[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] Alistair Maclean Cyrk RozdziaĹ pierwszy - Fawcett, ty farbowany lisie! - zawoĹaĹ Pilgrim. - GdybyĹ byĹ prawdziwym puĹkownikiem, za to przebranie naleĹźaĹby ci siÄ awans na generaĹa. Wspaniale, mĂłj drogi. Wspaniale! Pilgrim byĹ prawnukiem angielskiego para, i to w kaĹźdym calu. Wymuskany ubiĂłr i nieco afektowany styl mowy sprawiaĹy, Ĺźe wszyscy mimo woli wypatrywali u niego monokla i krawatu ekskluzywnej szkoĹy Eton. Jego nienagannie skrojone garnitury pochodziĹy z Savile Row, koszule z domu Turnbull and Asser, a ukochanÄ
parÄ dubeltĂłwek kupiĹ oczywiĹcie w firmie rusznikarskiej Purdeys na West End, pĹacÄ
c bez zmruĹźenia oka cztery tysiÄ
ce dolarĂłw. Jedynym odstÄpstwem byĹy buty; rÄcznej roboty, ale szyte w Rzymie. Pilgrim byĹby znakomitym odtwĂłrcÄ
Sherlocka Holmesa; kaĹźdy dobry reĹźyser powierzyĹby mu tÄ rolÄ z peĹnym przekonaniem, i to rezygnujÄ
c ze zdjÄÄ prĂłbnych. Fawcett nie zareagowaĹ ani na pochwaĹy, ani na dyskretnÄ
ĹwietnoĹÄ ubioru czĹowieka, ktĂłrego miaĹ przed sobÄ
. Jego twarz rzadko zdradzaĹa jakiekolwiek emocje - moĹźe dlatego, Ĺźe byĹa pulchna, pozbawiona zmarszczek i rĂłwnie okrÄ
gĹa jak tarcza ksiÄĹźyca. WyglÄ
daĹ jak pÄ
czek w maĹle, w dodatku ciut gĹupawy; dziesiÄ
tki przestÄpcĂłw marniejÄ
cych za kratami federalnych wiÄzieĹ czÄsto skarĹźyĹy siÄ ze zrozumiaĹÄ
goryczÄ
, Ĺźe wyglÄ
d Fawcetta jest tak perfidnie zwodniczy, iĹź wrÄcz niemoralny. Spojrzenie niewielkich oczek wyzierajÄ
cych spoĹrĂłd faĹd tĹuszczu przewÄdrowaĹo po pĂłĹkach wypeĹnionych oprawnymi w skĂłrÄ tomami i spoczÄĹo na kominku, w ktĂłrym pĹonÄĹy sosnowe szczapy. - Szkoda, Ĺźe w CIA awanse ani nie nastÄpujÄ
tak szybko, ani nie sÄ
tak spektakularne - powiedziaĹ, wzdychajÄ
c smutno. - Cóş ci tak spieszno, mĂłj chĹopcze? - Pilgrim byĹ co najmniej piÄÄ lat mĹodszy od Fawcetta. - PamiÄtaj, Ĺźe w naszym zawodzie awans oznacza wskakiwanie w buty umarlaka. SpojrzaĹ przelotnie, choÄ z wyraĹşnÄ
satysfakcjÄ
na swoje wĹoskie pantofle, po czym przeniĂłsĹ wzrok na dumnÄ
kolekcjÄ baretek zdobiÄ
cych pierĹ Fawcetta. - WidzÄ, Ĺźe nie ĹźaĹowaĹeĹ sobie najwyĹźszych odznaczeĹ - stwierdziĹ. - UZnaĹem, Ĺźe pasujÄ
do stworzonej przeze mnie postaci. - Rozumiem. A ten twĂłj fenomen, Bruno. Jak na niego wpadĹeĹ? - Nie ja: Smithers. OdkryĹ go, kiedy byĹem w Europie. Smithers to wielki amator cyrku. - Rozumiem. - Pilgrim najwyraĹşniej lubiĹ to sĹowo. - Bruno. Naturalnie ma jakieĹ nazwisko? - Wildermann. Ale nigdy go nie uĹźywa; ani w Ĺźyciu zawodowym, ani prywatnym. - Dlaczego? - Nie wiem. Nie znam czĹowieka. Ale wÄ
