[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
Aldiss Brian W. Â Na zewnÄ
trz     Nigdy nie wychodzili z tego domu.   Osobnik nazwiskiem Harley zazwyczaj wstawaĹ pierwszy. Niekiedy w stroju nocnym urzÄ
dzaĹ sobie przechadzkÄ po budynku â panowaĹa tu zawsze rĂłwna, przyjemna temperatura. NastÄpnie budziĹ Calvina, przystojnego i rubasznego faceta, ktĂłry robiĹ takie wraĹźenie, jakby rozporzÄ
dzaĹ tuzinem talentĂłw, tylko akurat nie korzystaĹ z Ĺźadnego. SĹowem, akurat taki towarzysz, o jakiego chodziĹo Harleyowi. Â Â Dapple, dziewczyna o zabĂłjczych szarych oczach ,i czarnych wĹosach, miaĹa lekki sen. BudziĹa jÄ
rozmowa obu mÄĹźczyzn. WstawaĹa i szĹa obudziÄ May, po czym obie schodziĹy na dóŠi zabieraĹy siÄ do przygotowywania posiĹku. W tym czasie wstawali obaj pozostali domownicy, Jagger i Pief.   Oto jak rozpoczynaĹ siÄ kaĹźdy âdzieĹâ â nie w zwiÄ
zku z przeczuwaniem czegoĹ takiego jak Ĺwit, lecz po prostu wtedy, gdy caĹa szĂłstka przechodziĹa ze snu w stan czuwania. Nigdy siÄ nie nadwerÄĹźali w dzieĹ, niemniej poĹoĹźywszy siÄ do Ĺóşek, zapadali w gĹÄboki sen.   JedynÄ
atrakcjÄ dnia stanowiĹo otwarcie magazynu. ZnajdowaĹ siÄ on w maĹej izbie miÄdzy kuchniÄ
a niebieskim pokojem. Naprzeciw wejĹcia staĹy szerokie pĂłĹki i od nich wĹaĹnie zaleĹźaĹa ich egzystencja. Tu âpojawiaĹy siÄâ wszelkie dostawy. Zamykali drzwi, ogoĹociwszy doszczÄtnie pomieszczenie, i kiedy powracali nazajutrz, wszystko, czego potrzebowali â ĹźywnoĹÄ, bielizna, nowa pralka â czekaĹo na nich na pĂłĹkach. NaleĹźaĹo to do zaakceptowanego porzÄ
dku ich Ĺźycia i nigdy nie kwestionowali tego w rozmowach.   Tego poranka Dapple i May przygotowaĹy Ĺniadanie, zanim czwĂłrka mÄĹźczyzn zeszĹa na dĂłĹ. Dapple nawet musiaĹa podejĹÄ do szerokich schodĂłw i zawoĹaÄ Piefa. Tak wiÄc otwarcie magazynu musiano odĹoĹźyÄ do czasu zjedzenia posiĹku, bo choÄ samego otwarcia magazynu nie traktowano jako ceremonii, kobiety obawiaĹy siÄ wejĹÄ tam same. To byĹa jedna z tych rzeczy... â Mam nadziejÄ, Ĺźe dostanÄ trochÄ tytoniu â powiedziaĹ Harley otwierajÄ
c drzwi. â JuĹź mi siÄ koĹczy.   Weszli do Ĺrodka i spojrzeli na pĂłĹki. ZiaĹy pustkÄ
. â Nie ma jedzenia â skonstatowaĹa May zakĹadajÄ
c rÄce na osĹoniÄtym fartuchem brzuchu. â BÄdziemy musieli dzisiaj ograniczyÄ racje ĹźywnoĹciowe.   ZdarzyĹo siÄ to nie po raz pierwszy. KiedyĹ â jak dawno to byĹo?, nie poĹwiÄcali uwagi czasowi â ĹźywnoĹÄ nie pojawiaĹa siÄ przez trzy dni i pĂłĹki pozostawaĹy puste. PrzyjÄli Ăłw brak ze spokojem. â Zjemy ciebie, May, zanim umrzemy z gĹodu â oznajmiĹ Pief i wszyscy rozeĹmiali siÄ z tego Ĺźartu, chociaĹź Pief powiedziaĹ go juĹź ostatnim razem. Pief to nie narzucajÄ
