmiech. - Dali pani do podpisu? - No... nie... - zacukaĹa siÄ, w zdenerwowaniu rozwierajÄ
c i zaciskajÄ
c piÄĹci. - ProszÄ, to kartka od Pameli Carrol. PrzyszĹa do naszej Agencji Detektywistycznej w stanie... no... Szoku pomidorowego. To jest... chciaĹem powiedzieÄ... w stanie ciekĹym. W soku. - Jestem Iza. WĹaĹcicielka. ProszÄ, wejdĹşcie. ZamknÄĹam zakĹad, bo siÄ bojÄ. Oni mogÄ
wrĂłciÄ i... Jupiter Jones bacznie przyglÄ
daĹ siÄ wnÄtrzu. Lustra, lusterka, dwie kabiny z wygodnymi fotelami, czyste rÄczniki, foliowe, jednorazowe przeĹcieradĹa i sĹoje, sĹoiki, szkĹo. MiĹo i przytulnie. W oknach muĹlinowe zasĹonki i pÄki sztucznych margerytek. Iza usiadĹa na zydelku. Pete przycupnÄ
Ĺ na drugim. PatrzyĹ jej gĹÄboko w oczy. - Jak to siÄ staĹo? Kobieta wskazaĹa otwartÄ
kabinÄ. - WĹaĹnie jej poĹoĹźyĹam kompresiki na oczy, gdy usĹyszaĹam, Ĺźe ktoĹ wchodzi. KrzyknÄĹam, Ĺźe jestem zajÄta, ale... ale... Bob przyklÄknÄ
Ĺ tuĹź obok leĹźanki. - SÄ
Ĺlady. Tego keczupu. WlazĹ w niego butem. Jupiter Jones przykucnÄ
Ĺ obok. - Jak na dĹoni. MoĹźesz zrobiÄ zdjÄcie? Bob nastawiĹ polaroid, niezbÄdny w pracy dobrego dokumentalisty. - I co byĹo dalej? - Pete wciÄ
Ĺź patrzyĹ w oczy Izy, jakby jÄ
chciaĹ zahipnotyzowaÄ. Taki stary trik, sztuczka, zawsze przynoszÄ
ca rezultaty w pracy z kobietami. Ani na sekundÄ nie spuĹciÄ wzroku z jej rozszerzonych Ĺşrenic. Nie pozwoliÄ drgnÄ
Ä powiece. - KÄ
tem oka dostrzegĹam rÄkÄ, w niej biaĹÄ
zĹoĹźonÄ
gazÄ nasÄ
czonÄ
czymĹ wstrÄtnym, przyĹoĹźyĹ mi jÄ
do nosa. WiÄcej nie pamiÄtam. OcknÄĹam siÄ dĹugo później w drugiej kabinie, za szczelnie zamkniÄtymi drzwiami. Nie byĹo ani oprawcĂłw, ani Pameli. Tylko przewrĂłcona miska z resztkÄ
âtomatobrightâ. Tej odĹźywki. Bob uwaĹźnie zapisywaĹ wszystko w notesie. - Gdzie ta miska? PotrzÄ
snÄĹa wĹosami. ByĹy farbowane, z widocznym Ĺladem odrostu. - PosprzÄ
taĹam. Jupiter Jones wciÄ
Ĺź badaĹ Ĺlady. - Przed czy po przyjeĹşdzie policji? Kobieta zamrugaĹa powiekami. Wreszcie udaĹo jej siÄ uciec przed wzrokiem Crenshawa. - No... przed. ByĹ taki baĹagan. Bob zaĹamaĹ dĹonie. - Nie wie pani, Ĺźe nie wolno zacieraÄ ĹladĂłw? Jej nos wydĹuĹźyĹ siÄ o kilka centymetrĂłw. OddychaĹa ustami niczym ryba wyrzucona na piasek. - JuĹź mi to mĂłwiĹ. Ten policjant. - SierĹźant Mat Wilson z posterunku w Rocky Beach? PokrÄciĹa gĹowÄ
. - NazywaĹ siÄ inaczej. - Lawson? George Lawson? - Chyba. Tak. Detektywi nie chcieli juĹź roztrzÄ
saÄ, czy âchybaâ znaczy âtakâ. - Gdzie jest zejĹcie do piwnicy? - Policja juĹź tam byĹa - zaprotestowaĹa sĹabo. - Ale my dziaĹamy na zlecenie Pameli Carrol. Poszkodowanej - dorzuciĹ ostro Jupe. Iza wstaĹa z trudem. Na lewo od drzwi, prowadzÄ
cych do Ĺazienki w kolorze morelowym, byĹ wÄ
ski korytarzyk, za nim magazynek na przybory kosmetyczne, stosy rÄcznikĂłw i róşnej wielkoĹci porcelanowych misek, a na samym koĹcu uchylone drzwi ze srebrnÄ
, niklowanÄ
gaĹkÄ
pokrytÄ
Ĺladami czerwonego mazidĹa. - Ciekawe, czy George zebraĹ odciski palcĂłw? - zastanowiĹ siÄ Bob. - Nie - odpowiedziaĹa szybko wĹaĹcicielka. - Nie byĹo wolnej ekipy. MajÄ