tpiÄ, Ĺźeby Smithers go o to pytaĹ. Czy Pele, Callas albo Liberace potrzebujÄ
siÄ przedstawiaÄ z imienia i nazwiska? - Stawiasz go w jednym rzÄdzie z nimi? - Mam powaĹźne wÄ
tpliwoĹci, czy ktokolwiek ze Ĺwiata cyrku zdecydowaĹby siÄ postawiÄ ich w jednym rzÄdzie z nim. Pilgrim wziÄ
Ĺ do rÄki kilka kartek. - Zna jÄzyk jak tubylec. - Jest tubylcem. - Reklamowany jako najlepszy na Ĺwiecie ekwilibrysta. - Pilgrim nie dawaĹ siÄ zbiÄ Ĺatwo z tropu. - ChĹopiec na lotnym trapezie, coĹ w tym stylu? - Tak. Ale przede wszystkim jest linoskoczkiem. - Najlepszym na Ĺwiecie? - Wszyscy w branĹźy ĹźywiÄ
tÄ opiniÄ. - Oby siÄ nie mylili, jeĹli nasze informacje o Krau pokrywajÄ
siÄ z prawdÄ
. WidzÄ, Ĺźe uwaĹźa siÄ teĹź za mistrza w karate i judo. - Wcale siÄ nie uwaĹźa. To ja, a raczej Smithers uwaĹźa go za mistrza, a jak ci wiadomo, Smithers jest ekspertem w tych sprawach. ObserwowaĹ go dziĹ rano, kiedy Bruno ÄwiczyĹ w klubie Samuraj. Tamtejszy trener jest posiadaczem czarnego pasa; w judo to najwyĹźszy stopieĹ wtajemniczenia. KIedy skoĹczyli, trener zmyĹ siÄ z maty jak ktoĹ, kto ma ochotÄ od rÄki zĹoĹźyÄ wymĂłwienie. Wprawdzie Smithers przyznaje, Ĺźe nie widziaĹ Bruna walczÄ
cego z Ĺźadnym karatekÄ
, ale twierdzi, Ĺźe nie chciaĹby byÄ Ĺwiadkiem kolejnej jatki. - WedĹug tych akt, Bruno jest rĂłwnieĹź magiem. - Pilgrim splĂłtĹ rÄce z minÄ
Sherlocka HOlmesa. - Dzielny Bruno. Ale co to wĹaĹciwie znaczy? - W jego wypadku chodzi o zjawiska z zakresu parapsychologii. Pilgrim z trudem opanowaĹ grymas. - PosĹuguje siÄ parapsychologiÄ
, Ĺźeby nie spaĹÄ z liny? - TeĹź. Ale nie w tym rzecz. Niemal kaĹźdy artysta cyrkowy oprĂłcz swojej specjalnoĹci ma jakieĹ dodatkowe zajÄcia. NiektĂłrzy pracujÄ
po prostu jako siĹa robocza - ktoĹ musi przenosiÄ gĂłry ekwipunku i sprzÄtĂłw. Inni, miÄdzy innymi Bruno, majÄ
dodatkowe wystÄpy. Obok, na placu, znajduje siÄ coĹ w rodzaju lunaparku, gdzie przybywajÄ
cy do cyrku widzowie mogÄ
pozbyÄ siÄ drobnych. Bruno wystÄpuje tam w niewielkim teatrzyku, takiej skĹadanej budzie. Czyta myĹli, mĂłwi ci imiÄ twojego dziadka, podaje numery banknotĂłw, jakie masz w kieszeniach, albo zgaduje co ktoĹ napisaĹ lub narysowaĹ na kartce schowanej w zalakowanej kopercie. I tak dalej. - Nic nowego. Takie sztuczki umie robiÄ pierwszy lepszy magik, byleby tylko miaĹ kilku umĂłwionych goĹci na widowni. - MOĹźliwe, choÄ podobno Bruno potrafi wykonywaÄ róşne rzeczy, ktĂłre nie majÄ
racjonalnego wytĹumaczenia, i ktĂłrych Ĺźaden magik nie jest w stanie powtĂłrzyÄ. Ale to, co interesuje nas najbardziej, to fakt, Ĺźe posiada idealnie fotograficznÄ