cy siÄ, niewysoki facecik â nie do zauwaĹźenia w tĹumie. SkĹonnoĹÄ do ĹźarcikĂłw stanowiĹa jego najcenniejszÄ
zaletÄ.   Na krawÄdzi pĂłĹki leĹźaĹy tylko dwie paczuszki: jedna z tytoniem dla Harleya i druga â z taliÄ
kart. Harley wsadziĹ pierwszÄ
do kieszeni, drugÄ
zaĹ zademonstrowaĹ, wyjmujÄ
c karty z opakowania i machajÄ
c nimi w stronÄ reszty towarzystwa. â Czy ktoĹ gra? â W pokera â powiedziaĹ Jagger. â W kanastÄ. â W remika. â Zagramy później â rzekĹ Calvin. â Zabijemy w ten sposĂłb czas wieczorem. â Gra w karty bÄdzie dla nich prĂłbÄ
siĹ: bÄdÄ
musieli zasiÄ
ĹÄ razem wokóŠstoĹu, twarzÄ
w twarz. Â Â WĹaĹciwie nic ich nie dzieliĹo, ale teĹź nic ich ze sobÄ
nie wiÄ
zaĹo, gdy juĹź mieli za sobÄ
tÄ drobnÄ
sprawÄ â otwarcie magazynu. Jagger wĹÄ
czyĹ odkurzacz i wyczyĹciĹ hall, przejechaĹ obok nigdy nie otwieranych drzwi frontowych i wwindowaĹ go na gĂłrÄ po schodach, Ĺźeby sprzÄ
tnÄ
Ä gĂłrny podest; nie dlatego, Ĺźe byĹo tam brudno, lecz dlatego, Ĺźe sprzÄ
tanie naleĹźaĹo do porannych czynnoĹci. Kobiety zasiadĹy wraz z Piefem, debatujÄ
c chaotycznie, jak ograniczyÄ racje ĹźywnoĹciowe, potem kaĹźdy zajÄ
Ĺ siÄ swoimi sprawami i utraciĹ kontakt z resztÄ
domownikĂłw. Calvin i Harley wyruszyli juĹź na przechadzkÄ w róşnych kierunkach.   Dom zaprojektowano Ĺşle. MiaĹ niewiele okien, na dodatek byĹy one zamkniÄte, z szybami nie do zbicia i nie przepuszczajÄ
cymi dziennego ĹwiatĹa. WszÄdzie panowaĹy ciemnoĹci; ĹwiatĹo pĹynÄ
ce z niewidocznego ĹşrĂłdĹa zapalaĹo siÄ po wejĹciu do pokoju â ale najpierw trzeba byĹo pogrÄ
ĹźyÄ siÄ w ciemnoĹci. Wszystkie pokoje umeblowano bez Ĺadu i skĹadu, przypadkowymi sprzÄtami, jakby nie przeznaczonymi do konkretnego pomieszczenia. Pokoje urzÄ
dzono dla istot pozbawionych celu i taki teĹź panowaĹ w nich nastrĂłj. Â Â Trudno byĹoby dopatrzyÄ siÄ jakiegoĹ planu na pierwszym czy drugim piÄtrze, tak zresztÄ
jak i na dĹugim pustym poddaszu. Tylko przyzwyczajenie mogĹo zmniejszyÄ wraĹźenie labiryntowatoĹci pokojĂłw i korytarza. Co prawda czasu na przyzwyczajenie siÄ mieli aĹź nadto. Â Â Harley spÄdziĹ dĹuĹźszÄ
chwilÄ spacerujÄ
c z rÄkami w kieszeniach. W pewnym momencie natknÄ
Ĺ siÄ na Dapple. Schylona z gracjÄ
nad szkicownikiem po amatorsku kopiowaĹa obraz wiszÄ
cy na jednej ze Ĺcian â obraz pokoju, w ktĂłrym siedziaĹa. Wymienili kilka zdaĹ, po czym Harley ruszyĹ dalej. Â Â JakaĹ myĹl tkwiĹa mu w gĹowie niczym pajÄ
k w pajÄczynie. WszedĹ do pokoju nazywanego przez nich pokojem z fortepianem i wtedy zdaĹ sobie sprawÄ, co go nÄka. Gdy ustÄ