dopiero przyjechaÄ. Pete zrobiĹ krok do przodu. - SÄ
schodki. TeĹź pomazane tym keczupem. - Nie wchodzimy - zadecydowaĹ Jupiter. - Nie teraz. Jak ekipa techniczna zrobi, co do niej naleĹźy. - Czy oni kiedykolwiek robili, co do nich naleĹźy? - wzruszyĹ ramionami Pete. Bob kucaĹ koĹo drzwi do Ĺazienki. - CoĹ znalazĹem. - Co? PokaĹź? ByĹ to znaczek. MaĹy, metalowy gadĹźet, jakie rozdaje siÄ na festynach lub koncertach rockowych. - Znaczek fanĂłw High Tower Record! - zdziwiĹ siÄ Pete. - WyraĹşnie widaÄ ich logo: trĂłjkÄ
t wpisany w koĹo i trzy litery: HTR. Bob obracaĹ w palcach plakietkÄ. - Pamela jÄ
zgubiĹa? Pete podniĂłsĹ oczy do nieba. - CaĹkiem goĹa baba? Nonsens. KtĂłryĹ... ale... - znĂłw zatopiĹ wzrok w przeraĹźonych oczach Izy-papugi. - Ilu ich wĹaĹciwie byĹo? Tych napastnikĂłw? Kobieta oparĹa siÄ o ĹcianÄ. - DokĹadnie nie wiem. Jeden zaszedĹ mnie od tyĹu. W chwili gdy kĹadĹam kompresy. Ale z odgĹosĂłw sÄ
dzÄ
c... chyba dwĂłch. - PamiÄta pani jego rÄkÄ? MoĹźe miaĹ coĹ szczegĂłlnego? Na przykĹad tatuaĹź... Iza odwrĂłciĹa siÄ do Ĺciany. Jej rozcapierzone palce wpiĹy siÄ w lakierowanÄ
na morelowo powierzchniÄ. - Ja... no tak! - nagle zwrĂłciĹa twarz ku chĹopcom. - Tak! MignÄ
Ĺ mi pierĹcionek... - PierĹcionek? - westchnÄ
Ĺ Bob. - Nie. Ĺšle powiedziaĹam. Taki gruby sygnet na maĹym palcu. Ale widziaĹam go przez uĹamek sekundy! - Nie ma nic obrzydliwszego od faceta noszÄ
cego sygnet na maĹym palcu! - wymruczaĹ Pete. - Albo podszywa siÄ pod europejskiego lorda z dziada pradziada, albo pod rosyjskiego mafioso. Jupiter gĹÄboko zamyĹlony skubaĹ wargÄ. - Z piwnicy jest drugie wyjĹcie? - Nie - odparĹa Iza, ocierajÄ
c pot z czoĹa. - Musieli tÄdy wyjĹÄ. PamelÄ zostawili na dole. Gdybym to wiedziaĹa... Bob zatrzymaĹ siÄ w póŠkroku. - Chce pani powiedzieÄ, Ĺźe nie sprawdziĹa, czy... Kobieta wybuchnÄĹa pĹaczem. Teraz dopiero nastÄ
piĹa wĹaĹciwa stresowi reakcja organizmu. - Ani przez chwilÄ nie sÄ
dziĹam, Ĺźe Pamela moĹźe byÄ na dole! Gdy siÄ ocknÄĹam, bolaĹa mnie gĹowa, ĹźoĹÄ
dek podchodziĹ do gardĹa, a gabinet wyglÄ
daĹ jak po trzÄsieniu ziemi. UmyĹam twarz, przetarĹam podĹogÄ na mokro i pobiegĹam na policjÄ. - Nie lepiej byĹo zatelefonowaÄ? Po twarzy Izy pĹynÄĹy Ĺzy. Jej dĹonie wykonywaĹy wciÄ
Ĺź tÄ samÄ
gimnastykÄ: piÄĹci siÄ zaciskaĹy i otwieraĹy. - ChciaĹam stÄ
d uciec. Nawet nie zamknÄĹam drzwi. WciÄ
Ĺź nie wiem, gdzie sÄ
klucze... Pete potrzÄ
snÄ
Ĺ czarnÄ
, aksamitnÄ
torebkÄ
na ĹaĹcuszku. BrzÄczaĹa niczym stado szerszeni. - Tu sÄ
, Ĺaskawa pani. Idziemy, ale jeszcze wrĂłcimy. Kiedy ekipa Ĺledcza zakoĹczy pracÄ. - JuĹź was tu nie chcÄ widzieÄ! Nikogo! - To byĹ napad, proszÄ pani - powiedziaĹ powaĹźnie Jupiter -Jones. - Napad na paniÄ
i klientkÄ. Ona nas wynajÄĹa. I dopĂłki nie rozwiÄ
Ĺźemy zagadki, bÄdzie pani musiaĹa z nami rozmawiaÄ. - Ale jakim prawem... - Prawem Trzech DetektywĂłw. I... poprosimy o rzeczy Pameli. Papuzi dziĂłb bez sĹowa zdjÄ
Ĺ z wieszaka şóĹtÄ
sukienkÄ, parÄ sandaĹkĂłw i torebkÄ z lakierowanej skĂłry. ...
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|