pamiÄÄ. Wystarczy, Ĺźe kilka sekund popatrzy na rozĹoĹźonÄ
gazetÄ, a bÄdzie znaĹ kaĹźde sĹowo i jego dokĹadne poĹoĹźenie. JeĹli spytasz go, na przykĹad, o trzecie sĹowo w trzecim wierszu trzeciej szpalty po prawej stronie, a on ci powie "kongres", moĹźesz daÄ sobie rÄkÄ uciÄ
Ä, Ĺźe tym sĹowem jest "kongres". Co wiÄcej, potrafi to robiÄ z tekstem napisanym w dowolnym jÄZyku - sam nie musi go rozumieÄ. - MUszÄ to zobaczyÄ. ZresztÄ
, jeĹli jest tak dobry jak mĂłwisz, dlaczego nie wystÄpuje wyĹÄ
cznie na scenie? PrzecieĹź mĂłgĹby zbiÄ fortunÄ jako magik i nie musiaĹby naraĹźaÄ Ĺźycia ĹmigajÄ
c pod chmurami. - Nie wiem. ChoÄ z tego co mĂłwiĹ Smithers wynika, Ĺźe za te akrobacje teĹź niezgorzej mu pĹacÄ
. Jest gwiazdÄ
numer jeden w najlepszym cyrku na Ĺwiecie. Ale domyĹlam siÄ, Ĺźe to nie jest jedyny powĂłd. KIeruje trzyosobowÄ
trupÄ
akrobatĂłw zwanÄ
OrĹy CiemnoĹci; bez niego pozostali nie daliby sobie rady. Nie majÄ
wĹaĹciwoĹci parapsychologicznych. - Hm. W interesujÄ
cej nas sprawie nie ma miejsca na przesadne sentymenty i nadmiar lojalnoĹci. - Zgadzam siÄ co do sentymentĂłw. Ale co do lojalnoĹci, to cecha, na ktĂłrej powinno nam zaleĹźeÄ. ZwĹaszcza, gdy chodzi o lojalnoĹÄ wobec nas. ChoÄ ta bynajmniej nie wyklucza lojalnoĹci wobec braci. MĹodszych braci. - Rodzinna trupa? - MyĹlaĹem, Ĺźe wiesz. Pilgrim potrzÄ
snÄ
Ĺ gĹowÄ
. - OrĹy CiemnoĹci, powiadasz? - WedĹug Smithersa ta nazwa idealnie do nich pasuje. Wystarczy zobaczyÄ ich numer. MOĹźe nie wzbijajÄ
siÄ hen w niebo i nie ĹmigajÄ
pod chmurami jak to ujÄ
ĹeĹ przed chwilÄ
, ale teĹź i nie czĹapiÄ
po ziemi. KIedy trapez siÄ dobrze rozhuĹta, znajdujÄ
siÄ dwadzieĹcia piÄÄ metrĂłw nad arenÄ
. Czy spada siÄ z dwudziestu piÄciu metrĂłw, czy z dwustu piÄÄdziesiÄciu, szanse skrÄcenia karku i poĹamania dwustu iluĹ koĹci, z ktĂłrych skĹada siÄ ludzki szkielet, sÄ
mniej wiÄcej takie same. ZwĹaszcza jeĹli ma siÄ zawiÄ
zane oczy i siÄ nie wie, gdzie gĂłra, a gdzie dĂłĹ. - Chcesz powiedzieÄ? - MajÄ
na rÄkach, czarne, jedwabne rÄkawiczki. LUdziom wydaje siÄ, Ĺźe kryjÄ
siÄ w nich jakieĹ elektroniczne czujniki, ktĂłre pomagajÄ
braciom odgadnÄ
Ä, gdzie jest ktĂłry trapez, kiedy kozioĹkujÄ
miÄdzy nimi w powietrzu. MoĹźe jakieĹ druty czy pĹytki, naĹadowane ujemnie i dodatnio. Nic podobnego. NoszÄ
te rÄkawiczki wyĹÄ
cznie dla lepszej przyczepnoĹci. Nie majÄ
Ĺźadnego elektronicznego systemu wspomagania, a opaski, ktĂłrymi przewiÄ
zujÄ
oczy, sÄ
caĹkowicie nieprzejrzyste. Nigdy jednak nie zdarzyĹo im siÄ chybiÄ, czego najlepszym dowodem jest to, Ĺźe wciÄ