piĹy ciemnoĹci, rozejrzaĹ siÄ niemal ukradkiem, a nastÄpnie spojrzaĹ na fortepian. Czasami na pĂłĹkach pojawiaĹy siÄ przedziwne rzeczy, rozrzucano je teĹź po domu â jedna z nich staĹa wĹaĹnie teraz na fortepianie.   ByĹ to model, ciÄĹźki, wysokoĹci jakichĹ szeĹÄdziesiÄciu centymetrĂłw, pÄkaty, niemal kulisty; o ostro zakoĹczonym szpicu i czterech przyporowych Ĺopatkach. Harley wiedziaĹ, co to jest â pojazd kosmiczny, model potÄĹźnego promu ĹÄ
czÄ
cego ZiemiÄ z wĹaĹciwym statkiem kosmicznym. Â Â Ten model zaniepokoiĹ go znacznie bardziej niĹź pojawienie siÄ w magazynie samego fortepianu. UsiadĹ na taborecie nie spuszczajÄ
c oczu z modelu i siedziaĹ w napiÄciu, prĂłbujÄ
c wyĹowiÄ coĹ z zakamarkĂłw swego mĂłzgu... coĹ zwiÄ
zanego z pojazdami kosmicznymi. Â Â Cokolwiek to byĹo, naleĹźaĹo do rzeczy nieprzyjemnych i wymykaĹo mu siÄ za kaĹźdym razem, kiedy myĹlaĹ, Ĺźe juĹź poĹoĹźyĹ naĹ âmentalnÄ
â rÄkÄ. I wciÄ
Ĺź mu umykaĹo. GdybyĹź mĂłgĹ o tym porozmawiaÄ z kimĹ, moĹźe udaĹoby mu siÄ wykurzyÄ to coĹ z kryjĂłwki. Nieprzyjemne, groĹşne, ale i z obietnicÄ
ukrytÄ
w tej groĹşbie. Â Â Gdyby mu siÄ udaĹo to uchwyciÄ, stanÄ
Ä ĹmiaĹo z tym czymĹ twarzÄ
w twarz, mĂłgĹby zrobiÄ... coĹ rozstrzygajÄ
cego. A dopĂłki tak siÄ nie stanie, nie potrafi nawet powiedzieÄ, co to miaĹo byÄ za rozstrzygniÄcie. Â Â OdgĹos krokĂłw z tyĹu. Nie oglÄ
dajÄ
c siÄ Harley zwinnie uniĂłsĹ wieko fortepianu i przejechaĹ palcem po klawiaturze. I dopiero wtedy obejrzaĹ siÄ niedbale przez ramiÄ. Za jego plecami staĹ Calvin z rÄkami w kieszeniach, wyglÄ
dajÄ
c solidnie i spokojnie. â ZobaczyĹem tu ĹwiatĹo â powiedziaĹ lekko. â I pomyĹlaĹem, Ĺźe zajrzÄ po drodze. â A ja myĹlaĹem, Ĺźe sobie trochÄ pogram â odparĹ Harley z uĹmiechem. O tej rzeczy nie moĹźna dyskutowaÄ nawet z tak bliskim znajomym jak Calvin, bo... bo z samej natury rzeczy... bo trzeba siÄ zachowywaÄ jak normalny, niczym nie trapiony czĹowiek. To przynajmniej byĹo rozsÄ
dne, jasne i zapewniaĹo spokĂłj â zachowywaÄ siÄ jak normalny czĹowiek. Â Â Uspokoiwszy siÄ, Harley wydobyĹ z klawiatury subtelnÄ
melodiÄ. GraĹ dobrze. Wszyscy zresztÄ
grali dobrze, Dapple, May, Pief... od momentu gdy sprokurowali sobie fortepian, wszyscy grali dobrze. Czy to naturalne? Harley rzuciĹ okiem na Calvina. KrÄpy mÄĹźczyzna opiera siÄ o fortepian tyĹem do owego niepokojÄ
cego modelu, nie zwracajÄ
c naĹ najmniejszej uwagi. Na jego obliczu nie maluje siÄ nic prĂłcz dobrotliwej uprzejmoĹci. Wszyscy tu sÄ
uprzejmi wobec siebie, nigdy siÄ ze sobÄ
nie kĹĂłcÄ
. Â Â CaĹa szĂłstka zebraĹa siÄ przy skÄ
pym lunchu, gawÄdzÄ
c szablonowo i wesoĹo, a potem caĹe popoĹudnie przebiegaĹo na wzĂłr ranka, wszystkich rankĂłw: spokojnie, przyjemnie, próşniaczo. I tylko Harleyowi ten wzĂłr wydawaĹ siÄ lekko nieostry; miaĹ teraz wskazĂłwkÄ, jak rozwiÄ
zaÄ swĂłj problem. Co prawda byĹa doĹÄ nikĹa, lecz w Ĺmiertelnej ciszy ich dni wystarczajÄ
co wyraĹşna. Â Â ZawdziÄczaĹ jÄ
May. Kiedy nakĹadaĹa sobie galaretÄ, Jagger ĹmiejÄ
c siÄ oskarĹźyĹ jÄ
Ĺźartobliwie, Ĺźe bierze wiÄcej, niĹź siÄ jej naleĹźy. Â Â Dapple, ktĂłra zawsze staje w obronie May, powiedziaĹa: â WziÄĹa mniej od ciebie, Jagger. â Nie â skorygowaĹa May. â MyĹlÄ, Ĺźe ja...dam wiÄcej niĹź inni. WziÄĹam tyle pod wpĹywem wewnÄtrznego bodĹşca. Â Â ByĹ to kalambur z rodzaju tych, ktĂłrymi popisywali siÄ od czasu do czasu wszyscy. Lecz Harley zakonotowaĹ go sobie w pamiÄci, by siÄ nad nim jeszcze zastanowiÄ. KrÄ
ĹźyĹ po jednym z cichych pokojĂłw. WewnÄtrzne, ukryte bodĹşce... Czy inni tutaj odczuwajÄ
niepokĂłj doznawany przez niego? Czy majÄ
powĂłd do ukrywania tego niepokoju? I jeszcze inne pytanie: Gdzie to jest to âtutajâ? Â Â OdrzuciĹ szybko to pytanie. Â Â Zajmuj siÄ tylko jednÄ
sprawÄ
naraz. IdĹş po omacku, lecz ostroĹźnie w gĹÄ
b. UporzÄ
dkuj to, co wiesz. Â Â Po pierwsze: Ziemia chyba przegrywa zimnÄ
wojnÄ z NitycjÄ
. Â Â Po drugie: Nitycjanie dysponujÄ
niepokojÄ
cÄ
umiejÄtnoĹciÄ
przybierania identycznej powierzchownoĹci jak ich nieprzyjaciele. Â Â Po trzecie: dziÄki temu mogÄ
oni przeniknÄ
Ä do spoĹecznoĹci ludzkiej. Â Â Po czwarte: Ziemia me moĹźe spenetrowaÄ od wewnÄ
trz cywilizacji nitycjaĹskiej. Â Â WewnÄ
trz... fala klaustrofobii ogarnÄĹa Harleya, gdy uĹwiadomiĹ sobie, Ĺźe owe znane mu podstawowe fakty nie miaĹy Ĺźadnego odniesienia do ich maĹego Ĺwiatka. Przybyli tu â w jaki sposĂłb, tego nie wiedziaĹ z zewnÄ
trz, z jakiejĹ bezmiernej abstrakcyjnej przestrzeni, ktĂłrej Ĺźadne z nich nigdy nie widziaĹo. Przed oczami pojawiĹ mu siÄ obraz gwiaĹşdzistej pustki, w ktĂłrej unoszÄ
siÄ lub walczÄ
ludzie i potwory, i czym prÄdzej wymazaĹ go z pamiÄci. Takie rzeczy nie pasujÄ
do spokojnego zachowania jego towarzyszy; nie mĂłwiÄ
nigdy o tym, co jest na zewnÄ
trz, ale czy myĹlÄ
o tym? Â Â KrÄ
ĹźyĹ niespokojnie po pokoju; w skrzypieniu parkietu odbijaĹa siÄ niepewnoĹÄ jego krokĂłw. ZawÄdrowaĹ do pokoju bilardowego. ZaczÄ
Ĺ poszturchiwaÄ jednym palcem kule po zielonym suknie, drÄczony sprzecznymi zamiarami. BiaĹe kule stuknÄĹy siÄ i odskoczyĹy od siebie. Tak wĹaĹnie pracowaĹy obie pĂłĹkule jego mĂłzgu. Dwie ewentualnoĹci nie dajÄ
ce siÄ ze sobÄ
pogodziÄ â zostaÄ tu i dostosowaÄ siÄ czy nie zostawaÄ tu (Harley nie pamiÄtaĹ czasu, kiedy go tu nie byĹo, nie potrafiĹ wiÄc ujÄ
Ä jaĹniej tej drugiej ewentualnoĹci). Inna zadra to to, Ĺźe âtuâ i ânie tuâ nie stanowi chyba poĹĂłwek jednorodnej caĹoĹci, lecz dwa dysonanse. Â Â Kula bilardowa stoczyĹa siÄ ospale do Ĺuzy: Harley podjÄ
Ĺ decyzjÄ. Tej nocy nie bÄdzie spaÄ w swoim pokoju. Â Â Â Nadeszli z rozmaitych czÄĹci domu, Ĺźeby przed udaniem siÄ na spoczynek wypiÄ po szklaneczce. Za cichÄ