Ĺź sÄ
w komplecie. Najmniejszy bĹÄ
d, a byĹoby o jednego OrĹa mniej. PolegajÄ
na jakiejĹ formie postrzegania pozazmysĹowego, cokolwiek to znaczy. Tylko Bruno ma ten dar; dlatego on Ĺapie braci. - MuszÄ to zobaczyÄ na wĹasne oczy. WystÄp maga rĂłwnieĹź. - Nic prostszego. WstÄ
pimy do jego budy przed spektaklem. - Fawcett spojrzaĹ na zegarek. - WĹaĹciwie moĹźemy juĹź ruszaÄ. Czy pan Wrinfield spodziewa siÄ nas? Pilgrim bez sĹowa skinÄ
Ĺ gĹowÄ
. Jeden z kÄ
cikĂłw ust Fawcetta drgnÄ
Ĺ lekko, co mogĹo znamionowaÄ uĹmiech. - Co z tobÄ
, JOhn? - spytaĹ. - KaĹźdy, kto idzie do cyrku, cieszy siÄ jak dziecko. A ty jakoĹ nie masz najszczÄĹliwszej miny. - Dziwisz siÄ? W tym cyrku pracujÄ
ludzie dwudziestu piÄciu narodowoĹci. Co najmniej jedna trzecia pochodzi z Europy Wschodniej. SkÄ
d mogÄ wiedzieÄ, czy nie natknÄ siÄ na kogoĹ, kto ma powody mnie nie lubiÄ? I kto nosi w kieszeni moje zdjÄcie? Co drugi z nich moĹźe mieÄ mojÄ
fotografiÄ! - Taka jest cena sĹawy. PowinieneĹ siÄ chyba przebraÄ. - Fawcett z satysfakcjÄ
popatrzyĹ na wĹasny mundur. - MOĹźe za podpuĹkownika? Ruszyli do centrum Waszyngtonu sĹuĹźbowym wozem bez oznakowaĹ. Pilgrim i Fawcett siedzieli z tyĹu, a z przodu kierowca i trzeci pasaĹźer, czĹowiek nijaki, nie rzucajÄ
cy siÄ w oczy, Ĺysawy, w przeciwdeszczowym pĹaszczu, o twarzy tak przeciÄtnej, Ĺźe nikt nie byĹ w stanie jej zapamiÄtaÄ. - PamiÄtajcie, Masters - zwrĂłciĹ siÄ do niego Pilgrim - Ĺźe musicie pierwsi wskoczyÄ na scenÄ. - PamiÄtam, proszÄ pana. - WybraliĹcie sobie sĹowo? - Tak. "Kanada". ZapadĹ juĹź zmierzch; w oddali, poprzez mĹźawkÄ, dostrzegli ogromnÄ
, owalnÄ
budowlÄ z wysokÄ
kopuĹÄ
na szczycie, ozdobionÄ
setkami kolorowych ĹwiateĹ, ktĂłre zapalaĹy siÄ i gasĹy na przemian. Fawcett wydaĹ polecenie kierowcy. SamochĂłd zatrzymaĹ siÄ; Masters wysiadĹ bez sĹowa, i ze zwiniÄtÄ
gazetÄ
w dĹoni, wtopiĹ siÄ w tĹum gromadzÄ
cy siÄ przed cyrkiem. MiaĹ dar do wtapiania siÄ w tĹumy. SamochĂłd znĂłw ruszyĹ i stanÄ
Ĺ dopiero przy samym wejĹciu do budowli. Pilgrim i Fawcett wysiedli i weszli do Ĺrodka. Szeroki korytarz prowadziĹ wprost do gĹĂłwnego wejĹcia na widowniÄ. Lata cyrkowych namiotĂłw minÄĹy bezpowrotnie, przynajmniej w wypadku duĹźych cyrkĂłw. WystÄpy odbywaĹy siÄ wyĹÄ
cznie w specjalnych budowlach albo w ogromnych halach mieszczÄ
cych dziesiÄÄ tysiÄcy widzĂłw, czÄsto i wiÄcej; cyrki takie jak ten, ktĂłrego wystÄp miaĹ siÄ wkrĂłtce rozpoczÄ
Ä, musiaĹy sprzedawaÄ co najmniej siedem tysiÄcy biletĂłw na kaĹźdy spektakl, Ĺźeby nie ponieĹÄ strat. Na prawo od wejĹcia moĹźna byĹo dojrzeÄ kulisy cyrku: lwy i tygrysy prychajÄ