zgodÄ
wszystkich grÄ w karty odĹoĹźono na kiedy indziej â ostatecznie czasu mieli pod dostatkiem. Â Â Rozmawiali o drobiazgach, z ktĂłrych skĹadaĹ siÄ ich dzieĹ, o modelu jednego z pokoi konstruowanym przez Calvina i urzÄ
dzanym przez May, o wadliwie funkcjonujÄ
cym Ĺwietle na gĂłrnym korytarzu, ktĂłre zapalaĹo siÄ zbyt późno. Byli przyciszeni. ZbliĹźaĹa siÄ znowu pora snu, a kto wie, co siÄ wtedy moĹźe przyĹniÄ? Lecz bÄdÄ
spaÄ. Harley wiedziaĹ â zastanawiajÄ
c siÄ, czy inni teĹź to wiedzÄ
â Ĺźe wraz z zapadniÄciem ciemnoĹci, gdy wĹliznÄ
siÄ do Ĺóşek, otrzymajÄ
kategoryczne polecenie spania. Â Â StaĹ caĹy napiÄty za drzwiami swego pokoju, zdajÄ
c sobie w peĹni sprawÄ z niezwykĹoĹci wĹasnego zachowania. GĹowa pÄkaĹa mu z bĂłlu, chĹodziĹ wiÄc sobie dĹoniÄ
skroĹ. SĹyszaĹ, jak reszta domownikĂłw rozchodzi siÄ po kolei do swoich pokoi. Pief ĹźyczyĹ mu dobrej nocy, Harley ĹźyczyĹ mu tego samego. ZapadĹa cisza. Â Â Teraz! Â Â Gdy wkroczyĹ nerwowo na korytarz, rozbĹysnÄĹo ĹwiatĹo. Tak, rzeczywiĹcie, nieco wolno, jakby niechÄtnie. Serce mu waliĹo. RozpoczÄ
Ĺ akcjÄ. Wprawdzie nie wiedziaĹ, co zamierza zrobiÄ ani co siÄ stanie, ale jednak rozpoczÄ
Ĺ akcjÄ. UniknÄ
Ĺ przymusu spania. Teraz musi siÄ ukryÄ i czekaÄ. Â Â NieĹatwo siÄ ukryÄ, kiedy sygnaĹ Ĺwietlny podÄ
Ĺźa wszÄdzie za tobÄ
. Lecz kiedy znalazĹ siÄ w korytarzyku prowadzÄ
cym do nie uĹźywanego pokoju i uchyliwszy lekko drzwi przycupnÄ
Ĺ u wejĹcia, stwierdziĹ, iĹź wadliwie dziaĹajÄ
ce na podeĹcie ĹwiatĹo przygasĹo i przechadzaĹ siÄ w ciemnoĹciach. Â Â Nie czuĹ siÄ ani szczÄĹliwy, ani spokojny. W jego mĂłzgu toczyĹa siÄ walka, ktĂłrej nie pojmowaĹ. PrzeraĹźeniem napawaĹa go myĹl, Ĺźe zĹamaĹ zasady, oraz otaczajÄ
ca go groĹşna ciemnoĹÄ. NiepewnoĹÄ jednak nie trwaĹa dĹugo. Â Â Na korytarzu zapaliĹo siÄ znowu ĹwiatĹo. Z pokoju wyszedĹ Jagger, wcale nie starajÄ
c siÄ zachowywaÄ cicho. Drzwi zatrzasnÄĹy siÄ za nim z hukiem. Harley ujrzaĹ na moment jego twarz â zanim siÄ odwrĂłciĹ i ruszyĹ ku schodom â wyglÄ
daĹ jak czĹowiek schodzÄ
cy ze sĹuĹźby, obojÄtny, a zarazem spokojny. SzedĹ na dóŠpeĹnym werwy, Ĺźwawym krokiem.   Jagger powinien siÄ znajdowaÄ w Ĺóşku i spaÄ. Prawo natury zostaĹo naruszone.   Bez wahania ruszyĹ za nim. ChoÄ byĹ przygotowany na to, Ĺźe coĹ siÄ stanie, i coĹ siÄ staĹo, przeniknÄ
Ĺ go dreszcz przeraĹźenia. PrzemknÄĹa mu przez gĹowÄ myĹl, Ĺźe moĹźe rozpaĹÄ siÄ ze strachu. Mimo wszystko wytrwale schodziĹ dalej po stopniach, kroczÄ
c bezszelestnie po grubym dywanie. Â Â Jagger zniknÄ
Ĺ za rogiem. IdÄ
c, cicho sobie pogwizdywaĹ. Harley sĹyszaĹ, Ĺźe otwiera teraz drzwi. Chyba drzwi od magazynu, bo Ĺźadnych innych nie zamykano na klucz. Gwizd ucichĹ, Â Â Magazyn staĹ otworem. Z jego wnÄtrza nie dochodziĹ Ĺźaden dĹşwiÄk. Harley zajrzaĹ ostroĹźnie do Ĺrodka. PrzeciwlegĹa Ĺciana, obrĂłciwszy siÄ na osi, odsĹaniaĹa z tyĹu przejĹcie. Przez dĹuĹźszÄ
chwilÄ w osĹupieniu gapiĹ siÄ na wyĹom w murze. Â Â W koĹcu z takim uczuciem, jakby siÄ dusiĹ, wkroczyĹ do magazynu. Jagger wydostaĹ siÄ tÄdy. Harley teĹź tamtÄdy siÄ wydostanie. Nie wiedziaĹ dokÄ
d, do czegoĹ, czego siÄ nie domyĹlaĹ... Tam gdzieĹ, poza obrÄb tego domu... PrzejĹcie byĹo krĂłtkie i miaĹo dwoje drzwi â jedne, na koĹcu, wyglÄ
daĹy raczej jak drzwi klatki (nie rozpoznaĹ windy), drugie, z boku, wÄ
skie i z oknem. Â Â To okno byĹo przezroczyste. WyjrzaĹ przez nie i cofnÄ
Ĺ siÄ. DostaĹ zawrotu gĹowy i gardĹo mu siÄ ĹcisnÄĹo. Â Â Na zewnÄ
trz ĹwieciĹy gwiazdy. Â Â OpanowaĹ siÄ z wysiĹkiem i zawrĂłciĹ na gĂłrÄ, sĹaniajÄ
c siÄ i przytrzymujÄ
c porÄczy schodĂłw. JakĹźe straszne nieporozumienie ciÄ
ĹźyĹo nad Ĺźyciem ich wszystkich, jego i towarzyszy! Â Â WpadĹ do pokoju Calvina i ĹwiatĹo siÄ zapaliĹo. W powietrzu unosiĹ siÄ lekki sĹodkawy zapaszek, a Calvin leĹźaĹ na wznak i twardo spaĹ. â ZbudĹş siÄ, Calvin! â krzyknÄ
Ĺ Harley. Â Â Lecz ten nawet nie drgnÄ
Ĺ. Harley nagle uĹwiadomiĹ sobie wĹasnÄ
samotnoĹÄ i niesamowitoĹÄ tego domu. Nachyliwszy siÄ nad Ĺóşkiem, zaczÄ
Ĺ gwaĹtownie potrzÄ
saÄ ramieniem Calvina i klepaÄ go po twarzy. Â Â Calvin stÄknÄ
Ĺ i otworzyĹ jedno oko. â ObudĹş siÄ, chĹopie â powiedziaĹ Harley. â StaĹo siÄ coĹ strasznego. Â Â Calvin oparĹ siÄ na Ĺokciu, udzieliĹ mu siÄ lÄk i rozbudziĹ go caĹkowicie. â Jagger opuĹciĹ dom â oznajmiĹ mu Harley. â Jest tu wyjĹcie na zewnÄ
trz. Musimy... musimy stwierdziÄ, czym jesteĹmy. â Jego gĹos nabraĹ histerycznej tonacji. PotrzÄ
snÄ
Ĺ znowu Calvinem. â Musimy stwierdziÄ, co siÄ tu kryje za licho. Albo jesteĹmy ofiarami jakiegoĹ strasznego eksperymentu, albo teĹź... wszyscy jesteĹmy monstrami. Â Â Kiedy wypowiadaĹ te sĹowa, na jego oczach, pod jego zaciĹniÄtymi kurczowo palcami, Calvin zaczÄ
Ĺ siÄ marszczyÄ, faĹdowaÄ i rozmazywaÄ, oczy mu siÄ zlaĹy, a potÄĹźny tors skurczyĹ. Na jego miejscu formowaĹo siÄ coĹ innego â ĹźyjÄ
cego i Ĺźywego. Â Â Harley przestaĹ krzyczeÄ dopiero na dole, kiedy gwiazdy widoczne przez maĹe okienko UspokoiĹy mu nerwy. Musi siÄ stÄ
d wydostaÄ na zewnÄ
trz, gdziekolwiek to âzewnÄ
trzâ siÄ znajduje. Â Â SzarpniÄciem otworzyĹ maĹe drzwiczki i owiaĹo go ĹwieĹźe nocne powietrze. Â Â Oczy Harleya nie przywykĹy do oceniania odlegĹoĹci. UpĹynÄĹo sporo czasu, zanim zorientowaĹ siÄ w swoim otoczeniu i stwierdziĹ, Ĺźe w dali na tle wygwieĹźdĹźonego nieba rysujÄ
siÄ gĂłry, a on znajduje siÄ na platformie na wysokoĹci trzech i póŠmetra nad ziemiÄ