ce w klatkach, spÄtane sĹonie kuĹtykajÄ
ce nerwowo, konie, kucyki, szympansy oraz kilku ĹźonglerĂłw ÄwiczÄ
cych swoje sztuczki; wysokiej klasy Ĺźongler musi trenowaÄ rĂłwnie czÄsto i dĹugo jak pianista koncertowy. W nozdrza uderzaĹ zapach - charakterystyczny, niezapomniany zapach cyrku. Z tyĹu staĹy przenoĹne budy mieszczÄ
ce biura, a za nimi rzÄ
d przebieralni dla artystĂłw. W rogu na wprost nich zaczynaĹ siÄ wybieg na arenÄ; zakrÄcaĹ lekko, Ĺźeby kulisy byĹy jak najmniej widoczne dla osĂłb oglÄ
dajÄ
cych spektakl. Z korytarza wiodÄ
cego na lewo dobywaĹa siÄ muzyka; nie byĹo to jednak Ĺźadne z nagraĹ Filharmonii Nowojorskiej, a haĹaĹliwe, atonalne, blaszane dĹşwiÄki, ktĂłre jedynie przy maksimum dobrej woli moĹźna nazwaÄ muzykÄ
. W kaĹźdej innej sytuacji byĹby to po prostu haĹas nieznoĹny i niebezpieczny dla uszu, albo dlatego, Ĺźe tak silnie kojarzyĹ siÄ wszystkim z jarmarcznymi rozrywkami albo dlatego, Ĺźe faktycznie do nich pasowaĹ, wydawaĹ siÄ tu jak najbardziej na miejscu. Pilgrim i Fawcett przeszli przez jedne z kilku otwartych drzwi i znaleĹşli siÄ na zewnÄ
trz, na placu mieszczÄ
cym towarzyszÄ
cy cyrkowi lunapark. ChociaĹź sam plac byĹ niewielki, panowaĹ tu nie lada ruch. Od typowych wesoĹych miasteczek lunapark róşniĹa jedynie stojÄ
ca na uboczu spora budowla z pĹyt pilĹniowych pomalowana w jaskrawe, krzykliwe barwy. Nie zwracajÄ
c uwagi na inne wÄ
tpliwe atrakcje, Pilgrim i Fawcett skierowali siÄ w jej stronÄ. Nad wejĹciem biegĹ intrygujÄ
cy napis: Wielki Mag. Obaj mÄĹźczyĹşni zapĹacili po dolarze, weszli do ĹRodka i stanÄLi dyskretnie z tyĹu. ZresztÄ
powodowaĹa nimi nie tylko dyskrecja; na Ĺawach nie byĹo ani jednego wolnego miejsca. SĹawa wielkiego maga sprawiĹa, Ĺźe salka pÄkaĹa w szwach. Bruno Wildermann staĹ na maleĹkiej scenie. Wzrostu nieco tylko wiÄkszego niĹź Ĺredni, i o ramionach zaledwie nieznacznie szerszych od przeciÄtnych, nie wyglÄ
daĹ specjalnie imponujÄ
co - moĹźe dlatego, Ĺźe caĹÄ
sylwetkÄ, aĹź po kostki, spowijaĹa mu obszerna, jaskrawa szata chiĹskiego mandaryna, o sutych i potÄĹźnych rÄkawach. PociÄ
gĹa, smagĹawa twarz maga, widoczna pod szopÄ
czarnych wĹosĂłw, sprawiaĹa inteligentne, sympatyczne wraĹźenie, ale nie byĹo w niej nic wyjÄ
tkowego, nic, co by jakoĹ szczegĂłlnie przyciÄ
gaĹo wzrok. - Popatrz na te rÄkawy. MOĹźna w nich ukryÄ caĹe stado krĂłlikĂłw - szepnÄ
Ĺ Pilgrim. Ale Bruno nie zamierzaĹ zabawiaÄ zebranych kuglarstwem. Jego wystÄp w roli maga ograniczaĹ siÄ wyĹÄ