. W pewnej odlegĹoĹci jarzyĹy siÄ ĹwiatĹa, rzucajÄ
c jasne prostokÄ
ty na powierzchniÄ pasa startowego. Â Â Na krawÄdzi platformy dostrzegĹ stalowÄ
drabinkÄ. ZagryzajÄ
c wargi podszedĹ do niej i niezgrabnie zaczÄ
Ĺ schodziÄ w dĂłĹ. WstrzÄ
saĹy nim dreszcze z powodu zimna i strachu. Kiedy dotknÄ
Ĺ stopami ziemi, ruszyĹ biegiem. Raz siÄ obejrzaĹ za siebie â dom rozsiadĹ siÄ na platformie niczym Ĺźaba na puĹapce na szczury. Â Â Potem zatrzymaĹ siÄ gwaĹtownie niemal w caĹkowitych ciemnoĹciach. Trzewia szarpnÄĹa mu nagĹa odraza podobna do mdĹoĹci. MigocÄ
ce gdzieĹ wysoko gwiazdy i niewyraĹşne blanki grzbietĂłw gĂłrskich wirowaĹy mu przed oczami i musiaĹ zacisnÄ
Ä dĹonie, Ĺźeby nie utraciÄ przytomnoĹci. ObojÄtne, czym byĹ ten dom, dla niego stanowiĹ ucieleĹnienie chĹodu. Harley powiedziaĹ sobie: â W kaĹźdym bÄ
dĹş razie zostaĹem oszukany. KtoĹ obrabowaĹ mnie z czegoĹ tak dokumentnie, Ĺźe nawet nie wiem, co to byĹo. To oszustwo, oszustwo... â Niemal siÄ dĹawiĹ na wspomnienie tych ukradzionych mu lat. Ĺťadnych myĹli! â myĹl pali synapsy i trawi umysĹ niczym kwas. Tylko dziaĹaÄ! ZmusiĹ miÄĹnie nĂłg do ruchu.   WokóŠwynurzyĹy siÄ budynki. PobiegĹ po prostu do najbliĹźszego ĹwiatĹa i wpadĹ w najbliĹźsze drzwi. Potem zatrzymaĹ siÄ gwaĹtownie, dyszÄ
c i mruĹźÄ
c oczy oĹlepione ostrym blaskiem. Ĺciany pokoju pokrywaĹy wykresy i mapy. PoĹrodku znajdowaĹ siÄ szeroki pulpit z ekranem i magnetofonem. WyglÄ
daĹo to na pomieszczenie biurowe, wszÄdzie staĹy peĹne popielniczki i panowaĹ charakterystyczny nieporzÄ
dek. SzczupĹy mÄĹźczyzna siedziaĹ w pogotowiu przy pulpicie, miaĹ wÄ
skie usta. Â Â Czterej inni stali, wszyscy uzbrojeni. Ĺťaden z nich nie okazaĹ zdziwienia na widok Harleya. Ten przy pulpicie ubrany byĹ w gustowny garnitur, reszta â w mundury. Â Â Harley oparĹ siÄ o framugÄ drzwi i zapĹakaĹ. Nie znajdowaĹ sĹĂłw. â UpĹynÄĹy cztery lata, zanim siÄ stamtÄ
d wydostaĹeĹ â odezwaĹ siÄ chudeusz. MiaĹ cienki gĹos. â ChodĹş i popatrz na to â dodaĹ wskazujÄ
c ekran przed sobÄ
. Â Â Harley usĹuchaĹ z wysiĹkiem; poruszaĹ siÄ tak, jakby szedĹ na rozchwianych kulach. Â Â Na ekranie zobaczyĹ wyraĹşnie i w caĹej okazaĹoĹci pokĂłj Calvina. ZewnÄtrznÄ
ĹcianÄ usuniÄto i dwaj umundurowani ludzie wyciÄ
gali stamtÄ
d dziwnÄ
postaÄ, peĹnÄ
drutĂłw, mechanicznÄ
istotÄ, zwanÄ
kiedyĹ Calvinem. â Calvin byĹ Nitycjaninem â skonstatowaĹ Harley posÄpnie. ZdawaĹ sobie sprawÄ z jakiegoĹ gĹupiego zdumienia, wywoĹanego wĹasnÄ
uwagÄ
. Chudzielec pokiwaĹ twierdzÄ
co gĹowÄ
. â Nieprzyjacielska infiltracja staĹa siÄ koszmarem i groĹşbÄ
â powiedziaĹ. â Ĺťadne miejsce na Ziemi nie byĹo wolne od tego zagroĹźenia; Nitycjanie mogli zabiÄ czĹowieka, pozbyÄ siÄ go i staÄ siÄ dokĹadnÄ