cznie do prezentowania zdolnoĹci z zakresu parapsychologii. Nie musiaĹ krzyczeÄ, Ĺźeby byÄ dobrze sĹyszalnym; miaĹ gĹÄboki, donoĹny gĹos, z lekkim, obcym akcentem, ale zbyt sĹabym, Ĺźeby daĹo siÄ go zidentyfikowaÄ. PoprosiĹ jednÄ
z kobiet obecnych na sali, Ĺźeby pomyĹlaĹa o jakimĹ przedmiocie i szepnÄĹa jego nazwÄ sÄ
siadowi. Po czym bez namysĹu wymieniĹ przedmiot; kobieta i jej sÄ
siad potwierdzili. - UmĂłwieni - syknÄ
Ĺ Pilgrim. NastÄpnie Bruno poprosiĹ, Ĺźeby na scenÄ weszĹo troje ochotnikĂłw. Po chwili wahania zgĹosiĹy siÄ trzy kobiety. Bruno posadziĹ je przy stole, wrÄczyĹ kaĹźdej kartkÄ papieru i kopertÄ, powiedziaĹ, Ĺźeby narysowaĹy jakiĹ prosty znak lub symbol i schowaĹy do koperty. StanÄ
Ĺ do nich tyĹem, przodem do widowni. Kiedy skoĹczyĹy, wrĂłciĹ do stoĹu i przez kilka sekund patrzyĹ na koperty, caĹy czas trzymajÄ
c rÄce za sobÄ
. - W pierwszej jest swastyka, w drugiej znak zapytania, w trzeciej kwadrat z przekÄ
tnymi - oznajmiĹ. - ProszÄ wyjÄ
Ä kartki i pokazaÄ widowni. Kobiety speĹniĹy jego Ĺźyczenie. Wszystko siÄ zgadzaĹo: pierwsza podniosĹa kartkÄ ze swastykÄ
, druga ze znakiem zapytania, trzecia z kwadratem z przekÄ
tnymi. Fawcett pochyliĹ siÄ do Pilgrima: - TeĹź umĂłwione? Pilgrim, zamyĹlony, nic nie odpowiedziaĹ. - NiektĂłrym z paĹstwa moĹźe siÄ wydawaÄ, Ĺźe mam na widowni wspĂłlnikĂłw - rzekĹ Bruno - ale nie moĹźecie przecieĹź wszyscy byÄ moimi wspĂłlnikami, bo wtedy nie przychodzilibyĹcie na spektakl, nawet gdyby mnie byĹo staÄ na opĹacanie was. MOĹťe jednak uda mi siÄ rozwiaÄ wasze wÄ
tpliwoĹci. - PodniĂłsĹ ze stoĹu kartkÄ papieru zĹoĹźonÄ
w samolocik. - RzucÄ go pomiÄdzy paĹstwa. ChociaĹź potrafiÄ wiele rzezcy, nie potrafiÄ ani przewidzieÄ, ani kontrolowaÄ lotu papierowego samolociku. Nikt tego nie potrafi. ProszÄ, Ĺźeby osoba, ktĂłrÄ
trafi, byĹa tak uprzejma i weszĹa na scenÄ. RzuciĹ kartkÄ na widowniÄ. Samolot przez chwilÄ szybowaĹ w powietrzu, skrÄcajÄ
c to w lewo, to w prawo, nieobliczalny jak wszystkie papierowe pociski, po czym zapikowaĹ nagle i niespodziewanie, choÄ zgodnie ze swojÄ
naturÄ
, i zakoĹczyĹ swĂłj niechlubnie krĂłtki lot uderzajÄ
c w ramiÄ kilkunastoletniego chĹopca. ChĹopak wstaĹ nieĹmiaĹo z miejsca i wszedĹ na scenÄ. Bruno uĹmiechnÄ
Ĺ siÄ do niego zachÄcajÄ
co i wrÄczyĹ mu takÄ
samÄ
kartkÄ i kopertÄ jak wczeĹniej kobietom. - Zadanie jest proste - rzekĹ. - Napisz na kartce dowolne trzy cyfry i schowaj jÄ
do koperty. OdwrĂłciĹ siÄ tyĹem do chĹopaka i obejrzaĹ siÄ dopiero wtedy, gdy ten skoĹczyĹ. Nie dotknÄ
Ĺ jednak koperty, nawet na niÄ
nie spojrzaĹ. - Teraz dodaj je i podaj mi wynik - poleciĹ. - DwadzieĹcia. - NapisaĹeĹ siedem, siedem i szeĹÄ. ChĹopak wyjÄ
Ĺ kartkÄ i pokazaĹ widowni. Faktycznie; widniaĹy na niej dwie siĂłdemki i szĂłstka. Fawcett zerknÄ
Ĺ na Pilgrima, ktĂłry miaĹ jeszcze bardziej zamyĹlony wyraz twarzy niĹź poprzednio. Albo Bruno byĹ bardzo cwanym oszustem, albo naprawdÄ posiadaĹ nadzwyczajne zdolnoĹci. Po chwili Bruno zapowiedziaĹ swĂłj najtrudniejszy numer; Ĺźeby zademonstrowaÄ moĹźliwoĹci swojej fotograficznej pamiÄci, podjÄ
Ĺ siÄ zidentyfikowaÄ dowolne sĹowo ze stron rozĹoĹźonej gazety, wydanej w jakimkolwiek jÄzyku. Masters wolaĹ nie ryzykowaÄ, Ĺźe ktoĹ go wyprzedzi; znalazĹ siÄ na scenie, zanim mag skoĹcyzĹ mĂłwiÄ. Bruno zerknÄ
Ĺ na niego z pewnym rozbawieniem, wziÄ
Ĺ od niego rozĹoĹźonÄ
gazetÄ, rzuciĹ na niÄ
okiem, po czym oddaĹ jÄ
Mastersowi i spojrzaĹ na niego wyczekujÄ
co. - Lewa strona, druga szpalta, no powiedzmy, Ĺrodkowe sĹowo w siĂłdmym wierszu - wyrecytowaĹ Masters uĹmiechajÄ
c siÄ z zadowoleniem, przekonany, Ĺźe mag zaraz poniesie klÄskÄ. - Kanada - powiedziaĹ Bruno. UĹmiech znikĹ z ust Mastersa. Jego pospolita, bezbarwna twarz jeszcze bardziej zszarzaĹa i przygasĹa; wzruszyĹ niedowierzajÄ
co ramionami i zszedĹ ze sceny. Byli na zewnÄ
trz, kkiedy Fawcett znowu zwrĂłciĹ siÄ do Pilgrima: - Chyba nie sÄ
dzisz, Ĺźe Bruno zmĂłwiĹ siÄ z twoim agentem, co? DaĹeĹ siÄ przekonaÄ? - DaĹem. O ktĂłrej rozpoczyna siÄ spektakl? - Za póŠgodziny. - ZObaczymy, jak spisuje siÄ na linie. JeĹli rĂłwnie dobrze co tutaj, to czĹowiek, o jakiego nam chodzi. Ogromna sala byĹa wypeĹniona po brzegi. W powietrzu rozbrzmiewaĹa muzyka, nie tylko lepsza od poprzedniej, ale autentycznie dobra, grana przez bardzo sprawnÄ
orkiestrÄ. CzuĹo siÄ napiÄcie, podniecenie i nastrĂłj oczekiwania; tysiÄ
ce dzieci patrzyĹy wytrzeszczonymi oczami na bajkowe krĂłlestwo, w ktĂłrym siÄ nagle znalazĹy, niemal tak przejÄte, jak towarzyszÄ
cy im doroĹli. Wszyst- ko lĹniĹo i migotaĹo, lecz nie tandetnym poĹyskiem jarmarcznych ĹwiecideĹek, ale prawdziwym cyrkowym blaskiem. Trzy areny ustawione przed widowniÄ
wysypane byĹy brunatnym piaskiem, lecz wszystko inne mieniĹo siÄ, wrÄcz kĹuĹo w oczy, caĹÄ
feeriÄ
najwspanialszych barw. WokóŠcentralnej areny piÄkne dziewczyny w nie mniej piÄknych kostiumach jeĹşdziĹy na sĹoniach przystrojonych ze wschodnim przepychem, iskrzÄ
cych siÄ od zĹota, srebra i kamieni we wszystkich kolorach tÄczy. Na trzech arenach klowni i pierroci szli ze sobÄ
o lepsze, usiĹujÄ
c siÄ przelicytowaÄ sztuczkami i ĹmiesznoĹciÄ
odzieĹ. Konkurowali z nimi fikajÄ
cy kozioĹki akrobaci i stÄ
pajÄ
cy w majestatycznym korowodzie artyĹci na szczudfĹach. Widownia przypatrywaĹa siÄ im z fascynacjÄ