jego kopiÄ
. UtrudniaĹo caĹÄ
sytuacjÄ... czÄste naruszanie bezpieczeĹstwa paĹstwa. JednakĹźe pojazdy Nitycjan muszÄ
tu lÄ
dowaÄ, Ĺźeby wyĹadowaÄ nie â ludzi, a nastÄpnie zabraÄ ich po wykonaniu zadania. To sĹabe ogniwo ich planĂłw. PrzechwyciliĹmy jeden taki Ĺadunek i wyĹapaliĹmy ich po kolei, kiedy juĹź przybrali ludzkÄ
postaÄ. WywoĹaliĹmy u nich sztucznÄ
amnezjÄ i umieĹciliĹmy dla celĂłw badawczych w niewielkich grupkach w najrozmaitszych Ĺrodowiskach. Nawiasem mĂłwiÄ
c, to jest Wojskowy Instytut BadaĹ Nie â ludzi. DowiedzieliĹmy siÄ sporo... wystarczajÄ
co, by zwalczyÄ zagroĹźenie... Twoja grupa, naturalnie, jest jednÄ
z takich grup. Harley spytaĹ chrapliwym gĹosem: â Dlaczego wsadziliĹcie mnie razem z nimi? Â Â Chudzielec postukaĹ linijkÄ
w zÄby, zanim mu odpowiedziaĹ. â KaĹźda grupa musi mieÄ swojego obserwatora, czĹowieka, niezaleĹźnie od caĹej tej aparatury badawczej umoĹźliwiajÄ
cej obserwacjÄ z zewnÄ
trz. Widzisz, Nitycjanin zuĹźywa sporo energii, Ĺźeby zachowaÄ ludzkÄ
postaÄ; kiedy juĹź jÄ
przybraĹ, utrzymuje siÄ w niej za pomocÄ
autohipnozy, ktĂłra przestaje dziaĹaÄ jedynie na skutek stresu, a stopieĹ tolerancji stresu jest róşny u poszczegĂłlnych osobnikĂłw. CzĹowiek znajdujÄ
cy siÄ na miejscu potrafi wyczuÄ taki stres... To mÄczÄ
ce zajÄcie, dlatego teĹź dajemy mu sobowtĂłra, Ĺźeby mĂłgĹ pracowaÄ na zmianÄ z nim. â Ale ja ciÄ
gle tam byĹem... â W twojej grupie â przerwaĹ mu chudzielec â czĹowiekiem jest Jagger czy teĹź raczej dwaj ludzie wystÄpujÄ
cy jako Jagger. PrzyĹapaĹeĹ jednego z nich, kiedy schodziĹ ze sĹuĹźby. â To bez sensu â wykrzyknÄ
Ĺ Harley. â UsiĹujecie mi wmĂłwiÄ, Ĺźe ja... Â Â UtknÄ
Ĺ na tych sĹowach. CzuĹ, Ĺźe jego zewnÄtrzna postaÄ rozsypuje siÄ jak piasek, a zza pulpitu mierzy w niego lufa rewolweru. â W twoim wypadku tolerancja stresu jest niezwykle wysoka dodaĹ chudzielec, odwracajÄ
c wzrok od tego widowiska. â Ale popeĹniĹeĹ ten sam bĹÄ
d co wszyscy inni: Wychodzi wam bokiem wasz spryt, jak ziemskim owadom naĹladujÄ
cym roĹliny. Potraficie tylko kopiowaÄ. Jagger przebywajÄ
c w tym domu nie robiĹ nic, a wy wszyscy instynktownie szliĹcie jego Ĺladami. Nie nudziliĹcie siÄ, nawet nie prĂłbowaliĹcie siÄ zalecaÄ do Dapple, najĹadniejszej osĂłbki wĹrĂłd nie â ludzi, jakÄ
widziaĹem w Ĺźyciu. Nawet model statku kosmicznego nie wykrzesaĹ u was naleĹźytej reakcji. Â Â ObciÄ
gajÄ
c na sobie marynarkÄ, stanÄ
Ĺ przed szkieletowÄ
istotÄ
, ktĂłra kuliĹa siÄ teraz w kÄ
cie. â Zdradzi was zawsze wewnÄtrzna nieludzkoĹÄ â powiedziaĹ ze spokojem. â ChociaĹź zewnÄtrznie wyglÄ
dacie jak ludzie. Â Â PrzeĹoĹźyĹa Teresa Lechowska ...
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhot-wife.htw.pl
|