, ale i z pewnym zniecierpliwieniem, poniewaĹź ten barwny widok, choÄ niewÄ
tpliwie urzekajÄ
cy, byĹ zaledwie rozgrzewkÄ
, wstÄpem do tego, co miaĹo nastÄ
piÄ. Ĺťaden nastrĂłj nie jest porĂłwnywalny z tym, jaki panuje w cyrku na moment przed rozpoczÄciem spektaklu. Fawcett i Pilgrim siedzieli obok siebie; mieli doskonaĹe miejsca, dokĹadnie na wprost wybiegu na ĹrodkowÄ
arenÄ. - KtĂłry to Wrinfield? - spytaĹ FAwcett. Nieznacznym ruchem Pilgrim wskazaĹ mÄĹźczyznÄ siedzÄ
cego w tym samym rzÄdzie co oni, zaledwie dwa miejsca dalej. Ubrany w elegancki granatowy garnitur, umiejÄtnie dobrany krawat i biaĹÄ
koszulÄ, miaĹ szczupĹÄ
twarz, nie tyle nawet inteligenta, co intelektualisty, siwe wĹosy z rĂłwnym przedziaĹkiem i grube okulary. - To jest Wrinfield? Pilgrim skinÄ
Ĺ gĹowÄ
. - WyglÄ
da na profesora, a nie na wĹaĹciciela i dyrektora cyrku. - KiedyĹ rzeczywiĹcie pracowaĹ na uczelni. WykĹadaĹ ekonomiÄ. Ale kierowanie wspĂłĹczesnym cyrkiem to nie przelewki. To piekielnie trudne zadanie wymagajÄ
ce odpowiednio duĹźej inteligencji. Tesco Wrinfield ma gĹowÄ nie od parady. - Tego siÄ bojÄ. Z takim imieniem, na takim stanowisku, moĹźe... - Jest Amerykaninem w piÄ
tym pokoleniu. Kiedy ostatni sĹoĹ znikĹ za kurtynÄ
, nagle rozlegĹy siÄ trÄ
by, orkiestra zagraĹa tusz i na arenÄ wpadĹy w peĹnym galopie dwa strojne w piĂłra kare rumaki ciÄ
gnÄ
ce zĹoty rydwan, a za nimi kilkunastu jeĹşdĹşcĂłw. Chwilami ciaĹa jeĹşdĹşcĂłw stykaĹy siÄ z grzbietami koni, ale przez wiÄkszoĹÄ czasu fruwali nad nimi, wyknujÄ
c zapierajÄ
ce dech w piersiach, wrÄcz samobĂłjcze akrobacje. TĹum krzyczaĹ, wyĹ, klaskaĹ. Widowisko siÄ zaczÄĹo. Spektakl, ktĂłry nastÄ
piĹ, w peĹni potwierdziĹ roszczenia cyrku do tego, Ĺźe jest najlepszy na Ĺwiecie. We wspaniale zaaranĹźowanym i Ĺwietnie wykonanym programie zaprezentowali siÄ artyĹci naleĹźÄ
cy do miÄdzynarodowej czoĹĂłwki: Heinrich Neubauer, niedoĹcigĹy treser, ktĂłry potrafiĹ przemieniÄ kilkanaĹcie groĹşnych nubijskich lwĂłw w stadko pokornych barankĂłw; rĂłwny mu sĹawÄ
i talentem Malthius, umiejÄ
cy okieĹzaÄ jeszcze groĹşniejsze bengalskie tygrysy; Carraciola, treser szympansĂłw, ktĂłry potrafiĹ sprawiÄ, iĹź jego podopieczni wydawali siÄ dziesiÄÄ razy mÄ
drzejsi od niego; Kan Dahn, zapowiadany jako najsilniejszy czĹowiek na Ĺwiecie, co chyba byĹo prawdÄ
zwaĹźywszy na ĹatwoĹÄ, z jakÄ
wykonywaĹ jednorÄczne ewolucje na linie i trapezie, jakby zupeĹnie nie czuĹ ciÄĹźaru kilku mĹodych, atrakcyjnych panienek trzymajÄ
cych siÄ go ze wzru...
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|